Sei sulla pagina 1di 382

JANUSZ L.

WINIEWSKI

Moim rodzicom

Drezno, Niemcy, wczesny ranek, roda, 14 lutego 1945 roku Obudzia j cisza. Nie otwierajc oczu, wsuna powoli do pod sweter. Serce bio. Zagryza wargi. Potem mocniej. Jeszcze mocniej. Gdy poczua sony smak krwi, otworzya oczy. ya... - Opowiesz mi bajk? Przynios ci za to wody. Albo nawet papierosa. Opowiesz? Odwrcia gow w kierunku, z ktrego dochodzi gos. Dwoje okrgych, niebieskich oczu wpatrywao si w ni uwanie. Umiechna si. - Moe by ta sama, co wczoraj - nalega. Podniosa rk i bez sowa zacza delikatnie gadzi potargane wosy na gowie chopca. - Bajek nie opowiada si rano - wyszeptaa - bajki opowiada si wieczorem. Chopiec nachyli si nad ni i pocaowa j w czoo. Strzpy somy z jego jasnych wosw spady na jej twarz, zaprszyy oczy, przykleiy si do krwi na wargach. - Wiem, ale dzisiaj wieczorem musz si modli. Poza tym przez te samoloty nic nie sycha. Lepiej mi teraz opowiedz. Zanim umrzemy... Poczua nagle znajome ukucie pod obojczykiem. Tylko Markus mg powiedzie co takiego tak... no tak... no wanie, do diaba, czyli jak?! Tak na marginesie. Tak absolutnie nieznaczco. Na wydechu, o wiele ciszej ni gwne zdanie, prawie szeptem, z nadziej, e moe jednak nikt tego i tak nie usyszy. Zanim umrzemy. Jak gdyby mwi o gazecie wcale nie tej z wczoraj, ale o tej sprzed tygodnia! Dlatego zawsze wsuchiwaa si w Markusa do ostatniego dwiku. Nauczya si tego przed rokiem, gdy razem z Heidi i Hinnerkiem kradli czerenie z ogrodu Zeissw... Dr Albrecht von Zeiss mia szklane oko, ktre zasania owaln, skrzan przepask zawizywan na ysinie z tyu gowy, krtkie, krzywe nogi, ogromny brzuch i wedug Markusa

by najbrzydszym i jedynym piratem bez szyi, jakiego zna. Odkd tylko pamita, zawsze chodzi ubrany w galowy, czarny mundur SS i brunatn koszul. Zawsze te nosi czarny krawat i czerwon przepask ze swastyk na lewym ramieniu. Nawet gdy wychodzi tylko do ogrodu lub na spacer ze swoim wilczurem. Patrzc na Zeissa, mona byo pomyle, e Hitler ma urodziny kadego dnia. Pot otaczajcy posiado Zeissw graniczy bezporednio z podwrzem kamienicy, w ktrej mieszkaa. Przy Grunaer Strasse 18, w centrum Drezna. Nikt tak do koca nie wiedzia, jak to si stao, e w samym rodku miasta za budynkami przy gwnej, dwupasmowej ulicy znajdowaa si willa z ogromnym ogrodem. Rodzice pytani o to ciszali gos, machali tylko rk lub artujc, kazali zapyta samego Zeissa. Ktrego popoudnia w czerwcu Markus mia wtedy siedem lat - podszed pod pot ogrodu i krzykn piskliwym gosikiem do Zeissa przycinajcego krzaki r: - Dlaczego ma pan taki duy dom, a my mamy przez to takie mae podwrko? Na podwrku zapada grobowa cisza. Zeiss zrobi si czerwony na twarzy, rzuci ze zoci noyce na traw, poprawi opask na oku, zapi guziki munduru i zbliy si do Markusa, wypychajc swoim ogromnym brzuchem pot. - Jak si nazywasz, szczeniaku? Nazwisko! - wycedzi w kierunku chopca. May Markus z twarz przycinit do potu tu pod brzuchem Zeissa stan na baczno, zadar gow do gry i z caych si wykrzykn: - Nazywam si Markus Landgraf, jestem Niemcem i mieszkam w Drenie, na drugim pitrze. Pamita, e wszyscy - podwrko byo tego sonecznego popoudnia pene dzieci i dorosych - wybuchnli gromkim miechem. Zeiss wyglda jak czowiek w ataku furii. Zacisn donie na kolczastym drucie potu, do twarzy napyna mu krew, byo wida wyranie, jak dr mu szczki i na wargach pojawia si biaa piana. Po chwili bez sowa odwrci si i ruszy nerwowym krokiem w stron domu. W pewnym momencie potkn si o metalowy kosz stojcy pod drzewem czereni i upad. Podwrko znowu wypenio si odgosem miechu. Ona miaa si najgoniej i z najwiksz nienawici... Dwa dni pniej Heidi, pitnastoletnia siostra Markusa, Hinnerk, jego starszy siedemnastoletni brat, i ona spotkali si pnym wieczorem, po zapadniciu zmroku, w piwnicy. Gazie rozoystej czereni w ogrodzie Zeissw uginay si pod ciarem dojrzaych owocw. Czasami ustawieni rzdem pod potem z otwartymi ustami patrzyli w milczeniu, jak

lokaj i jednoczenie ogrodnik Zeissw, stojc na drabinie, zrywa owoce. Czekali z nadziej do koca. A lokaj zejdzie z drabiny. Nigdy do nich nie podszed. Markus wtedy schyla si i rzuca za nim kamieniem. Czasami nawet trafia. Lokaj i tak nie reagowa. Nie pamita te, aby kiedykolwiek odezwa si do nich chocia jednym sowem. Pamita, e ostatnie czerenie jada podczas urodzin babci, latem 1943 roku. Pamita take, jak babcia zamkna drzwi prowadzce do ich kuchni, wsypaa kilkanacie sztuk do poszczerbionego kamiennego kubka, owina go szarym papierem i naoya czarn gumk do wosw. Dla Lukasa... - Zaniesiesz mu? - zapytaa proszcym gosem. - Zanie mu teraz. I nie zapomnij przed tym zgasi wiata w przedpokoju. Zaniosa. Zawsze gdy schodzia do skrytki pod podog w przedpokoju, mylaa o pierwszym spotkaniu z Lukasem. Wystraszony may chopiec o kruczoczarnych wosach, ogromnych, nieomal czarnych jak wgiel oczach, siedzcy skulony w najbardziej oddalonym rogu skrytki. Przez cay czas, na przemian po niemiecku i w jidysz, mwi dzikuj. Pewnego dnia po prostu pojawi si u nich... Dziadek Lukasa, doktor medycyny Mirosaw Jacob Rootenberg, by lekarzem. Prowadzi praktyk na przedmieciach Drezna od wielu lat. Babcia Marta przez dugi czas uwaaa, e lekarze w ogle nie s wiatu potrzebni. To byo dziwaczne, bo jej wasny m sam by przecie lekarzem. Zwyka mawia, e tajemnica medycyny polega wycznie na tym, aby zaj czym w tym czasie pacjenta, a natura i tak sama sobie ze wszystkim poradzi. Tak uwaaa do chwili, gdy jej syn zachorowa, rok i sze miesicy po urodzeniu, na tajemnicz chorob. Najpierw, tu po urodzeniu si syna, zmar na grulic - ktr zarazi si od pacjenta - jej m. Teraz umiera syn. aden z niemieckich lekarzy nie potrafi pomc. Przez zupeny przypadek, dziki radzie znajomej polskiej ydwki, ktra tak jak ona przybya do Drezna z Opola, trafia do gabinetu Rootenberga. To Rootenberg natychmiast rozpozna zapalenie opon mzgowych. I to on przepisa antybiotyki. Babcia Marta uwaaa, e nie moe istnie na wiecie wdziczno wiksza ni ta, jak poczua ona, gdy po kilku dniach syn obudzi si ze piczki i znowu si do niej umiechn. Gdy pewnego dnia w jej domu pojawi si Lukas ze swoimi rodzicami, ktrzy przy kocu rozmowy zdobyli si na odwag, aby zapyta, czy Lukas mgby w tych

okolicznociach i w tej sytuacji zosta tutaj na jaki czas, babcia Marta poprosia do swojego pokoju synow i wnuczk. - Mamo, jak moesz w ogle pyta - odpowiedziaa jej matka i wzia Lukasa na rce. Od tego dnia Lukas zamieszka z nimi. Pod podog... Tego wieczoru mieli pomc ogrodnikowi Zeissw. Ale tak naprawd to przede wszystkim drzewu czereni Zeissw. Nie wie nawet, jak to si stao, ale nagle do piwnicy, w piamie i kaloszach, z maym metalowym wiaderkiem w doni, wkroczy Markus. Nie mieli wyboru. Musieli go zabra ze sob. Nad bramk do ogrodu nie byo drutu kolczastego... Objadaa si w ciemnoci czereniami prosto z drzewa. Tylko kilka sztuk zdya wrzuci do wiklinowego koszyka. Nagle zapalio si wiato w jednym z okien na pierwszym pitrze willi Zeissw. Po chwili usyszeli znajome ujadanie wilczura wypuszczonego na balkon. Zaczli w popochu ucieka. Bya blisko potu, gdy usyszaa za sob trzask amanych gazi i zaraz potem gos Markusa. Cofna si pod drzewo. - Markus, co jest?! - wyszeptaa. - Wszystko w porzdku, tylko si polizgnem. Dawno nie jadem takich dobrych czereni. Te na wyszych gaziach s najwiksze. Mam pene wiadro. Szkoda, e nie zabraem torby taty. A ty? Duo zerwae? - zapyta. - Markus, co jest, do cholery? - powtrzya ze zniecierpliwieniem w gosie. - Wycigniesz mi ten gwd z rki? - wyszepta spokojnie. - Jaki gwd, Markus? - zapytaa, nie rozumiejc. - No ten - odpowiedzia cicho, podnoszc do gry praw do. Brunatny zardzewiay gwd wystajcy z kawaka mokrej deski przebi na wylot do Markusa i wyszed po drugiej stronie. - Boe, tylko nie pacz teraz... - Wycigniesz? - powtrzy Markus spokojnym gosem, wypluwajc pestk czereni. cisna mocno jego nadgarstek lew rk, a praw chwycia za desk, pocigajc w kierunku swojej twarzy. Po chwili byli przy pocie. Dwa tygodnie pniej Hans - Jurgen Landgraf, ojciec Heidi, Markusa i Hinnerka, niepozorny, rachityczny, od zawsze chory, cigle kaszlcy, spokojny, wygldajcy, jak gdyby mia umrze za chwil, urzdnik pracujcy w biurze zabezpieczenia gwnego dworca w Drenie, specjalnym rozkazem zosta przeniesiony w trybie natychmiastowym na bardziej

odpowiedzialne stanowisko. Na froncie wschodnim... - Tylko nie pacz teraz - powiedzia chopiec, cierajc palcem zy zbierajce si wok jej oczu - wszyscy tutaj teraz pacz. Nawet Zeiss. A Heidi to wya i miauczaa przez ca noc. Jak kotka Roesnerw z trzeciego pitra w marcu. Nie mogem w ogle spa. - Markus, no co ty! Przecie umwilimy si w ogrodzie u Zeissw. Zapomniae? Ja nie pacz. To tylko ta soma z twoich wosw. Wpada mi do oczu. Naprawd nie pacz powiedziaa, wymuszajc rado w gosie. Chopiec podnis si z kolan, otrzepa energicznie spodnie wsunite w filcowe kamasze i nacign na gow wenian czapk. Stojc w rozkroku przed ni, prbowa zbyt krtkimi rkami dosign kieszeni monstrualnie za duej kurtki. Kieszenie byy na wysokoci jego kolan. - To ty teraz pomyl, a ja przynios ci wody. Patrzya, jak powoli si oddala, przechodzc pomidzy picymi na pododze ludmi. Za chwil znikn w kruganku prowadzcym do bramy w poudniowej nawie kocioa. Podniosa si i klczc, rozgldaa si dookoa. Przez wielk wyrw w dachu powsta po drugim nocnym nalocie przedostawaa si szaro zachmurzonego nieba, owietlajc rozproszon powiat kilkanacie metrw eliptycznej przestrzeni wok otarza. Caa reszta pozostawaa w mroku przechodzcym stopniowo w ciemno. Tak jak u Durera, na obrazach, ktre ogldaa, jeszcze przed wojn, podczas szkolnej wycieczki, w muzeum w Berlinie! I tak jak u znienawidzonej przez jej ojca Leni Riefenstahl, ktr - ale tylko jako fotografk podziwiaa stokro bardziej ni Durera! Riefenstahl potrafia zatrzyma moment, Durer go tylko odtwarza i dodajc zbyt duo od siebie, przesadza. Do granicy kiczu. Zupenie nie mona byo odrni granicy przenikajcych si nawzajem kolorw. Wszystko byo tylko w doskonale nakadajcych si na siebie odcieniach szaroci. Magicznie, bezgranicznie szare. Bez linii granic szare. Patrzya na to jak oczarowana. Takie wiato nie zdarza si czsto. Moe tylko raz w yciu, zanim umrzemy.... Wstaa i popiesznie otworzya walizk. Wycigna ostronie owinite w grub, futrzan kamizelk zawinitko. Wydobya z niego aparat fotograficzny. Mama kazaa jej wczoraj - podczas pierwszego alarmu - zabra tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Najpierw owina pieczoowicie aparat i uoya ostronie na grubej poduszce ze swetrw. W pierwszej chwili sdzia, e to wszystkie najpotrzebniejsze

rzeczy, jakie ma. Potem, poganiana coraz goniejszymi pokrzykiwaniami matki stojcej w przedpokoju, biegnc do drzwi, zmienia zdanie. Wrcia do swojego pokoju i dodaa przewizany jej podwizk plik kopert z listami od Hinnerka, fotografi babci, jej obrczk, ktr zdja z jej palca, wszystkie podrczniki do nauki angielskiego, jedn ulubion sukienk, trzy komplety bielizny na zmian, oprawiony w skr atlas wiata, ktry dostaa jako nagrod za najlepsze wyniki w nauce, pisany od siedmiu lat pamitnik schowany pod materacem i ogromny jak pika zwitek waty, ktr w tajemnicy podkradaa mamie. Miaa akurat swoje dni. Miaa je regularnie, co miesic, od ponad szeciu lat, ale mama nie zdya tego zauway. Albo tylko udawaa. Jej matka nie chciaa, aby crka przed kocem wojny staa si kobiet. Kobiet mona zgwaci. A potem wysa jej syna na front. A potem czeka na listy od niego. A na kocu odebra taw, opiecztowan ze wszystkich stron kopert, wyj z niej drcymi domi szary arkusz papieru z jakim ogromnym numerem w nagwku, dowiedzie si, e to osobicie od Fhrera - chocia bez podpisu - i przeczyta, e ten ogromny numer poleg ku chwale. Jej matka nienawidzia Fhrera. Oficjalnie, ale przede wszystkim osobicie. Ta nienawi do Hitlera bya rodzajem namitnoci, ktr z prawdziwym oddaniem pielgnowaa w duszy i ktra pozwalaa jej radzi sobie z wasn bezsilnoci, niezasuon samotnoci i z pragnieniem zemsty. Za to czekanie na listy od ma, za jego odmroone pod Stalingradem nogi, za nieskoczony smutek wierszy, ktre pisa dla niej, za nieudolnie wyskrobywane yletk przez cenzora angielskie tumaczenia tych wierszy i za ich wsplny, od dawna dzielony wstyd, e s Niemcami. Ale przede wszystkim za taw kopert, ktr odebraa na schodach od roztrzsionego, unikajcego jej wzroku modego listonosza w wywiechtanym mundurze. W rodowe, upalne poudnie 12 maja 1943 roku. I take za to, e kadej nocy ni ten ogromny numer, ktrego nauczya si na pami, i za to, e nie ma nawet grobu, ktrego mogaby dotyka, przy ktrym mogaby uklkn i przy ktrym mogaby nalenym jej prawem rozpacza... A potem, gdy sdzia, e nie moe istnie jeszcze wiksza, jeszcze bardziej szczera nienawi, zacza nienawidzi jeszcze bardziej. Za swoj matk, ktra w poszczerbiony kubek pakowaa czerenie dla ydowskiego chopca przechowywanego w klatce pod podog ich przedpokoju... Matka z najwiksz, gorliw namitnoci nie tylko nienawidzia, ale take gardzia Adolfem H. Tym niedorozwinitym, maym, pokracznym, niedouczonym, psychicznie

chorym od momentu poczcia pomiotem, budzcym odraz, sikajcym pod siebie ze strachu, zakompleksionym impotentem z Austrii, ktry jako przestpca nigdy nie powinien dosta niemieckiej wizy.... Pamita, e gdy pierwszy raz usyszaa to z ust matki, miaa nie wicej ni dziesi lat. Jeszcze przed wojn. Ojciec zerwa si wtedy z krzesa i natychmiast zamkn okno, a ona zapytaa, kto to jest impotent, co to jest poczcie i co to jest wiza. Mama umiechna si tylko, wzia j na kolana i zaplatajc drcymi rkami jej wosy w warkocze, szeptaa co jeszcze bardziej niezrozumiaego do jej ucha. Pamita, e ojciec spojrza wtedy na matk z podziwem. - Chrisie, bd sprawiedliwa, nie wiemy, czy Hitler jest impotentem, a jeli nawet tak jest, to naley mu si wspczucie. To bardzo bolesna sprawa dla kadego mczyzny. Pewnym jest take, e wtedy, gdy przyjecha do Niemiec, nie by adnym przestpc, poza tym Austriacy nie potrzebuj wizy, aby wjecha do Niemiec - powiedzia cicho - to zostao ju dawno ustanowione traktatem z... - Wiem. Oczywicie, e wiem! Wiem take, ktrym idiotycznym traktatem - przerwaa ojcu, dotykajc palcami jego warg, jak gdyby chcc go uciszy. - Boe, jak ja wiedziaam, e mi to powiesz. Uwielbiam ci. Take za to - wyszeptaa. Przecisna si przez tum w kierunku schodw prowadzcych na ambon znajdujc si dokadnie naprzeciwko otarza. Przystana na chwil i ustawia nawietlenie i przyson. Szybko wbiega krtymi schodami na gr. Syszaa przeklestwa siedzcych na schodach ludzi przebudzonych lub potrcanych przez ni. Zdyszana dotara do niewielkiego, eliptycznego placu, otoczonego zamkniciem z kamiennych, rzebionych kolumn tworzcych rodzaj balustrady. Zatrzymaa si. Dziewczyna w granatowej, wenianej sukience zwinitej do gry, z nagimi, sterczcymi piersiami objtymi mskimi domi i rozoonymi szeroko nogami unosia si i opadaa, siedzc na udach mczyzny lecego pod ni na marmurowej posadzce ambony. Nieoczekiwanie stana na wprost niej. Dziewczyna - moga by w jej wieku lub niewiele starsza - otworzya oczy. Umiechna si przyjanie. Po chwili je zamkna. Na chwil przestaa si porusza. Zwilya wargi jzykiem, podniosa palce do ust, zmoczya lin, opucia je na d, zasonia doni plam z jasnych wosw pomidzy szeroko rozoonymi udami, uniosa si i odchylia do tyu gow. Dziewczyna bya jak w innym wiecie, zupenie nie zwracaa uwagi na nic, co dziao si wok. Znowu zacza rytmicznie podnosi si i opada. Rozpuszczone, dugie blond wosy dotykay twarzy lecego pod ni mczyzny...

Poczua zawstydzenie. Ale take ciekawo. I rodzaj podniecenia. A zaraz potem jeszcze wikszy wstyd. Taki inny, z jednoczesnym poczuciem winy. Za to podniecenie. e odczuwa je nawet teraz, w tych okolicznociach i w tym miejscu. Wszystko inne byo zupenie normalne i zupenie pasowao do rzeczywistoci. Przypomniaa sobie swoje rozmowy na ten temat w domu... Bya wystarczajco du dziewczynk, aby wiedzie i w peni zrozumie cae to wydarzenie. Seks nie by dla niej adnym tabu. I to ju od dawna. Co wcale nie byo normalne. Seks w Trzeciej Rzeszy ju dawno przesta by najbardziej osobist, intymn spraw. Seks by spraw publiczn i polityczn. Gwnie dlatego, e mia pomnaa nard. I tylko to si liczyo. Niemiecka kobieta miaa rodzi jak najwicej dzieci i do tego jak najwczeniej. Wcale nie musiaa nic wiedzie o seksie. Moe nawet lepiej, e nie wiedziaa. Co takiego jak wychowanie seksualne nie istniao. To byo paranoiczne, poniewa z jednej strony zachcano do rozmnaania, do ktrego nie mogo doj bez seksu, a z drugiej okrywano seks tajemnic. Wicej o nim dowiadywaa si - jeli w ogle mona nazwa to wiedz - z szarych propagandowych ulotek rozkadanych na parapetach okien w szkole ni od nauczycieli w trakcie lekcji. W tych ulotkach nie byo nic o bliskoci, wizi, rodzinie i mioci. Byo za to duo o obowizku, o macicy i o przyszoci wielkiego i licznego czysto niemieckiego narodu. Przeczytaa tak ulotk, gdy jeszcze nie wiedziaa, co to jest macica. Miaa wtedy trzynacie lat. Przeczytaa tylko jedn tak. Potem je ignorowaa. Niedugo skoczy dwadziecia dwa lata. Niektre z jej koleanek w tym wieku miay ju trjk dzieci. Pierwsze urodziy, gdy byy jeszcze w gimnazjum. Dostaway wtedy okolicznociowy urlop, rodziy i po roku, gdy nadal miay na to ochot, wracay do szkoy. Wane byo jedynie to, e urodziy aryjskie dziecko. Wcale nie musiay wychodzi za m. Marianne na przykad, notabene crka ewangelickiego pastora, z ktr siedziaa przez cay rok w jednej awce, urodzia dwch chopcw i dziewczynk. Chopcy, urodzeni podczas jej nauki w gimnazjum, to bliniacy, ich ojcem by Hans - Jrgen, dziewczynk urodzia, gdy Hans - Jrgen od jedenastu miesicy by na froncie, wic to z pewnoci nie on by jej ojcem. Odkd kraj potrzebowa dzieci, nie byo z tym wikszych problemw. Tak naprawd nie byo z tym adnych problemw. Niemieckie kobiety miay rodzi, a niemieccy mczyni jak najczciej je zapadnia. ony, kochanki, przyjaciki, znajome jednego wieczoru lub ostatniej, jednej godziny, prostytutki, jakkolwiek je nazwa. Najlepiej byo, gdy niemieckie

kobiety zapadniali esesmani. Oni byli rasowo najbardziej pewni. Nakazem prawa, ustanowionym przez Himmlera, ich rasow czysto sprawdzano na wieki wstecz. Esesmanem mg sta si jedynie ten mczyzna, w ktrego drzewie genealogicznym czysto rasowa nie budzia wtpliwoci od pierwszego stycznia 1750 roku. Tak dat, z nieznanych nikomu powodw, ustali Himmler. Marianne urodzia nielubne dziecko esesmana. Dzieci esesmanw byy szlachetnym podarunkiem dla niemieckiego narodu. Nie wie, czy tak byo w przypadku Mariann, ktra po urodzeniu trzeciego dziecka nie wrcia do szkoy. Rozmawiaa o tym czsto z rodzicami. Jej rodzice nie czynili z seksu adnego tabu. Gdy skoczya szesnacie lat, na pkach ich domowej biblioteczki w salonie pojawia si nagle ksika holenderskiego autora van de Velde. To by w pewnym sensie akt odwagi ze strony rodzicw. Zarwno nazici, jak i niemiecki Koci zakazali czytania jego ksiki. Wyjtkowo zgodnym gosem. Koci, ku radoci reimu, umieci j nawet na licie ksig zakazanych. Nazici j potpiali jako szkodliw spoecznie, Koci czytania jej zabrania. Co tylko zwrcio na ni jeszcze wiksz uwag. Nagle mao znany w Niemczech ginekolog z Holandii sta si synonimem za i wystpku. I to tylko dlatego, e pozwoli sobie przedstawi, naukowo opisa i pochwali - to by ten jego najwikszy wystpek - zmysowy seks nieprowadzcy do prokreacji, a tylko do bliskoci i spenienia pary kochajcych si ludzi. Czytaa t ksik najpierw z trudem (jej ojciec - celowo - zdoby angielskie tumaczenie), potem uczya si na niej angielskiego, a potem, gdy ju wszystko rozumiaa, zachwycaa si ni. To, co byo zwyczajne w jej domu, nie byo wcale takie zwyczajne gdzie indziej. Wiedziaa o tym od swoich rwienic. One o seksie dowiadyway si gwnie z okrytych tani sensacj, szeptanych na ucho zasyszanych relacji starszych, tak zwanych bardziej dowiadczonych w tej materii, koleanek. Ona moga rozmawia o tym z rodzicami bez adnego skrpowania. Ale tylko wtedy, gdy nie byo przy tym babci Marty. Babcia uwaaa, e dzieci powinny by poczte tylko w ciemnoci, w maeskich kach, i rodzi si tylko prawowitym onom. I wycznie onom jednego mczyzny. Tym polubionym w kociele. Na cae ycie. Wszystko inne jest grzechem i wstrtnym bezecestwem. Odkd nasta ten pokraka i rozpustnik Hitler, zrobio si inaczej. Tak uwaaa babcia. Hitler, jej zdaniem, zbruka i zhabi Niemcy jak nikt nigdy dotd. Niby taki wity, a uczyni z Niemiec najwikszy burdel na wiecie. To jej wasne sowa.

Rozmawiali o tym ktrego wieczoru. Ojciec stan, co byo ogromn rzadkoci, w obronie Hitlera. Wcale nie uwaa, e Hitler by rozpustnikiem, jak uja to babcia Marta. Wrcz przeciwnie. Hitler zdawa si by wzorcowym przykadem seksualnej czystoci i nieomal ascetycznej wstrzemiliwoci. Jako jedyny z caego panteonu grzesznych nazistowskich aparatczykw nie by uwikany w adne romanse, zdrady, afery lub miostki. I to przy swojej nieograniczonej niczym wadzy i przy swoim dostpie do uwielbiajcych go caych tabunw kobiet. Samotnicza osobowo Hitlera wywoywaa masow histeri seksualn u niemieckich kobiet. To na Hitlera przenosiy one swoje tumione pragnienia i otaczay go nieskoczon adoracj. Dotyczyo to i modych dziewczt, i dojrzaych matek, i robotnic, i dam z towarzystwa, i prostych chopek, i szalonych artystek czy atrakcyjnych aktorek. Wszystkie one usilnie, za wszelk cen chciay zbliy si, i to w niewtpliwie jednoznacznym celu, do nieonatego Hitlera podniecajcego je jak magicznym afrodyzjakiem z jednej strony - pozycj i wadz, a z drugiej - podtrzymywan swoim samotnictwem nadziej, e to one mog by tymi wybranymi. Kobiety, nie tylko niemieckie, bagay w swoich listach, aby Hitler zosta ojcem ich dziecka, i kobiety wykrzykiway imi Hitlera podczas porodu, agodzc tym sposobem swoje ble. O niektrych z tych kobiet dowiadywa si nard. Ale tylko o niektrych, i jedynie wtedy, gdy ustalono, e moe to z korzyci suy propagandzie. Pikna baronowa Sigrid von Laffert, Winifred Wagner, synowa wielkiego kompozytora z Bayreuth, piosenkarka Margarete lzak, architektka Gerdy Troost, nieprzyzwoicie bogata Lily von Abegg obdarowujca Hitlera pienidzmi i dzieami sztuki, fotografka i reyserka filmowa Leni Riefenstahl, szalona, zadurzona bez pamici w Hitlerze angielska hrabina Unity Mitford, crka lorda Redesdale, czy towarzyszca partii i zakochana w Hitlerze od pocztku powstania partii narodowej - gdy miaa szesnacie lat - Eugenie Haug. Hitler by lub cigle jeszcze jest dla nich idolem. O innych, tysicach innych, nard si nie dowiadywa. I z pewnoci si nie dowie. O tych piszcych listy, w ktrych skaday Hitlerowi jednoznaczne propozycje, wzmacniajc je swoimi zaczonymi fotografiami. Najbardziej wstrtn z tych tak zwanych znanych kobiet zdaniem ojca bya Leni Riefenstahl. Jej film Triumf woli obrazujcy zjazd nazistw w Norymberdze w 1934 roku to przykad jej totalnego i totalitarnego uwielbienia dla Hitlera. Spitrzone wysoko chmury, spoza ktrych zaczyna do widza dochodzi warkot samolotu, samolot lduje, majestatycznie opadajc w kierunku zgromadzonych zastpw hitlerowskich fanatykw. Sam Fhrer jawi si

w tym filmie niczym anio lub neopogaski bg zstpujcy z niebios do swych oczekujcych go w amoku wiernych. adna z kobiet Hitlera bardziej ni Riefenstahl nie przyczynia si do wpojenia Niemcom mitu boskoci Hitlera. To Riefenstahl stworzya swoimi fotografiami i filmami, szczeglnie Triumfem woli, polityczny folder Trzeciej Rzeszy. Wszyscy myleli, e to tylko przesadnie wyretuszowany folder, a to bya sama prawda. Film entuzjastycznie przyjmowano i podziwiano za granic jako triumf prawdziwej sztuki, chocia by to jedynie aosny triumf prymitywnej i trywialnej treci ubranej w nienagann technicznie form. W oczach Goebbelsa ostra Leni bya cudotwrczyni, a Hitler przy kadej okazji podkrela, jak wiele jej zawdzicza. Wszyscy wiedzieli, e bya jego pieszczoszk. Jej ojciec rzadko kogokolwiek nienawidzi, ale Leni Riefenstahl nienawidzi z caego serca. Za jej koniunkturalizm, za kamstwa, za hipokryzj. Dla jej ojca Riefenstahl bya nikim innym ni artystyczn prostytutk otoczon waciwymi przyjacimi i monymi protektorami. W tym wypadku nie do koca zgadzaa si z ojcem. Fotografie Riefenstahl byy znakomite. Mimo to Hitler wydaje si mie, jak podkrela to na kadym kroku propaganda, tylko jedn jedyn wybrank i kochank: Germani. Ale, aby przypadkiem nie byo podejrze, e z Hitlerem jako mczyzn jest jednak co nie tak, pojawia si u jego boku niespektakularna, nieproblematyczna, na zewntrz przykadnie skromna, przyjacikom znana jako troch dzika i momentami krnbrna, Frulein Ewa Braun. Moda, adna wyranie aryjsk urod, seksualnie atrakcyjna, dyskretnie milczca dziewczyna z prostej, niemieckiej rodziny. Idealnie pasujca do Hitlera, ktry nie ukrywa, e nie przepada za inteligentnymi kobietami. Pomocnica w zakadzie fotograficznym, marzca, aby zosta aktork. Pasjami, podobnie jak Hitler, czyta ksiki Karola Maya i podobnie jak Hitler zachwyca si niezwycionym i szlachetnym Winnetou. To groteskowe, ale Hitler tak mocno zachwyca si Karolem Mayem, e ju od pocztku wojny czsto rekomenduje go swoim generaom, mwic, e znajd tam doskonae przykady strategii wojennych. Hitler wiedz o taktyce czerpie nie z Clausewitza, ale z ksiek o Indianach! Ale to tak na marginesie. Frulein Ewa Braun. Tak samo mao albo tak samo bardzo wana dla Hitlera jak Blondi, jego pies. Wielu ludzi twierdzi, e panienka Braun u boku Hitlera to jedynie wietna przykrywka jego seksualnej abstynencji, mskiej niewydolnoci lub, nie daj Bg, homoseksualnych skonnoci. Hitler dugo nie by homofobem, a jeli nawet by lub jest, to zbyt mao dosadnie zdaniem propagandy - to okazywa. By jako tak niepewny i rozdwojony w sprawie decyzji o zakazie homoseksualizmu. Wprawdzie ju w 1935 roku drastycznie zaostrzono kary za

