Sei sulla pagina 1di 8

8. Duch.

Nie widywałem zbyt często gości Jaspera w ciągu tych dwóch


słonecznych dni, kiedy byli w Forks. Wracałem do domu tylko po to, żeby
Esme się o mnie nie martwiła. Gdybym tego nie robił, moje życie
przypominałoby raczej życie zjawy niż wampira. Kryjąc się w cieniach,
kręciłem się tam, gdzie mogłem śledzić obiekt mojej miłości i pożywkę
mojej obsesji, tam, gdzie mogłem ją obserwować i słyszeć wypowiadane
przez nią słowa w myślach tych szczęśliwców, którzy mogli minąć ją
oświecani blaskiem słońca, czasami przypadkowo ocierając się o jej dłoń.
Nigdy nie reagowała na taki kontakt cielesny – ich ręce miały taką samą
temperaturę jak jej.
Moja przymusowa nieobecność w szkole nigdy nie była dla mnie tak
ciężką próbą. Ale wyglądało no to, że słońce ją cieszy, więc nie mogłem
być bardzo zły. Wszystko, co sprawiało jej przyjemność, mogło się cieszyć
moją aprobatą.
Poniedziałkowego ranka podsłuchałem rozmowę, która o mały włos
nie zniszczyła mojej pewności siebie i nie zmieniła czasu spędzonego z
dala od niej w torturę. A jednak wszystko skończyło się dobrze i przez
resztę dnia byłem w bardzo dobrym humorze.
Byłem zmuszony poczuć niewielki szacunek do Mike’a Newtona – nie
poddał się tak po prostu i nie oddalił, by wylizać swoje rany. Był bardziej
odważny, niż sądziłem. Zamierzał spróbować jeszcze raz.
Bella dotarła do szkoły dość wcześnie. Wyglądało na to, że cieszyła
się ze słońca, ponieważ usiadła na jednej z rzadko używanych ławek w
oczekiwaniu dzwonka na lekcje. Jej włosy chwytały promienie słoneczne w
nieoczekiwany sposób – pojawiał się w nich rudawy odcień, którego nie
podejrzewałem o istnienie.
Mike ją tam odnalazł, znów się wygłupiając. Był podekscytowany i
uradowany swoim szczęściem.
Cierpiałem męczarnie, będąc w stanie jedynie bezsilnie patrzeć,
przywiązany promieniami słońca do cieni lasu.
Powitała chłopaka z wystarczającym entuzjazmem, by wprawić go w
ekstazę, a mnie – w uczucie jej przeciwnie.
A jednak mnie lubi. Nie uśmiechałaby się w ten sposób, gdyby mnie
nie lubiła. Założę się, że tak naprawdę chciała iść ze mną na bal. Ciekawe,
co było tak ważnego w Seattle…
Spostrzegł zmianę w jej włosach.
- Nigdy wcześniej nie zauważyłem, że twoje włosy mają rudawy
odcień.
Kiedy chwycił kosmyk jej włosów dwoma palcami, przypadkowo
wyrwałem z korzeniami młody świerk, na którym spoczywała moja dłoń.
- Widać to tylko w słońcu – odparła. Ku mojej wielkiej satysfakcji
wzdrygnęła się lekko, kiedy zatknął jej kosmyk za uchem.
Podczas początkowej rozmowy o niczym, Mike zbierał się na
odwagę. Przypomniała mu o wypracowaniu, które mieliśmy oddać w
środę. Sądząc po jej lekko uradowanym wyrazie twarzy, swój miała już
gotowy. Mike całkowicie o nim zapomniał, co znacznie zmniejszyło ilość
wolnego czasu, którym dysponował.
Cholera. Jeszcze to głupie wypracowanie.
Wreszcie dotarł do sedna – moje zęby były zaciśnięte tak mocno, że
mogłyby roztrzaskać granit w pył – lecz nawet wtedy nie mógł zmusić się,
by zadać pytanie otwarcie.
- Miałem zamiar zapytać, czy nie chciałabyś gdzieś wyjść wieczorem.
- Och – powiedziała.
Chwila ciszy.
„Och”? A co to ma znaczyć? Czy ma zamiar się zgodzić? Zaraz –
wygląda na to, że tak naprawdę o nic nie zapytałem.
Przełknął głośno ślinę.
- No cóż, moglibyśmy iść na kolację czy coś… a ja napisałbym
wypracowanie później.
Głupku, to nadal nie było pytanie.