amanie paragrafu 175 niemieckiego kodeksu karnego okrelajcego homoseksualizm jako bezprawny nierzd, jednake nie szy za tym adne spektakularne przeladowania. Wynikao to najpewniej ze spucizny historycznej Republiki Weimarskiej, ktra przymykaa oko i tolerowaa homoseksualizm. Co byo absolutnie wyjtkowe w Europie i zupenie niemoliwe w tak zwanej demokratycznej Ameryce. Jeszcze w 1934 roku, zarwno w Berlinie, jak i w Kolonii, istniay oficjalne, reklamowane w gazetach kluby dla homoseksualistw, wydawali oni swoje wasne czasopismo Der Eigene, w kabaretach Berlina, Kolonii i Dsseldorfu wystpowali transwestyci, a wszyscy zainteresowani w Niemczech wiedzieli, e w hotelu Pod Orem, przy Johanisstrasse 36 w Kolonii, dzieje si co noc przysowiowa sodoma i gomora i e najpikniejszych chopcw na jedn noc do hotelu Pod Orem mona pozna przy publicznym pisuarze na ulicy Trankgasse w Kolonii. O ile w Mein Kampf, biblii nazistw, a kipi od nienawici do ydw i peno tam pogardy dla Sowian, o tyle homoseksualistom Hitler nie powica ani jednego sowa. To przekadao si na jego decyzje. Wrd naszych przywdcw nie brakowao homoseksualistw. Taki na przykad Rudolf Hess, prawa rka Hitlera, znany w wiatku jako Frulein Anna lub Czarna Emma, albo Baidur Benedikt von Schirach, przywdca Hitlerjugend, nazywany potocznie przez niemiecki lud Homojugend. Nazici maj obsesj na punkcie czystoci krwi. Dlatego uwaaj, e ydw mona jedynie zabi, gdy nie da si uszlachetni ich rasy. Aryjscy homoseksualici z kolei maj czyst krew, s jedynie biologicznie i umysowo niedoskonali, wic istnieje dla nich szansa poprawy. Mona ich na przykad wykastrowa lub wstrzykn im do jder testosteron. Tych, ktrzy si na to nie zgadzali, od 1938 roku wiziono w obozach koncentracyjnych. Ewa Braun, demonstracyjnie nocujca w Berghofie, letniej rezydencji Hitlera w Obersalzbergu w Bawarii, lub z nim w Berlinie, jednoznacznie sugerowaa, e nasz wdz, nawet jeli tylko platonicznie kocha bogini Germani, to jednak nie jest w adnym wypadku klasztornym mnichem i nocami nie bywa zupenie sam. I z najwiksz pewnoci bywa wtedy z kobiet. Mod, aryjsk i najprawdopodobniej podn. Bya to politycznie i propagandowo bardzo odpowiednia sugestia. Seksualnie le zdefiniowany lub nawet tylko niezdefiniowany Fhrer bez potencji zupenie nie pasowa jako naczelnik narodu, ktry mia si rozmnaa jak krliki. Wic Fralein Braun pasuje tutaj jak ula, podobnie jak wilczurzyca Blondi. Ojciec nie zgadza si z babci Mart jeszcze w czym innym. Nie nazywa dzisiejszych Niemiec burdelem. Twierdzi, e ju w Mein Kampf Hitler zapowiedzia zamknicie

wszystkich domw publicznych. A w 1933 roku, po dojciu do wadzy, nawet specjaln ustaw to zarzdzi. Wedug ojca z jednego, podstawowego powodu. W burdelach prostytutki si nie rozmnaay. Ciarna prostytutka natychmiast tracia prac. Dlatego wikszo z nich robia skrobanki. Poza tym Hitler w tej samej ustawie zabroni stosowania prezerwatyw i wykonywania aborcji. Burdele, z niemieck dokadnoci kontrolowane niezapowiadanymi nalotami przez nazistw, musiay wic upa. I tak te si stao. Same z siebie upady Ale poniewa prostytucja jest tak samo stara jak wszystkie cywilizacje, w zwolnione przez ni miejsce, aby wypeni prni, musiao co powsta. Powstay tak zwane domy radoci. To prawie to samo co burdele, tyle e kobiety miay robi to tam z radoci, a jeli nie, to chocia dla dobra i ku radoci Rzeszy. Robiy. To fakt. Ale potem usuway, nielegalnie, ale skutecznie, swoje niechciane cie. Niemcy nie rozmnaali si tak, jak oczekiwa tego reim. Liczba pozamaeskich dzieci wcale, wbrew oczekiwaniom, nie wzrosa. Jak oficjalnie narzeka i niewybrednie pomstowa prominentny nazistowski lekarz Ferdinand Hoffmann, w 1938 roku Niemcy zuyli 27 milionw prezerwatyw. Wkrtce po tym pomstowaniu Himmler zaostrzy przepisy dotyczce antykoncepcji miesznym prawnym passusem: Kade objanianie antykoncepcji dla Aryjczykw jest zabronione. Tylko Niemcom mona byo zaserwowa takie prawo. I tylko Niemiec mg je wymyli. I na dodatek poprze to autorytetami tzw. profesorw. Jednym z nich jest profesor specjalizujcy si w higienie rasowej, niejaki dr Fritz Lenz, ktry na amach gazet odway si opublikowa wynik swoich intensywnych tzw. przemyle i studiw: gdy modzi ludzie odpowiednio wczenie zawr czyste rasowo zwizki maeskie, mog dostarczy narodowi nawet dwadziecioro dzieci. Nic dziwnego, e wkrtce po tej publikacji zacz kursowa po ulicach dowcip o tym, e na rozkaz Fhrera cia zostaje zredukowana z dziewiciu do siedmiu miesicy. I nic dziwnego, e Goebbels natychmiast zaskary redaktorw gazet, ktre ten dowcip odwayy si upowszechni. Nawet Hitler nie wierzy w prawne sankcje wobec tak bardzo intymnych spraw. I mia racj. Liczba urodze aryjskich dzieci wcale nie wzrastaa. Ale wzrastao za to w narodzie przyzwolenie na rozpust, pozamaeski seks i na najciszy grzech, jak nazywaa to babcia. Szczeglnie od chwili, gdy nard dowiedzia si, e z niemieckiego kodeksu karnego usunito w 1937 roku, na osobisty wniosek Fhrera, przepis o obligatoryjnej karze za niewierno maesk. Koci niemiecki - i katolicki, i protestancki - nawet wtedy milcza. By moe wyraajc w ten sposb wdziczno za pene zrozumienie przez Fhrera i

wynikajce z niego skrupulatne tuszowanie przez propagand licznych przypadkw seksualnej aktywnoci ksiy i wobec kobiet, i homoseksualnej wobec modych mczyzn. W ogle niemiecki Koci, odkd Hitler opanowa w caoci ten kraj, przykadnie i wiernie milczy we wszystkich najwaniejszych sprawach. Tak skomentowa to kiedy jej ojciec. I w sprawie niekontrolowanych pocz, i w sprawie kontrolowanego zabijania. I to przy przywdcy, ktry tak ostentacyjnie nienawidzi religii, czsto nazywajc j czystym mistycyzmem i okultyzmem. Ale o tym ojciec nigdy nie powiedzia przy babci. Matka przewanie nic nie mwia podczas takich dyskusji. Czasami tylko szeptaa jej do ucha. O tym, e mio jest najwaniejsza. I o tym, e tylko na ni warto czeka. A gdy ta mio nadejdzie, to ona sama - nieomylnie - poczuje to pikne, chwilami zniewalajce pragnienie. Poczuje. Na pewno. Najpikniejsze. I najwaniejsze pragnienie. I powinna mu si podda. Tak jak ona si mu poddaa, gdy napotkaa w swoim yciu jej ojca... Odwrcia gwatownie gow i podesza do balustrady ambony. Stana w rozkroku i oparta okciami o balustrad zacza fotografowa. Modlcy si onierz. Praw doni ciskajcy kikut, ktry pozosta mu z lewej rki. Z hemu lecego obok jego ng wydostawa si pomie palcej si wiecy. Maa, paczca dziewczynka z zabandaowan rk siedzca na nocniku nieopodal onierza. Kilka metrw dalej staruszka w futrze i somkowym kapeluszu gaszczca siedzcego na jej kolanach wychudzonego kota z jednym uchem. Obok niej mczyzna czytajcy ksik i odmawiajcy raniec. Za jego plecami ksidz w ogromnych okularach, siedzcy w fotelu, palcy papierosa i przyjmujcy spowied od klczcej przed nim zakonnicy. Tu pod krzyem trzy przytulone do siebie ciaa. Z opuszczonymi na d gowami. Jak wita Trjca czekajca wsplnie na egzekucj. Rozpoznaa twarz Lukasa... Wczoraj, gdy z walizk zbiega pod drzwi, matka czekaa, trzymajc noyczki w rce. Obok jej ng, w metalowej wanience, lea harcerski mundur Hitlerjugend. - Obetnij mu wosy, ubierz go w ten mundur, za mu przepask na oczy. Przepask za, zanim wyjdzie na gr. Zrozumiaa? Zanim wyjdzie z klatki! Inaczej olepnie. Powtrz, co masz zrobi! - krzyczaa, podajc jej zwitek czarnego materiau. Powtrzya. Tym samym krzykiem jak jej matka. Podbiega do serwantki przy

drzwiach do salonu. Opierajc si plecami, przesuna j na bok. Wrcia na chwil do kuchni. Z szuflady kredensu wyja toporek do rozgniatania misa. Wepchna ostrze toporka w szczelin w pododze. Podniosa kwadratowe zamknicie pokryte parkietem podogi. Wstaa z kolan i zgasia wiato. Pooya si na pododze i wpeza powoli do klatki. Lukas siedzia skulony, oparty plecami o cian zamykajc wski korytarz. Znalaza jego gow. W ciemnoci zacza obcina mu w popiechu wosy. Nie rozmawiali ze sob. Posusznie podsuwa gow. Caowa jej rk, gdy bya w pobliu jego ust. Zdja mu buty. Rozpia spodnie, zsuna je i na kolanach pooya weniany mundur. Rozumia wszystko bez sowa. Gdy sprawdzia, e si przebra, zawizaa mu mocno przepask wok oczu. Wypchna go przed siebie. Jej matka stojca nad zamkniciem kryjwki podaa mu rk i wycigna na zewntrz. Posadzia go na pododze i zapia guziki munduru. Jeszcze mocniej, dla pewnoci, zacisna przepask wok oczu. Uklka przed nim. Gaskaa po gowie i pakaa. Po chwili wydostali si na ulic, mieszajc si z tumem biegncych w popochu ludzi. Pierwsze syreny zaczy wy za kwadrans dziesita wieczorem. Matka spodziewaa si nalotw ju od bardzo dawna. Z drugiej strony, jako naiwnie wierzya, e przy tej masie przesiedlecw ze wschodu Anglicy i Amerykanie ze wzgldw humanitarnych nie zaatakuj miasta penego kobiet i dzieci. Wygldao na to, e nie tylko ona uspokajaa si t wiar. Najwaniejszy czowiek w Drenie, Gauleiter Martin Mutschmann, take. Czasami obchodzia miasto, wyszukujc schrony, w ktrych mogliby si ukry. Prawdziwych schronw przeciwlotniczych byo tylko kilka. Nie przeszkadzao to jednak Mutschmannowi, co byo powszechnie znan tajemnic, kaza sobie wybudowa prywatny schron przy Comeniusstrasse 32. Ludno miaa si - zdaniem wadz - chroni w piwnicach. Ich piwnica od miesicy bya zalana wod wyciekajc z popkanych rur. W nocy, gdy temperatura na zewntrz spadaa poniej zera, ta woda zamarzaa. Pobiegli za tumem. Przy wejciu do pierwszego schronu na rogu Beethoven Strasse kbio si mrowie przeraonych ludzi. Nie mieli adnych szans, aby dosta si do rodka. Usyszeli dwik nadlatujcych samolotw. Kilka minut po dwudziestej drugiej bezchmurne tego dnia niebo nad Dreznem rozbyso kaskadami wiate wygldajcych jak ogromne, ogniste kule. W jednej chwili zrobio si jasno niczym w dzie. Wiedzieli, e za chwil nadlec bombowce. Zaczli biec wsk ulic w kierunku Frauenkirche w centrum miasta. W jednej rce trzymaa walizk. Drug cigna za sob Lukasa. W pewnym momencie natrafili na barykad z wozw straackich ustawionych w poprzek ulicy. Zawrcili. Syszaa za sob

odgosy nadlatujcych samolotw i eksplozje bomb. Baa si. Matka zacza krzycze, e musz koniecznie do schronu na kocu Annenstrasse. To jedyny schron, ktry by w pobliu. Na pocztku ulicy, tu przy Annenkirche, matka upada, uderzajc twarz o pokryt botem bruzd ze zlodowaciaego niegu. Pomoga jej si podnie. Wszystkie bramy kocioa byy otwarte na ocie. Wbiegli do rodka. Zatrzymali si przy bocznym otarzu, po prawej stronie, tu przy gwnym wejciu. Pamita, e matka przesuna stojc tam drewnian aw prostopadle do ciany i walizkami zamkna dostp do naronika. Na rkach przeniosa Lukasa i zrywajc mu opask z oczu, pooya go na posadzce pokrytej som. - Ksia w Annenkirche byli bardziej przewidujcy ni Gauleiter Martin Mutschmann i jego caa banda sualczych kacykw - usyszaa gos matki. Kazaa si jej uoy obok chopca i nakrya ich kocem. A ona si baa. Jeszcze nigdy w yciu nie dowiadczya takiego strachu. Pamita te, e tulia Lukasa do siebie i powtarzaa w kko z pamici wiersz Rilkego, proszc, jego sowami, aby nastaa cisza. Przy kadym kolejnym dochodzcym z zewntrz odgosie wybuchu coraz goniej prosia o cisz. Po kilku minutach Lukas powtarza z ni strofy wiersza. Nie potrafia zmusi si do modlitwy. Nawet tutaj, w tym miejscu, i nawet w takiej chwili. I w takim ostatecznym strachu. Te okropne jej zdaniem, bawochwalcze wiersze, ktre jako modlitwy kazali si jej uczy w szkole na lekcjach religii, zapominaa natychmiast po wyrecytowaniu przed nauczycielem. Podobnie jak prymitywne, rymowane formuki wychwalajce Fhrera powtarzane chrem podczas porannego apelu kadego poranka przed rozpoczciem lekcji. Nie wierzya w adnego Fhrera, jakiego naczelnego Przewodnika, ktrego kultu nie wolno w adnym przypadku podwaa. Dlatego nie wierzya take w Boga. Nie miao to nic wsplnego z traumatyczn utrat wiary po tym wszystkim, co przeya w cigu tych kilku lat od pocztku wojny. Wcale nie przestaa wierzy w Boga w jakim rozczarowaniu, alu, protecie czy zemcie za to, e do tego wszystkiego dopuszcza, e jest w absolutnie nieusprawiedliwiony sposb nieobecny albo e odwrci si do wiata plecami w momencie, gdy wiat najbardziej Go potrzebuje. To byoby wanie zaprzeczeniem wiary i jej zdaniem - jeszcze wiksz obud ni zmuszanie si do modlitw w chwili strachu ostatecznego. Przez ostatnie lata obserwowaa, a take sama dowiadczya cierpienia spowodowanego zachowaniem ludzi kierowanych wycznie bezgranicznym, lepym lkiem przed kar za niepodporzdkowanie si nakazowi, kultowi, rozkazowi lub przykazaniu. Ojciec nauczy j mdrze wtpi - szczeglnie w to, co bezmylnie powtarzaj wszyscy - i zadawa

pytania, a matka z kolei, nauczona przez swoj matk, pokazywaa jej, jak nie y na kolanach. Nie wierzya w Boga, chocia bya ochrzczona, w biaej sukience pokna biay opatek pierwszej komunii i dodali jej drugie imi Marta podczas bierzmowania. Po babci. Czasami, ale tylko wanym dla niej ludziom, przedstawiaa si tym imieniem. Hinnerk je uwielbia. Dla niego bya wycznie Mart. Kiedy j pierwszy raz caowa, wtedy, w ciemnoci, gdy usiedli na trawie nad brzegiem stawu w ogrodzie Zwingerteich, szepta jej do ucha moja Martinique. Babcia Marta, urodzona - w kiedy polskim - ultrakatolickim Opolu, nie moga sobie w aden sposb wyobrazi nieochrzczonej wnuczki. Jej rodzice wyobraali sobie wszystko i pewnie dlatego wycznie dla babci j ochrzcili. W dostojnej drezdeskiej Frauenkirche. Nie przewidywali wtedy, jak bardzo wiadectwo chrztu przyda si ich jedynaczce. Pamita, e od pewnego czasu - to zaczo si, gdy bya w gimnazjum - dzieci bez tego szarego kawaka papieru automatycznie byy podejrzewane o niearyjskie pochodzenie. A to zakcao natychmiast statystyk demograficzn szkoy. Kady dyrektor niemieckiej szkoy, bdcy z natury urzdnikiem Trzeciej Rzeszy, o tym wiedzia. Poniewa kady by zobowizany bra aktywny i czynny udzia w budowaniu nowego niemieckiego spoeczestwa. Rasowo czystego, aryjskiego, piknego, zdrowego, pracowitego i oczywicie bezwarunkowo wiernego Fhrerowi. Rasowo czystego i zdrowego. To stao si szczeglnie wane. Ojcowie psychicznie chorych dzieci byli nakazem ustawy sterylizowani. Zgodnie z prawem obowizujcym od 1934 roku. Podobnie sterylizowani byli psychicznie chorzy mczyni w wieku podnym, jak rwnie nieuleczalni alkoholicy. W 1939 roku z kolei eutanazja stosowana wobec przewlekle chorych staa si, wedug sw Goebbelsa, aktem humanitaryzmu. Ojciec uwaa, e to wanie Hitlerowi, jak nikomu innemu przed nim, udao si przekona Niemcw o tym, e s narodem wybranym. To Hitler, Himmler i Goebbels wynaleli w tym celu narodow wieczno. Oczywicie niemieck wieczno. I tym pojciem zachwycili maluczkich. Sprytnie i w bardzo prosty sposb. Wznosili nowe narodowe pomniki i strcali poprzednie. Te nowe s o wiele wiksze, bardziej monumentalne i tak prostackie, jak gdyby faraonowie do budowy piramid zaangaowali Walta Disneya. Zakadali muzea powicone narodowej tradycji, zlecali poddanym sobie naukowcom wypracowanie rzekomo naukowych sposobw klasyfikacji kultur i ras, kolekcjonowali rodzimy folklor,

tworzyli kanon narodowej literatury, a wszystko, co si w nim nie miecio, demonstracyjnie spalili. Ustanawiali nowe narodowe wita, reyserowali monumentalne ceremonie ku czci susznie polegych, projektowali nowe flagi, nakazywali komponowa nowe hymny, gromadzili tumy w kolejnych paradach z okazji zupenie nowych historycznych jubileuszy. Po krtkim czasie udao si im stworzy mit. A mit, gdy si przyjmie, zamienia kultur w natur. Sprawia, e nowe zachowania, wartoci i symbole staj si czym naturalnym, odwiecznym i zrozumiaym dla kadego. I w taki sposb mit zaczyna wyprzedza histori. Natura zawsze wyprzedzaa kultur. Kultura zrozumiaa jest dla nielicznych, poniewa jej zrozumienie wymaga wiedzy i wysiku mylenia. Naturze wystarczy si jedynie podda. Wcale nie trzeba jej rozumie. Zreszt nie trzeba prawie nic rozumie, gdy z kultury uczyni si kultur masow. Obrazy s proste i zrozumiae, Goebbels i jego wita doprowadzili do tego, e w radiu graj tylko ojczyniane pieni i jeszcze bardziej ojczyniane, prymitywne operetki, a najbardziej obecnie docenianym niemieckim rzebiarzem jest niejaki Arno Breker wystawiajcy swoje kolosalne figury, majce z prawdziw rzeb tyle samo wsplnego, ile ogrodowe krasnale ze sztuk antyczn. Co nie przeszkadza Hitlerowi uwaa, e kolosy Brekera nale do najpikniejszych rzeb, jakie kiedykolwiek powstay w Niemczech. Oprcz Brekera take jeszcze Thorak i Klimsch. Kolejna para artystw od siedmiu boleci. Caa reszta, wedug sw Hitlera, to dziea zwyrodniaych jkaw, pozbawionych talentu sabotaystw, szalecw i handlarzy. Dokadnie tak samo zreszt uwaa nard fotografujcy si zawzicie przy tych figurach Brekera, Thoraka i Klimscha w Berlinie lub Monachium. I w ten sposb udao si hitlerowcom jeszcze jedno. Chyba najwaniejsze. Nieustannie podgrzewali do temperatury wrzenia narcyzm mas, ktre w kocu uwierzyy, e wcale nie s dodatkiem do dyktatury. Hitler ich o tym przekonywa przy kadej nadarzajcej si okazji. Mawia i cigle jeszcze mawia: Jestecie przede mn jak wezbrana masa pena najwitszego oburzenia i niezmierzonego gniewu. Hitlerowi, jak chyba nikomu innemu, moe tylko poza Stalinem, udao si przekona masy, e to one s dyktatur. Najwiksze zasugi ma w tym sam Hitler. Chcia zosta malarzem, filozofem, architektem, ale tak naprawd zosta aktorem. Doskonaym aktorem. To on hipnotyzuje Niemcw swoimi przemwieniami. To on je do perfekcji reyseruje i scenografuje, chocia maj sprawia wraenie improwizowanych. Kade jest jak spektakl. Zaczyna si w ciszy. Hitler stoi w milczeniu i bezruchu, zaczyna mwi spokojnym, niskim tonem, stopniowo go podnosi, a do histerycznego krzyku, ktrym na kocu hipnotyzuje

zgromadzony tum, doprowadza do ekstazy. Jeli do tego dooy niebyway estetyczny talent Hitlera, te smugi reflektorw lotniczych, te symbole ukadane z poncych pochodni, te zbiorowe pokazy gimnastyczne na granicy jednoznacznie erotycznych baletowych pamfletw, t patetyczn, dudnic jak z nieba muzyk. Tyrady dziko gestykulujcego Fhrera stojcego w wietle reflektora, na tle czarnej swastyki w biaym kole na krwistoczerwonym tle. I jego ulubione sowa: absolutne, niezachwiane, rozstrzygajce, ostateczne, niezmordowane, dziejowe, wieczne. Sowa proste, jednoznaczne, zrozumiae dla kadego. Wszystkim wykrzykuje do ucha to, co chc usysze. Chopom: To wy jestecie fundamentem narodu, robotnikom: Robotnicy to arystokracja Trzeciej Rzeszy, finansistom i przemysowcom: Udowodnilicie, e naleycie do najwyszej rasy, macie prawo by wodzami. Hitler w swoim najniszym, instynktownym populizmie jest bliski kademu. Jak niezawodny przyjaciel, jak dobroczyca i niezmordowany opiekun. Wszystkich bez wyjtku. Starcw i dzieci, kolarzy i kolejarzy, nauczycieli i rzenikw, poetw i piekarzy. To Hitler jako pierwszy wprowadzi elektryczne wzmacniacze. To dziki nim wydawao si tumowi, e ich przywdca nigdy nie traci gosu. To takie prozaiczne, ale bez gonikw Hitler nigdy nie podbiby Niemiec! I do tego wszystkiego te makabryczne przedstawienia z dwikiem i wiatem wok. Absolutnie prekursorski, propagandowy majstersztyk, z ktrego bez wtpienia bd kiedy w przyszoci korzystali inni. Tylko Hitlerowi udaje si, jak to skrztnie relacjonowaa goebbelsowska prasa, doprowadza do tego, e po niektrych przemwieniach Fhrera kobiety z nieprzytomnym wyrazem twarzy osuway si w spenieniu na ziemi niczym szmaciane lalki, a okrzyk Heil na kocu jego przemwie jest tak gony, e wielu ludziom wydawao si, e za chwil zawal si dachy. Nietrudno wic zrozumie, e to mogo dziaa. I naprawd dziaao. Take poza Niemcami. W 1938 roku, na rok przed wybuchem wojny, nasz Adolf Hitler zosta nominowany do Nagrody Nobla! I to do bardzo szczeglnej nagrody. Pokojowej! Mia j odebra w 1939 roku. Jego nominacj zaproponowa niejaki E.G.C. Brandt, szwedzki polityk z niemieckim nazwiskiem i z mzgiem wielkoci mzgu szczura. To zreszt do powszechna wielko mzgu politykw. Niemniej, wybrany w demokratycznych wyborach czonek szwedzkiego parlamentu. Adolf Hitler laureatem pokojowej Nagrody Nobla! To byby chyba najwikszy przekrt w historii ludzkoci. Hitler konkurowa w tyme roku midzy innymi z Gandhim. Gdy okazao si, e nie ma szans, na rozkaz Goebbelsa, aby unikn spodziewanej

kompromitacji, wycofano t kandydatur w lutym 1939 roku. Goebbels doskonale wiedzia, e we wrzeniu 1939 roku wybuchnie wojna. I nikt nie rozda Nagrd Nobla w listopadzie i grudniu tego roku. Szczeglnie pokojowych. Powstawanie nowego, idealnego gatunku Homo Germanicus na miar i ambicj tysicletniej Rzeszy zaczynao si ju w przedszkolach, a potem, z najwiksz, gorliw intensywnoci w szkoach. Gatunku czystego rasowo, aryjskiego od pierwszej kropli krwi. Przypominaa sobie, jak ojciec zapyta kiedy, czy pamita ten wiersz: Utrzymuj sw krew w czystoci, Nie jest tylko twoja, Przypywa ona z daleka I odpywa w dal. Niesie w sobie ciar tysicy przodkw I spoczywa w niej caa przyszo! Jest twoim caym yciem. Pamitaa. Oczywicie, e pamitaa. Sama musiaa uczy si go na pami. Dzieci recytoway to ju w pitej klasie. A potem na komend podnosiy praw rk do gry. Ona take. Nic nie rozumiejc. Nauczyciele w szkole z wasnej nieprzymuszonej woli dbali o stan permanentnego patriotycznego uniesienia na najwyszych tonach. Tak zwana czysto rasowa naleaa do najwaniejszych oznak tego patriotyzmu od pocztku Trzeciej Rzeszy. Pamita, jak wysuchiwaa na lekcjach historii opowieci o roli zachowania nieskaonej aryjskoci. Wedug jej nauczycielki stare cywilizacje upaday, bo dopuciy do mieszania krwi, a utrata czystoci rasowej rujnuje na zawsze szczcie narodu. Teraz swoj aryjsk czysto trzeba byo jednake udowodni. Dokumentem. Jego brak u ktrego dziecka natychmiast rzuca na nie cie dyskryminujcego podejrzenia. To byo take bardzo niebezpieczne podejrzenie. Przesadzano je do ostatnich awek. Nie wyczytywano ich nazwisk podczas sprawdzania obecnoci. Nie mogy zje obiadu w szkolnej stowce. Nie majc godnoci, nie miay take prawa odczuwa godu. Ale na apelu wychwalajcym Fhrera musiay by. Zanim nie przyniosy innych szarych kawakw papieru udowadniajcych, e s rasowo czyste, to tak naprawd nie istniay. Liczyy si tylko jako

dodatkowe decybele w trakcie apelu. Z chwil przyniesienia zawiadcze natychmiast przywracano im godno. Chyba e nie byo na nich odpowiednich piecztek, kto zapomnia wpisa dat lub numer ewidencyjny lub zawiadczenie nie byo wystawione w odpowiednim jzyku. Wtedy otrzymyway godno warunkow, na tydzie lub maksimum dwa. Do czasu uzupenienia dokumentacji. Tak jak na przykad Irene, jej koleanka z awki. Urodzia si jako crka Niemcw w maej wiosce w pobliu Wrocawia, ale w rok po wybuchu wojny jej rodzice w poszukiwaniu pracy przenieli si do Drezna. Ksidz udzielajcy jej chrztu by le lub niedostatecznie zniemczonym Polakiem. le, poniewa nie potrafi pisa po niemiecku. Niedostatecznie, jej akt chrztu bowiem przysano po polsku. Byo na nim jej nazwisko, bya data, byy imiona rodzicw, bya piecztka z gap, ale nie byo numeru i bya jaka uwaga wpisana odrcznie po polsku. To wystarczyo, aby biurokraci nie przywrcili Irene godnoci nigdy. Tak naprawd wycznie dziki upartym katolickim wierzeniom babci Marty miaa poprawne wiadectwo chrztu. Ale to dziki swoim rodzicom w trakcie apelu zawsze milczaa. Czasami wydawao si jej, e to wcale nie Hitler, ale jego zniewoleni strachem biurokraci ustawiaj wszystko w tym kraju. Kiedy dyskutowaa na ten temat z ojcem. Pamita, e opowiada jej o jakim rosyjskim Hitlerze o nazwisku Sthalin lub Stalin. Nie zapamitaa dokadnie. Kiedy rzekomo Stalin pojecha na Syberi. W propagandowym, nagonionym przez wszystkie gazety gecie odwiedza obozy zesania tak zwanych przeciwnikw reimu. Rozmawia z winiami, artowa, pi z nimi wdk. Od jednego z nich, Gruzina - Stalin urodzi si w Gruzji - dowiedzia si, e zosta on zesany, poniewa nie dostarczy ojczynie wymaganych osiemdziesiciu metrw szeciennych drewna. Stalin zapyta go wtedy, dlaczego nie dostarczy. Okazao si, e najbliszy las rs w odlegoci ponad dwustu wiorst od chaty Gruzina, ktry nie mia nawet konia. Wyjedajc wieczorem z obozu, pijany Stalin nakaza natychmiast zwolni Gruzina. I zaraz potem rozstrzela naczelnika obozu. Jej ojciec - zupenie niepotrzebnie, sama to doskonale rozumiaa - przekonywa j tym przykadem, e Stalin to zdegenerowany dyktator, jak egipski, zalepiony wadz faraon z Quo vadis - ojciec podarowa jej t ksik na pitnaste urodziny - ktry sam powinien stan przed plutonem egzekucyjnym. To ministrowie Stalina kazali urzdnikom w Gruzji dostarcza drewno, to on podpisa to rozporzdzenie i to on sam, z pewnoci o tym nie wiedzc, wysa Bogu ducha winnego Gruzina na Syberi. To Stalin, podobnie jak Hitler, stworzy cay ten