- Mike…
Nieopisany ból i wściekłość spowodowane zazdrością były w każdym
calu tak samo silne jak w zeszłym tygodniu. Złamałem kolejne drzewo,
próbując zmusić się, by pozostać w miejscu. Tak bardzo chciałem przebiec
przez parking zbyt szybko dla ludzkich oczu i porwać ją stamtąd – wykraść
ją temu chłopcu, którego nienawidziłem w tej chwili tak bardzo, że
mógłbym go zabić i czerpać z tego radość.
Czy zgodzi się na jego propozycję?
- Nie sądzę, żeby to był najlepszy pomysł.
Znów zacząłem oddychać. Moje ciało rozluźniło się.
W końcu Seattle było tylko wymówką. Nie powinienem był pytać. Co
ja sobie myślałem? Założę się, że chodzi o tego dziwaka Cullena…
- Dlaczego? – spytał ponuro.
- Sądzę… - zawahała się. – Jeśli komukolwiek powtórzysz to, co ci
teraz powiem, z radością zatłukę cię na śmierć…
Zaśmiałem się głośno, słysząc groźbę padającą z jej ust. Sójka
krzyknęła zaskoczona i odleciała.
- Wydaje mi się, że to by zraniło uczucia Jessiki.
- Jessiki? – co? Ale… och. No dobra. Sądzę… że… heh.
Jego myśli przestały być składne.
- Naprawdę, Mike, jesteś ślepy?
Podzielałem jej odczucia. Nie powinna oczekiwać, że wszyscy będą
równie spostrzegawczy jak ona, ale akurat to było oczywiste. Czyż nie
powinien być w stanie sobie wyobrazić, że Jessice było dokładnie tak samo
trudno umówić się z nim, jak jemu było trudno zebrać się na odwagę, by
spróbować umówić się z Bellą? To egoizm sprawiał, że nie dostrzegał
innych. A Bella była tak niesamolubna, że widziała wszystko.
Jessica. Hah. Łał. Hah.
- Och – zdołał wykrztusić.
- Zaraz zacznie się lekcja, a ja nie mogę się znowu spóźnić - Bella
wykorzystała jego zmieszanie, by odejść.
W tym momencie Mike stał się niewiarygodnym punktem obserwacji.
Rozmyślając nad tym, doszedł do wniosku, że raczej jest zadowolony z
tego, że podoba się Jessice. Była na drugim miejscu, zaraz po Belli.
Myślę, że jest słodka. Niezłe ciałko. Lepszy wróbel w garści…
Od tego czasu jego myśli pochłaniały nowe fantazje tak samo
wulgarne jak te na temat Belli, ale teraz tylko mnie irytowały, a nie
rozwścieczały. Nie zasługiwał na żadną z nich, traktował je niemalże
wymiennie. Od tej chwili trzymałem się od jego głowy z daleka.
Kiedy znikała mi z pola widzenia, kuliłem się pod zimnym pniem
wielkiego drzewa truskawkowego i skakałem od umysłu do umysłu,
starając się mieć ją na oku. Cieszyłem się, kiedy mogłem patrzeć oczyma
Angeli Weber. Chciałem, żeby istniał jakiś sposób, by podziękować jej za
bycie miłą osobą. To, że Bella miała choć jedną prawdziwą przyjaciółkę
sprawiało, że czułem się lepiej.
Obserwowałem twarz Belli z każdej strony, z której mogłem i
dostrzegłem, że znów była smutna. To mnie zaskoczyło – myślałem, że
słońce wystarczy, by sprawić, by na jej twarzy zagościł uśmiech. W czasie
lunchu zauważyłem, że od czasu do czasu spogląda w stronę pustego
stolika Cullenów, co wprawiło mnie w ekscytację i dało mi nadzieję, że być
może ona też za mną tęskni.
Wieczorem zamierzała pójść gdzieś z dziewczynami – automatycznie
postanowiłem ją obserwować – ale ich plany zostały przełożone na
później, kiedy Mike zaprosił Jessikę na randkę, która początkowo miała
być randką z Bellą.
Zamiast tego ruszyłem więc wprost do jej domu, robiąc szybki
przegląd lasu, by upewnić się, że nie ma w pobliżu nikogo
niebezpiecznego. Wiedziałem, że Jasper ostrzegł swojego niegdysiejszego
brata, by unikał miasta – wskazując na moje szaleństwo jako zarówno
wytłumaczenie i ostrzeżenie – ale ja nie ryzykowałem. Peter i Charlotte
nie mieli zamiaru wprowadzać niechęci w stosunki naszych rodzin, ale
zamiary są zmienne…
No dobra, przesadzałem. Zdawałem sobie z tego sprawę.
Bella wyszła na podwórko po długiej godzinie, którą spędziła w
domu, jak gdyby wiedziała, że ją obserwuję, jakby było jej przykro z
powodu bólu, który odczuwałem, gdy nie mogłem jej zobaczyć. W ręce
trzymała książkę, a pod pachą koc.
Po cichu wdrapałem się na najwyższe gałęzie najbliższego drzewa z
widokiem na podwórko.
Rozłożyła koc na wilgotnej trawie, a potem położyła się na nim na
brzuchu i zaczęła kartkować wymiętoszoną książkę, jakby chciała znaleźć
miejsce, w którym skończyła. Zerknąłem jej przez ramię.
Ach – więcej klasyki. Była fanką Jane Austen.
Czytała szybko, w powietrzu krzyżując i rozkrzyżowując kostki.
Obserwowałem jak promienie słońca i wiatr bawią się wspólnie w jej
włosach, kiedy jej ciało nagle zesztywniało, a dłoń zamarła na kartce.
Zobaczyłem tylko, że dotarła do rozdziału trzeciego, nim brutalnie
chwyciła gruby plik kartek i je przerzuciła.
Rzuciłem okiem na stronę tytułową – „Mansfield Park”. Zaczęła
nową opowieść – książka była zbiorkiem powieści. Byłem ciekaw, dlaczego
tak nagle przerzuciła się na coś innego.
Po chwili ze złością zatrzasnęła książkę. Z nachmurzoną miną
odepchnęła ją od siebie i przewróciła się na plecy. Odetchnęła głęboko,
jakby chciała się uspokoić, podwinęła rękawy i zamknęła oczy. Pamiętałem
treść powieści, ale nie mogłem sobie przypomnieć niczego okropnego, co
mogłoby ją zdenerwować. Kolejna zagadka. Westchnąłem.
Leżała bardzo spokojnie, poruszając się tylko raz, by odgarnąć włosy
z twarzy. Powiewały dookoła jej głowy niczym kasztanowe strumyczki. Po
chwili znów leżała bez ruchu.
Jej oddech zwolnił. Po kilku długich minutach jej wargi zaczęły drżeć.
Mamrotała przez sen.
Nie mogłem się oprzeć – wytężyłem słuch, by wychwycić głosy w
okolicznych domach.
Dwie łyżki stołowe mąki… szklanka mleka…
No już! Przerzuć ją przez obręcz! Auu, no ej!
Czerwona czy niebieska… a może powinnam założyć coś
zwyklejszego…
W pobliżu nie było nikogo. Zeskoczyłem na ziemię, lądując cichutko
na palcach.
To było bardzo złe i wysoce niebezpieczne. Jak protekcjonalnie
osądzałem kiedyś Emmetta za brak rozsądku i Jaspera za brak dyscypliny
– a teraz sam świadomie łamałem wszystkie zasady w dzikim uniesieniu,
które sprawiało, że ich wyskoki zdawały się przy moim niczym. Kiedyś to
ja byłem tym odpowiedzialnym.
Westchnąłem, ale bez względu na wszystko nadal skradałem się w
stronę słońca.
Unikałem patrzenia na siebie w blasku promieni słonecznych.
Czułem się wystarczająco źle z tym, że moja skóra w cieniu była nieludzka
niczym kamień – nie chciałem patrzeć na Bellę i siebie ramię w ramię w
słońcu. Różnica pomiędzy nami była już teraz nie do pokonania, już dość
bolesna dla mnie bez tego widoku w mojej głowie.
Nie mogłem jednak ignorować tęczowych iskierek odbijających się
na jej skórze, kiedy do niej podszedłem. Na widok tego zacisnąłem zęby.
Czy mógłbym być większym dziwadłem? Wyobraziłem sobie jej
przerażenie, gdyby otworzyła teraz oczy…
Zacząłem się wycofywać, ale mruknęła coś powtórnie, zatrzymując
mnie przy sobie.
- Mmm… mmm…
Nic zrozumiałego. No cóż, poczekam chwilę.
Ostrożnie wykradłem jej książkę, wyciągając daleko rękę i
wstrzymując na wszelki wypadek oddech, gdy znalazłem się blisko niej.