makabryczny system. Ojciec nie musia jej o niczym przekonywa. Chciaa tylko wiedzie, e myli tak samo jak ona. Myla. To byo dla niej bardzo wane. Najwaniejsze. Rodzice Hinnerka na przykad w ogle nie myleli. Tak uwaa Hinnerk, chocia ona mu nie wierzya. Uwaali, e naley na czas wywiesza flag w oknie, podnosi wraz ze wszystkimi energicznie praw rk do gry i otwiera szeroko okno, gdy w radiu przemawia Fhrer. Nawet zim, gdy zuyli jeszcze przed Boym Narodzeniem cay kartkowy wgiel i przy stole siedzieli w paszczach i kufajkach. Hinnerk si za nich wstydzi. Ale nigdy nie protestowa i nie narzeka, take posusznie wkadajc kufajk. To moe dlatego Hinnerk tak chtnie przychodzi do niej zim? U nich okna, oprcz ciepej wiosny i lata, byy zawsze zamknite. A gdy przemawia Fhrer, to take latem, nawet gdy panoway najwiksze upay, jej matka, syszc gos Hitlera, szczelnie je zamykaa. Nie! Nie potrafia zmusi si do modlitwy. Lukas, wtulony w ni, co kilka minut upewnia si, e jest obok, dotykajc doni jej uda. Gdy w kocu nastaa dusza chwila ciszy, zasn. Czasami krzycza co w jidysz przez sen. Zakrywaa mu wtedy usta. Baa si, e ona take zanie. Nie chciaa, aby ktokolwiek wiedzia, e Lukas mwi w jidysz. Nawet tylko we nie. Mocno wtulia twarz Lukasa w swoje piersi. Chciaa zasn. Chciaa ni... Okoo pierwszej w nocy obudzia j matka. Lukas cigle spa. Podniosa si, otulia go szczelnie kocem i usiada na drewnianej awie. Dwoje ludzi stao obok jej matki. Niska, zgarbiona kobieta w szarym, poatanym paszczu wpatrywaa si w picego chopca. Mczyzna stara si co powiedzie, ale nie mg wydoby z siebie sowa. W pewnym momencie upad na kolana przed ni i obj jej stopy. Nie rozumiaa, o co chodzi. Nie znaa tych ludzi. Jej matka gwatownie podniosa mczyzn z kolan. Ona poderwaa si w tym momencie z awy. - Pozwl, e ci przedstawi, pani Maria Rootenberg i pan doktor Jacob Rootenberg. Rodzice Lukasa - powiedziaa matka spokojnie. Po chwili dodaa: - Moja crka, Anna Marta Bleibtreu. Kobieta zignorowaa jej wysunit na powitanie rk. Zakrya drc doni usta. Po chwili wahania signa do kieszeni paszcza i wycigna z niej skrzany, zwizany rzemykiem woreczek. Wpychajc jej go do rki, spojrzaa na mczyzn. Jak gdyby proszc o przyzwolenie. - Bardzo ceni prace pani ojca. Spotykalimy si czasami na uniwersytecie. Dawno

temu. Jeszcze przed wojn. Nie znam lepszych tumacze Goethego. A jego przekad Lutra te jest jedyny w swoim rodzaju. Bdziemy zaszczyceni, gdy przekae mu pani ten skromny dowd wdzicznoci i nasze najszczersze... Jej matka przerwaa mu w p sowa. - Mj m nie yje - powiedziaa stanowczo, bez najmniejszego ladu emocji w gosie. - Czy moglibycie pastwo teraz przej za mn w inne, bardziej dyskretne miejsce? Schwycia rk mczyzny i pocigna go za sob. Gdy znaleli si w ciemnoci, tu obok picego Lukasa, wyja n z torebki, rozpia jego paszcz i nie pytajc mczyzny o zgod, zacza obcina klap marynarki, do ktrej bya przyszyta plakietka z gwiazd Dawida. Potem obcia take klap po drugiej stronie. Wyrwaa wszystkie guziki. Marynarka miaa wyglda na star i zniszczon. - Wybaczy pan, ale myl, e tak bdzie lepiej - powiedziaa, umiechajc si. - Czy mgby pan rozerwa kieszenie? Teraz? Mczyzna bez sowa posusznie woy obie rce do kieszeni granatowej marynarki. Usyszaa odgos pkajcego materiau. Po chwili rozpia paszcz kobiety i zacza powoli obmacywa jej piersi. - Czy ma pani co pod tym swetrem? - zapytaa. - Tak, mam - odpowiedziaa kobieta - dwa inne swetry i... halk. - Czy moe go pani, tylko ten jeden, zdj? - Nie wiem - zawahaa si kobieta - na tamtych nie przyszyam... no, wie pani. - Nam nie wolno bez, no, wie pani, tak rozkaza Gauleiter Mutschmann... Wiedziaa, e jej matka zaczynaa si denerwowa. Poznaa to po mocno zacinitych wargach, zamknitych w pici doniach i zmarszczonym czole. - Gauleiter Mutschmann, prosz wybaczy mi teraz niedelikatno, to ostatni chuj, wie pani? Czy rozumie pani dokadnie, co po niemiecku znaczy chuj? Nie wiem, jak to jest w jidysz, ale z pewnoci si kiedy dowiem. To o wiele wicej ni ostatni skurwiel. Moja teciowa, ktra bya bardzo delikatn i szlachetn kobiet, nie mwia inaczej o Mutschmannie jak chuj. Po polsku. Ona zawsze najwaniejsze rzeczy mwia po polsku. Std znam to sowo po polsku i potrafi je nawet przeliterowa c, h, u, j. To drugi najwikszy chuj, jakiego przyszo mi pozna w moim yciu - szeptaa nachylona do ucha kobiety. - Ja pani za niego przepraszam. Ja pani w imieniu... ja pani prosz o wybaczenie... za wszystko, co oni wam tutaj zrobili... Ja pani bardzo prosz o wybaczenie. Jeeli pani moe...

Kobieta pooya paszcz na posadzce, zdja bez sowa sweter i podaa go matce. Podesza do picego Lukasa i wzia go na rce. Mczyzna podnis paszcz i okry nim chopca. Po chwili zniknli za zaukiem kocioa. Wszystko wydarzyo si tak nieoczekiwanie i tak szybko. Chciaa pobiec za nimi. Zatrzyma. Powiedzie im, e Lukas lubi, jak mu si czyta bajki Grimmw, e gdy kaszle, najbardziej pomaga mu gorce mleko z jedn yk miodu, e przepiknie rysuje, e nie znosi cebuli, e najszybciej zasypia na prawym boku, e marzy o tym, aby mie psa. I take o tym, e uwielbia czerenie i e babcia Marta... Matka zastawia jej drog. Posadzia j obok na awce i przytulia mocno do siebie. - Uspokj si! Zostaw ich. Czas Lukasa z nami min! Tak si ciesz, e ich tutaj odnalazam - powiedziaa. - Szczerze mwic, to przypuszczaam, e spotkam Rootenbergw tutaj. Gdzie mieliby pj?! Do schronu? Tam ydw nigdy by nie wpucili. Poza tym oni nawet nie odwayliby si tam pj. Do kocioa ich take nie wpuszczali, ale w tym chaosie tutaj... Poza tym babcia opowiadaa mi, e oni od lat z czterema innymi rodzinami mieszkaj w suterenie niedaleko std. Od trzech lat pracuj jako niewolnicy po dwanacie godzin dziennie dla tych zodziei od Koch & Sterzel w Mickten. Tylko za kartki na ywno. Sama wiesz, jakie kartki i na jak ywno otrzymuj ydzi... Gdy spalicie z Lukasem, obeszam cay koci. Spotkaam Landgrafw. May Markus natychmiast zapyta, gdzie jeste. Nie powiedziaam mu. Nie chciaam, aby zobaczy Lukasa. Poza tym byby zazdrosny. On chyba jest w tobie zakochany. Moe nawet bardziej ni jego brat. Hinnerk honorowo w ogle nie zapyta o ciebie, ale gdy mnie zobaczy, a pojania ze szczcia. Wiesz, e on ma najbardziej bkitne oczy, jakie widziaam w yciu? Oczywicie, e wiesz... A potem nadepnam niechccy na cuchncego moczem, wystraszonego, tustego, oblenego szczura. Tak mi si wydawao. Ale to by tylko Albrecht von Zeiss. Natychmiast go rozpoznaam. Szczury nie nosz czarnych opasek na oku... Rootenbergowie stali przy drzwiach prowadzcych do plebanii. W najciemniejszym miejscu kocioa. Stali na baczno obok dwch swoich walizek. Jak postawione tam przez kogo i zapomniane rzeby. W milczeniu. Bez ruchu. Myl, e starali si ze wszystkich si nie oddycha. Uwaasz, e strach moe by a tak ogromny? Jeli tak, to Mutschmann zasuguje na medal od Goebbelsa. Osign dokadnie to, co Goebbels wymyla w swoich

kokainowych wizjach. ydzi maj by ogoleni i nie zwraca na siebie uwagi. Nieogoleni ydzi zostan rozstrzelani... - tak byo napisane w jego ostatnim - jak zawsze idiotycznym rozporzdzeniu rozklejanym na kadym supie w Drenie. Jacob Rootenberg by bardzo dokadnie ogolony. I ze wszystkich si stara si nie zwraca na siebie uwagi. Wiesz, Aniu, co pomylaam wtedy? Co okropnego, co nieprawdopodobnie wstrtnego. Pomylaam... pomylaam, co zdarzyoby si, gdyby to Jacob Rootenberg by Albrechtem von Zeissem? Gdyby to on, przy swoim strachu i absolutnie bezwarunkowym podporzdkowaniu, mia ca jego wadz? Albo jeszcze gorzej, gdyby to Rootenberg nagle sta si Mutschmannem. Wiem. Jestem cholernie niesprawiedliwa. Bo nigdy nie byam ydem w Niemczech. Wiem, Aniu... Rootenbergowie widzieli mnie tylko jeden raz w yciu. Tej jednej nocy, gdy przyprowadzili do nas Lukasa. Poza tym ju nigdy wicej. Babcia czasami chodzia do nich i zanosia im bochenki chleba lub kawaki twarogu owinite papierem z rysunkami Lukasa. Tymi, ktre ty wynosia czasami ze skrytki. Poznali mnie! Najpierw Maria Rootenberg przestaa by posgiem i uklka przede mn. Czuam si taka poniona. Rozumiesz mnie? Gdyby w jakim kraju kto chcia ciebie, moj ukochan, jedyn crk, zagazowa tylko za to, e jeste Niemk, i mogabym ci uratowa, wysyajc pod podog jakich tubylcw w tym kraju, to mylisz, e take bym klkaa? Mylisz, e tak? Z wdzicznoci? Skd, do diaba, wiesz? Ty nie miaa crki? Moe masz racj... Potem Rootenberg pokaza mi wezwanie na szesnastego lutego. Mieli si stawi z synem Lukasem J. Rootenbergiem w siedzibie NSDAP w celu rozpatrzenia okolicznociowej deportacji. Czasami naprawd podziwiam Goebbelsa i jego - co ja mwi - naszych wiernych urzdnikw Trzeciej Rzeszy. Tak uroczycie i tak elegancko sformuowa wyrok mierci. Jako okolicznociow deportacj. I tak dostojnie, specjalnym listem, nieomal zaprosi. Najpierw do siedziby partii, potem do wagonu, a nastpnie do krematorium... Wiesz, co wtedy pomylaam, Aniu? Wtedy, gdy Rootenberg pokaza mi to pismo? zapytaa. I nie czekajc na jej reakcj, odpowiedziaa sobie sama. - Pomylaam, e jeli te naloty maj w ogle jaki sens, to moe zdarza si to tylko dlatego, aby Rootenbergowie nie musieli stawi si na to wezwanie? Szesnastego lutego 1945 roku, za dwa dni. W Drenie za dwa dni nie bdzie istniaa adna siedziba NSDAP! Mam

tak nadziej. Jestem tego pewna! Moe ju nawet teraz nie istnieje i moe wanie to jest sprawiedliwe? Aby zrwna z ziemi cae miasto, zabi tysice ludzi, ale uratowa ycie trjki ydw. Matk o imieniu Maria, jej ma i ich syna, maego chopca. Jeli Bg to wymyli, to byby niezbyt oryginalny, a jeli kto inny, to byby to zwyky plagiat - westchna. - A nasz Lukas? On nigdy nie by nasz. On si tylko u nas na chwil zatrzyma. Tak zdarza si w yciu bardzo czsto, creczko - mwia dalej, ciskajc jej donie. - Spotykamy kogo na swojej drodze, zupenie przypadkowo, jak przechodnia w parku lub na ulicy, przewanie darujemy mu tylko spojrzenie, ale nieraz cae ycie. Nie wiem, dlaczego tak jest, kto i dlaczego przecina nasze drogi? I dlaczego nagle dwie drogi staj si jedn. Jak to si dzieje, e dwoje dotychczas zupenie obcych sobie ludzi chce i ni razem. Twj ojciec uwaa, e to mio i e nie istniej przypadkowe spojrzenia. On obdarowywa nimi wszystkich, ale sam wierzy w przeznaczenia. Nie w jedno, ale w wiele przeznacze. I moe dlatego byo w nim tyle spokojnego pogodzenia si ze wiatem. Uwaa, e nawet zo jest przeznaczeniem, ktre zostanie kiedy wyrwnane przez dobro. Gdzie ju poczte i czekajce tylko na swj moment przyjcia. I e ycie toczy si na okrgu jednego zamknitego cyklu. Cyklu za wyrwnywanego dobrem. e nie ma do koca zych ludzi i e nawet Zeiss nie jest tak do koca zy. Nie dotkno go - twj ojciec by o tym przekonany - po prostu jeszcze dobro. Czasami wydawao mi si, e gdyby twj ojciec wydawa wyroki podczas Sdu Ostatecznego, to mona by spokojnie zlikwidowa pieko. Nagle wstaa. Owijajc jej szyj szalikiem i zapinajc guziki paszcza, powiedziaa: - A teraz przesta paka! Wstawaj! Musz koniecznie zapali. Koniecznie. Ale nie tutaj. Na zewntrz. Nawet nie wiem, czy ty take ju palisz? Palisz, Aniu? - zapytaa, umiechajc si. Wyszy przed koci. Niewielki plac przed gwn bram by opustoszay. Caa wschodnia i poudniowa strona centrum miasta pona jak monstrualna pochodnia. Niebo po tej stronie horyzontu rozwietlaa wielka czerwonota una. - Mylisz - odwrcia twarz w stron matki - e Grunaer, e nasz dom... Matka nie pozwolia jej dokoczy. - Chodmy std. Natychmiast! Nie mog na to patrze - wrzasna - co ci skurwiele robi nam z Drezna!

Chwycia j mocno za przegub doni i przeprowadzia popiesznie za cian kocioa od strony Annestrasse. Z tej strony niebo nad Dreznem byo jasne i rozgwiedone. W kilku tylko miejscach zasnute szarymi plamami dymu z dopalajcych si poarw, ale oprcz tego takie samo jak zawsze. Mae pomyki ognia wydobywajce si z rumowisk zbombardowanych budynkw wok kocioa przypominay cmentarne znicze. Cisza. Przeraajca cisza. Grobowa. Cmentarna. Stay przez dug chwil w milczeniu. - Aniu, damy sobie rad! Zobaczysz! - powiedziaa matka. - Jeeli oni ju wicej nie nadlec i skoczy si ta noc, to najpierw wrcimy na Grunaer. Gdy nie bdzie Grunaer, wydostaniemy si z miasta i pojedziemy... przedostaniemy si jako do Kolonii. Tu obok Kolonii, w Knigsdorfie, mieszka Annelise, siostra taty. Ona zawsze chciaa, abymy, gdy zaczo si to wszystko wali, przenieli si do niej. Na wsi atwiej przey takie czasy, powtarzaa zawsze. Na wsi nie ma schronw, ale jest mleko. Twj tata jednak nie chcia wyjecha z Drezna. Uwaa, e tutaj jest jego miejsce. On si tu urodzi, tutaj si wszystkiego nauczy, tutaj pocaowa mnie pierwszy raz i tutaj ja mu urodziam ciebie. Tutaj jedynie nie umar - westchna. - Ciocia Annelise jeszcze bardziej zdziwaczaa, odkd zmara babcia, ale to dobra, szlachetna kobieta. Musz koniecznie zapisa ci jej adres. Na wypadek, gdyby... - Na wypadek czego, mamo?! - przerwaa jej nerwowo, nieomal histerycznie. - Na wypadek, gdyby... stao si co z moj walizk i notatnikiem z adresami - odpara matka, umiechajc si do niej. - A teraz musz zapali, bardzo chc zapali - dodaa. Skrcia dwa papierosy i wkadajc oba do ust, podpalia. - Wiesz, twj ojciec opowiada mi niezwyke historie o niebie - zacza, zacigajc si gboko i patrzc w gr. - Nazywa gwiazdozbiory i darowa mi gwiazdy. Te, ktrych nie potrafi nazwa albo ktre swoich nazw jeszcze nie miay, zawsze otrzymyway moje imi, uzupenione imieniem jakiej bogini z mitologii. Gdy si urodzia, wszystkie przemianowa na Anna, Ania, Anuszka, Annschen, Aneczka, Aniula, Aniusia, Anielka, A1, 1A1,11AN11 i tym podobne. Bya dla niego kad galaktyk, kad mgawic, kad gwiazd i kad planet. Czasami byam nawet o to bardzo zazdrosna. Twj ojciec by neurastenicznym, niedopasowanym do wiata romantykiem. Urodzi si po prostu o wiele za pno i w absolutnie nieodpowiednim miejscu - mwia, zacigajc si gboko papierosem. - Czsto nie wiedziaam, czy tylko recytuje wiersze Goethego lub Byrona, czy mwi mi swoimi wasnymi wierszami, e mnie kocha. Nikt nie kocha mnie tak

jak on. I nikt mi tak tej mioci nie wyznawa. Nikt. Rozumiesz?! Nikt! A poza tym to nie powinna pali - powiedziaa, spogldajc na ni z umiechem i ze zami w oczach - a przynajmniej nie przy mnie. Twj ojciec nigdy by mi nie wybaczy, e to toleruj... Wrmy teraz do rodka, robi si zimno - dodaa po chwili. Lukas siedzia przycinity kolanami rodzicw. Dwoje ydw obejmowao i caowao gow ydowskiego chopca w mundurku Hitlerjugend. W kociele, w umierajcym Drenie. Kilka metrw od doktora Albrechta von Zeissa, ktry jak zawsze w krawacie i czerwonej opasce ze swastyk na lewym ramieniu siedzia pod krzyem Jezusa i spokojnie obcina paznokcie u ng. Zupenie niedaleko od dwjki umorusanych dzieci o sodkich twarzach, dziewczynek z blond lokami, podpartych okciami o stopie schodw prowadzcych do roztrzaskanych resztek marmurowego stou otarza i patrzcych w zagadkowym zamyleniu na obraz Madonny z niemowlciem na rkach. Scena jak ywcem wyjta z malowida Madonna Sykstyska Rafaela Santi... - Hitler, gdy bywa w Drenie, to zawsze przychodzi z ca swoj wit oglda ten obraz - przypomniaa sobie sowa ojca - nawet nie wiem dlaczego... Ktrej soboty ojciec zabra j do muzeum. Spdzili tam cay dzie. Uwielbiaa oglda z nim obrazy. On dostrzega w nich to, czego ona nigdy by nie zauwaya. Pamita, e przystanli na dugo przy tym obrazie Rafaela. - Wiesz, e Hitler czasami zdumiewa mnie swoj wraliwoci? - powiedzia po chwili zadumy, wpatrzony w ogromne malowido wiszce na cianie. - Moe to tylko wyreyserowana propaganda, moe jego czkawka po niespenionych marzeniach, a moe tylko zazdro, zawi i zemsta? Ale moe jednak nie. Moe on naprawd co odczuwa. Nie wiem. Moe nawet wie, co to pikno, i chce, aby i inni je take podziwiali? Inaczej zabraby ten obraz do Berlina lub do swojego paacu Berghof w Obersalzbergu. Nie zrobi jednak tego. Chocia mg. On wszystko przecie moe w tym kraju... Wiesz, e Hitler marzy, aby zosta malarzem? Przez pewien czas to bya jego obsesja. Jedna z wielu zreszt. Chocia zupenie nie mia talentu. Dwukrotnie wysya swoje kiczowate malunki do wiedeskiej Akademii Sztuk Piknych. Gdy w 1907 zostay odrzucone, wysa je ponownie rok pniej. Komisja z Wiednia take za drugim razem nie daa si przekona.

Myl, e Hitler bardzo przey to ponienie. Sdz te, e wiedescy profesorowie sztuki, gdyby wiedzieli to, co my wiemy teraz, mogliby zmieni histori wiata. Gdyby tylko wtedy pozwolili mu malowa, to moe nie miaby czasu na napisanie Mein Kampf, moe... Wielu twierdzi, e osobisty antysemityzm Hitlera wzi si std, e jednym z profesorw w tej komisji, rzekomo majcym decydujcy gos, by yd. Moim zdaniem to zbyt daleko idce uproszczenie. Rwnie dobrze mona by powiedzie, e Hitler za najwikszych wrogw ma Sowian, poniewa jaki Polak odbi mu narzeczon. Ale to niewane, nie o tym przecie chciaem mwi... Hitlera fascynuje pikno. Ma swj wasny jego kanon, czasami bardzo prostacki, ale jednak ma. Nie potrafi sam pikna tworzy, ale go potrzebuje. Czasami ponad wszystko, obsesyjnie. A trudno sobie wyobrazi, e jednoczenie potrafi by przy tym tak odraajcy w swoim tworzeniu za i brzydoty. Gdy 14 czerwca 1940 roku napompowany dum Goebbels szczeka w kadym goniku o tym, e upad Pary, Hitler wkrtce si tam pojawi. To bya jego pierwsza w yciu wizyta w Paryu. W miecie, ktre podziwia, ktrego nigdy nie odwiedzi, a ktre teraz zdoby. I wiesz co? Hitler wcale nie przyjmuje parady zwycistwa w Paryu na Champs - Elysees. Zupenie go to nie interesuje. Woli zamiast tego zwiedzi parysk oper. I to on jest przewodnikiem wycieczki znudzonych generaw, zna kady kt, kady szczeg. Na tyle dobrze, aby opuci jeden z salonw, ten niewarty zwiedzania, poniewa od lat jest w remoncie. To take wiedzia Hitler. W dniu swojego najwikszego zwycistwa nie interesuje go nic poza architektur. To powszechnie znany fakt, e najwierniejszy architekt Hitlera Albert Speer jest take jego najwierniejszym przyjacielem. To wanie ze Speerem tworzy Hitler swoj architektoniczn megalomask wizj Berlina, planujc zamieni go w metropoli, ktra przewyszy swym rozmachem i Pary, i Londyn, i Wiede, przypominajc Rzym z czasw imperium. Tyle e setki razy wikszy i tym samym setki razy bardziej kiczowaty. To instruowany przez Hitlera Speer wymyli dla Berlina monumentaln Katedr wiata, ktr ubstwiajca Hitlera reyserka Leni Riefenstahl pokazaa w swoim filmie, to Hitler ze Speerem planowali postawi w centrum miasta uk Triumfalny, ktry mia by ponad dwa razy wikszy ni ten w Paryu, i to Speer zachwyci Hitlera psychodelicznym projektem tak zwanego Paacu Narodowego, ktry mia stan naprzeciwko berliskiego uku Triumfalnego i mgby pomieci pod jednym dachem wszystkich mieszkacw Lipska! Hitler uwielbia spacerowa po takim monumentalnym Berlinie ze swoich wizji. Zna

kady waniejszy budynek w tym miecie. Czsto o tym mwi w swoich przemwieniach. Najciekawsze jest to, e nieomal cytuje w nich Maksa Osborna, jednego z najsynniejszych niemieckich krytykw sztuki i architektury pocztku XX wieku. To mnie bardzo zaskakuje, poniewa Osborn jest ydem, a jego ksiki zostay spalone po 1933 roku. Ale to nie wszystko. W Hamburgu ma stan most na abie wikszy od Golden Gate w San Francisco, w Norymberdze z kolei powsta Paac Zjazdw przypominajcy rzymskie Koloseum. To przy jego projekcie Speer, w peni wyraajc wol Hitlera, sformuowa i po raz pierwszy zastosowa w praktyce synne prawo ruin. Wedug niego monumentalne budowle miay by projektowane w taki sposb, aby nawet w stanie ruin, za tysice lat, imponoway wielkoci i przypominay potomnym wietno Tysicletniej Rzeszy. Na szczcie s to jedynie jak na razie niezrealizowane plany dwch fanatykw. Obok malarstwa architektura jest drugim natchnieniem Hitlera. To taki bardzo sympatyczny, propagandowo idealny aspekt jego osobowoci. Czy to nie jest poruszajce, e pan i wadca Trzeciej Rzeszy wykazuje tak gbokie zainteresowanie sztuk? Mio do szczegu? Zdumiewajc fachow wiedz, ktra pozwala prowadzi mu rozmowy o fasadach, pcieniach lub lekkociach konstrukcji? Dziwne to, poniewa nikt inny jak Hitler rozkazuje lub pozwala niszczy tak wiele z tego, co inni zbudowali. Ale o tym bardzo niewielu wie. Nard wie za to o jego tak bardzo sympatycznych, ludzkich sabociach. Nasz Fhrer, jak wielu z nas, jest asuchem, nie moe oprze si sodyczom i uwielbia torty, nasz Fhrer pacze przy sentymentalnych filmach, poera ksiki przygodowe i wzruszaj go przesadnie zawe, melodramatyczne operetki. Jest umiechnity na fotografiach z dziemi o blond wosach, melancholijny, gdy na innych fotografiach oglda zachody soca w grach, i na dodatek nosi czarne skarpety do jasnych garniturw. Nasz Fhrer to taki zupenie normalny czowiek. Bezradny, momentami rozczulajcy z tymi swoimi niedopasowanymi skarpetami, narodowy bohater. Taki czowiek w adnym wypadku nie moe by tyranem. I nie ma w sobie nic z monarchy. A gdy czyta si w gazetach wypowiedzi Rosy Mitterer, pracujcej w latach trzydziestych jako suca w jego bawarskiej samotni w Berghofie, e Hitler jest czarujcym mczyzn, kim, kto ma dla mnie jedynie mie sowa, do tego wietnym szefem, to serce si czowiekowi kraje. Taki nasz. Taki dobrotliwy, troch roztrzepany Fhrer... Ale to tak na marginesie, Aniu. Jako tak przyszo mi do gowy i chciaem ci to, zanim zapomn, opowiedzie - doda. - A teraz zapomnij Fhrera i przypatrz si uwanie. Widzisz te dwa mae, sodkie anioy, te u samego dou obrazu? - zapyta, wskazujc palcem. - Dla mnie

to dowd geniuszu Rafaela. A take gwny wtek opowieci o narodzeniu Chrystusa. Jest tysice obrazw przedstawiajcych Maryj z Dziecitkiem, ale tylko na tym obrazie jest to takie... takie bardzo ludzkie. Moe dlatego nawet Hitler tutaj tak chtnie przychodzi. Jak mylisz, dlaczego te dwa zabawne maluchy ze skrzydami aniow patrz tak komicznie? Dla mnie jest to jasne! Poniewa si okropnie nudz. Nie wolno si im bawi. Czuj si zapomniane i zbdne. Ten trzeci maluch na rkach Maryi jest w ich oczach takim samym dzieckiem jak one. One chc si po prostu z Jezusem bawi. Ale im nie wolno. Poza tym pewnie wiedz, e Jezus te nie miaby na to ochoty. I mimo e jest do nich bardzo podobny, jest take bardzo inny, nieobecny, jak gdyby nosi w sobie jak wielk tajemnic. Dlatego ci uskrzydleni malcy pogodzili si z tym, ale pomimo to s zawiedzeni. Rafael opowiedzia tym drobnym szczegem swojego obrazu przepikn histori. To moe odda tylko obraz. Sowa nie maj adnych szans. Opisa to, co si widzi, tylko pozornie jest atwo. Ale stworzy z tego dramat, zamykajc w klamrach pocztku i koca? To udaje si bardzo niewielu. I wiesz co? Tak si ciesz, e fotografujesz - doda, obejmujc j i caujc w czoo. Swoj drog, to niezwyke, e mamy ten obraz tutaj u nas, w Drenie. Sprowadzi go z Rzymu w 1754 roku August III, polski krl i jednoczenie elektor Saksonii. Twoja babcia twierdzi, e Polacy mieli pecha, jeli chodzi o swoich krlw. Wedug niej wszyscy to byli albo pijacy, albo rozpustnicy, albo psychicznie chorzy. Ojciec Augusta III mia ponad - cigle to powtarzaa, gdy wypia zbyt duo wina - trzysta nielubnych dzieci, a jego syn, ten od Rafaela, z luboci strzela do psw i kotw z okna swojego paacu w Warszawie. Babcia Marta widocznie zapomniaa, e August III, jak i jego ojciec tak naprawd byli z krwi i koci Niemcami, a jedynie ustanowiono ich polskimi krlami. Ale nie za darmo. By rzdzi Polsk, musieli przej na katolicyzm i na dodatek wybudowa w luteraskim Drenie katolick wityni. Dopiero August III wypeni to drugie zobowizanie. I tak powsta Hofkirche, ten przy placu Teatralnym, naprzeciwko gwnego wejcia do paacu Zwinger. Dokona tego za pienidze drezdeczykw, ktrzy pniej przez dugie lata nie mogli mu tego wybaczy. Hofkirche by dugo nazywany niemym kocioem. Mieszkacy nie zgodzili si bowiem na to, aby posiada dzwony. Mimo to by jak kujce dbo w oku. Nie do, e katolicki, to na dodatek z polskim godem nad wejciem. My, Niemcy, tak mi si wydaje, mamy jaki ogromny i niepojty kompleks, jeli chodzi o Polsk. Z poczuciem wyszoci traktujemy Polakw jak troch barbarzyski, nieokrzesany

nard, budzcy si rano z kacem i zasypiajcy wieczorem pod stoami ydowskich wyszynkw. Niepunktualny, cigle czym odurzony, nieprzewidywalny, nikomu i niczemu nie - podporzdkowany, niepokorny i bardzo z siebie dumny. Dla Niemcw oczywicie dumny zupenie bez najmniejszego powodu. Bez jakiegokolwiek zrozumiaego dla mnie powodu take obsesyjnie znienawidzony przez nazistw. Tylko raz byem w Polsce, Aneczko. Niedokadnie w Polsce. Ale blisko niej. W Gdasku. Na zaproszenie tamtejszego uniwersytetu. W sierpniu trzydziestego dziewitego. Tu przed wybuchem wojny, ktra rozpocza si kilkanacie dni pniej. Gdask, wyszarpany Polsce, by dziwnym tworem. Rzekomo neutralnym, pod protektoratem Ligi Narodw. Politycznie ani nie niemiecki, ani te nie cakiem polski. Ale historycznie polski. Pamitam, jak wracajc pocigiem do Drezna przez Berlin, przeczytaem w berliskiej gazecie przeraajcy swoim absurdem nagwek: Warszawa grozi zbombardowaniem Gdaska! Niewiarygodny atak odwiecznego polskiego szalestwa!. Wracajc akurat z Gdaska, nie miaem adnych wtpliwoci, e jest dokadnie na odwrt. To onierze niemieckiego Wehrmachtu prawie w caoci zajmowali hotel, w ktrym si zatrzymaem. A po ulicach neutralnego rzekomo miasta w dzie i w nocy jedziy demonstracyjnie niemieckie samochody wojskowe. Polakami gardzi si w Niemczech. A z drugiej strony zazdroci si im romantyzmu, wraliwoci, spontanicznoci i umiowania wolnoci. To dla nich chyba jest najwaniejsze. Ta wolno. I zaraz potem Bg. Albo najpierw Bg, a zaraz potem wolno. Twoja babcia jest w poowie Polk. Dlatego jest taka religijna i tak bardzo niepokorna. I taka pikna. I dlatego ty take jeste taka pikna. Czy wiesz, e babcia potrafi modli si tylko po polsku? Chocia doskonale zna Ojcze nasz po niemiecku? Mnie oczywicie uczya po niemiecku, ale sama modli si zawsze po polsku. Czsto podsuchiwaem j w kociele. Babcia uwaa, e take Bg modli si tylko po polsku. Bo Bg, wedug niej, mg by tylko ydem z Polski. Nikim innym. Zapytaem kiedy, zupenie niedawno, do jakiego Boga musi modli si po polsku Bg, skoro sam jest Bogiem. I wiesz, co mi wtedy odpowiedziaa twoja ortodoksyjnie wierzca w jednego Boga babcia Marta? Do tego lepszego Boga, ktry temu obecnemu kiedy wybaczy Hitlera. Tak powiedziaa, Aneczko. Bez chwili zastanowienia... Uwielbiaa by z ojcem. Zawsze. Kiedykolwiek. Gdziekolwiek. Wszdzie. W pokoju przy piecu, w swoim pokoju przy ku, na spacerach, w jego uniwersyteckim gabinecie przypominajcym nieuporzdkowane archiwum, w bibliotece, na sali wykadowej, gdy