Zacząłem oddychać z powrotem, kiedy oddaliłem się na kilka jardów,
smakując w jaki sposób słońce i otwarta przestrzeń wpływały na jej
zapach. Wyglądało na to, że ciepło sprawia, iż staje się słodszy. Moje
gardło zapłonęło pragnieniem, świeżym i dzikim ogniem jak dawniej,
ponieważ nie było mnie przy niej zbyt długo.
Przez chwilę pracowałem nad opanowaniem tego uczucia –
zmuszając się do oddychania przez nos – a potem otworzyłem książkę.
Zaczęła od pierwszej historii… Przerzuciłem szybko kilkanaście kartek aż
do rozdziału trzeciego „Rozważnej i romantycznej”, szukając czegoś, co
mogło być potencjalnie drażniące w nadmiernie ugrzecznionej prozie
Austen.
Kiedy mój wzrok automatycznie zatrzymał się na moim imieniu –
postać Edwarda Ferrara pojawiała się po raz pierwszy – Bella znów się
odezwała.
- Mmm… Edward – westchnęła.
Tym razem nie przestraszyłem się, że się obudziła. Jej głos był tylko
niskim tęsknym pomrukiem. Nie okrzykiem przerażenia, który z pewnością
by z siebie dobyła, gdyby mnie teraz zobaczyła.
Radość walczyła we mnie z nienawiścią do samego siebie.
Przynajmniej o mnie śniła.
- Edmund, och. Zbyt… blisko….
Edmund?
Ha! Tak naprawdę wcale o mnie nie śniła, zdałem sobie sprawę
ponuro. Nienawiść do samego siebie powróciła ze zdwojoną siłą. Śniła o
fikcyjnych postaciach. Taki cios dla mojej zarozumiałości!
Odłożyłem książkę i wycofałem w powłokę cieni – tam, gdzie
należałem.
Popołudnie mijało, a ja obserwowałem, znów czując się bezradnie,
jak słonce powoli obniża się na niebie, a wydłużające się cienie pełzną w
jej stronę. Chciałem je odepchnąć, ale ciemność była nieunikniona -
wreszcie ją okryła. Bez światła jej skóra wyglądała zbyt blado – upiornie.
Jej włosy znów były ciemne, niemalże czarne na tle jej cery.
Obserwowanie tego było przerażające - jakbym był świadkiem
spełniających się wizji Alice. Równy odgłos bicia serca Belli był jedyną
otuchą – to ten dźwięk sprawił, że ta chwila nie stała się dla mnie
koszmarem.
Odczułem ulgę, kiedy jej ojciec wrócił do domu.
Niewiele z jego myśli słyszałem, kiedy jechał ulicą w stronę domu.
Jakaś niejasna irytacja… coś z przeszłości, pozostałość po dniu spędzonym
w pracy. Oczekiwania mieszały się z głodem – wydawało mi się, że nie
może doczekać się kolacji. Ale jego myśli były tak ciche i stłumione, że nie
mogłem mieć pewności czy mam rację. Słyszałem tylko ich ważniejsze
punkty.
Zastanawiałem się, jak brzmi jej matka – jaka genetyczna
kombinacja sprawiła, że była tak wyjątkowa.
Bella zaczęła się budzić, podrywając się do pozycji siedzącej, kiedy
koła samochodu jej ojca zachrzęściły na żwirowym podjeździe. Rozejrzała
się dookoła jakby zaskoczoną nieoczekiwaną ciemnością. Przez jedną
krótką chwilę jej oczy spoczęły na miejscu, w którym się ukrywałem, ale
jej wzrok szybko przesunął się dalej.
- Charlie? – zapytała niskim głosem, wciąż wpatrując się w drzewa
otaczające niewielkie podwórko.
Trzasnęły drzwi samochodu, a ona spojrzała w stronę, z której
dochodził ten dźwięk. Szybko wstała i zebrała swoje rzeczy, rzucając
jeszcze jedno spojrzenie w stronę lasu.
Przeskoczyłem na drzewo znajdujące się bliżej okna ich małej kuchni
i przysłuchiwałem się przebiegowi ich wieczoru. Porównywanie słów
Charlie’go z jego przytłumionymi myślami było bardzo ciekawe. Jego
miłość do jedynaczki i troska o nią były niemalże obezwładniające, a
jednak jego słowa były zawsze zwięzłe i zwyczajne. Przez większość czasu
siedzieli w przyjaznej ciszy.