opowiada studentom anegdoty, a oni nawet tego nie zauwaali i wpisywali je do swoich notatnikw. Ale take w kuchni przy zmywaniu naczy i obieraniu ziemniakw. Chciaa go przede wszystkim sucha. Gdziekolwiek. Wszdzie. Jej ojciec by bardzo mdry i najzwyczajniej, po prostu, dobry. auje, e mu tego nie zdya powiedzie, gdy y. Naiwnie wierzya, e on bdzie y wiecznie i e cigle ma na to czas. Tak zawsze si myli o rodzicach. e bd yli wiecznie. I gdy nagle odchodz, pozostaje niewypowiedziane to najwaniejsze, odkadane na jakie odlege pniej. Mogaby mu wtedy otrze zy, a on by udawa nieudacznie - e mu tylko co wpado do oka, i przytuliby j mocno, a ona gaskaaby go delikatnie po gowie i zakochiwaaby si w nim kolejny raz. Bo ona nie kochaa swojego ojca, ona bya w nim nieustannie zakochana. Tato, jeste dla mnie wzorem. Chc by taka jak ty. Te takie proste dwa najwaniejsze zdania. Czasami mu to mwi teraz, przed zaniciem, i czasami, gdy zamknie bardzo mocno oczy i cinie bardzo mocno donie w pici, wydaje si jej, e czuje na zacinitych palcach wilgo jego ez... Pamita, e to bya ostatnia taka sobota z ojcem. Wkrtce potem zaczy z mam czeka na listy od niego. Miaa wraenie, e zawieszona w powietrzu jak na niewidzialnej linie ponad scen obserwuje prb generaln makabrycznego, surrealistycznego spektaklu koca wiata wedug chrzecijan. Zapomniaa w swoim podnieceniu, e sama w tym uczestniczy. Tutaj, na tej ambonie, w Annenkirche, w centrum umierajcego Drezna. Fotografowaa. aowaa, e nie moe uchwyci ruchw, gestw, spojrze jednego po drugim, tak jak nastpuj, e bezpowrotnie traci moliwo zarejestrowania obrazw, ktre ju nigdy wicej si nie powtrz. Magia fotografii to, oprcz wiata, przede wszystkim kulminacja momentu. Tak to nazywaa. Wydawao si jej, e by moe omija j ta kulminacja, gdy po kadym zwolnieniu migawki musiaa odstawia aparat od twarzy i ma korbk przewija film. Nerwowo spogldaa na cyfry odliczajce liczb klatek do koca kasety. Gdy robia pierwsze zdjcie, licznik wskazywa dwadziecia osiem. Postanowia, e zatrzyma si, gdy ta liczba spadnie do omiu. Chciaa pozostawi miejsce na kilka obrazw na potem. Nie wiedziaa, co bdzie potem i czy potem w ogle nastpi, ale chciaa... Zastanawiaa si, dlaczego Zeiss w ogle tutaj jest. Nie moga sobie wyobrazi, e esesmani jego rangi nie mieli dostpu do schronw. Poza tym sdzia, e Zeissowie, oczywicie w tajemnicy, zlecili wybudowanie schronu pod swoj will. Wygldao na to, e jednak nie. Pomylaa, e by moe Zeiss zbyt pno dowiedzia si o nalocie i po prostu nie

udao mu si w tym chaosie dosta do adnego schronu. W dzikim, rozwcieczonym tumie zdesperowanych do ostatecznoci ludzi przed schronami jego nieskazitelny mundur esesmana nie dawa mu adnych przywilejw. Wprost przeciwnie. Prowokowa zemst i wydobywa z ludzi agresywn, skrywan nienawi. Od dawna wiedziano w Drenie, kto jest winny temu, co si teraz tutaj dzieje. Bardzo szybko zapomniano, e niedawno gremialnie wiwatowano na cze, dla Rzeszy, dla Fhrera, ku wiecznej chwale. Tum tak mia najpierw w Grecji, potem w Rzymie, potem na caym wiecie i teraz tutaj. To nic nowego. Tum nie ma mzgu, wic nie myli i wiwatuje na cze czegokolwiek, gdy tylko kto zacznie wiwatowa. Tum mona bardzo atwo uwie. Hitler - a tak naprawd to Goebbels - wietnie rozumieli tum. NSDAP bez tumu byoby egzotyczn ma parti wsatego psychopaty z Austrii. Zupenie bez znaczenia. Tak uwaa jej ojciec. Rozmawiaa z nim o tym bardzo czsto. Ojciec stara si zrozumie wszystko. Take tum. I jej to objani. Twierdzi, e zawsze w kadym tumie znajd si ludzie, ktrzy stoj z boku i uwanie si przypatruj. Potem wpadaj na swoje pomysy i kreuj swj wasny tum. Hitler bez tumu byby nikim. Ojciec opowiada jej o niezwykej fotografii, ktra ukazaa si w drezdeskiej gazecie lokalnej w listopadzie 1936 roku. Poniewa dla niej fotografie byy najbardziej ostatecznym argumentem, to poszed do piwnicy i przynis szary, zakurzony skoroszyt. Pokaza jej t fotografi. Zrobiona z samolotu lub jakiej wysokiej wiey. Bardzo dobrej jakoci. Na zdjciu na jakim placu w Drenie stoi gsty tum z rkami wycignitymi w gecie Heil Hitler. Nieprzebrana masa cia w tym jednoznacznym zjednoczeniu. Jak gdyby bya to jedna rka. Tylko jeden jedyny czowiek nie podnis prawej rki. Stoi zamylony z rkami zoonymi na piersiach. Najbardziej prawdziwy czowiek na tej fotografii. Chocia w tym tumie wyglda jak nieprawdziwy. Jak posg. Jak wstawiona nieudolnie przez amatora od fotomontau posta. Tak zadziwiajco nierealny. Jej ojciec by dumny z tego anonimowego czowieka. Chciabym go pozna i chciabym mu podzikowa, powiedzia, zamykajc skoroszyt. Kady tum ma symbol swojego absurdu, doda. Ten mczyzna jest wanie takim symbolem. Poza tym, powtarza, na tumie nie mona polega na dusz met. Tum sam w sobie jest jak odbezpieczony granat, zawsze niebezpieczny, a tum, ktremu grozi mier, jest po prostu nieobliczalny. Albrecht von Zeiss wiedzia to doskonale. Esesmanw nieustannie szkolono, jak waciwie zachowywa si w tumie. Podejrzewaa nawet, e to sam Zeiss szkoli. Na bramie prowadzcej do jego willi bya pozacana tabliczka z wygrawerowanym penym nazwiskiem Zeissa: Prof. dr Albrecht von Zeiss. To miao nawet listonosza sprowadzi na kolana. I to kadego dnia, gdy przychodzi z listami. W Niemczech, gdy kto nie jest von, to

przynajmniej chce mie dr przed nazwiskiem. Zeiss mia te dwa przedrostki ozdobione gustownie przez Prof.. Absolutna prno. Ciekawe, co bdzie Zeiss mia wygrawerowane na swoim grobie? Ogrodnik i lokaj Zeissw, ten od czereni, kadego dnia plu na t tabliczk i z najwiksz uwag j polerowa. Zastanawiaa si, jak doszo do tego, e czowiek z tytuem profesora sta si esesmanem. Uwaaa, e do SS przyczepiali si jak wszy do brudu we wosach tylko wyjtkowo zdegenerowani prole, ci, co ledwie nauczyli si pisa i czyta. Jej ojciec zapyta, co to znaczy prol. Bya zdziwiona, e nie wie. W jej szkole proli znali wszyscy. Gardzili nimi i jednoczenie si ich bali. Takie kreatury bez mzgu, w krtkich skrzanych bawarskich spodniach na szelkach, z wystruganymi z drewna atrapami pistoletw za pasem, z wyrysowanym atramentem hakenkreuzem na ramieniu i z pian w kcikach ust. Miniaturowi esesmani in spe. Ojciec powiedzia jej, e przewanie byo akurat odwrotnie. To esesmanw robiono z proli profesorami. To typowe dla wszystkich dyktatur. Tytuy naukowe w chorych na raka czasach nadaje si nie za mdro, wiedz i pracowito, a jedynie za wierno reimom. Ale eby by wiernym dyktatorom, trzeba by skoczonym gupcem. Problem wanie... W kadym razie Zeiss - nawet bez tytuu profesora - nie ryzykowaby wejcia do publicznych schronw. Nienawi do siebie, w grupie, czuj nawet zwierzta. Nienawi do jakiegokolwiek esesmana w tumie przed schronem upadajcej Rzeszy, jakkolwiek to zwa, musiaa by o stokro wiksza ni poczucie obowizku nienawidzenia ydw. Nienawi z obowizku nie jest prawdziw nienawici. Kocha i nienawidzi mona tylko z przekonania. adna propaganda nie moe wywoa mioci. Nienawi - moe nawet tak. Ale wycznie do tych, ktrzy przekonuj do nienawici. Przypuszczaa, e nie majc wyboru, Zeiss dotar, tak jak oni, do kocioa. Jednake nie rozumiaa tak do koca, dlaczego cigle tutaj jest. Mg przecie wyj z kocioa ju po pierwszym nalocie. Patrzya na siedzcego pod otarzem Zeissa obcinajcego paznokcie u ng. W pewnym momencie zauwaya, e zblia si do niego jej matka. Podesza wolnym krokiem do Zeissa, usiada obok niego na schodach prowadzcych do otarza. Ich ciaa prawie si stykay. Zacza z nim rozmawia. Zeiss, po krtkiej chwili, nie podnoszc gowy, przesun si kilka metrw dalej. Jej matka pozostaa na swoim miejscu. Byo wyranie wida, e wykrzykuje co w kierunku Zeissa. Podnosia rce, zaciskaa pici, nerwowo gestykulowaa. W pewnej chwili zacza uderza domi o posadzk schodw prowadzcych do otarza. Ona z ambony nie moga dosysze, co matka mwi. Bya zbyt daleko. Poza tym z zewntrz kocioa zaczy

dochodzi dziwne odgosy. Po chwili je rozpoznaa. Mimo braku syren. Gdy dotar do niej dwik wybuchu pierwszej bomby, bya pewna. Zaczyna si kolejny nalot... Spojrzaa przed siebie. Plac przed otarzem w mgnieniu oka opustosza. Pozostali tam tylko Zeiss i jej matka. Jak gdyby to, co si dzieje, zupenie ich nie dotyczyo. Matka cigle gestykulowaa, Zeiss cigle obcina paznokcie. Zacza krzycze w jego kierunku. Jej gos gin w huku eksplozji. Po chwili cofna si gwatownie w gb ambony. Dziewczyna w granatowej, wenianej sukience leaa z gow uoon na piersiach mczyzny w mundurze. Delikatnie i spokojnie gadzi jej wosy. Czasami podnosi i nachyla gow i je caowa. Pooya si obok nich. Dziewczyna przytulia si mocniej do mczyzny, robic jej wicej miejsca. A ona zamkna oczy. Przez zacinite powieki docieray do niej rozbyski wybuchw przedostajce si przez wyrw w dachu kocioa. Przytulia si do dziewczyny. Mczyzna wsun rk pod jej plecami i obj je obie. Czua dotyk jego doni na plecach. Zamkna oczy. Zacza prosi, znowu wierszem Rilkego, aby nastaa cisza. Gdy ostatni raz, z Lukasem przytulonym do niej, prosia, to cisza przecie nastaa. Dziewczyna zacza dre i paka. W pewnej chwili mocno cisna jej do. Kocham ci, kocham ci, pamitaj, e ci kocham... - powtarzaa na gos. Ona take j pokochaa. Na t krtk chwil. A moe ju na zawsze. Do koca ycia. W chwilach ostatecznego lku kocha si chyba kadego, kto wtedy przy nas jest. Wystarczy, e jest blisko nas. Ktokolwiek to jest. Przypomniaa sobie babci Mart. Gdy umieraa... Siedziay tego popoudnia naprzeciwko siebie za stoem w kuchni. Piy herbat. W czasach, gdy w filiance nie ma ani herbaty, ani cukru i jest tylko gorca woda, przydaje si mie wielk wyobrani i poczucie humoru. Mimo wojny, albo zwaszcza wtedy. I wanie take za to kochaa i podziwiaa swoj babci. Kiedy brakowao ju nawet jajek, babcia Marta codziennie o trzeciej po poudniu jak zawsze woaa je nadal do kuchni na Kaffe und Kuchen. Rozkadaa wyszydekowane serwetki, stawiaa na nich porcelanowe filianki, a na talerzyki nakadaa po kawaku chleba z konfiturami. Czasami tylko chleb. Tego dnia byy same. Matka wysza do miasta, aby zdoby co do jedzenia. Nagle usyszaa pisk hamujcych opon i po chwili omot spod drzwi wejciowych do kamienicy. Podbiega szybko do okna. Dostrzega dwa motocykle i samochd. Potem usyszaa tupot krokw na schodach. - Otwiera! Natychmiast otwiera! Babcia Marta powoli wstaa od stou. Podesza wolnym krokiem do lustra. Spokojnie

poprawia wosy. Tak jak gdyby to, a nic innego, byo teraz najwaniejsze. Odwrcia gow w jej kierunku i spojrzaa jej w oczy. Nie powiedziaa ani sowa i skierowaa si ku drzwiom. - Chowacie w domu yda! - wy od progu oficer w czarnym mundurze. Czwrka onierzy z karabinami wbiega do pokoju. - Nikogo tutaj nie chowamy. Jestemy same. Nie ma w tym mieszkaniu adnego obywatela pochodzenia ydowskiego - odpowiedziaa babcia, nie podnoszc gosu i nie spuszczajc wzroku z rozbieganych oczu mczyzny. Mczyzna odwrci si na chwil, nacign czarn rkawiczk na do, wygadzi j dokadnie drug doni i z caej siy wymierzy cios. Obserwowaa to dokadnie. Krzykna. Byo ju za pno. Siwe wosy babci spite w kok rozsypay si, zakrywajc twarz, koce wosw zabarwia na czerwono krew. Widziaa, jak babcia osuwa si na podog. - Przeszuka dom! Sprawdzi wszdzie! - wrzeszcza oficer. - Gdzie jest yd?! Chciaa podbiec do lecej na pododze babci. Jeden z onierzy zastawi jej drog i przycisn kolb karabinu do ciany. Czua zimno metalu na szyi i odr jego oddechu na twarzy. Cuchn piwem. - ydzi to nie obywatele, ty stara suko. ydzi to pluskwy. Pluskwy! Zrozumiaa?! - Gdzie jest yd?! - powtarza bez koca oficer, za kadym razem kopic lec na pododze kobiet. - Gdzie jest yd?! Mody onierz przyciskajcy j do ciany unis jej spdnic i zacz dotyka ud. W pewnym momencie rozerwa jej majtki i wsun w ni palec. Zamkna oczy i zacisna zby. Czua obrzydzenie i bl. Bardziej obrzydzenie. Napia z caych si kolano i energicznie podniosa je do gry. Usyszaa przeklestwo i po chwili poczua potworny bl od ciosu w okolicach brzucha, tu pod piersiami. - Szuka yda! Ty take, Wolfgang! - wykrzykiwa coraz bardziej rozwcieczony oficer. Wolfgang zostawi j i posusznie si oddali, aby szuka yda. Podszed do regau z ksikami i go przewrci. Stojca na jednej z pek ramka z fotografi ojca upada i szko rozbio si o podog. Widziaa, jak jego but depcze fotografi. Podbiega do Wolfganga i zacza okada go piciami. Z trudem sigaa do jego gowy. Do dzisiaj nie wie, dlaczego zacza krzycze po angielsku: - You fucking son of a bitch, you fucking less than nothing. I recognize you, you fucking minus zero. You could hardly spell your fucking own, fucking name without errors in the school. You are a fucking nobody, and you will always be... - wrzeszczaa, okadajc go

piciami. Wolfgang - z pewnoci nie rozumiejc ani jednego sowa - opdza si od niej jak od natrtnej muchy. W pewnym momencie popchn j energicznie i miejc si, spokojnie si oddali. Upada, uderzajc gow o cian. Poczua smak krwi w ustach. Po chwili podczogaa si na kolanach do lecej na pododze babci. Oficer nie dopuci do tego, aby zbliya si do niej i jej dotkna. Stan pomidzy nimi i brutalnie odepchn j butem. Nachyli si, z papierosem pomidzy wargami, ucisn do babci i powiedzia: - Pamitaj, stara suko, ydzi to nie obywatele. To wszy i pluskwy... Patrzya na jej twarz pomidzy stojcymi w rozkroku nogami oficera w czarnym mundurze. Babcia umiechaa si spokojnie, patrzc na twarz esesmana. Nie wie, czy dokadnie w tym momencie umieraa. Wie tylko, e gdy pokj opustosza i zapada cisza, babcia ju nie ya... W chwilach ostatecznych kocha si chyba kadego, kto wtedy przy nas jest. Ktokolwiek to jest... Mocno przytulia si do dziewczyny w granatowej sukience. - Ja te ci kocham - wyszeptaa do jej ucha. Cay czas docieray do niej odgosy nadlatujcych samolotw i eksplozji. W pewnym momencie poczua wyjtkowo mocne drenie podogi. Jedna z bomb musiaa upa bardzo blisko kocioa. Poruszony si wybuchu budynek zatrzs si w posadach. Chwil pniej fragment dachu otaczajcy wyrw spowodowan poprzednim nalotem odama si i z trzaskiem run na ziemi. Zapada cisza. Syszaa znajomy dwik oddalajcych si samolotw. Poderwaa si i podbiega do balustrady ambony. Zobaczya Zeissa nachylonego nad kawakiem stropu przygniatajcego jej matk. Zbiega schodami na d. Stana obok Zeissa. Razem zaczli podnosi kamienn belk stropu. Po chwili zauwaya obok siebie Rootenbergw i Lukasa. Zaraz potem pojawi si lokaj Zeissw. Ten od czereni. Zeiss wykrzykiwa, wydajc rozkazy. Matka Lukasa klczaa obok gowy jej matki, wpychajc pod belk kawaki kamieni, aby uniesiona o milimetry do gry nie opadaa. Ojciec Lukasa sta obok nich. Lokaj zwraca si do Rootenbergw w jidysz. Rozmawia z nimi w jidysz! W pewnym momencie kamienna belka opada nieznacznie, zgniatajc kolejn kamienn bry wsunit przez matk Lukasa. Zeiss zacz przeklina. Lokaj podszed do Zeissa i powiedzia: - Nie krzycz, tato, to nie jej wina. Syszysz?! Nie krzycz! Chocia jeden raz nie

krzycz, ojcze... Stan pomidzy Zeissem i Rootenbergiem, chwyci obiema domi za belk i powiedzia: - Teraz! Wszyscy! Z caych si. Do gry... Matka Lukasa bez chwili wahania wsuna gow pod belk i pocigna z caych si. A ona uklka przy matce. Stara delikatnie tawy py pokrywajcy jej twarz i wosy. Zeiss usiad obok i wycign z kieszeni munduru blaszan butelk. Najpierw skropi twarz matki, a potem podsun butelk do jej ust. Struka wody zwilya zacinite usta. Palcami rozprowadzi wod na jej wargach. - Prosz pani! Szanowna pani Bleibtreu, niech pani si przebudzi. Wszystko pani wytumacz, ja wstawiem si za pani maonkiem, zwrciem si w jego sprawie osobicie do Berlina - powiedzia, gadzc delikatnie jej czoo. - Nie moe pani tak odej i mnie nie wysucha, nie skoczylimy przecie naszej rozmowy. Nie wolno pani! Pani Bleibtreu, ja bardzo pani prosz... Rozkazuj pani! Po chwili pojawi si obok nich mody mczyzna w czarnej sutannie z ma, czarn ksieczk w doniach. Rootenbergowie i lokaj znikli w jednej chwili. Zeiss odwrci si do mczyzny w sutannie i powiedzia stanowczym gosem: - Prosz natychmiast sprowadzi lekarza. Syszy pan?! Natychmiast! To rozkaz! Nazywam si Albrecht von Zeiss! Syszy pan?! Profesor doktor Albrecht von Zeiss... Mczyzna w sutannie zupenie zignorowa sowa Zeissa i podnis zwisajc ze schodka rk jej matki. Palcami dotkn przegubu doni. Spojrza na zegarek. Potem zdj okulary i przyoy jedno ze szkie do ust matki. Po kilkunastu sekundach obejrza je uwanie, podnoszc w kierunku wiata dochodzcego z wyrwy w dachu kocioa. Nastpnie, zwracajc si do Zeissa, spokojnie, z wyczuwaln ironi w gosie, powiedzia: - Szanowny panie profesorze i doktorze, ja jestem take lekarzem. Niestety, ta osoba nie yje. Zawiadomi natychmiast sanitariuszy, aby usunli zwoki. I sporzdz odpowiedni, dokadny raport z tego przypadku. Mamy wyrane polecenie. To rozkaz kogo znacznie waniejszego ni pan. Musimy konsekwentnie usuwa z naszego terenu zwoki. Ze wzgldu na oczywist grob zarazy. Nie wiemy, jak dugo bd trway naloty. Pan profesor to przecie rozumie. Takie czasy. Gauleiter Mutschmann poleci to specjalnym obwieszczeniem, ktre jest, jak zakadam, panu profesorowi dokadnie znane. A przynajmniej, moim zdaniem, zwaywszy na pana rang, powinno by znane. Czy pan, panie profesorze, jest czonkiem rodziny zmarej? Albo czyta osoba bya panu profesorowi w jaki sposb, prywatnie lub z innych powodw, bliska? - zapyta ksidz, otwierajc czarn ksieczk i wyjmujc owek z

kieszeni sutanny. Albrecht von Zeiss wsta. Poprawi krawat. Zapi starannie wszystkie guziki munduru. Otrzepa dokadnie kurz. Zerwa czerwon przepask ze swastyk. Rzuci j w kierunku ksidza. Oddali si kilka krokw od nich. Podszed schodami w kierunku otarza. Uklkn. Wycign pistolet z kabury. Wepchn luf w usta i strzeli. Z niedowierzaniem wpatrywaa si w lece na posadzce przed otarzem ciao Zeissa. Zauwaya ciekajc strugami wzdu cokou marmurowej awy przed otarzem krew. Po chwili przy ciele Zeissa pojawi si lokaj. - Czy pani moe jest czonkiem rodziny zmarej? Albo czy ta osoba bya dla pani w jaki sposb prywatnie, powiedzmy, bliska? - usyszaa po chwili spokojny gos mczyzny w sutannie. Jak gdyby zupenie nic si nie stao. - Bya mi ta osoba, jak j pan w swoim ogromnym miosierdziu nazywa, ogromnie i prywatnie, powiedzmy, kurwa, zbliona. Jestem jej crk - odpowiedziaa powoli przez zacinite zby. - Ani mi si wa jeszcze raz dotkn mojej matki. A tym bardziej modli si za ni. Gdyby jednak w kocu wpad na ten pomys. aden Bg nie zechce tej twojej faszywej modlitwy wysucha i w ni uwierzy. Ty wredny, nazistowski, witobliwy biurokrato z czarnym notesem. A teraz niech pan std spierdala. Jak najszybciej. Brzydz si tob. Spierdalaj z tego terenu. Ty czarna, chrzecijaska, wywicona, bezduszna kanalio w habicie, z owkiem w kieszeni. Mczyzna w sutannie sta przed ni i bez adnej, najmniejszej emocjonalnej reakcji na twarzy notowa skrupulatnie wszystko, co mwia, przewracajc co jaki czas kartki. Im mniej byo w nim jakiejkolwiek reakcji, tym ona goniej krzyczaa. Czasami tylko poprawia okulary i spoglda na zegarek. Gdy skoczya swoj tyrad i dostaa konwulsyjnego ataku histerycznego paczu, on nagle wycign temperwk z yletk z kieszeni spodni pod sutann i zacz temperowa owek. Widziaa, jak obrzynki drewna z owka opaday powoli na twarz jej matki. Wstaa. Przestaa paka. Czua nienawi. Ogromn nienawi. Tylko nienawi. I pragnienie zemsty. Pulsujce pragnienie zemsty. Stana na baczno. Poprawia wosy. Tak jak babcia wtedy. Odwrcia si plecami do ksidza, schylia si, sigajc po kawaek kamienia. Wybraa najwikszy, jaki znalaza w pobliu i ktry mieci si w jej doni. Odwrcia si i z caych si rzucia. Mczyzny w sutannie nie byo. Kamie potoczy si po schodach prowadzcych do otarza i zatrzyma si przy drewnianej awie we wschodniej nawie kocioa. May umorusany chopiec wydosta si spod sterty somy i podbieg do kamienia. Podnis go i ruszy w jej kierunku. Po chwili pooy kamie u jej stp,

umiechn si i popiesznie odszed. Stan kilka metrw dalej, czekajc, a ponownie rzuci kamie w jego kierunku. Zrozumiaa, e chce si z ni bawi. Jej martwa matka leaa kilka metrw od trupa Zeissa, a ona jak w jakim transie, oddzielona od wiata za jej plecami, odrzucaa kamie w kierunku tego chopca! Jak gdyby to, co przed chwil si wydarzyo, nie miao adnego znaczenia. Rzucaa, wpatrujc si w toczcy si po posadzce kamie, potem patrzya na mae rczki chopca, ktry podnosi kamie, podbiega z nim do niej, a ona znowu rzucaa. Toczcy si kamie, biegncy chopiec, toczcy si kamie, biegncy chopiec... Zo, jak czua, powoli ustpowaa. Przychodzi smutek. Wracaa rozpacz. W pewnej chwili chopiec zrezygnowa z zabawy. Przebieg obok niej. Powoli odwrcia za nim gow. Czterech sanitariuszy w poplamionych krwi biaych fartuchach narzuconych na wojskowe paszcze przepychao si przez tum w kierunku otarza. Podeszli do ksidza. Widziaa, jak po krtkiej rozmowie ruszaj w stron ciaa Zeissa, rozsuwajc noszami gromadzcych si tam ludzi. Podbiega do otarza. Usiada przy matce. Gaskaa jej gow. Pakaa. Patrzya, jak na nadgarstku Zeissa zawieszaj na gumce t kartk. Jeden z sanitariuszy, klczc nad ciaem, zapisywa co na tej kartce. Po chwili oderwa kawaek, podnis do gry i krzykn: - Rodzina jest?! Szmer tumu ucich. Nikt si nie zgasza. Sanitariusz powtrzy pytanie. Wypatrywaa syna Zeissa. Sta w ciemnym zauku za otarzem obok Rootenbergw. Nie moga dostrzec jego twarzy. W pierwszej reakcji chciaa podej do niego. Ale szybko si zreflektowaa. Syn Zeissa by przecie ydem! Zbliya si do sanitariusza. - Ten czowiek, o ile mi wiadomo, by tutaj zupenie sam. Bez rodziny - skamaa. - A kim pani jest dla niego? - zapyta otyy sanitariusz, przygldajc si jej uwanie. - Jak to kim? - No kim? To jest oficer SS. W tym wypadku musimy sporzdzi notatk. W jakiej bya pani z nim bliskoci? - Ja?! W bliskoci? adnej. Nienawidziam go - odpara i popiesznie si wycofaa. Sanitariusze wepchnli ciao Zeissa na nosze. Zdjli z niego marynark i przykryli ni zmasakrowan od wystrzau gow. Dwaj pozostali zbliyli si do niej. Bez sowa pooyli ciao matki na noszach. Przewiesili t kartk na przegubie jej doni. Jeden z nich wcisn Annie do rki kawaek tego papieru. Podniosa si i ruszya za nimi. Przed bram po wschodniej stronie kocioa staa ciarwka. Jeden z sanitariuszy, przechodzc obok niej, krzykn w stron kierowcy: - Tutaj to ju ostatnia!

Kto odsoni plandek z tyu ciarwki. Podniosa gow. Zobaczya stert zwok. Sanitariusze unieli nosze. Mczyzna w biaym kitlu wychyli si z naczepy. Energicznym ruchem wcign nosze do rodka. Plandeka opada. Sanitariusze ruszyli w kierunku szoferki. Wszystko dziao si tak szybko. Chciaa krzycze i biec za nimi. Nie moga wydoby z siebie gosu. Nie moga ruszy si z miejsca. Nagle wszystko zawirowao jej w gowie. Zemdlaa.

Drezno, Niemcy, okoo poudnia, czwartek, 5 lutego 1945 roku Upewnia si, e aparat ley bezpiecznie owinity swetrem w walizce, i wysza z kocioa bocznym wyjciem. Mrone powietrze lutowego przedpoudnia orzewio j. Spomidzy chmur przewitywao soce. Wia mocny wiatr, wzbijajc chwilami szare chmury pyu wciskajcego si do oczu i ust. Owina szyj szalem, zapia wszystkie guziki paszcza, nasuna wenian czapk na gow i ruszya w kierunku Grunaer Strasse. Po chwili, odurzona wieoci powietrza i olepiona wiatem, poczua nage zmczenie. Oddychajc ciko, przystana, postawia walizk na kawaku paskiego muru i odwrcia twarz w kierunku kocioa. Na tle gruzowiska wok wyglda jak nie do koca zburzony grobowiec. Jak sterczcy kikut na cmentarzu, przez ktry przed chwil przejechaa kolumna czogw. Zamknity cianami, z wielk wyrw w dachu, z otworami, ktre kiedy zamykay witrae, drzwiami otwartymi na ocie przypomina jej zamek z piasku na play, podmyty przez fal, ktrej nijak nie dao si zatrzyma. Jej ojciec budowa z ni najpikniejsze zamki z piasku i o kadym z nich potrafi opowiedzie niezwyk histori. Z duchami, widmami, biaymi damami bkajcymi si w nocy po komnatach, salami tortur, tajemnymi przejciami, wieami, odwanymi rycerzami na koniach i piknymi ksiniczkami, ktre czekaj na tych rycerzy. Czasami przysiadaa si do nich wtedy - podczas wakacji nad Batykiem - mama i wsuchana wpatrywaa si w ojca, jak gdyby spotkaa go pierwszy raz w yciu... Podniosa walizk i ruszya dalej. Z trudem rozpoznawaa miejsca, gdzie jeszcze wczoraj byy ulice, skrzyowania, stay budynki i rosy drzewa. W pewnej chwili przypomniaa sobie sowa babci, ktra powtarzaa do znudzenia, e kiedy nadejdzie kara, bo kara za wyrzdzone zo zawsze nadchodzi. Z przeraeniem zdaa sobie spraw, e wcale nie al jej tego miasta. Nie al jej wypalonych murw rozsypujcych si w py, jak kostki pumeksu, gdy trci je nog, nie al jej adnego kamienia w tym miecie zniszczonym za kar, jak przepowiedziaa babcia. Sza bez celu, nie mogc wydoby z siebie ez i nie czujc

blu. Wspinaa si na sterty gruzu po drodze lub brodzia i zapadaa si w mule z kamieni wypeniajcych gbokie leje po bombach. Czua swd spalonych cia wydobywajcy si z otworw po kominach schronw i z piwnic. Mijaa zwglone zwoki, nadpalone dziecice wzki, otwarte walizki przesonite jedwabnymi halkami, protezy ng przytwierdzone do fragmentw ciaa, dziecice zabawki przysypane piaskiem, oderwane od tuowia gowy z otwartymi oczami lub dziurami oczodow, splecione w ostatnim ucisku rce lece kilka metrw od cia, do ktrych kiedy naleay. Zatrzymaa si. Usiada na walizce i gboko wcigaa powietrze, starajc si opanowa duszcy ucisk pod piersiami. Nie moga i dalej. Podbiega do resztek muru, za ktrym kiedy bya kuchnia jakiego mieszkania, uklka i zacza wymiotowa. Po chwili odczua ulg. Wstaa z kolan. Do niewielkiego fragmentu muru, ktry jako jedyny pozosta z caego budynku, przytwierdzony by kuchenny zlew. Na resztkach drewnianego blatu obok zlewu sta kubek z niedopit przez kogo herbat, nieopodal na biaym porcelanowym talerzyku lea nadgryziony, posmarowany masem kawaek chleba przykryty stwardniaym tym serem. Nad zlewem do ciany przytwierdzone byo lustro z brzowymi zaciekami rdzy. Na maej szklanej pce pod lustrem stay cztery aluminiowe kubki ze szczoteczkami do zbw. Dwie z nich mogy nalee tylko do dzieci. Patrzya na to jak na makabryczne malowido. Ostatnia najzwyklejsza normalno przed kocem wiata tutaj, w tym miejscu, wygldaa jak awangardowa, specjalnie przygotowana, surrealistyczna instalacja jakiego neurastenicznego rzebiarza. Ale to nie bya adna wyrafinowana kompozycja, ktra miaa wprawi w zdumienie prawdziwych znawcw sztuki. To by jak najbardziej realny kawaek miasta Drezna, okoo poudnia, w czwartek, 15 lutego 1945 roku. Wrcia biegiem do walizki. Wydobya popiesznie aparat. Pamitaa, e zostao osiem klatek. Powoli podesza pod cian ze zlewem. Stana w rozkroku kilka metrw od fragmentu muru. Zaczekaa cierpliwie, a soce przedrze si przez postrzpion, szar chmur. Uwanie nastawia przyson i czas nawietlania. Nacisna spust migawki. Poczua krople potu na skroniach. Jednym ruchem zerwaa z gowy wenian czapk. Zamkna pieczoowicie aparat w skrzanym etui i ruszya w kierunku walizki. Ale po paru krokach, poraona absurdem swojej myli, zatrzymaa si gwatownie. Wrcia powoli do zlewu. Rozgldajc si, czy nikt tego nie obserwuje, odkrcia kurek kranu. Pocieka brunatna ma, po kilku sekundach zacza pyn krysztaowo czysta woda. Rozpakaa si, patrzc na wod. Podsuna otwarte usta pod strumie i zacza apczywie pi. To miasto jednak cigle yo... Ruszya dalej z aparatem wiszcym na jej piersiach, sigajc po niego co chwil. Liczya klatki filmu. Przygniecione fragmentem betonowego balkonu ciao kobiety z

nieywym niemowlciem na rkach. Jeszcze sze... Zbliaa si powoli do domu. Odwlekaa ten moment. Zwalniaa, zatrzymywaa si, wmawiajc sobie, e musi odpocz. Napotykaa ludzi. Siedzieli lub leeli obok resztek schodw, poprzewracanych bram i furtek lub fragmentw cian, ktre pozostay z ich mieszka. Swoj obecnoci znaczyli jak koty swj teren, e to ich dom i e powrcili, i e tylko oni maj prawo do tego miejsca. Sza dalej. Kamienna lada, jedyne, co przypominao sklep rzenika Mullera, u ktrego babcia kupowaa wdliny. Na przysypanym resztkami tynku marmurowym blacie leaa przewrcona waga pokryta brunatnymi plamami skrzepnitej krwi. Jeszcze pi... Dotara do Grunaer Strasse. Na skrzyowaniu z Zirkusstrasse pojawiy si wojskowe ciarwki zwoce trupy z okolicy. Staway tyem jak najbliej krawdzi rowu zaznaczonego niskimi kamiennymi potami i onierze rozadowywali przyczepy wypenione ciaami, kadc je jedno obok drugiego w poprzek rowu. Gdy pokryli jedn warstw cay rw, kadli ciaa w drugiej. Mody mczyzna w biaym, poplamionym krwi fartuchu siedzia z papierosem w ustach na drewnianym krzele ustawionym na kamiennym podwyszeniu mniej wicej w poowie rowu. Po zoeniu zwok w rowie onierze podchodzili do sanitariusza, a on notowa co w zeszycie rozoonym na kolanach. Jeszcze cztery... Rw przecina Grunaer na caej szerokoci, w poprzek. Musiaa wej w ulic Zirkusstrasse, aby potem - idc cay czas wzdu Seidnitzer Strasse - wrci do Grunaer za rowem. Seidnitzer Strasse jako ulica tak naprawd nie istniaa. Zway murw ze zbombardowanych domw, upadajc, uoyy si w rodzaj wydmy ze zmielonego gruzu. Wspia si na gr wydmy i sza dalej. W pewnej chwili usyszaa pacz dziecka. Maa dziewczynka siedzca obok staruszka w kapeluszu patrzya na swoj rk owinit kawakiem szarej flaneli i paczc, powtarzaa w kko to samo zdanie: Mam tylko siedem palcw, dziadku, mam tylko siedem palcw.... Staruszek zauway Ann. Wsta z kamienia, na ktrym siedzia, i zblia si w jej kierunku. - Czy ma pani moe morfin? - zapyta spokojnym gosem. - Dam pani swoj obrczk. Prawdziwe zoto. Przedwojenne. Ma pani? - doda, linic palec i cigajc z niego obrczk. Zatrzymaa si, kadc dla pewnoci rk na aparacie. - Nie mam morfiny. Ale na pocztku Grunaer jest sanitariusz. Moe on ma. Powinien mie. Niech pan do niego pjdzie. Zostan w tym czasie z ma - odpowiedziaa. - Ten grubas od liczenia trupw?! Byem u niego ju sto razy. Ten apiduch nie ma nic, zupenie nic, nawet jodyny nie ma. Poza tym przegoni mnie. Skurwiel jeden. Nawet

wdki nie ma. Czy ma pani wdk? Dam pani obrczk za butelk wdki. Gdy upij ma, bdzie j mniej bole. I mnie take... - Nie mam wdki. Ale wiem, gdzie mama chowaa wdk u nas w domu. Mieszkam na Grunaer 18. To niedaleko. Gdy znajd wdk, to j panu przynios. - Dam pani obrczk. Prawdziwe zoto. Przedwojenne... - syszaa za sob coraz mniej wyrany gos. Przestaa liczy klatki. Miaa dosy liczenia. Tutaj wszdzie wszyscy co licz. Niektrzy trupy, niektrzy palce. Poza tym pewnych rzeczy nie naley pokazywa. W adnym wypadku nie wolno. Schowaa aparat do etui, wepchna ostronie do walizki i popiesznie zacza przedziera si wydm z gruzu w kierunku swojego domu. Pierwszym, co upewnio j, e dom musi by blisko, by fragment balustrady balkonu z willi Zeissw. Lea na gaziach przewrconego drzewa czereni w ich ogrodzie. Doskonale znaa ten balkon. Trzy jak odcite przez kogo noycami sterczce kikuty spiralnych kolumn wyrastajce z betonowej prostoktnej pyty. Jak ze skrzynki na kwiaty. Nie przypuszczaa, e kiedykolwiek poczuje to, co poczua w tym momencie. Nigdy nie przypuszczaa, e zacznie paka - ze wzruszenia - ogldajc kawaek balkonu Zeissw. A teraz pakaa... Omijajc lecy pie drzewa czereni, przesza dalej. Rozpoznaa dwa czarne koty z ssiedztwa. Wyjaday wntrznoci martwego wilczura Zeissw. Obok kotw przechadzaa si wrona, cierpliwie czekajc na swoj kolej. A ona po kilku metrach stana przed wysokim, przypominajcym tam wzniesieniem usypanym z potuczonych cegie, tynku i ziemi. Wdrapaa si szybko na gr. Spojrzaa przed siebie. Z budynku przy Grunaer Strasse 18 pozostaa tylko jedna ciana, koczca si na wysokoci drugiego pitra postrzpion krawdzi! Ta po lewej stronie, patrzc od strony ogrodu Zeissw, ta z brakujc od lat klamk w drzwiach prowadzcych od podwrka do klatki schodowej i do piwnicy. Zesza szybko na d. Obiega cian i stana na chodniku od strony ulicy. W skbionym usypisku z kamieni, blachy, elaznych prtw i pokruszonego cementu dostrzega wystajcy kawaek brzowej, grubej deski. Podesza popiesznie bliej. Rozpoznaa dbowy blat serwantki z pokoju babci Marty. Postawia walizk, zdja paszcz i chwytajc za koniec deski, z caych si pocigna. W tym samym momencie usyszaa zachrypnity gos dochodzcy z tyu: - Pomog pani, drewno jest teraz najwaniejsze. Ma pani racj. Szczeglnie w nocy, gdy robi si zimno... Gwatownie odwrcia gow. Kilka metrw od niej, oparty plecami o wykrzywiony sup ulicznej latarni sta mody mczyzna. Jego zbyt obszerny paszcz munduru Wehrmachtu

przewizany w pasie kawakiem drutu opada na bruk przy latarni. Mczyzna mia dugie ciemne wosy zakrywajce czoo owinite poplamionym krwi bandaem. Z drutu wok jego talii zwisa wojskowy hem. Obok ng, na szarym, brezentowym plecaku leay skrzypce i smyczek. - To czemu tak sterczysz tam jak koek? Pom mi! - wykrzykna ze zoci. Podbieg natychmiast do niej. Bez sowa, caym ciarem ciaa uwiesi si na desce. - Suchaj, zrbmy tak - powiedzia. - Teraz ty zawiniesz na desce, a ja bd j wyciga. Jeste cisza ode mnie. Zawiniesz i bdziesz si porusza tak jak teraz, jakby chciaa przeama t desk na dwie czci. To powinno j poluzowa. Spojrzaa na niego obraona. Poczua si dziwnie dotknita jego uwag. - Wcale nie jestem cisza od ciebie, czowieku! I nigdy nie bd. Nie wymdrzaj si! Dentelmen si znalaz! - wykrzykna, dyskretnie poprawiajc sweter. - Teraz, razem! Mocno! Upadli prawie jednoczenie. Uderzya gow o cienk tafl lodu, pokrywajcego kau brudnej wody w szerokiej brudzie pomidzy dwoma paskimi pagrkami usypanymi z gruzu. Zaraz potem poczua uderzenie hemu i przejmujce zimno wody na twarzy. Mczyzna, nie wypuszczajc deski z rk, upad na zmarznite grudy bota obok kauy. Odrzuci ze zoci desk i podczoga si do niej. Klkn przy jej gowie i zapyta: - Czy wszystko w porzdku? Nic si pani, to znaczy tobie, nie stao? Potem wycign z kieszeni paszcza zrolowany zwitek bandaa i delikatnie zacz ciera boto z jej twarzy. Umiechajc si do niej, powiedzia: - Ta deska tak naprawd niewarta bya tego... Podniosa si gwatownie, odpychajc jego rk. - Czego? Czego nie bya warta?! - zapytaa z agresj w gosie. - No, tej caej gimnastyki. To nie jest dobre drewno do ogniska. Za twarde... - Suchaj, mdralo - wycedzia przez zacinite zby, starajc si za wszelk cen powstrzyma zy - ta deska to kawaek mojego domu. Jedyny, ktry jak na razie tutaj znalazam. Syszysz? Mojego domu! Do ogniska, skoro tak bardzo chcesz, moesz wrzuci swoje skrzypce. Mczyzna natychmiast przesta si umiecha. Jego twarz spowaniaa. Widziaa, e dr mu donie. Wsta i bez sowa wrci pod latarni. Sign po skrzypce, przerzuci plecak przez rami i zacz przedziera si rumowiskiem w kierunku drzew po drugiej stronie ulicy. Patrzya, jak powoli si oddala. Zacza paka. - Przepraszam - krzyczaa za nim - nie chciaam powiedzie tego, co powiedziaam. Ja

zawsze chciaam gra na skrzypcach. Ale nie potrafi. Nawet nie wiem, jak masz na imi! Wr. Chocia na chwil. Chc ci tylko podzikowa. Podzikuj ci i bdziesz mg sobie zaraz pj. Prosz! Pozwl mi sobie podzikowa. Chocia ty mi na to pozwl... Po chwili znikn za kolejn had gruzu. Podesza do deski i nog przysuna j do walizki. Woya paszcz i bandaem, ktry chopak zostawi, zacza owija pokaleczon rk. Siedziaa na walizce, odwrcona plecami do miejsca, gdzie jeszcze dwa dni temu bya szeroka, ruchliwa ulica, a teraz tylko okop wypeniony bryami gruzu zmieszanego z ziemi. Przed ni wznosi si kawaek ciany z drzwiami prowadzcymi na plac pokryty usypiskiem potuczonych kamieni, cegie i odamkami tynku. W pewnej chwili poczua zupene odrtwienie. Owina si szczelnie paszczem. Zamkna oczy. Zasna... Wycigaa rk, prbujc odnale do Lukasa. Rootenberg recytowa wiersz Goethego, palc papierosa z jej ojcem. Dziewczyna w granatowej sukience czesaa wosy jej babci i wsuwaa do jej ust czerenie. Hinnerk w sutannie ksidza udziela komunii jej matce i notowa co na kartce papieru. Zeiss trzyma na kolanach nagie niemowl z czarn opask na oku. Markus w ogromnym, podziurawionym pociskami hemie na gowie klcza przed otarzem, przytulony do wilczura Zeissw. Sanitariusz w poplamionym krwi fartuchu budowa z ni na play zamki z piasku. Matka Lukasa w czerwonej sutannie zakonnicy wlewaa z ogromnej konewki brunatn wod do kropielnicy. Lokaj Zeissw sta na drabinie pod dachem kocioa i goli swoj dug brod, przegldajc si w lusterku. Ona w biaej komunijnej sukience spacerowaa po pachncej lawend ce i fotografowaa motyle. Jeden z motyli w pewnym momencie podnis si z patka biaej ry. Syszaa wyranie odgos trzepotu jego skrzyde. Stawa si coraz wikszy i wikszy. Nadlatywa w jej kierunku. Syszaa gos syren. Zacza ucieka. Signa po do Lukasa... Poczua szarpnicie za rami. - Nie musisz mi za nic dzikowa - usyszaa gos - a teraz zbieraj rzeczy. Znowu przylecieli. Niedaleko std jest pusta piwnica. Tutaj na tej pustyni nie ma ju nic do zbombardowania, ale mimo to lepiej by wtedy pod ziemi... Przez uamek sekundy pozostawaa cigle w swoim nie. Po chwili otworzya szeroko oczy. Rozpoznaa go. - Wrcie - wyszeptaa, tulc si do niego - wrcie! Zagrasz mi co potem?

Umiechn si. Delikatnie pogaska jej wosy. - Biegnij za mn. To nie jest daleko... Syszaa nadlatujce samoloty. Nie nadaa za nim. Co chwil przystawaa. Wrci do niej. - Suchaj, zosta tutaj na chwil. Wrzuc do piwnicy plecak i skrzypce i wrc. Zosta. Nie ruszaj si std. Syszysz?! To naprawd niedaleko. Musisz cign t walizk? zapyta niepewnie. - Musz... Zostawi j sam i oddali si. Samoloty byy coraz bliej. Baa si. Po chwili wrci zdyszany. Sign po jej walizk i poda jej rk. Pobiegli. Zatrzyma si przy stercie kamieni i gazi lecej obok otworu u podna kawaka szarego muru. Najpierw wrzuci do otworu walizk, potem odepchn stop kilka kamieni. Dugim, stromym kanaem zsuna si jak na zjedalni do podziemnej jaskini. Upada twarz na wilgotny piasek. Popiesznie wstaa. Poczua zapach stchlizny i wilgoci. Rozejrzaa si wok. Z trudem, w mroku, rozpoznawaa ksztaty. Jak gdyby odgadujc jej myli, zapali zapak. Podszed do czego w rodzaju yrandola skrconego z drutu i wypenionego ziemi, z ktrej wyrastay wiece. Przytkn pomie zapaki do wiecy. Potem do kolejnych. Po chwili zrobio si jasno. Pod sklepieniem naprzeciwko siebie zauwaya piramid uoon z ludzkich czaszek. Stokowaty stos dotyka z lewej strony rzdu trumien, ustawionych w dwch warstwach jedna na drugiej. Jedna z trumien bya wysunita i miaa otwarte wieko. Ponad jej krawdzie wystaway kosy somy. - Witaj w domu - powiedzia z ironi w gosie, podajc jej rk. - Wybacz, ale nie spodziewaem si dzisiaj goci, wic jest may baagan - doda, podchodzc do odemknitej trumny i zatrzasn j z hukiem. Zaraz potem usyszaa wybuchy bomb na zewntrz. Zamkna oczy, wycigna przed siebie rce, jak gdyby szukajc czego po omacku. Podbieg do drucianego yrandola, zdmuchn wiece i przycign j do siebie. Po chwili zdj paszcz i rozoy go na ziemi. - Po si - szepn do jej ucha. - Zasoni szybko waz. Zaraz wrc... Nalot nie trwa dugo. Zreszt miaa wraenie, e wszystko dzieje si bardzo daleko od niej. Jak niewyrane, przytumione odgosy ktni ssiadw dochodzce spoza grubej ciany. Po chwili ktnia ustaa. - Kto to jest Lukas? Twj chopak? - zapyta. Leeli w ciemnoci. Gdy tylko na zewntrz zrobio si cicho, przesta j przytula i odsun si na drugi koniec paszcza. - Co masz na myli?

- No, wiesz, czy to on jest najwaniejszy, czy to jego... dotykasz? Przez sen krzyczaa to imi. - Tak, jego dotykam, ostatnio tylko jego... - Kochasz go? - Kocham? - zastanawiaa si przez chwil zaskoczona tym pytaniem. - Nie wiem. Ale tskni za nim. - yje? - Wczoraj jeszcze y... Zamilk na chwil. Wsta i zapali wiec stojc na jednej z czaszek. Podszed do trumny, otworzy j, wycign brunatn butelk i przytkn j do ust. - Mylisz, e oni nas nienawidz? - zapyta, kadc si ponownie obok niej. - Kto? - No ci Amerykanie i Anglicy? - Ci w samolotach? - Tak, ci w samolotach. - Myl, e ciebie i mnie tak osobno to chyba nie. Ale nienawidz Niemcw... - My przecie take jestemy Niemcami. - Tak, to prawda, ale oni, tak im si przynajmniej wydaje, bombarduj Niemcy, a nie Niemcw. Oni nie myl o tym, e zabijaj przy tym konkretnych ludzi. Oni chc tylko zbombardowa w drobny py Niemcy. Mj ojciec opowiada mi, jak to w czasie pierwszej wojny okopy czsto byy tak blisko siebie, e onierze mogli spojrze sobie w oczy. Bardzo czsto rozmawiali ze sob i czasami dzielili si nawet prowiantem. Ale gdy tylko nadszed rozkaz, strzelali do siebie i si nawzajem zabijali. I to wcale nie z nienawici. W obronie wasnej. Bo ci w okopach naprzeciwko take dostali podobny rozkaz... - Mylisz, e istnieje nard inny ni Niemcy, ktrego wiat bardziej dzisiaj nienawidzi? - Dzisiaj?! Z pewnoci nie. Jestemy na samiutkim szczycie listy narodw do odstrzau. Potem dugo, dugo nic i, tak myl, nastpni s Japoczycy. Skutecznie zniechcilimy do siebie wiat. I sdz, e gdy wreszcie przegramy t wojn, tak bdzie przez nastpne sto lat. Dlatego bardzo auj, e mam tak cholernie niemiecko brzmice nazwisko. Ale mimo to nigdy go nie zmieni. Ze wzgldu na babci i ojca. Po chwili odwaya si spyta: - A dlaczego ty nie strzelasz i nie zabijasz? Powiniene przecie... - To wyjtkowo prosta historia - odpar, ocierajc rkawem usta - napij si.

- Opowiedz... - powiedziaa, sigajc po butelk. - W czterdziestym pierwszym ukoczyem konserwatorium muzyczne we Wrocawiu. To byo kiedy takie due, pikne miasto na wschodzie, tam si urodziem, tam s groby moich rodzicw i siostry - zacz opowiada, kadc si na paszczu blisko niej. - Wiesz, gdzie to jest? - zapyta. - Oczywicie, e wiem! Moja babcia urodzia si niedaleko stamtd, w Opolu, a dziadek studiowa we Wrocawiu medycyn - odpara. - W albumie babci jest mnstwo przepiknych fotografii z Wrocawia. To znaczy byo mnstwo fotografii - dodaa po chwili. Przepraszam, e ci przerwaam. I co byo dalej? - zapytaa zduszonym gosem. Zauway, e pacze. Zamilk. Nachyli si nad ni i odgarnia delikatnie wosy z jej czoa. Mia ciepe rce. Klcza przy jej gowie i palcami podnosi ponad czoo kosmyki wosw. Chwilami jego palce zostawiay wosy i przesuway si na policzki. Opuszkami palcw delikatnie gadzi jej skr wok oczu i ust. Gdy przestaa paka, wyszepta: - Suchaj, prosz ci, nie przepraszaj mnie. Ju za nic wicej mnie nie przepraszaj. Ja zrozumiaem to tam. To z t desk. Naprawd to rozumiem. Te chciabym mie chocia kawaek swojego domu. Nawet najmniejszy. Ale nie mam. Ale moe kiedy zbuduj wasny. Nowy. I ty take zbudujesz. Zobaczysz... Ju lepiej? - zapyta po chwili. Skina gow. - A teraz powiesz mi w kocu, jak masz na imi? - doda, odsuwajc donie od jej twarzy. - Mam na imi Anna - odpara. - Ale chciaabym, aby nazywa mnie Marta - dodaa natychmiast. - Moe kiedy ci to wytumacz. Ale teraz opowiadaj. I nie przestawaj mnie dotyka. Jeli moesz. I jeli chcesz... Przysuna si do niego i pooya gow na jego udzie. Delikatnie gadzi opuszkami palcw jej twarz. Suchaa. - W czasie studiw, aby dorobi, dawaem lekcje muzyki. Midzy innymi crce zastpcy Gauleitera Wrocawia. Mao kto by pozbawiony suchu i talentu tak jak ona. Ale bya bardzo pracowita i miaa gra na pianinie. Tak chcia jej ojciec, bardziej matka, a najbardziej babcia, matka Gauleitera. Dziewczynki nikt nigdy nie zapyta, czy chce, a ona baa si powiedzie, e nie chce. Ja take nie powiedziaem, poniewa bardzo potrzebowaem tych pienidzy. W kocu czterdziestego drugiego do armii powoywali ju take lepcw, psychicznie chorych, a nawet artystw. Mnie take powoali. Ktrego dnia, po ostatniej lekcji, poegnaem najpierw moj uczennic, a potem jej ojca. Miaem szczcie. W salonie siedziaa matka zastpcy Gauleitera. Max, nie sdzisz chyba, e moja wnuczka, twoja

pierworodna i jedyna crka przestanie gra i si rozwija, bo jaki biurokratyczny ciemniak i idiota wysya naszego pana od muzyki na front. Tak powiedziaa, zwracajc si do Gauleitera. I dodaa: Prosz nie zaprzta sobie tym wicej gowy, mj syn to zaatwi, i prosz by w pitek u nas, o tej samej godzinie. Byem w pitek o tej samej godzinie. Moje akta jak za dotkniciem czarodziejskiej rdki zaginy. Dostaem nowy numer i nowe papiery z adnotacj o przeniesieniu do niemilitarnych sub zastpczych z powodw formalnych. Z osobistym podpisem zastpcy Gauleitera widniejcym nad czterema innymi podpisami. Cay czas nosiem te papiery przy sobie. Dzisiaj take je mam. Przez dwa lata byem w domu Gauleitera w kad rod i w kady pitek, okazujc w kady moliwy sposb wdziczno babci. W czterdziestym trzecim, w Wigili, crka zastpcy Gauleitera zagraa swj pierwszy oficjalny koncert fortepianowy przed ca rodzin. Nigdy nie syszaem podobnie okropnego rzpolenia. Ale gdy tylko skoczya, caa rodzina unosia si nad podog w podziwie i dumie, a babcia nawet pakaa ze wzruszenia. Tylko ich polska suca spojrzaa na mnie tak jako dziwnie, krcc gow. Zastpca Gauleitera zaprosi mnie tego wieczoru pierwszy raz do swojego gabinetu, nala do szklanki francuskiego koniaku i poda kopert z pienidzmi. Potem po kadej lekcji szedem z nim do gabinetu i upijalimy si koniakiem lub jego ulubion liwowic. To by bardzo nieszczliwy mczyzna. Bardzo samotny. Chyba nawet bardziej ni ja. Potem Rosjanie zbliyli si do Wrocawia. Gdy zaczo robi si niebezpiecznie, ze wszystkimi, ktrym wolno byo uciec, uciekem na zachd. I tak trafiem do Drezna. To, po pierwsze, niedaleko od Wrocawia, a po drugie, zawsze chciaem tutaj kiedy zamieszka. Ze wzgldu na muzea, ze wzgldu na orkiestr i ze wzgldu na blisko do Wrocawia. I speniem, jak widzisz, swoje marzenie. Zamieszkaem. W tym przytulnym grobowcu. Szkoda tylko, e muzew ju nie ma, a i orkiestra take si gdzie rozpierzcha lub wymara. Tylko do cmentarzy we Wrocawiu cigle tak samo blisko... Zamilk na chwil. - Zanudziem ci t opowieci? pisz? - zapyta, delikatnie potrzsajc jej rami. Podasz mi butelk, prosz? Zascho mi w gardle od tego gadania. Usiada twarz do niego. W milczeniu wsuna palce w jego wosy. - Ciesz si, e ci spotkaam - wyszeptaa i musna wargami jego policzek. Podniosa butelk do ust i zacza apczywie pi. Zakrztusia si. Zacza kaszle, rozpryskujc krople pynu na jego twarz i wosy. Z trudem chwytaa powietrze. - Boe, co ty mi dae, czowieku?! - wrzasna. - Najprawdziwsz jugosowiask liwowic. Trzymaem t butelk na specjaln okazj. Pomylaem, e dzisiaj jest bardzo specjalna, i dlatego chciaem...

- Moge mnie ostrzec. Mylaam, e to... woda - przerwaa mu w p zdania - ja jeszcze nigdy nie piam wdki... - Jak moga przetrwa to pieko tutaj bez wdki? - zamia si niewesoo. Szybko wydychaa powietrze szeroko otwartymi ustami. Pieczenie w ustach mijao. Uspokoia si. On znikn za cian uoon z trumien. Po chwili wrci i poda jej metalowy kubek z wod. mierdziaa benzyn. - Trzymam wod w kanistrach po benzynie. Ale nie obawiaj si, ta woda jest naprawd czysta. Przepucz usta... - Wszystko tutaj masz - umiechna si do niego. - Jak dugo tu mieszkasz? - Osiem miesicy. Znam ju prawie kad czaszk. Te moje ulubione maj imiona... - Masz moe wicej tej wdki? I jakie butelki? - zapytaa nagle. - Dlaczego pytasz? - Przy Seidnitzer Strasse spotkaam ma dziewczynk. Ma siedem palcw. Jej dziadek prosi mnie o... - Ten dziadek od obrczki z przedwojennego zota? - zapyta, nie dajc jej dokoczy. - Tak. Skd wiesz?! - wykrzykna zdumiona. - Zaniosem mu wczoraj i bandae, i wdk. Da mi za to obrczk. Faktycznie przedwojenn. Z przedwojennej, pordzewiaej blachy. Po godzinie wrciem do niego z sucharami. Caa porcja najprzedniejszych, twardych jak stal sucharw. Moja kolacja. Dziadek by ju pijany w sztok. A maa siedziaa obok niego i trzsa si z zimna. Ona ma mniej palcw od urodzenia. To jaka wrodzona wada. I mwi wszystko, co jej kae dziadek. To z kolei nie jest wrodzone. To jej wyuczona reakcja. Na strach. Ten dziadek j po prostu bije, gdy nie opowiada kademu, kto pojawi si w pobliu, o swoich siedmiu palcach. Powiedziaa mi to. Poza tym ma osiem palcw. To dziadek kaza jej mwi, e ma tylko siedem. Dziadek to wyjtkowy skurwiel, morfinista i alkoholik... Suchaa go ze zdumieniem. Potrafi by niezwykle wraliwy i zaraz potem okrutnie rozsdny. Ona bya tylko naiwnie i niepoprawnie wraliwa. Gdy do Drezna ze wschodu przybyli i w cigu kilku tygodni zalali miasto uchodcy, chodzia po ulicach ze wszystkim, co tylko znalaza w swojej piwnicy. Potem, gdy piwnica bya pusta, wychodzia do miasta tylko wwczas, gdy naprawd musiaa. Kady niczym nie - obdarowany po drodze ebrak by dla niej jak kolejny wyrzut sumienia. Nigdy nie przysza jej do gowy myl, e mona ebra wedug jakiego planu. Uwiadomia sobie, e powoli zaczyna dzia si z ni co dziwacznego. Poczua si rozluniona, ogarn j spokj i nieznana bogo. Wypita wdka zaczynaa dziwnie na ni

dziaa. Pooya si na paszczu odwrcona plecami do niego, podkurczya nogi, zamkna oczy. Usiad za ni i delikatnie gadzi jej wosy. Od dawna nie czua si tak bezpiecznie. Wanie tak. Jeszcze kilka dni temu nie potrafiaby nazwa tego stanu w ten sposb: bezpiecznie. Bez lku, bez myli o tym, co stanie si za kilkanacie minut, bez wspomnie z przeszoci i przede wszystkim bez lku przed przyszoci. Dotyka delikatnie jej gowy i opowiada. O tym, jak bardzo brakuje mu ksiek, o tym, e wojna si kiedy skoczy, o tym, e jego siostra bya tak samo pikna i podobna do niej, o tym, e chciaby kiedy pojecha nad morze, o tym, e dawno nie widzia takich oczu jak jej, i o tym, e gdyby nie muzyka, to ju dawno wszystko stracioby sens. O tym, e gdy wielokrotnie umiera ze strachu przez ostatnie dwa dni w tym grobie, to bra skrzypce, gasi wiece i gra w ciemnoci. I e wtedy nic si nie liczyo. I e wtedy te wybuchy bomb na zewntrz byy jak akompaniament jakich ogromnych, niesamowicie brzmicych magicznych bbnw i e do wybuchw bomb najbardziej pasuje Chopin, Schumann, Beethoven lub Mahler, a w adnym wypadku Vivaldi czy Mozart. I e gdy bomby ucichy, a on cigle dalej gra, to brakowao mu tego akompaniamentu wiata z zewntrz. I e on to wszystko, kady pojedynczy dwik, dokadnie zapamita, i kiedy, gdy ta przeklta wojna si wreszcie skoczy, to on to wszystko wydobdzie na powrt ze swojej pamici, rozpisze na nuty, zrobi z tego symfoni i bdzie tak, e z sali koncertowej ludzie bd chcieli w panice ucieka do schronw, chocia nie bd wcale musieli. I e ta symfonia bdzie grana co tydzie, w kadym moliwym miejscu, eby ludzie nigdy wicej ju nie zapomnieli... Masowa opuszkami palcw kady skrawek jej szyi i opowiada. O tym, e obrabowano ich z modoci, e odebrano im beztrosk, prawo do bdw, przywilej naiwnego, modzieczego entuzjazmu i zachwytu nad wiatem, kazano nienawidzi jednych i bawochwalczo uwielbia innych, na rozkaz mieli natychmiast wydorole i na rozkaz take zabija, i gdy tak si zdarzy, to samemu z honorem i godnoci umiera. Bo przecie, jak im wmawiano, najwikszym szczciem czowieka jest by zoonym w ofierze narodowi i pastwu. Opowiadano im wymylone na poczekaniu legendy o wsplnocie okopw, w ktrych koleesko i braterstwo przekraczaj wszelkie rnice spoeczne. Wielu jego kolegw w to naprawd wierzyo i moe do dzisiaj nawet wierzy. Tej modoci im ju nikt nigdy nie zwrci, bo nawet gdyby za pi minut w jaki nieodgadniony i mistyczny sposb skoczya si wojna, to bdzie mia wprawdzie tylko dwadziecia osiem lat, bdzie zdrowym, modym, ale zupenie psychicznie zniedoniaym, zmurszaym starcem, ktry widzia, usysza i powcha ju wszystko. A to, co przez ostatnie