Usłyszałem, jak Bella omawia z ojcem swoje plany na jutrzejszy
wieczór w Port Angeles i w trakcie słuchania udoskonalałem moje własne.
Jasper nie ostrzegł Petera i Charlotte, by trzymali się z daleka od tego
miasta. Mimo że wiedziałem, że pożywili się niedawno i nie mają zamiaru
polować w pobliżu naszego domu, chciałem ją mieć na oku, tak na wszelki
wypadek. Poza tym, inni przedstawiciele mojego gatunku zawsze mogli się
czaić gdzieś w pobliżu. I jeszcze te wszystkie inne niebezpieczeństwa
czyhające na ludzi, nad którymi nigdy wcześniej zbyt wiele się nie
zastanawiałem.
Usłyszałem, jak wypowiada na głos swoje obawy o jutrzejszy obiad
ojca i uśmiechnąłem się na ten dowód mojej teorii – tak, była osobą
troskliwą.
W tym momencie oddaliłem się, wiedząc, że wrócę, kiedy zaśnie.
Nie będę wchodził z buciorami w jej prywatność, jak zrobiłby to jakiś
tani podglądacz. Byłem tu po to, by ją chronić, a nie uśmiechać się do niej
lubieżnie, jak bez wątpienia zrobiłby to Mike Newton, gdyby był dość
zwinny, by poruszać się po czubkach drzew tak jak ja. Nie będę traktował
jej tak prymitywnie.
Ucieszyło mnie to, że mój dom był pusty, kiedy wróciłem. Nie
brakowało mi zaskoczonych czy uwłaczających mi myśli podających w
wątpliwość moje zdrowie psychiczne. Emmett zostawił karteczkę
przyczepioną do tablicy korkowej: „Football na polu Rainerów –
przyjdziesz? Proszę!”
Znalazłem jakiś długopis i nabazgrałem „Wybacz” pod jego prośbą.
W każdym razie liczba graczy zgadzała się i beze mnie.
Wybrałem się na króciutkie polowanie, zaspokajając się mniejszymi,
delikatniejszymi stworzeniami, które nie smakowały tak dobrze jak
drapieżniki. Potem przebrałem się w świeże ciuchy i pobiegłem z
powrotem do Forks.
Bella nie spała dobrze tej nocy. Przewracała się w łóżku, na jej
twarzy malował się czasem niepokój, innym razem smutek.
Zastanawiałem się, jaki koszmar ją nawiedza… a potem uświadomiłem
sobie, że może tak naprawdę nie chcę tego wiedzieć.
Kiedy mówiła, przeważnie mruczała ponurym głosem uwłaczające
rzeczy na temat Forks. Tylko raz, kiedy westchnęła „Wróć”, a jej dłoń się
otworzyła – w niemej prośbie – mogłem mieć nadzieję, że być może śni o
mnie.
Następny dzień w szkole – ostatni, w którym słońce miało czynić ze
mnie więźnia – był mniej więcej taki sam jak poprzedni. Bella wydawała
się jeszcze bardziej ponura niż dzień wcześniej i zastanawiałem się, czy
nie porzuci swoich planów – wyglądało na to, że nie jest w nastroju. Ale,
będąc sobą, prawdopodobnie przedłoży radość swoich przyjaciółek nad
swoją własną.
Miała dziś na sobie niebieską bluzkę, której kolor idealnie pasował
do jej cery, sprawiając, że wyglądała ona jak świeża śmietanka.
Lekcje się skończyły i Jessica zgodziła się podwieźć dziewczyny -
byłem wdzięczny za to, że Angela też miała jechać.
Udałem się do domu, by wziąć samochód. Kiedy odkryłem, że są
tam Peter i Charlotte, zdecydowałem, że mogę dać dziewczynom jakąś
godzinkę na wcześniejszy wyjazd. Nie byłbym w stanie znieść jazdy za
nimi zgodnie z ograniczeniem prędkości – okropna myśl.
Wszedłem drzwiami kuchennymi. Kiedy mijałem towarzystwo w
salonie, kiwnąłem głową wymijająco na powitanie Esme i Emmetta i
poszedłem prosto do fortepianu.
A fe, wrócił. Rosalie, oczywiście.
Och, Edward. To okropne, że muszę patrzeć jak tak cierpi. Radość
Esme powoli zaczynały niszczyć obawy. Historia miłosna, którą dla mnie
przewidywała, obracała się z chwili na chwilę coraz bardziej dostrzegalnie
w tragedię.
Baw się dobrze w Port Angeles dziś wieczorem, pomyślała Alice
wesoło. Daj mi znać, kiedy będę mogła porozmawiać z Bellą.
Jesteś żałosny. Nie mogę uwierzyć, ze przegapiłeś wczorajszy mecz,
tylko po to, żeby patrzeć jak ktoś śpi, narzekał Emmett.
Jasper nie poświęcił mi żadnej myśli, nawet wtedy, gdy utwór, który
grałem, wyszedł mi trochę gwałtowniej niż zamierzałem. To była stara
piosenka ze znajomym tematem – niecierpliwością. Jasper żegnał się ze
swoimi przyjaciółmi, którzy spoglądali na mnie ciekawie.
Co za dziwne stworzenie, myślała Charlotte – platynowa blondynka
wzrostu Alice. A był taki normalny i uprzejmy, kiedy widzieliśmy się
ostatnio.
Myśli Petera współgrały z jej, tak jak to zwykle bywało w takim
przypadku.
To na pewno przez te zwierzęta. Brak ludzkiej krwi sprawi, że w
końcu oszaleją, stwierdził. Jego włosy były tak samo jasne jak jej i prawie
tak samo długie. Byli do siebie bardzo podobni – nie biorąc pod uwagę
wzrostu, bo Peter był niemalże tak wysoki jak Jasper – i pod względem
wyglądu, i pod względem myśli. Dobrze dobrana para, zawsze tak
uważałem.
Po chwili wszyscy oprócz Esme przestali myśleć o mnie i grałem
teraz ciszej, żeby nie zwracać na siebie uwagi.
Przez dłuższą chwilę nie poświęcałem im ani jednej myśli,
pozwalając muzyce odciągnąć mnie od mojego niepokoju. Było mi trudno
nie mieć dziewczyn na oku i nie myśleć o Belli. Z powrotem zacząłem się
przysłuchiwać ich rozmowie, gdy pożegnania stały się bardziej ostateczne.
- Jeśli znów zobaczycie Marię – mówił Jasper z lekką rezerwą. –
przekażcie jej moje dobre życzenia.
Maria była wampirzycą, która stworzyła Jaspera i Petera – Jaspera w
drugiej połowie dziewiętnastego wieku, Peter później, w latach
czterdziestych dwudziestego wieku. Odwiedziła raz Jaspera, kiedy
mieszkaliśmy w Calgary. Ta wizyta była brzemienna w wypadki -
musieliśmy się natychmiast wyprowadzić. Jasper poprosił ją grzecznie, by
w przyszłości trzymała się od nas z daleka.
- Nie sądzę, by stało się to wkrótce – zaśmiał się Peter, jako że
Maria bez wątpienia była niebezpieczna i niewiele ciepłych uczuć pozostało
między nimi. W końcu Peter przyczynił się do ucieczki Jaspera, który
zawsze był jej ulubieńcem. To, że kiedyś chciała go zabić, uważała za
nieistotny drobiazg. – Ale jeśli jednak do tego dojdzie, z pewnością
przekażę.
Teraz zaczęli wymieniać uściski dłoni, przygotowując się do wyjazdu.
Pozwoliłem granej przeze mnie piosence dobiec niezadowalającego mnie
końca i pospiesznie wstałem od fortepianu.
- Charlotte, Peterze – powiedziałem, kiwając im głową.
- Miło było znów cię spotkać, Edwardzie – powiedziała Charlotte
głosem pełnym powątpiewania. Peter po prostu odkiwnął mi w odpowiedzi.
Szaleniec, rzucił za mną Emmett.
Idiota, pomyślała Rosalie w tej samej chwili.
Biedny chłopak. Esme.
Na koniec zbeształa mnie Alice: Kierują się prosto na wschód do
Seattle. Nigdzie w pobliżu Port Angeles. Pokazała mi na dowód swoje
wizje.
Udałem, że tego nie słyszę. Moje wymówki i bez tego były dość
marne.
Kiedy wsiadłem do samochodu, poczułem się swobodniej. Mocny ryk
silnika, który podrasowała dla mnie Rosalie – rok temu, kiedy była w
lepszym nastroju – działał uspokajająco. Poczułem ulgę będąc w ruchu,
wiedząc, że znajduję się bliżej Belli z każdą milą, którą pokonywały koła
mojego wozu.

Potrebbero piacerti anche