lata widzia, powcha i usysza, odbiera wszelk nadziej. I tak naprawd najbardziej boli go to, e okradziono ich z tej nadziei. Ale i tak - patrzc na to sprawiedliwie - maj lepiej ni inni. Innym odebrano ju nawet dziecistwo. Tuli si do niej i opowiada. O tym, e chciaby nie mc zmruy oka z podniecenia i zdenerwowania w noc przed pierwsz randk, przynie jej bukiet fiokw, pj z ni na spacer do parku, dotkn - tak zupenie przypadkowo - jej doni w ciemnym kinie, chcie j pocaowa, gdy odprowadzi j pod dom wieczorem, pogodzi si z tym, a nawet cieszy, e mu na to jeszcze tym razem nie pozwolia, i odej rozmarzony, tsknic za ni ju minut po tym, jak zniknie za drzwiami swojego domu. I wyczekiwa niecierpliwie jutra, i chcie pisa do niej miosne listy, najpikniejsze kiczowate wiersze. I e prawo do zakochania take im odebrano. Pomijajc to, e jutra od bardzo dugiego czasu take nie mona przewidzie. Dlatego trzeba y dzisiaj i teraz, w tej chwili, tutaj. Caowa jej oczy, policzki, usta i opowiada. O tym, e chciaby j teraz, w tej chwili rozebra, e bardzo tego pragnie. Tak zupenie, do naga. I e chocia trudno w to uwierzy, on jeszcze nigdy nie widzia, poza wyobrani i kilkoma idiotycznymi fotografiami, nagiej kobiety. I zaraz potem chciaby jej dotyka. I zapamita wszystko, co si przy tym zdarzy. I jeli ona mu na to pozwoli, to gdy tylko skoczy si wojna, on wszystko zapomni, odwrci i cofnie czas, bdzie o ni zabiega, nie bdzie mg zasn przed ich pierwsz randk, przyniesie jej kwiaty i zamiast napisa wiersz, skomponuje dla niej sonat. I ona mu nie pozwoli wieczorem, pod drzwiami jej domu, na aden pocaunek, a on mimo wszystko, albo wanie dlatego, bdzie cieszy si na kade nastpne jutro. I zrobi wszystko, aby j uwie. Poniewa bardzo chciaby j uwie. Najbardziej, szczerze mwic, ju teraz. Opowiada take o tym, e chciaby caowa jej piersi, plecy, uda, podbrzusze i poladki i e omiela si j - jak najbardziej wyjtkowo w tej sytuacji - prosi o przyzwolenie na absolutnie bezprecedensowe w jego yciu odwrcenie biegu historii. Rozebra j i nic wicej nie opowiada. To ona opowiadaa. W swoich mylach, w milczeniu. Sobie samej tumaczya to, co si teraz dzieje. O tym, e - chocia najpewniej powinna - zupenie, ani troch, nie czuje wstydu, e to moe tylko ta wdka, ale znacznie bardziej jednak on i jego sowa oraz to dominujce, nieodparte uczucie tu, teraz, zanim cokolwiek inne, przed jutrem, zanim umrzemy, e to nie miao by tak, e ten pierwszy raz, nawet jeli naleaby si kiedy jemu, to nie w tym miejscu, obok trumien, czaszek i w obecnoci mierci. O tym, e pki co nie ma

blisko niej innych miejsc, bo wszdzie jest tylko mier. Bo oprcz wszystkiego innego odebrano im take prawo wyboru miejsca i chwili. I e teraz, w tym momencie, jest jej cudownie dobrze, gdy on ustami dotyka i oddycha ciepym powietrzem nad wgbieniem na granicy pomidzy jej plecami i poladkami, e chciaaby, aby jeszcze mocniej gryz jej wargi, tak prawie albo najlepiej zupenie do krwi. O tym, e nie rozumie, dlaczego wyrnia w swoich pocaunkach jej praw pier, podczas gdy ona wolaaby lew. O tym, e gdy jego usta i jego jzyk s pomidzy jej udami, to jego wosy askocz jej podbrzusze i chce jej si mia. O tym take, jak to niezwyke co, co ledwie mieci si teraz w jej ustach, mogoby si w jakikolwiek sposb zmieci w niej. W pewnym momencie przestaa opowiada i zastyga w napiciu i strachu. Zamkna oczy, rozoya szeroko uda i mocno zacisna zby. Poczua dotyk jego palcw na twarzy. Otuli j swetrem i szepta jej imi. Caowa jej donie i opowiada. O tym, e ma liczny pieprzyk na lewym poladku i e ten pomys z odwrceniem czasu jest arogancki, szczeniacki i idiotyczny. Tylko w bajkach co takiego jest moliwe. I e chocia on bardzo lubi bajki, to i tak nigdy w nie nie wierzy. I e chciaby j spotka - kiedy po wojnie - gdy wiat stanie si normalny i otocz j inni mczyni. I dosta wtedy, pomimo ich obecnoci i w ich obecnoci, swoj szans. Albo dowiedzie si, e nie ma adnych szans. Draa. Nie pamita dokadnie, czy ze strachu, czy z zimna, czy z podniecenia. Ubra j. Oparta na okciach, z rozczuleniem patrzya, jak pieczoowicie zawizuje sznurowada jej butw. Ostatni raz robi to ojciec, gdy pojechali na jej pierwsze narty do Ischgl w Austrii. On take wiza sznurowada na podwjn wstk. - Co stao si z twoimi rodzicami? - zapytaa szeptem. Podnis gow znad jej butw i patrzc w jej oczy, powiedzia: - Mama zwariowaa po wypadku siostry, a tata tego wszystkiego nie wytrzyma i podci sobie yy. Mama umara normalnie. Z godu. Pewnego dnia przestaa po prostu je... Podszed do jednej z trumien, zdj z niej czaszk ze wiecami wystajcymi z oczodow, odchyli wieko i wycign z trumny dugi, postrzpiony kouch. Otuli j, przysun jej walizk do paszcza, na ktrym leaa, postawi na walizce czaszk ze wiecami i umiechajc si do niej, powiedzia: - Wieczorami zaczyna robi si tutaj tak zimno jak pod Stalingradem. Ty sobie tutaj poleakuj na socu, co ja mwi, na dwch socach, a ja przygotuj dla nas kolacj. Mamy suchary na entr, suchary jako danie gwne oraz suchary na pyszny deser. Do picia jest przednia jugosowiaska liwowica z butelki po lemoniadzie i rdlana woda z kanistra po benzynie. Nie mamy kieliszkw, porcelany i obrusw te nie mamy, ale za to bdzie bardzo

romantycznie, przy wiecach. miaa si. Tak serdecznie i prawdziwie. Znikn gdzie w zakamarkach grobowca, a ona wpatrywaa si w pomienie wiec. Takie same jak tego wieczoru, gdy bya z rodzicami nad morzem... Na ktre wakacje pojechali wszyscy troje na Sylt. Krtko przed wojn. Ojciec twierdzi, e Sylt, ta maa wyspa o dziwacznym ksztacie, to niemieckie targowisko prnoci i e takie miejsca naley zobaczy. Ale tylko raz w yciu, aby nigdy wicej nie chcie tam ju wraca. Nie sta ich byo na aden hotel. Nocowali w namiocie, kupowali na niadanie buki u piekarza, a przed zmrokiem na ogniu ze spirytusowej kuchenki gotowali zup z misem lub kiebas. Czasem wieczorami spacerowali po alejach, wzdu ktrych rozmieciy si luksusowe hotele. Rozwietlone hole pene byy czarnych mundurw i byskotliwych sukien pnagich kobiet. Dziwny, sztuczny jak biuteria tych kobiet wiat, ktry dla nich by niedostpny. Ojciec gardzi tym wiatem. I to nie z powodu zawici albo z zazdroci, e do niego nie naley z racji swojego ubstwa, ale gwnie dlatego, e przynaleno do tego wiata stawaa si ostatnio w Niemczech celem i wartoci. I to go bolao. Hotelowy, peen blichtru wieczorny Sylt wyznacza dokadnie granice niemieckiej elity. Brunatnej, hitlerowskiej, arystokratycznie poddanej, kupiecko nowobogackiej i z definicji poddaczo wiernej Hitlerowi. Z hrabinami, z luksusowymi prostytutkami, ktre chciayby zosta hrabinami, z brunatnymi oficerami, ktrym wydawao si, e swoimi insygniami podniecaj, nie odrniajc hrabin od prostytutek, z kupcami z Berlina, Monachium, Drezna, Kolonii lub Norymbergi, ktrym wydawao si, e drink w doborowym towarzystwie w holu hotelu na wyspie Sylt to przepustka do lepszego wiata i nowych kontraktw. Sylt dosign bruku, a wydarzenia z holw i sypialni hoteli na wyspie stay si ulubionym tematem brukowych, kontrolowanych przez Goebbelsa gazet. Dlatego na Sylt powinno si przyjecha tylko jeden jedyny raz. Aby to wszystko na wasne oczy zobaczy. I raz na zawsze znienawidzi. Pewnego dnia po spacerze wrcili na pla. Usiedli przy brzegu morza i ojciec zbudowa ogromny tort z piasku. Pooy na jego powierzchni pitnacie muszli, na kadej postawi wiec i kad zapali. Potem obj j i wyszepta jej do ucha, e j bardzo kocha, e jest dla niego najwikszym skarbem i e dziki niej i mamie, ktra mu j podarowaa, przey najwaniejsze i najlepsze pitnacie lat swojego ycia. I e prosi j, aby wybaczya mu, e ten tort to tylko z piasku. Po chwili da znak mamie, ktra postawia przed ni due zawinitko

przewizane wstk. Rodzice patrzyli, jak niecierpliwie rozrywa papier. Wykrzykna z radoci. Ojciec powiedzia: - Mam nadziej, e ten aparat potrafi patrze na wiat twoimi oczami... Potem, na tej play, siedziaa wtulona pomidzy matk i ojca, wpatrywaa si w pomienie wiec i bardzo staraa si nie paka. - Dlaczego paczesz? I to na dodatek beze mnie?! - usyszaa nagle jego gos. - Ja take chciabym paka... W popiechu otara zy. - Nie pacz. Mam tylko zazawione oczy. Tak mnie jako te dwa soca, no... olepiy. Dlaczego nie byo ci tak dugo? - zapytaa, starajc si ukry zmieszanie. - zawi ostatnio tylko wtedy, gdy ciebie zbyt dugo nie ma. - Gotowaem dla nas - odpowiedzia, stawiajc przed ni wytarty od cigego mycia aluminiowy, wypeniony pokruszonymi sucharami talerz. Obok niego, po obu stronach, pooy dwie biae serwetki nieudolnie wycite z bandaa. - Moesz poda mi t butelk z wdk? - poprosia. - Bardzo chc przesta paka. Bardzo chc. Ale ty mi nie pozwalasz. Moja babcia Marta, gdy skoczyy si najpierw normalne serwetki, a potem biay papier toaletowy, to wycinaa je ze swoich listw od dziadka. Ale na to, e mona take z bandaa, nigdy nie wpada. Skd ty si wzie w ogle, czowieku, no skd? Dlaczego jeste taki dobry? - zapytaa, wysupujc si z koucha. Podesza na kolanach do niego i zacza powoli odwizywa banda przykrywajcy jego czoo. Klczc przed nim, powoli odwijaa szary, miejscami stwardniay od zakrzepnitej krwi banda. Patrzy w jej oczy i umiecha si. Chwilami, gdy delikatnie odklejaa gaz od jego skry, zagryza wargi. Prawa strona jego czoa od brwi do nasady wosw bya poprzecinana dwiema krzyujcymi si liniami szerokich ran wypenionych wie krwi. Podniosa obie serwetki lece obok talerza, zamoczya je w kubku z wod i zacza ostronie obmywa jego czoo. Na kocu pocaowaa skr wok ran i przytulia si do niego. - Podasz mi teraz wdk, prosz ci... - wyszeptaa mu do ucha. Przymruya oczy, wypia kilka ykw. Potem oddaa mu butelk i usiada przed talerzem z sucharami. Podszed do drucianego yrandola i zapali wszystkie wiece. Siedzieli naprzeciwko siebie i, gryzc suchary, udawali, e jedz najprzedniejsz kolacj. Stawa przed ni i niczym kelner kania si szarmancko i dolewa wody do metalowego kubka, a ona

wybrzydzaa, e to wino w adnym wypadku nie odpowiada jej upodobaniom. Wtedy on wyciga z kieszeni spodni brunatn butelk i dolewa kilka kropel liwowicy do wody, a ona przysuwaa kubek do nosa, podziwiaa wyjtkowy bukiet zapachw i natychmiast zmieniaa upodobania. Potem delektowali si wykwintnym deserem, ogldajc w wietle wiec subtelne pikno niemieckiego suchara. Nastpnie ona oblizywaa lubienie wargi jzykiem, puszczajc do niego oko, odrzucaa zalotnie wosy z czoa, udawaa, e poprawia demonstracyjnie czerwie szminki na wargach, i przypominaa mu, e to ju czas najwyszy, aby tak zupenie przez przypadek schyli si po serwetk, ktra przypadkowo opada na dywan i, podnoszc j, jeszcze bardziej przypadkiem dotkn doni jej kolana pod stoem. Potem, gdy on ju dotknie, to ona, przeykajc truskawk lub malin, zaczerwieni si na krtk chwil i zsunie but ze stopy. Woy j pod stoem, przykrytym bezpiecznie dugim obrusem, dokadnie pomidzy jego uda. On w tym czasie bdzie rozglda si dookoa niewidzcym wzrokiem i zupenie zamilknie, poprawiajc, jak w jakim chorobliwym natrctwie, swoj muszk lub krawat i rozpinajc marynark lub smoking. Potem taki oniemiay i znarkotyzowany tym, co si dzieje, przesunie si na krzele tak nisko, jak si tylko da, zacznie domi bardzo delikatnie masowa jej nog. Przed tym rozerwie paznokciami poczoch i uwolni z niej stop. Ona w tym czasie, dla odwrcenia uwagi, signie - ze znudzon min i rumiecem na twarzy - po nastpn truskawk lub szarlotk, pooy j ostronie na talerzyku, przykryje bit mietan, umiechnie si najgrzeczniej i najskromniej, jak potrafi, do starszej damy w ohydnej peruce i z ton zota w naszyjnikach na szyi i nastpnie, opierajc si wygodnie o plusz oparcia krzesa, z caym udawanym zawstydzeniem i niewinnoci przynalen jej modoci celowo pozostawi resztki biaej mietany na swoich wargach i ponownie uniesie nog pod stoem, i bdzie staraa si znowu wsun nag stop pomidzy jego uda. - Marto, jakie ksiki czytaa? - zapyta z umiechem, delikatnie masujc jej stop. - Gwnie klasyk, najbardziej lubi rosyjsk, ale z pewnoci czytaam to o wiele dokadniej ni ty. Kobiety czytaj gwnie pomidzy wierszami - odpowiedziaa. - Mczyni tego nie potrafi. A potem nagle poprosia, eby co dla niej zagra. - Tu przed kocem deseru, ale jeszcze zanim podadz nam pmisek z serami i winogronami - dodaa z umiechem. Podnis si bez sowa. Powoli podszed do czego, co przypominao otarzyk. Na kawaku nagrobnej, marmurowej pyty podpartej dwoma piekami leay skrzypce i smyczek. Wzi je do rk i zacz gra. Widziaa tylko jego sylwetk. Nie moga dojrze w ciemnoci

twarzy, jedynie zarysy ruchw jego rki i tylko wtedy, gdy mocniej wychyla si ze skrzypcami do przodu i na krtk chwil pojawia si w powiacie pomieni wiec. Podesza do yrandola. Usiada na ziemi. Chciaa, aby j widzia. Mia j widzie! Mia dokadnie widzie, co si teraz z ni dzieje! Gryzc palce, wpatrywaa si w miejsce, w ktrym sta, i suchaa. I to byo najwaniejsze. Jak w jakim surrealistycznym nie odbywajcym si na jawie, tutaj, w grobowcu, pod powierzchni ziemi nieistniejcego Drezna, kto gra dla niej koncert. To byo teraz najwaniejsze. Tylko to. Ta muzyka, to uroczyste uniesienie i to wzruszenie, ktre przeywaa. Mona im odebra modo, mona okra ich z wolnoci, mona nakaza im dorole przed czasem i na rozkaz umiera, ale najwaniejszego - przey - odebra im nie sposb. Bo nikt nie wie - na szczcie - kiedy i dlaczego wydarzy si to najwaniejsze. A teraz si to wydarzao. Nie przerywajc grania, powoli zbliy si do niej. Rozpoznaa jeden z wiedeskich walcw Straussa. Wstaa. Obja go i zaczli taczy. Wosk ze wiec kapa na ich wosy, a on szaleczo gra. Taczyli wtuleni w siebie i czua si jak podczas swojego pierwszego balu. Caa sala wirowaa wok niej. I czaszki, i trumny, i pomienie wiec, i jego twarz, i jego skrzypce. Gdy nagle zapada cisza i krople potu spywajce z jego twarzy zmieszay si na wargach z jej zami, skonia przed nim gow i rozgldaa si wok, wypatrujc twarzy rodzicw i babci... - Wszystko bdzie dobrze - wyszepta - wszystko bdzie dobrze, zobaczysz... Poda jej rk i podprowadzi do paszcza. Skaniajc si, pocaowa jej do. Pooya si. Okry j kouchem, wrci na chwil do yrandola i zdmuchn wiece. Zanim pooy si obok, dokadnie otuli kouchem jej stopy. Rozpia stanik, signa po jego donie i wsuna je pod swj sweter. Po chwili zasnli...

Drezno, Niemcy, poranek, pitek, 16 lutego 1945 roku Poczua dotyk na swoim policzku. Otworzya oczy. - Masz lady ostatniej nocy na twarzy - powiedzia, umiechajc si do niej. - Prbuj teraz zdrapa resztki wosku z twojej skry. Obudziem ci? Przepraszam. - Tak. Obudzie. I to nie byy, niestety, pocaunki - odpara. - Podasz mi wody, prosz? Chyba mam kaca. - Leniwie si przecigna. - A tak na marginesie, to po naszej ostatniej nocy mam wiele innych ladw. Gdyby da mi teraz papierosa, byoby mi cudownie... - Nie mam papierosw. Nie pal, odkd wybucha wojna. Nie chciaem popa w zbyt

duo uzalenie. Wystarczy mi, e pij. Poza tym nie mamy take buek na niadanie. Dzisiaj piekarnia na rogu wyjtkowo nie bya otwarta. To gwnie przez to, e nie ma rogu... Umiechna si. Bardzo polubia jego ironi i sarkazm. Ona take pielgnowaa w sobie od pewnego czasu ironi. Nie tak, ktra jest tylko dowcipem lub szyderstwem. Inn. T pokazujc, e nie jest tak, jak by powinno. On swoj doprowadzi do perfekcji. Jednym zdaniem lub czasami jednym tylko sowem potrafi opowiedzie histori, ktra na przykad Hinnerkowi zajaby minimum pitnacie minut. Tym, co najbardziej pocigao j w mczyznach, bya inteligencja, mdro, odwaga, to, e potrafi sucha, pikne donie i - to byo dla niej samej troch dziwaczne - take zgrabne poladki. Ironia i sarkazm przez dugi czas nie naleay do tego zestawienia. Ale od kilku lat, gdy wiat wok niej skrajnie zokrutnia, skretynia, sparszywia, zeszmaci si, gdy podo wraz z pogard dla innych pyn przez niego wartkim rynsztokiem, i w ostatnim, najgorszym, agonalnym stadium totalnie pokry si brunatnym, mierdzcym nazistowskim gwnem i zhitleryzowa - jak ona to nazywaa - szczeglnie sarkazm sta si doskonaym i skutecznym, przynajmniej dla niej, sposobem, aby obrazowo i dosadnie wyrazi sprzeciw wobec absurdu, obudy, beznadziejnoci i zupenego braku sensu. On potrafi by przepiknie sarkastyczny. I mia rwnie pikne donie. - To si naprawd nie postarae. Moge przecie przej na rg innej ulicy odpowiedziaa, udajc rozczarowanie. - Wierz mi, e przeszedem, ale dzisiaj w Drenie nie ma ulic, Marto. I rogw take nie ma... - A co w ogle jest? - zapytaa, podnoszc gow i wpatrujc si z niepokojem w jego oczy. - Co jest? - Zamilk na krtk chwil i zacz si zastanawia, ciskajc i drapic palcami nos, tak jak jej ojciec, gdy nad czym intensywnie myla. - Nie wiem, jak to waciwie nazwa. Wybieraa kiedy szufelk do wiadra popi z pieca? - Bardzo czsto. Na Grunaer mielimy tylko kaflowe piece. - Pamitasz, jak wygldao wtedy wntrze paleniska w piecu i to, co wsypywaa do wiadra? Pamitasz popi, czasami zmieszany z pomaraczowoczerwonymi kawakami tlcego si cigle, nie cakiem jeszcze wypalonego wgla? - Pamitam. A dlaczego? - To bardzo dobrze. Bo prawie dokadnie tak samo wyglda dzisiaj Drezno. Tyle e jest o wiele, wiele zimniej i na popi w wiadrze spad nieg. - Hmm, i na dodatek nie byo buek w piekarni? - odpara, wycigajc rk w jego

kierunku. - To naprawd mamy pecha... Pomg jej si podnie. Signa po okruchy sucharw na talerzu obok jego skrzypiec. Wypchaa nimi usta. Babcia Marta zawsze powtarzaa, e nie powinno si wychodzi z domu na czczo. Woya paszcz i stana obok niego. - Masz jaki plan na dzisiaj? - zapyta, gdy bya gotowa do wyjcia. - Chciaabym odnale swoj matk - odpowiedziaa. - A gdzie moglibymy zacz jej szuka? - zapyta zaskoczony, odwracajc si do niej plecami i podchodzc do otworu prowadzcego do grobowca. - W kostnicy. Jakiej najbliej Annenkirche... - odpara, z trudem silc si na spokj. Biegiem wrci do niej, schwyci j za oba ramiona i potrzsa. Czua jego oddech i krople rozpryskiwanej liny na policzkach. - Suchaj, nie mw tak do mnie! - krzycza. - Syszysz?! Nigdy wicej nie mw tak do mnie! Moesz przy mnie rozpacza. Syszysz?! Moesz przy mnie paka i cierpie. Dlaczego uwaasz, e tego nie zrozumiem?! Patrzya w jego oczy, nie wiedzc, co powiedzie. - Ty masz swj bl, a ja swj - wyszeptaa, przeraona jego reakcj. - Nie chciaam, wydawao mi si, e nie mam prawa, powiedziaam tak... bez sensu. Wiem, od wczorajszej nocy dokadnie wiem, e zrozumiaby wszystko, wiem, ale nie chciaam, aby to zabrzmiao tak jak wtedy z t desk, nie chciaam znowu... Przytuli j i caowa jej wosy. - Nie wiem, jak dugo bdziesz obok mnie, ale gdy tylko nastpnym razem cokolwiek bdzie ci si wydawao, to za na pocztku, e si mylisz. I zapytaj mnie, co o tym myl. Mczyni, chocia s to wyjtki, take czasami myl. Dobrze? - Trudno w to uwierzy - odpowiedziaa, oblizujc jzykiem jego ucho - ale dla ciebie, wyjtkowy mczyzno, zrobi wyjtkowy wyjtek. Wybaczysz mi wtedy? A gdy ju wybaczysz, to zrobisz co dla mnie? - Zrobi... - Wemiesz swoje skrzypce i staniesz pod yrandolem? Tak jak wczoraj w nocy? I zagrasz ten przedostatni kawaek? Ten przed Straussem? Ten, przy ktrym przeszyway mnie dreszcze? - Nie rozpoznaa go?! - zapyta podniecony. - To przecie Mendelssohn - Bartholdy, jego koncert skrzypcowy e - moll, opus 64. Zrobiem z niego dyplom we Wrocawiu. Wtedy wolno byo jeszcze si nim zajmowa, ale nie wolno byo grywa jego muzyki. Przynajmniej nie publicznie. Brunatni, jako yda, cakowicie zdemontowali go jako niemieckiego

kompozytora i zdyskredytowali jako czowieka. Gdy w trzydziestym czwartym podczas koncertu dla modziey dyrygent w jakim miasteczku niedaleko Berlina dyrygowa Sen nocy letniej, to nastpnego dnia zosta natychmiast zwolniony. Obwiniono go o przestpstwo zatruwania czystego rda niemieckiej modziey. Gdy angielska orkiestra odwiedzajca Lipsk w 1936 roku wyrazia ch zoenia kwiatw pod pomnikiem Mendelssohna to jakim dziwnym trafem w nocy ten pomnik znikn. A Mendelssohn nie by nawet ydem. Urodzi si jedynie jako syn yda. - Suchaj teraz uwanie - szeptaa mu do ucha, gaszczc delikatnie po gowie - nie mdruj si, ja nie wiem dokadnie, co to jest emol, i nie chc na razie wiedzie nic o jakimkolwiek opusie. Mendelssohna, jeli to ten sam, kojarz jedynie ze lubami. I to wszystko. To znaczy, prawie wszystko. Wczoraj, gdy to grae, odpynam w nirwan do nieba i ogldaam tam przepikne obrazy. Na jednym z nich bye ty. Tutaj u nas w domu, to znaczy w twoim grobowcu. Ty bye w tym niebie i grae tam tego emola z opusem, a z oczodow czaszek pyny zy. Takie obrazy zdarzaj si czowiekowi tylko raz w yciu. Ale ja chciaabym sprbowa to odtworzy... - Co odtworzy? - Jak to co?! Ten obraz, t chwil... - O czym ty mwisz? - Zagrasz to teraz, jeszcze raz, do niadania? Staniesz tam, gdzie stae wczoraj? - Marto, o co ci chodzi? - zapyta, nie rozumiejc. - Zagrasz czy nie?! - wykrzykna. - Ju dobrze. Zagram. Ja mog to gra nieustannie. Ale dlaczego akurat teraz? - Nie pytaj wicej, sta tam, dokadnie tam, gdzie wczoraj w nocy, i graj. Jest tam teraz doskonae wiato. Taki przepikny, wysycony pcie, gdybym miaa papierosa, wydymiabym go delikatn mgiek. Boe, jak mi si chce teraz pali... Nie rozumia, o co jej chodzi, ale take o nic wicej nie pyta. Posusznie wzi skrzypce i zacz gra. Byskawicznie podbiega do walizki, wycigna aparat. Stana za jedn z trumien, postawia aparat na wieku i nastawia przyson. Nie chciaa trzyma aparatu w rkach, ustawiajc bardzo dugi czas nawietlania. Suchaa. Nie czua dzisiaj tego uroczystego uniesienia. Teraz bya to tylko muzyka. Pikna, niezwyka, ale nie byo w niej tej niesamowitoci i magii, jakie odczuwaa kilka godzin temu. Wczoraj w nocy brzmiao to zupenie inaczej. Przypomniaa sobie jego sowa. Trzeba y tutaj, teraz, w tej chwili. Kada jest inna. Niepowtarzalna. Ona take zatrzymuje chwile. Nacisna spust migawki. Jeszcze trzy klatki...

Skoczy gra. Odoy skrzypce na otarzyk i pieczoowicie przykry je kawakiem kartonu. Ona uoya aparat w walizce. - Wysycone pcienie, no tak. Teraz rozumiem. Pokaesz mi kiedy te fotografie? zapyta. - Bardzo chciabym spojrze na wiat twoimi oczami. - Spojrzysz. Obiecuj ci. Ale teraz ju chodmy... Podeszli pod cian z otworem prowadzcym do wyjcia. On wpezn do wskiego kanau i wspina si do gry. Uwanie przygldaa si, jak to robi. Gdy by ju na zewntrz, opuci do niej grub lin z szerokim wzem na kocu. Trzymaa si kurczowo liny i opierajc si stopami o ciany kanau, metr po metrze wdrapywaa si powoli do gry. Wysuna gow z otworu. Nagle olepio j wiato. Pucia lin i zacza bezwadnie zsuwa si w d. W ostatnim momencie schwyci jej rk i energicznie wycign na zewntrz. Upada. Poczua chd niegu na twarzy. Z zamknitymi oczami prbowaa si podnie. Przypomniaa sobie sowa matki: Przepask za mu, zanim wyjdzie na gr. Zrozumiaa? Zanim wyjdzie z klatki! Inaczej olepnie. Powtrz, co masz zrobi!. Pomg jej wsta. Powoli otwieraa oczy. Zasoni gaziami i kawakami gruzu wejcie do grobowca. Zamknicie dokadnie zamaskowa grudami zmarznitej ziemi. Poda jej rk. Ruszyli przed siebie. Nie potrafia rozpozna miejsc, ktre mijali. Mia racj. Wszdzie by tylko popi przysypany niegiem. Dotarli do Starego Rynku. Kreuzkirche by cakowicie wypalony. Z kilku ciarwek sanitariusze w biaych fartuchach z czerwonym krzyem na plecach i z opaskami na ustach zdejmowali zwoki i ukadali je w dugich rzdach. Do rk, do ng, wok szyj, a gdy nie byo ani rk, ani ng, ani gw, to do pozostaych resztek przymocowywali te, tekturowe kartki z numerami. Cay plac pokryty by ciaami. Z ulic dochodzcych do placu przybywali ludzie pchajcy taczki ze zwokami. Kadli je obok tych lecych na placu i podchodzili do modego oficera w czarnym mundurze z binoklem w oku, przechadzajcego si wskimi ciekami pomidzy ogromnymi prostoktami uoonymi z cia. Dostawali od niego te tekturowe kartki, ktre mia przewieszone na lewej rce, i wracali do cia, ktre dopiero co uoyli na placu. Wszystko odbywao si bez sowa, panowaa cisza, ludzie nie rozmawiali ze sob. Byo sycha jedynie skrzypienie taczek i warkot ciarwek. Nikt nie rozpacza. Po chwili zrozumieli dlaczego. Plac ze wszystkich stron obstawiony by kordonem onierzy. Identyfikacj zwok, o czym informowali onierze, przewidziano dopiero na niedziel. Dzisiaj by pitek. Ludzie zatrzymani w swoim strachu i niepewnoci przystawali przy karabinach onierzy i od tej chwili posusznie zaczynali czeka na niedziel. W niedziel od jedenastej trzydzieci bdzie mona rozpozna brata, matk, ojca, ma lub dzieci.

Punktualnie od jedenastej trzydzieci, w niedziel, 18 lutego 1945 roku, bdzie mona zacz aob. Prdzej nie. Zastanawiaa si, co takiego i kiedy, i dlaczego, i z jakiego powodu si wydarzyo, e ten nard, jej nard, Niemcy, da si a tak podporzdkowa. Przepisom, ustawom, zarzdzeniom, ustaleniom, zakazom, postanowieniom, reguom, nakazom, poleceniom i rozkazom. Co takiego niezwykego wydarzyo si w przecigu historii tysicletniej, konajcej wanie Germanii, e a tak poddaa sobie, zniewolia ludzkie dusze, umysy i ludzkie zachowania. Strach? Bezgraniczna lojalno wobec jednego przywdcy, bez ktrego Niemcy w aden sposb nie potrafi - jako zjednoczony nard - duej funkcjonowa? To ostatnie z pewnoci. W szkole powtarzano im do znudzenia, e Germanie swoj narodow tosamo jako wsplnota zawdziczaj jednej zwyciskiej bitwie, jak stoczyli przeciwko rzymskim legionom w lesie pod Teutoburgiem, niedaleko dzisiejszego Osnabrck. Wtedy, przed ponad tysic dziewiciuset laty, dziewi lat po narodzeniu Chrystusa, wybia godzina narodzin Pierwszej Rzeszy. Germanw zjednoczy i poprowadzi ku wietnoci i chwale pierwszy niezwyciony Fhrer, niejaki Hermann der Cherusker. Germanie pod jego przywdztwem okazali swoje mstwo, zwyciyli i nie poddali si wyniszczajcej zarazie rzymskiej dekadencji. Obecnie, prawie dwa tysiclecia pniej, przy Hitlerze historia miaa si powtrzy, tyle e si nie powtarza, i to pomimo tego, e Rzymianie z Mussolinim na czele stoj teraz rami w rami z Germanami. Hitler czsto przywoywa spektakularny i znany wszystkim mit Hermanna, nazywajc go wybawicielem Germanw lub pierwszym wyzwolicielem Niemcw. Ostatnio, ze wzgldu na Mussoliniego, czyni to w bardziej zawoalowany sposb. Ale czyni. A jeeli on z przyczyn politycznych milczy, to wykrzykuje to za niego Goebbels. A moe to wina obsesyjnego umiowania przez Niemcw porzdku ponad wszystko? A moe to aden z tych powodw. Moe to po prostu wrodzona przez matk Germani w prawie cay nard wada? Jak osiem palcw u rk zamiast dziesiciu? Niski, otyy szeregowiec w mundurze Wehrmachtu wysun karabin i zastpi jej drog. - Jeli pan, oficerze, myli, e ja bd czekaa do niedzieli, aby poegna moj matk, to si pan grubo myli. Ma pan trzy wyjcia. Albo mnie pan teraz rozstrzela i uoy na tym placu z tym kartonikiem przy rce, albo opuci pan swoj myliwsk strzelb i mnie przepuci, albo... - zakoczya, ciszajc gos. - Albo co?! - wydoby z siebie zaciekawiony onierz, opuszczajc karabin. - Powiem to panu, ale tylko na ucho. Podniesie pan teraz, oficerze, swj pikny hem?

- zapytaa, kokieteryjnie silc si na umiech. onierz odwrci gow. Oficer z binoklem by wystarczajco daleko od nich. Zdj popiesznie hem i przysun ucho do jej ust. Zacza szepta, pocierajc powoli rk jego udo. - Wieczorem, tutaj? - zapyta. - I na pewno przyjdziesz? - Tak, wieczorem, tutaj - odpowiedziaa. - Masz dziesi minut. Gdyby ten czarnuch z okularem ci o co pyta, powiedz, e jeste od higieny i e wysali ci z krematorium w Tolkewitz. Odwrcia twarz w jego kierunku. Patrzy na ni przeraony. Zbliya si do niego. - Wybaczysz mi? Musiaam to zrobi. Musiaam tak skama. Umarabym do niedzieli. Wybaczysz mi? - wyszeptaa i nie czekajc na jego odpowied, szybko przebiega obok onierza na plac. Sza wolnym krokiem wzdu rzdw zwok. Cztery prostokty zajmoway ciaa dzieci. Mijaa je, starajc si nie patrzy. Przy jednym z nich natkna si na oficera w binoklu. Sta i pali papierosa. - Skd?! - wykrzykn tubalnym gosem. - Z Tolkewitz - odpara spokojnie. - Oj, bdziecie mieli robot od niedzieli, na cztery zmiany - odpowiedzia, wydmuchujc dym w jej twarz. - Da mi pan papierosa? - poprosia. Spojrza na ni zaskoczony. - Nie daj wam tam przydziaw - zapyta - czy ju wszystkie wypalia? Sign do kieszeni w spodniach i wydoby zmit paczk. Prbujc opanowa drenie rk, wycigna papierosa. Przesza popiesznie dalej. Przy ostatnim prostokcie, tu pod osmolon cian Kreuzkirche, bya ju pewna, e na tym placu nie ma zwok jej matki. Szybkim krokiem wrcia do miejsca, gdzie sta szeregowiec. - Pamitaj, dzisiaj wieczorem! - wykrzykn do niej, gdy go mijaa. Czeka na ni. Podaa mu rk i zaczli biec. Gdy na horyzoncie pojawi si ksztat resztek dachu Annenkirche, zatrzymaa si gwatownie. Usiada na kawaku przewrconej ciany. Signa po papierosa. apczywie wcigaa dym do puc. - Umara, prawda? - zapyta po chwili milczenia. - Umara... - I tak nie bdziesz miaa jej grobu. W Drenie nie ma ju miejsca na cmentarzach. To o co ci chodzi? - zapyta.

- O godno mi chodzi! O godno, czowieku. O godno! Nie chc, aby wydobyli j z smego kwadratu w czternastym rzdzie i spalili w krematorium 5A lub 19B w Tolkewitz. - Mylisz, e jak j zakopiesz, to bdzie ci lepiej?! - Wanie tak. Bdzie mi lepiej. Tak jak tobie jest lepiej, gdy mylisz o Wrocawiu. - To nieprawda! Gdybym nie wiedzia, gdzie s ich groby, mgbym ich sam pochowa. Na swoim cmentarzu. Tam, gdzie chc. Gdzie blisko mnie... Zgasia papierosa i niedopaek schowaa do kieszeni paszcza. Wstaa. Ruszyli w kierunku kocioa. By opustoszay, wiatr unosi kawaki somy i papieru. Podesza do otarza. Obok kamiennego stropu, ktry odama si z dachu i zabi jej matk, dostrzega na pododze hem z wypalon wiec w rodku. Przesza w kierunku ambony. Schody prowadzce na gr pokryte byy zmitymi gazetami i niedopakami papierosw. Na grze, przy balustradzie ambony, rozpoznaa but dziewczyny w granatowej sukience. Spojrzaa na otarz. Z caego krzya pozosta tylko may fragment ze skrzyowanymi stopami Chrystusa. Na popkanej marmurowej pycie podwyszenia, tu pod otarzem, lea unurzany w kale, przewrcony do gry dnem dziecicy nocnik. W kilku miejscach cok podwyszenia poplamiony by nieregularnymi, brunatnoczerwonymi strugami zakrzepej krwi. Przypomniaa sobie Zeissa wycigajcego pistolet z kabury... Zbiega szybko na d. - Chodmy std! - wykrzykna, chwytajc go za rk i pdzc w kierunku bramy wejciowej kocioa. Placw, gdzie gromadzono zwoki, byo w Drenie o wiele wicej. Praktycznie kada niezasypana gruzami wiksza poa ziemi lub bruku staa si rodzajem publicznej kostnicy. Tu obok tych kostnic, w zupenym pogodzeniu si z tym, e tak musi by, powoli zaczynao organizowa si na powrt ycie. Mao kto obawia si kolejnych nalotw. Ludzie z kamieni lub kawakw cian ustawiali poty wok miejsc, ktre kiedy prowadziy lub byy w pobliu ich domw. Odgradzali si od innych. Chcieli znowu mie tylko swj teren. Niektrzy, ci szczliwcy, ktrym udao si gdzie zdoby namioty, rozstawiali je, wpychali do nich piecyki na wgiel, gotowali na nich jedzenie lub po prostu siedzieli wok nich, czekajc na przyszo. Ci, ktrzy mieli mniej szczcia, rozpalali ogniska i ogrzewali si przy nich. Na nielicznych ulicach, ktre cigle jeszcze byy przejezdne, pojawiay si od czasu do czasu wojskowe samochody, motocykle lub wozy konne, ktre cignito do Drezna z pobliskich wsi. Czasami z wojskowych samochodw przez megafony ostrzegano przed rozpalaniem otwartego ognia w piwnicach z ujciami gazu, groono najsurowszymi karami za kradziee i ostrzegano, pod grob kary mierci bez sdu, przed udzielaniem jakiejkolwiek pomocy

osobom niearyjskim. Najczciej jednak wykrzykiwano propagandowe hasa o tym, e nikt nie zamie niepokonanej, niemieckiej dumy i e zemsta bdzie triumfem Rzeszy, Fhrera i narodu. Trzymaa go za rk i chodzili razem z innymi od placu do placu. Za kadym razem wycigaa kartk, ktr da jej sanitariusz, gdy zabierali jej matk z kocioa, i pokazywaa komu, kto zarzdza lub tylko wydawa si pilnowa porzdku na takich placach. Wikszo z nich nawet nie popatrzya na kartk. Przygldaa si niezliczonej liczbie trupw. Za kadym razem wracaa do niego i szli dalej. Do kolejnego placu. Gdy zaczo si ciemnia, przedostali si do ich grobowca.

Drezno, Niemcy, poranek, niedziela, 25 lutego 1945 roku Nagle wydao si jej, e syszy bicie kocielnych dzwonw. Podniosa si natychmiast z ich legowiska i mocno nim potrzsajc, usiowaa go obudzi. - Syszysz?! - zacza krzycze podniecona. - Syszysz to?! - Sysz - odburkn, nie otwierajc oczu. - Woaj na msz. Co w tym takiego dziwnego? Dzisiaj jest przecie niedziela. Czy mogaby si do mnie przytuli? Popijmy jeszcze chwil. - Pytasz, co jest w tym dziwnego? Jak to co? Znowu bij dzwony, tak jak kiedy, przed trzynastym. Wstawaj natychmiast, pjdmy tam... Podbiega szybko do wyjcia z grobowca i nasuchiwaa. Dzwony! Najprawdziwsze kocielne dzwony. W Drenie! Nareszcie. Tak jak kiedy... Przez ostatnie dziesi dni nie byo adnych nalotw. Po czterech dniach od ostatnich bombardowa udao si wreszcie ugasi wszystkie poary. Miasto jak odurzone tym spokojem wracao popiesznie doycia. Wychodzili na zewntrz kadego dnia. Czasami razem, czasami oddzielnie. Wieczorami wracali do grobowca. Przestaa szuka matki. Pewnego wieczoru, gdy on gra dla niej kolejny koncert, pogodzia si z tym, e pochowa j kiedy sama. Gdzie blisko siebie. Obojtnie, jak daleko bdzie to od Drezna. Mia zupen racj. Miejsca grobw swoich bliskich mona ustanawia tam, gdzie za nimi, w danej chwili, zatsknimy. Jeli ju kogokolwiek szukaa midzy gruzami Drezna, to Lukasa. Wpatrywaa si w twarze wszystkich mijanych maych chopcw z kruczoczarnymi wosami. Wypatrywaa take

Markusa i Hinnerka. Niekiedy przychodzia pod sterczc cian przy Grunaer Strasse 18 i siadajc na progu drzwi, czekaa. To byo jedyne, poza Annenkirche, najwaniejsze miejsce, ktre ich czyo. Podwiadomie liczya na to, e oni, jeli yj, take zechc kiedy tam powrci. Czasami zostawiaa na progu kartki. Pisaa na nich dat i godzin spotkania i przyciskaa kamieniem. Za kadym razem znajdowaa je nazajutrz w tym samym miejscu. Mieszkali w grobowcu, prbujc przetrwa kady dzie. To by najwaniejszy plan. Przetrwa. Dzie i noc. Bez godu, bez strachu i w cieple. Nie byli godni. Byo im ciepo, odkd zorganizowa eliwny wglowy piecyk z dugim kominem wyprowadzonym do tunelu prowadzcego na zewntrz grobowca. Czasami tylko mylaa o przyszoci odleglejszej ni nastpna doba. Ostatnio mylaa o tym trzy dni temu, pnym wieczorem. Wyjtkowy wieczr wyjtkowego dnia. Wypili troch wina domowej roboty, na ktre ciko zapracowa, pomagajc przy wynoszeniu na plecach gruzu z jakiej piwnicy. Tym, czym pacono w dzisiejszych dniach za prac w Drenie, byo gwnie jedzenie oraz alkohol i papierosy. Niekiedy wgiel lub drewno. On wyjtkowo przyjmowa take ksiki. Jedna z trumien w ich grobowcu - ta z poow wieka - bya pena ksiek. Nasza domowa biblioteczka, jak j nazywa. Tydzie temu przez cae popoudnie pracowa u kogo przy wylewaniu fundamentu pod nowy dom. Zapyta, czy mog mu zapaci za prac materacem, pociel i kodr. Wrci tego wieczoru do grobowca dumny jak jaskiniowiec, ktry sam wasnorcznie upolowa mamuta. Zanim opuci si do grobowca, kaza jej zamkn oczy. Pooy kodr i pociel na otarzyku. Potem podszed do niej, pocaowa jej powieki i zaprowadzi pod otarzyk. Przytulia go i dzikowaa. Od tego dnia bdzie sypiaa jak krlewna. W normalnej pocieli! Na prawdziwym materacu przykrytym prawdziwym przecieradem, otulona prawdziw, puchow kodr! Tak jak ta od babci Marty. Tydzie temu przy porzeczkowym winie domowej roboty celebrowali to wydarzenie. - Zagraj teraz dla mnie - poprosia - co specjalnego, odwitnego, jak symfoni, tak na cze kodry i przecierada... Wzi skrzypce do rki. Zawsze robi to z jakim namaszczeniem, uroczycie. Najpierw na nie chwil patrzy, jak gdyby widzia je pierwszy raz w yciu. To spojrzenie byo niezwyke. Czasami wanie w taki sposb patrzy take na ni. Potem gadzi i muska palcami po drewnie, jakby witajc si z nimi. I jakby to mia by jego wielki, najwaniejszy koncert w yciu. Najpierw usyszaa jego oddech, potem zaraz szum smyczka prowadzonego po strunie. Gra...

Zapatrzona w niego, suchaa. Zapadaa cisza, ale on sta tam cigle, z pochylon gow, jak gdyby sam zadziwiony, e to ju si skoczyo. Potem by milczcy, zamylony, przez pewien czas niedostpny i nieobecny. - Potrafiaby opowiedzie t muzyk? - zapyta, podchodzc do niej. - Mylisz, e mona opowiedzie muzyk? - Ja sobie j nieustannie opowiadam. Nawet w snach... - Mam ci naprawd opowiedzie? - zapytaa. - Mam ci opowiedzie to, co przed chwil usyszaam? Zapalia papierosa. Podkurczya nogi pod brod. Opowiadaa... - Niesamowity monolog uczu, a moe dialog, wysokie dwiki przenikaj serce, wlizguj si i oplataj jak ciepy szal, jak czuo, spadaj jak zy, a moe jak krople deszczu, jest deszczowo, moe to mga, jest troch samotnie, troch razem, troch osobno, jest troch szaro, ale jeszcze nie ciemno, taka jesienna szaruga, taka szara godzina, gdy nie zapala si jeszcze wiata, pije gorc herbat, wieczr osnuwa letargiem wszystko dookoa. Potem nagle, z sekundy na sekund, wszystko si zmienia. Jest inne. Namitne, pene popltanych uczu, sycha szum miasta, stukot k pocigw. Jestem w tym wiecie, a dreszcz przechodzi. Jest tsknota i namitno, jest rado, spontaniczno, s pragnienia, mokre pocaunki, czuo, szybkie oddechy, bicie serca, dwch serc, jest ona i on, ciemno, pna noc, biegn razem, miejc si, deszcz moczy im ubrania i wosy, przystaj gdzie, sycha pocigi, maj mokre twarze, spojrzenia, nagle przeskakuje iskra, dotyk, namitno, pocaunki, chwila, moment, mokre twarze, mokre wosy, mokre usta, spltane istnienia, popltane myli i jeszcze bardziej popltane uczucia. I wiat, ktry ttni yciem, obudzony wiosn, odurzony majem, wszystko yje, biegnie, goni dalej, a oni s tu i teraz. Zatraci siebie, nic przy tym nie uroni, tylko zupenie i ostatecznie zatraci si w tej chwili... Signa po nastpnego papierosa. Zatrzyma jej rk. - To by Paganini - powiedzia ze zdumieniem w gosie. - Jeszcze nikt mi nie opowiedzia go w taki sposb. Wydawao mi si, e muzyka, szczeglnie jego, zaczyna si tam, gdzie sowo jest bezsilne. Chyba si myliem. Dlatego nie pal teraz, prosz! - Dlaczego? - Bo chciabym, aby zrobia co dla mnie. Teraz, w tej chwili. Bo wanie przeskoczya mi iskra. Zrobisz?

- Nie wiem... - Ubierzesz si dla mnie w sukienk? - zapyta. - Chciabym zobaczy, ju teraz w lutym, jak mogaby wyglda w maju, chciabym si na chwil jeszcze bardziej odurzy wyszepta. - Jeste sodkim wariatem... - odpowiedziaa, stukajc go smyczkiem po gowie. Przerzucajc zawarto walizki, natkna si na kartk wyrwan z notesu matki. Z adresem cioci Annelise. Przypomniaa sobie sowa matki: Na wsi zawsze atwiej przey takie czasy, na wsi nie ma schronw, ale jest mleko.... - Jak daleko od Drezna jest Kolonia? - zapytaa, wkadajc bia jedwabn sukienk w zielone kwiaty. - A tak poza tym, mgby si odwrci, gdy si przebieram. Umwilimy si przecie... Tym razem si nie odwrci. Nie znalaza w walizce odpowiednich majtek, jej stanik take nie pasowa. Nie miaa te halki. Pod t sukienk zawsze wkadaa halk. Materia by tak cienki, niemal przezroczysty. Odwrcia si plecami do niego i rozebraa si do naga. Potem przez gow szybko wsuna sukienk. Gdyby nie jej due piersi, sukienka zawisaby na niej jak na wieszaku. Pomylaa z radoci, e bardzo schuda. Stana na palcach. Do tej sukienki przecie zawsze wkadaa buty na koturnach. I odsaniaa czoo, spinajc wosy w kitk, a mama poyczaa jej swoj bia torebk. - Czy mogaby teraz stan pod yrandolem? Bdzie taki, jak ty to nazywasz, wysycony pcie. Mam nadziej, e jego jasna cz pojawi si dokadnie na twoich piersiach. Nie podesza. Zupenie nie zna si na pcieniach. Poza tym doskonale zrozumiaa, o co mu chodzi. Mczyni s wzrokowcami. Nawet tacy wyjtkowi suchowcy jak on. Na palcach, niczym baletnica, podesza do trumny, na ktrej stay cztery zapalone wiece. wiato wiec przebijao od tyu przez materia sukienki. - Skd wiedziaa? - zapyta, wpatrujc si w ni i pocierajc nerwowo wargi. - Znam si troch na... powiedzmy, e na fotografii - odpowiedziaa kokieteryjnie. - Jeste pikn kobiet. Wywoujesz pragnienia - powiedzia szybko, sigajc po butelk z winem. Wrcia i usiada po turecku blisko niego. Zakrywaa sukienk kolana. Poda jej butelk. - To jak daleko jest ta Kolonia? - zapytaa, przykadajc butelk do ust.

- Powoli zakochuj si w tobie - szepn, patrzc w jej oczy. - To przez ten maj przed chwil, ludzie w maju si zakochuj, a ju w listopadzie przewanie o tym zapominaj. - Wiesz, e jak dotychczas nie zapytaa, jak mam na imi? Nazywasz mnie przewanie czowieku albo ty. - Wiem, czowieku. Zapytam ci, gdy... gdy staniesz si dla mnie najwaniejszy. Na razie nie chc zna wicej adnych imion. Wsta bez sowa i podszed do eliwnego piecyka. Upewni si, e blaszany komin sterczy dokadnie w rodku tunelu prowadzcego do grobowca, dorzuci wgla i na pycie paleniska postawi kocioek z wod. - Wykpiesz mnie dzisiaj? - zapytaa cichym gosem. Kpiele, tak je nazywali, stay si czci ich wieczorw w grobowcu. Tak jak jego koncerty skrzypcowe lub jej czytanie ksiek na gos. Gotowa wod w kocioku, drugi wypenia zimn wod. Kada si wtedy na pocieli. Najpierw przemywa jej twarz, potem rozbiera j i flanelow szmatk my cae ciao. Piersi, brzuch, rce, donie. Szmatka nigdy nie bya zbyt gorca i nigdy zbyt zimna. Potem kada si na brzuchu i przemywa jej szyj, plecy, poladki, uda, ydki i stopy. Na kocu delikatnie i powoli caowa to jej magiczne miejsce na spotkaniu plecw i poladkw. Czasami, po kpieli, niektre miejsca, te z siniakami, delikatnie masowa i potem smarowa smalcem. Nigdy wicej nie wydarzyo si to, co wydarzyo si podczas ich pierwszej wsplnej nocy. Nigdy te nie wracali do tego w rozmowach. Sta przy piecyku, czekajc, a woda si wystarczajco zagrzeje. - Kolonia jest tak okoo szeciuset kilometrw od nas. Moe troch mniej. W kadym razie bardzo daleko. Dlaczego pytasz? - Bo chciaabym ci przedstawi mojej rodzinie. Pojechaby tam ze mn? - Tam nie mona na razie pojecha. Tam mona si tylko jako przedosta. Moe by, e zanim si przedostaniemy, bd ju tam Amerykanie i Anglicy. - A tutaj w Drenie bd Rosjanie. Kogo wolisz? - Nie wiem tak dokadnie. Wiem tylko, e to nie Rosjanie zbombardowali Drezno. T rzeni urzdzili gwnie Anglicy. Amerykanie tylko im pomagali. W Drenie mieszka, przepraszam, mieszkao do trzynastego, okoo trzystu tysicy ludzi. Drugie trzysta tysicy przybyo tutaj w ostatnich miesicach ze wschodu, najwicej z Wrocawia. Gwnie starcy,

kobiety i dzieci, bo mczyni s przecie na froncie. Drezno przypominao mi, do trzynastego lutego, pkajcy w szwach tramwaj w godzinach, gdy ludzie jad lub wracaj z pracy. A Churchill postanowi w tym tramwaju rozpali ognisko! W dwie noce upiek na ywym ogniu tysice ludzi. Nie wiem dokadnie ile. Pidziesit tysicy?! Osiemdziesit tysicy?! A moe nawet sto tysicy?! Wiesz, e trzynastego i czternastego w nocy w moim zimnym jak igloo grobowcu ziemia na pododze bya tak gorca, e nie mogem po niej stpa bos stop? e w pewnym momencie musiaem wydosta si tunelem na gr, poniewa wolaem zgin od odamka bomby ni si ugotowa? I wiesz, co zobaczyem na zewntrz? Najpierw wydawao mi si, e to strach odebra mi zmysy i mam halucynacje. Ale to nie byy adne omamy. Na zewntrz zobaczyem lecce w powietrzu stada krw! Rnica temperatury pomidzy Dreznem a wsiami wok Drezna bya tak wielka, e tornado, cyklon, huragan, obojtnie, jak to zwa, ktry w jej wyniku powsta, wyssa te krowy z pl i przywia do miasta*. Ale nawet tego byo Churchillowi za mao. W rod rano, czternastego, zabrako mi wody. Wdrowaem po tym, co zostao z Drezna, i w kocu przedostaem si na brzeg Elby, gdzie koczoway tabuny kobiet i dzieci. Widziaem na wasne oczy, jak nisko lecce samoloty kulami z broni pokadowej kosiy ich jak kaczki. To nie Rosjanie zbombardowali Drezno! - doda z wciekoci. - To fakt. Rosjanie nie bombarduj niczego, moe nie maj samolotw, a moe po prostu umwili si tak z Churchillem i Rooseveltem. Pewnie to drugie. Ale syszae od uchodcw, szczeglnie od kobiet, co si dzieje, gdy zdziczali rosyjscy onierze wkrocz do zbombardowanych miast? Na przykad do twojego Wrocawia? - Mylisz, e Amerykanie i Anglicy s inni? - Myl, e Amerykanie tak. Oni nie mieli Stalina, tego zniewolenia i tego godu wszystkiego. I nie maj tej nienawici w sobie. Amerykanie tylko przyczyli si do tej wojny. Ich nikt nigdy nie zbombardowa, nikt nie rozstrzeliwa wszystkich mczyzn we wsi, nikt nie zapdza ludzi, staruszek i niemowlt, wszystkich razem, do synagogi lub cerkwi, a potem barykadowa drzwi i j podpala. Nikt nie kaza amerykaskim mczyznom najpierw wykopa sobie groby, a potem zmusi do tego, aby uklkli na ich krawdzi, i zastrzeli wszystkich. Po kolei. Niemcy nie zrobili tego Amerykanom. Ale zrobili to ydom, Polakom, a potem Rosjanom. Niemcy im to zrobili. Dlatego Rosjanie maj prawo nas nienawidzi tak, jak
Fakt historyczny potwierdzony przez wielu wiadkw, ktrzy przeyli bombardowanie Drezna (wszystkie przypisy od autora).
*

nas nienawidz. Gdybym bya rosyjsk kobiet albo rosyjskim onierzem i napotkaa ciebie na swojej drodze, a ty przypominaby mi w jakikolwiek sposb Niemca, tobym ci zabia. Bez skrupuw. Ju tylko za to, e przypominasz Niemca. Zamilk i patrzy na ni przeraony. Potem zdj kocioek z paleniska i postawi go na ziemi obok piecyka. Zdmuchn wszystkie wiece i pooy si obok niej. Oboje nie mogli zasn. Wtulia si w niego i pooya jego rk na swoich piersiach. - Opowiedz co... - szepna. - Moe by smutne? - zapyta. - Ale tylko, jeli bdzie o mioci. Opowiadaj - odpara, caujc jego do. - Okoo dwch lat temu zakochaem si, platonicznie, w pewnej brunetce - zacz. - adna? Ile ma lat? Jak ma na imi? - adna? Nie, zupenie nie. Fascynuj mnie przewanie blondynki. Ale to ju wiesz wyszepta jej do ucha. - Miaa na imi Sophie, bya w twoim wieku. Sophie Scholl. Pewnie syszaa o niej? - Nie. Nigdy nie syszaam. Dlaczego miaa, dlaczego bya? - zapytaa. - Bo umara. Odcili jej gow gilotyn. Dwa lata temu... - Jak to?! - wykrzykna, siadajc przed nim. - Jak to gilotyn? Dlaczego?! Podasz mi papierosa, prosz? Zapali dwa papierosy. Wysun rk w jej kierunku i zacz opowiada. - Dokadnie, co do dnia, dwa lata temu, osiemnastego lutego 1943 roku, Sophie ze swoim bratem Hansem rozdawaa studentom ulotki na schodach Uniwersytetu Ludwika Maksymiliana w Monachium. Nawoywali w nich do obalenia nazistw. Protestowali przeciwko wojnie. Tam, na schodach uniwersytetu, w lutym czterdziestego trzeciego! Wyobraasz to sobie?! Caa powoli koczca si Rzesza sraa w spodnie ze strachu przed gestapo, a oni tak na schodach, w biay dzie rozdawali ulotki. Zatrzyma ich wony i si zaprowadzi do rektora uniwersytetu, profesora Waltera Wusta, specjalizujcego si, nomen omen, w kulturze aryjskiej, i jednoczenie wysokiego rang oficera SS. Gestapo byo w biurze rektora kwadrans pniej. Przyjechali czterema samochodami. Po dwch dniach przesucha i tortur w centrali gestapo w paacu Wittelsbacher w Monachium sformuowano oskarenie. Dwa dni pniej, w poudnie dwudziestego drugiego lutego 1943 przed sdem ludowym Sophie i jej brat Hans zostali skazani prawomocnym wyrokiem na kar mierci. Prawomocnym?! Akurat. Bez prawa do odwoania, bez adwokatw. Podobnie jak Christoph

Probst, ktry razem z rodzestwem Schollw przygotowywa ulotki i ktrego gestapo wytropio i doprowadzio na proces. Pi godzin pniej, punktualnie o siedemnastej, wykonano wyrok. Gilotyn... Zamilk. Ponownie zapali dwa papierosy. - Zostao jeszcze troch wina? Przyniesiesz? - poprosia nerwowym gosem. Wsta, przynis zapalon wiec i resztk wina w butelce. - Niewiele zostao - powiedzia - zostaw mi tylko yka. - Skd to wszystko wiesz? No to o Sophie? Skd, u diaba? Dlaczego ja o tym nic nie wiem? - To nie byy informacje, ktre dopuszczano do radia lub gazet. Mogoby to pomiesza w gowach modziey. Szczeglnie po tym, co wydarzyo si pod Stalingradem. A ja wiem to od Ralpha. To mj przyjaciel. Ostatnio mieszka w Monachium. Tak jak ja urodzi si we Wrocawiu, ale w poowie gimnazjum jego rodzice przenieli si najpierw do Norymbergi, a potem do Monachium. Studiowa medycyn na jednym roku z Hansem, bratem Sophie. Wszystko wiedzia z pierwszych ust. Czasami pisalimy do siebie listy. Ralph, chocia to rozwaa, nigdy nie zapisa si do Weisse Rose. Na cae szczcie dla niego. I by moe dla mnie take. Listy od rozpracowanych przez gestapo czonkw Weisse Rose byy pewnie cenzurowane. - Co to jest Weisse Rose? - przerwaa mu. - Bya. Biaa Ra. Po egzekucji Schollw i Probsta przestaa istnie. Opozycyjna wobec reimu organizacja zaoona w Monachium przez Sophie. Ralph podziwia Sophie. Pamitam, e ktrego razu przysa mi nawet w licie jej fotografi. Ja zakochaem si bardziej w odwadze Sophie ni w niej samej. Fascynowaa mnie... - Masz t fotografi?! - przerwaa mu. - Nie. Gdy dotar do mnie list z informacj o procesie i egzekucji Schollw, wszystkie listy od Ralpha spaliem. Baem si na tyle, e poprosiem Ralpha, aby do mnie przez jaki czas nie pisa. Czasami myl, e jestem zwykym tchrzem... - westchn. Po chwili zdmuchn wiec i doda: - A teraz ju pijmy. Wczenie rano mam nowe zlecenie na gruz. Brakuje nam wina, wgla i wiec. Nie chciabym, abymy palili ksikami w piecyku... - Nawet o tym nie myl. Nigdy ci na to nie pozwol! Prdzej ju porbiemy i spalimy te sprchniae trumny - odpara, przytulajc si do niego.

- Mylisz, e Bg czsto pacze? - zapyta po chwili milczenia. - Jeli w ogle Bg istnieje, to powinien paka przez cay czas. Wy powinien, kurwa! Wy i prosi Sophie na kolanach o przebaczenie... Pamita, e nie moga tamtej nocy zmruy oka. Czua niepokj i smutek. Ale przede wszystkim czua swoj bezsilno. Opowie o Sophie uwiadomia jej, e jej wasny, jej matki, jej babci, a take ojca opr wobec potwornoci, bestialstwa, obudy, szalestwa i wynaturze ostatnich lat nie mia absolutnie adnego znaczenia. Zamyka si w bezpiecznych granicach bezczynnoci i cichego pogodzenia si z losem. Nic z niego dla innych nie wynikao. Bo przecie - jak wszyscy podobni w myleniu do nich powtarzali - nic nie mona zrobi. Bo to bez sensu, bo to jednostkowe, bo to niezauwaalne. Jak ugryzienie tylko jednej piranii. Maej, niegronej rybki. Niegronej, gdy jest tylko jedna, ale niebezpiecznej i zabjczej, gdy gryzie w wijcym si kotowisku tysicy innych piranii. Ale ktra z piranii musi kiedy zaryzykowa i ugry pierwsza. Aby popyna krew, ktra swym zapachem natychmiast zwabi inne. Sophie Scholl, w odrnieniu od niej, nie pogodzia si z bezsilnoci. Zrozumiaa ten, powiedzmy, efekt piranii i... umara. Ale nie baa si podj ryzyka. Nawet z ofiary jej ycia nic nie wyniko. Nie, to nieprawda, e nic! Fakt, e ona teraz o tym myli, tak jak myli, jest by moe zupenie nieistotny, ale jest ju czym. Przyjdzie taki czas - wierzya w to - e wszyscy Niemcy najpierw dowiedz si o Sophie, a potem pami o Sophie Scholl wstrznie i potarga ich sumienia na tyle, e nazw jej imieniem szkoy, uwieczni pomnikami. Tak kiedy bdzie. Wierzya w to... Jake innego wymiaru - mylaa - wobec bohaterskiego oporu Schollw nabra teraz nagle dla niej naganiany przez szczekaczki Goebbelsa latem ubiegego roku nieudany zamach na Fhrera w jego najbardziej tajnej kwaterze Wilczy Szaniec. Pamita, e w kocu lipca czterdziestego czwartego upajaa si i ya tylko tym wydarzeniem. Im bardziej jadowicie i z im wiksz pogard nazywano Stauffenberga, przywdc zamachu, podstpnym zdrajc narodu i Fhrera, sprzeniewierzon gnid w mundurze oficera Wehrmachtu, tym bardziej go podziwiaa. Jej matka zupenie nie podzielaa tego zachwytu, a tym bardziej podziwu. Uwaaa, e arystokratyczny pukownik Claus Schenk hrabia von Stauffenberg to zwyky, jak to uja, puczysta. Na dodatek egocentryk i narcyz. Twierdzia, e Stauffenberg nigdy nie ukrywa swojego skrajnego szowinizmu i upojenia sukcesami militarnymi Rzeszy. Musia by wzorowo wierny i nieprzecitnie oddany nazizmowi, jeli w tak modym wieku sta si pukownikiem i mg zasi przy jednym stole w bunkrze

ochranianej najwiksz tajemnic kwatery Hitlera. To, na co odway si hrabia Stauffenberg i skupieni wok niego oficerowie, to adne bohaterstwo. To zwyka, enujco spartolona jak to nazwaa dosadnie jej matka - prba paacowego przewrotu, majca na celu odsunicie od sterw coraz mniej wiarygodnego Hitlera i zastpienie go innym. Wcale nie lepszym, a moe nawet gorszym. Bo nowym, na godzie, pragncym osign jak najprdzej spektakularne sukcesy na drodze do ostatecznego zwycistwa tysicletniej Rzeszy. Stauffenberg to nie bohater - uwaaa jej matka - to taki sam nazistowski zbrodniarz jak Hitler. Pamita, jak na kocu ich burzliwej ktni na ten temat dodaa: Gdyby tata y, powiedziaby ci to samo, tyle e spokojniej i mdrzej. Zdaa sobie spraw, e bya i jest nie mniejszym tchrzem ni on. Rado z podarunku, niezwyke odurzenie jego muzyk, uczucie przyjemnoci i bogoci podczas kpieli, podekscytowanie rozmow z nim zniky bezpowrotnie. Teraz czua pustk i rozczarowanie sob. To zawsze wizao si u niej z niepokojem i lkiem. I z bezsennoci. Wysuna si jak najostroniej spod kodry. Nie chciaa go obudzi. Boso przesza pod ujcie tunelu prowadzce do grobowca. Usiada na ziemi i opara si plecami o cigle ciep cian eliwnego piecyka. Tsknia za matk. Tak bardzo chciaa by blisko niej. I wtulona pyta, rozmawia, odpowiada i paka. Dopiero tamtej bezsennej nocy, pierwszy raz od mierci matki w Annenkirche, czua si jak mae osierocone dziecko. Bezradne, zapomniane, opuszczone. Zamkna na moment oczy, zapalajc papierosa. Nie znosia spojrze z oczodow tych okropnych czaszek. W powiacie pomienia zapaki wyglday jak surrealistyczne, oskalpowane i dokadnie oskrobane ze skry twarze ze szkicw Durera. Przeraay jeszcze bardziej ni w wietle wiec lub szaroci dnia w grobowcu. Wracajc po kilku minutach na materac, otulia go kouchem. Nie spa. Przycign j na chwil do siebie i pocaowa w czoo. - Pojedziemy do Kolonii. Kiedykolwiek zechcesz - wyszepta jej do ucha. Nareszcie. Kocielne dzwony. Tak jak kiedy... Obmya twarz lodowato zimn wod z miednicy. Spia gumk wosy. Rozmazaa jzykiem smalec na wargach. Podesza do walizki. Wycigna aparat. Miaa jeszcze trzy wolne klatki. Dzisiejszy dzie zasugiwa na to... Dzwony nie przestaway bi. Przez moment pomylaa, e to bicie nie byo jednak jak przypominanie i przywoywanie wiernych do kocioa. To brzmiao chyba bardziej jak alarm.

Spojrzaa na zegarek. Bya za kwadrans jedenasta. Dzwony biy ju od ponad p godziny. Podesza do niego. - Wstawaj. Natychmiast wstawaj! Co dzieje si w miecie. Myl, e co niedobrego... Zerwa si na rwne nogi. Wypi wod z kubka stojcego obok miednicy. Woy paszcz. Wydostali si na zewntrz. Zaczli i w kierunku Starego Rynku. Dotarli do hotelu przy Prager Strasse. Jedyny budynek, ktry dziwnym trafem prawie nienaruszony przetrwa bombardowania. Minli cakowicie wypalony dworzec gwny. Syszeli stukot przejedajcych pocigw. To byo dla niej bardziej ni niezwyke. Te pocigi. Ju w niespena kilka dni po ostatnim nalocie przez Drezno przejeday, jeden po drugim, transporty wojskowe na zachd. Jakim dziwacznym trafem Amerykanie i Anglicy celnie trafiali bombami w obki, przedszkola i szpitale, ale nie potrafili skutecznie trafi w tory kolejowe... Dotarli do ruin Rennera, przed trzynastym najwikszego domu towarowego w Drenie. Stary Rynek otoczony by ze wszystkich stron kordonem gestapo. Dzwony cigle biy. Poczua smrd benzyny. Z megafonu umieszczonego na wojskowej ciarwce dotar do nich chrapliwy, szczekajcy gos. Zarzdzeniem Gauleitera Drezna Martina Mutschmanna, aby zapobiec zarazie w miecie, nakazano kremacj wszystkich zwok zgromadzonych na placu. Informuje si niniejszym wszystkich obywateli, aby.... Przestaa sucha. Spojrzaa na plac. Na wysok do poziomu drugiego pitra piramid uoon z cia wdrapywali si onierze. Z kanistrw rozlewali benzyn. Po chwili zeszli na d i szybko oddalili si w kierunku osmolonej sadz ciany Kreuzkirche. W grupie mczyzn stojcych w szeregu pod murem rozpoznaa oficera w binoklach. W pewnym momencie nachyli si i od papierosa podpali lont. Iskry przesuway si wzdu sznura. Po chwili usyszeli odgos eksplozji i natychmiast to - pomaraczowa ciana z pomienia zasonia piramid. Stali przytuleni do siebie. Momentami tylko podnosia gow znad jego ramienia i spogldaa na plac. Gdy nad piramid zacz unosi si najpierw szary, a potem czarny dym, pucia go i zacza ucieka. Pnym popoudniem, przed zapadniciem zmroku, wrcili do grobowca. Spakowali wszystkie rzeczy, ktre zmieciy si do jej walizki i jego brezentowego worka. Zebrali wszystkie wiece, do dwch kretonowych toreb spakowali ca ywno trzyman w przykrytym som i kamieniami dole, u gry tu przed wejciem do tunelu. Ich lodwce. Kawakami kartonw owinli butelki z wdk i winem. Zbliaa si pnoc, gdy postanowili

wyj z grobowca. Niekiedy, lec obok niego, nie moga zasn i pomidzy mylami wsuchiwaa si w dwiki na zewntrz. Pamitaa, e najwicej kolejowych transportw wojskowych przejeda torami wanie okoo pnocy. - Nigdy nie zapomn tego miejsca - powiedzia, rozgldajc si wok grobowca. Trudno w to uwierzy, ale tutaj byem szczliwy... Wydosta si tunelem na zewntrz. Wycign blaszany komin piecyka i zsun go na d. Potem na linie wycign ich bagae. Na kocu rzuci lin w jej kierunku. Przysonili wejcie do tunelu. Jak zawsze, gdy wychodzili std przez ostatnie dni. Ruszyli powoli w kierunku ruin dworca.

Drezno, Niemcy, krtko po pnocy, poniedziaek, 26 lutego 1945 roku Dotarli do dworca, idc torami kolejowymi. Od strony Bayrische Strasse dworzec otoczony by przez onierzy Wehrmachtu i umundurowanych kolejarzy, dlatego nie chcieli wchodzi adn z bram przy Wiener Platz. O ile mody mczyzna ze wszystkimi czterema koczynami, w wieku poborowym, bez munduru, w miecie, budzi tylko ciekawo, to w przypadku jakiejkolwiek oficjalnej kontroli by naraony na due niebezpieczestwo. Zatrzymali si na kocu rampy, tu przy niewielkiej murowanej budce z zakratowanymi oknami. Obok budki, ktra przypominaa stranic, znajdowaa si wybetonowana studnia. Z pokrywy studni wystawaa duga ocynkowana rura. W rodku budki pony wiece. Dostrzega sylwetk onierza. Z walizki wyja dwie butelki wdki i wepchna je do kieszeni paszcza. Zbliya si do otwartych na ocie drzwi. Mody chopak w mundurze wystraszy si, gdy nagle stana w progu. Sign po karabin. Zauwaya, e ma do obwizan bandaem. Nie ruszya si z miejsca. - Suchaj - zacza - musimy by jutro z bratem w Kolonii. Matka nam umiera. Rozumiesz? Matka! onierz podbieg do niej. - Co tutaj robisz? - wykrzykn. - Prosz ci wanie o pomoc. Chc zamkn oczy mojej matce. Pomoesz? Chopak patrzy na ni przez chwil, a nastpnie wcign j do rodka i zatrzasn drzwi.

- Dam ci za to wdki - powiedziaa, stawiajc dwie butelki na parapecie zakratowanego okna. - Bdzie ciko - odpar, spogldajc na butelki. - Przyjd jutro. Zorientuj si w rozkadzie, bo dzisiaj... - Jutro? Jutro moe by za pno - przerwaa mu. - Bardzo boli? - podesza do niego i delikatnie uja jego zabandaowan do. - Mam ci zmieni opatrunek? - dodaa, patrzc mu w oczy. onierz umiechn si i sign do skrzanej torby przewieszonej przez rami. Wycign pomit kartk i podszed z ni do wiecy stojcej na maym drewnianym stoliku. - O drugiej ma tu by transport do Dortmundu. Powinni tankowa wod. Na kocu skadu jest kilka wagonw osobowych. Masz wicej tej wdki? - zapyta, podnoszc gow znad kartki. - Mam. - Masz jeszcze dwie butelki? - Dlaczego dwie? - Jedna dla ciecia z kolei i jedna dla sieranta w wagonie. Sierant jest waniejszy. - Gdzie zatrzymuj si te wagony? - Bliej Budapester Strasse. - Mam ci opatrzy rk? - zapytaa z ulg. - Nie. Wolabym, aby mi opatrzya zupenie co innego - odpowiedzia chopak i zarechota. - Dzikuj - odpara i pocaowaa go w policzek. - Zaczekaj - zatrzyma j, podajc jej skrawek papieru. - Daj ten kwit razem z wdk cieciowi z kolei. To jak bilet... Transport do Dortmundu pojawi si okoo trzeciej nad ranem. Cie by ysym kolejarzem z ogromnym brzuchem. Obejrza najpierw dokadnie kartk od onierza, a potem butelk z wdk. Wycign korek i ostronie pocign maego yka. Po chwili wikszego. Zaraz potem odebra od niej walizk, poda jej rk. Z wagonu kolejowego, do ktrego weszli, usunito przedziay. Przechodzili pomidzy lecymi na pododze onierzami. Kolejarz wskaza im miejsce na kawaku wolnej podogi pod cian na kocu wagonu. Usiedli. Chopak przytuli si do niej. Czua jego napicie. Odkd opucili grobowiec, milcza. Bardzo chciaa, aby ten pocig w kocu ruszy. Baa si tak samo jak on. Do wagonu wkroczy esesman. Widziaa, jak depcze po nogach picych onierzy.

Spostrzeg ich. Zatrzyma si. Podszed i wzi do rk futera ze skrzypcami. Otworzy. Przez chwil z namaszczeniem dotyka palcami instrumentu. - Pikna sztuka, bardzo pikna - powiedzia. Kolejarz podajcy za esesmanem szepta mu co do ucha. Esesman zdj paszcz i usiad na pododze. Sign po smyczek. W tym momencie pocig ruszy. Esesman zacz gra. Syszaa stukot k pocigu i muzyk. - Bruch nigdy by tak tego nie zagra. Nigdy! - odezwa si chopak. - A jak, panie cywilu? - odpar spokojnie esesman. On wsta. Wyrwa skrzypce z rk esesmana. - Tak! - wykrzykn. Gra. Esesman siedzia na pododze. Wok gromadzili si przebudzeni onierze. On dalej gra. Obchodzi esesmana dokoa i gra. Skoczy. Usyszaa oklaski. - Tak si gra Brucha, panie esesmanie. Tak! Nie inaczej - powiedzia, opuszczajc skrzypce. onierze zaczli si mia. Esesman wsta z podogi. Widziaa wcieko na jego twarzy. Kolejarz usunie poda mu paszcz. Obudzio j zimno. Leaa na pododze wagonu przytulona do niego. Podniosa gow, rozgldajc si wok. Wagon by pusty. Wstaa. Podesza do okna. Na skarpie przed pocigiem stali onierze. Wrcia do walizki i wycigna aparat. Zatrzymaa si. Jego gowa przewizana poplamionym krwi bandaem opieraa si na futerale skrzypiec. Nacisna spust migawki. Otulia go paszczem i wysza z wagonu. Olepi j blask soca odbity od bieli zmroonych zasp niegu. Sza wolno wzdu pocigu stojcego przed wjazdem na wiadukt kolejowy. W oddali, za wiaduktem, dostrzega zarysy budynkw jakiego miasta. Nagle usyszaa gone pokrzykiwania. Dostrzega rzd umiechnitych onierzy stojcych na krawdzi wagonu towarowego. Z penisami w doniach oddawali mocz na zasp niegu przed wagonem. Zatrzymaa si. Signa po aparat. onierze zauwayli j. - Bliej, Frulein, bliej! To tylko chuje! - usyszaa gony miech jednego z nich. Odwrcia si i ruszya z powrotem. Kolejarz z brzuchem pokrzykiwa, e za chwil ruszaj dalej. Gdy zbliaa si do wagonu, zauwaya, e on zeskakuje na zasp niegu. Bez paszcza, ubrany tylko w podziurawiony sweter. - Dzie dobry, Marto - powiedzia, umiechajc si do niej - zaraz wracam. W tym pocigu nie ma adnych toalet... Poszed w kierunku rozoystego drzewa rosncego przy drodze prowadzcej do

wiaduktu. Poczua, e bardzo zmarza. Wspia si schodkami do wagonu. Siedzcy na pododze onierze wpatrywali si w ni z zaciekawieniem. Usiada pod cian. Zapalia papierosa. Usyszaa gwizd lokomotywy i poczua silne szarpnicie. Pocig ruszy. Zerwaa si na rwne nogi. Gono krzyczc, podbiega do okna wagonu. Z trudem opucia szyb. Wychylia si. Na drodze przy wiadukcie sta wojskowy gazik. Obok gazika esesman tumaczy co dwjce onierzy. On z opuszczon gow sta pomidzy onierzami. Podbiega do drzwi wagonu. Zacza je szarpa. Drzwi byy zablokowane. Pocig rozpdza si coraz bardziej. Wrcia do okna. Przeraliwie krzyczaa. - Boe, dlaczego?! Boe... Jak masz na imi?! - wrzasna, gdy okno, z ktrego si wychylaa, zrwnao si z gazikiem stojcym przed wiaduktem. Dostrzeg j. Prbowa podbiec. onierze zastpili mu drog. - Uwaaj na moje skrzypce. Kocham ci, Marto! Mam na imi... Stukot k pocigu zaguszy jego gos. Widziaa, jak esesman wpycha go do gazika. Po chwili wiadukt znikn za zakrtem. Staa z gow wysunit przez okno. Bya jak sparaliowana. ciskaa metalow krawd opuszczonego okna. Nie moga si poruszy. W pewnej chwili jeden z onierzy w wagonie podszed do niej i powiedzia stanowczo: - Zamknij wreszcie to okno. Chcesz, eby jaja nam zamarzy? Nie reagowaa. onierz si oderwa jej donie od metalowej krawdzi i zatrzasn okno. Odprowadzi j na miejsce pod cian wagonu. Na pododze lea jego paszcz przykrywajcy futera ze skrzypcami. Usiada w rogu wagonu. Signa po skrzypce. Obja je i przycisna do piersi. Pakaa...

Nowy Jork, Stany Zjednoczone, wczesny ranek, roda, 14 lutego 1945 roku Obudzi go dwik dzwonka. Automatycznie wycign rk w kierunku budzika. Usysza odgos szka rozbijajcego si o podog. Nacisn przycisk. Podnis si natychmiast, siadajc na skraju ka. Jak zawsze, gdy dzwoni budzik. Zawsze nastawia budzik o pi minut pniej. Aby nie mie adnego usprawiedliwienia na pozostawanie w ku. Tak nauczy ich, jego i brata, ojciec. Po omacku dotar doni do wcznika lampki nocnej. Przetar oczy i spojrza na podog. Odamki szka zanurzone w czerwonym pynie rozlanym w wielk, nieregularn plam koczc si pod dywanem. Obok odamkw jego kiedy biae i suche, a teraz rowo - biae i mokre - bokserki. Mefisto, jego kot, z najwiksz

ostronoci, aby nie zmoczy pazurw w rozlanym winie, obwchiwa czarn poczoch lec obok stanika. Gruzowisko... Spojrza na budzik. Bya trzecia w nocy. Nastawi go przecie na sidm trzydzieci. Mia by w redakcji dopiero okoo dziewitej. Dokadnie to pamita. Odda ten budzik, gdy zdarzy si to jeszcze raz. Co za wstrtne czasy. Nie mona ufa nawet budzikom. Nagle usysza cichy szept dochodzcy z drugiej strony ka. - Stanley, jest mi bardzo zimno, ogrzej mnie... Odwrci gow. Naga dziewczyna leaa odwrcona plecami do niego, wypinajc poladki. Jej czarne, dugie wosy rozsypay si na poduszce. Skupi si na chwil. Doris? Tak, to z pewnoci Doris. To byo wane, aby nigdy nie myli ich imion. Doris? Dla pewnoci uporzdkowa dziennikarsko wspomnienia z ostatniej doby. Najpierw ona zadzwonia do niego i zostawia wiadomo u Lizy, jego sekretarki. Potem on oddzwoni i zasucha si w jej gosie. Nigdy nie rozmawia z kobiet o tak niskim i do tego tak zmysowym gosie. Koniecznie chcia j zobaczy. Chocia mg to na dobr spraw zaatwi przez telefon. Po dwch godzinach spotkali si, po poudniu, w redakcji. Gdy wesza, Liza zmierzya j bacznie od stp do gowy i natychmiast posadzia na kanapie w poczekalni. To nie bya tak naprawd adna poczekalnia, a jedynie tak zwane miejsce widowiskowe. Z kadego z biur wszystkich szefw mona byo dokadnie i dyskretnie obejrze delikwenta, zanim dopuszczono go do jakiejkolwiek rozmowy. Poza tym delikwent mia si przez chwil poczu bardzo opuszczony, zagubiony i zupenie zignorowany w tym szemrzcym ulu redaktorw, sekretarek i dziennikarzy wok. To go zazwyczaj odrobin zmikczao i uczyo pokory. Jeden z niepisanych, ale skrupulatnie przestrzeganych przepisw w redakcji. Taka tradycja. New York Times synie z tego, e jest do blu tradycyjny. Take z tego powodu chtnie przychodzi tutaj rano, a czasami nawet w nocy. Potem Liza zadzwonia do niego i poinformowaa go, e niejaka Doris P. od kilku minut stacjonuje w bazie i ma spraw. Z tonu jej gosu wyczu, e Liza z jakiego powodu nie darzy sympati Doris P. To by dobry znak. Bardzo dobry! Liza nie darzya sympati adnej kobiety, ktra w jakikolwiek sposb przypominaa flam jej byego ma. On do dobrze zna byego ma Lizy i znacznie lepiej i bardziej szczegowo pozna take jego flam. I w duym stopniu rozumia decyzj ma Lizy. Dlatego, cigle rozmawiajc przez telefon z Liz, spojrza dyskretnie przez szyb swojego biura w kierunku bazy. Czarny paszcz Doris P. lea na pododze u jej stp. Jej weniana, oliwkowozielona sukienka z dugim rzdem guziczkw przy i pod dekoltem opinaa si na udach, odsaniajc czarne poczochy. Doris P. siedziaa w bazie z nogami zaoonymi jedna na drug, palia

papierosa i czytaa kartki z notatkami. Odoy telefon i sign do najniszej szuflady w biurku. Skropi do wod kolosk i rozprowadzi j na twarzy i wosach. Po chwili znowu zadzwoni telefon. Usysza gos Mathew z redakcji sportowej. - Suchaj, Stanley, gdyby nie zmieci tej maej w swoim planie na dzisiaj, to ja j z pewnoci zmieszcz. Zrobi to dla ciebie. Trzeba sobie przecie pomaga. Podaj mi tylko jakie haso. Te si interesuj wojn, wic wyss z niej wszystko, co zechcesz. I czego nie chcesz take. I potem oddam ci jej materia i j. Prawie nienaruszon. Poza tym, stary, nie wiedziaem, e masz kontakty z dziewczynami z okadek Vogue'a... Wsta i podszed z telefonem do szyby. Mathew sta przy oknie swojego biura z nosem rozpaszczonym na szybie. Natychmiast go zauway. Odsun twarz od szyby i wycigajc jzyk, demonstracyjnie zwila nim wargi. - Suchaj, Mathew - powiedzia z umiechem w gosie do suchawki - zawsze wiedziaem, e na tobie mona w takich sprawach polega. Ale wyobra sobie, e si z przyjemnoci w niej zmieszcz. To znaczy zmieszcz pani Doris P. w swoim planie. Robi to wcale nie dla ciebie. Robi to gwnie dla Mary. Moe zrobisz jej dzisiaj niespodziank i wrcisz prdzej do domu? ony zawsze bardzo to doceniaj. Sam zauwaysz jej wdziczno. Moe ju dzisiejszej nocy... Usysza dugi sygna w suchawce. Postanowi, e zrobi materia z pani Doris P., jednak poza redakcj. Tutaj przecie taki ul. Zupenie nie mona si skupi na pracy. Spojrza w lustro, wcign brzuch, obieca sobie kolejny raz, e musi schudn, i wyszed. Stan za kanap i nachyli si, delikatnie dotykajc wargami i nosem wosw Doris P. - Mam na imi Stanley, dzikuj za to, e zechciaa pani podarowa mi swj cenny czas. Od teraz jestem cakowicie i w caoci do pani dyspozycji. Myl, e lepiej bdzie si nam pracowao poza tym tumultem w redakcji. Co pani o tym myli? - zapyta, zbliajc usta do jej ucha. Doris P. spokojnie, nie odwracajc gowy, podaa mu swojego papierosa poplamionego resztkami czerwonej szminki na ustniku. Wsun go natychmiast do ust. Wstaa i powoli podniosa paszcz z podogi. Rzucia go niedbale na kanap i stawiajc na niej but, zsuna materia sukienki do gry, odsaniajc udo. Nastpnie zacza prostowa szew poczochy. Potem powtrzya to z drug nog. Ktem oka spostrzeg przyklejon do szyby twarz Mathew. Po chwili odwrcia si twarz do niego i wysuna rk w jego kierunku. Wycign papierosa z ust, nachyli si szarmancko i pocaowa jej do. Ich ojciec przez dugie lata zatrudnia na stacji benzynowej, ktr prowadzili, pewnego Polaka. Mia na imi Marek. On take caowa w rk wszystkie kobiety przy powitaniu. Niektre

przyjeday do nich tankowa tylko ze wzgldu na pana Marka. Zawsze o nim myli, gdy nachyla si nad doni kobiety przy powitaniu. Potem pojechali jego samochodem do Greenwich Village. Zaparkowa tu przy budynku, w ktrego piwnicach mieci si Village Vanguard, jazzowy klub, o ktrym ostatnio mwio si na miecie. Bardzo szybko zrobili materia, wypili kilka drinkw, potem, gdy na maej scenie pojawi si saksofonista, znowu kilka, a potem ona bardzo zawzicie pomagaa mu znale - w takswce - klucz do jego mieszkania. Szukaa go wszdzie. Bardziej ona ni on. W midzyczasie rozpia rozporek jego spodni. Takswkarz bardzo stara si udawa, e niczego nie zauwaa. On bardzo stara si nie wydawa z siebie adnych odgosw. Gdy dotarli do jego bloku przy Park Avenue, Doris miaa lady jego spermy na policzku, a on ciska klucz do mieszkania w doni. Jak zawsze by w lewej kieszeni marynarki. Zawsze go tam przechowuje. Takswkarz ucieszy si z napiwku, mrugn do niego porozumiewawczo i bez sowa odjecha. Gdy tylko dotarli do windy i jej drzwi si zasuny, Doris natychmiast uklka i rozpia jego rozporek. Pomidzy drugim i trzecim pitrem by tylko penisem w ustach Doris. Cigle klczc, nacisna czerwony przycisk i winda gwatownie si zatrzymaa. Wtedy Doris wstaa z kolan, zdja paszcz, zsuna oliwkow sukienk, rozerwaa stanik i bez sowa wsuna jego praw do pomidzy swoje uda. Po chwili on rozerwa jej majtki, przysun j twarz do lustra w windzie i zapatrzy si w jej poladki. Doris, oparta jedn doni o lustro, nachylia si i wsuna drug do pomidzy swoje uda. Znalaza go i delikatnie wsuna w siebie. Potem nacisna przycisk i pojechali do gry. Gdy winda si zatrzymaa, on wcale nie mia uczucia, e dotar na gr. Doris zebraa wszystko z podogi windy, wyszarpna klucz z jego doni i poprowadzia go do jego mieszkania. Bieg za ni ciemnym korytarzem, trzymajc j za rk. Otworzya drzwi, zatrzasna je i znaleli si w jego sypialni. Pamita, e naga usiada na nim i e dotyka jej piersi. Potem uklkn na kolanach za ni i si prawie zupenie zapomnia. Potem ona, tu przed jego zapomnieniem, pooya go na plecach na ku, stanikiem zwizaa mu rce i po chwili wosami przykrya jego brzuch. Potem on dra i byo mu cudownie, i szepta jej imi. Potem na chwil otworzy oczy i zobaczy, e Mefisto, siedzc jak zwykle na drewnianej skrzyni jego radia, skrobie po niej pazurami i wpatruje si w niego. Wydawao mu si take, e krci gow i ma ten swj ironiczny umieszek na pysku. Pomyla, e to jednak wspaniale, e koty nie potrafi mwi... A teraz cakowicie zwariowa jego gupawy budzik, jest rodek nocy i kobiecie w jego ku jest zimno. Chocia jemu jest bardzo gorco. Tak! To jest na pewno Doris, pomyla i przysun twarz do jej gowy.

- Ogrzej... - zawaha si na chwil. - Doris - wyszepta, caujc delikatnie jej czoo. - Wiesz, e mwisz przez sen? Prawie tak samo piknie jak na jawie? - zapytaa, zdejmujc jego do ze swojej twarzy i przyciskajc do piersi. - Nie. Nie wiem. Co mwiem? - zapyta zaniepokojony. Podniosa jego do do ust i zacza caowa palce. Wsuna swoje poladki midzy jego uda. Czu, e znowu przestaje myle. - Stanley, teraz si na kilka minut wycisz. Spokojnie. Mam naprawd na imi Doris. Doskonale trafie. Zerniesz mnie za kilka minut. Albo to ja ci zern. Powiedzmy, e to znowu ja ci zern. Masz to pewne. Mczyni staj si zupenie inni, gdy maj to pewne. Wic powiedzmy, e ty to masz. Stanley, jeste bardzo wraliwym mczyzn. Gdy zacze przez sen mwi o Pearl Harbor, wyszam z ka i usiadam na kanapie, tu przy twoim kocie. Patrzylimy tak razem na ciebie i suchalimy. Potem obeszam cae twoje mieszkanie i stawaam przy kadej z fotografii wiszcej na cianie. Mefisto stawa przy mnie i ociera si o moje ydki. Dowiedziaam si z tych zdj wicej, ni mi o sobie opowiedziae w Village. Ta fotografia... Ta w schowku... Wiesz jaka, prawda? Dobia mnie. Wydobye na wiato dzienne najczystsz kwintesencj rozpaczy i blu. Nigdy nic podobnego nie widziaam. Dlaczego trzymasz ten obraz w schowku na walizki?! I to w schowku, ktry jest zupenie pusty, bo twoje walizki le przecie pod kiem? Dlaczego?! Bo nie chcesz tego oglda? Bo nie potrafisz? Bo nie chcesz tego widzie, gdy wracasz z biura i wchodzisz do kuchni, do sypialni lub do azienki? Zakadam, e wanie dlatego tak jest. Bo pakaby kadego dnia, tak jak ja pakaam dzisiaj? Wrciam z tego schowka i zaczam delikatnie caowa twoje powieki. Chciaam dotrze do twoich oczu, ktre to najpierw dostrzegy, a potem utrwaliy na fotografii. Stanley, jeste niezwykym mczyzn. Chocia chrapiesz, mwisz przez sen, ejakulujesz za szybko i myl ci si imiona kobiet, ktre byy w tym ku przede mn. O Pearl Harbor opowiadae jakiej Jacqlin. Ale mnie to jest, pki co, naprawd obojtne. Jeste, jak na teraz, moim znajomym z ostatniego wieczoru. I to ja ci uwiodam, a nie ty mnie. Wydmuchaam ci w takswce, bo miaam na to ochot. Powtrzyam to w windzie, bo tam take miaam na to ochot. Za chwil zrobi to samo, bo zaczynam czu, e znowu mam na to ogromn ochot. I wcale nie musisz do mnie z tego powodu dzwoni. Ani dzisiaj, ani jutro. Warto byo ci spotka, aby si dowiedzie, e istniej takie oczy jak twoje. A teraz mnie jeszcze mocniej przytul - powiedziaa, odwracajc si twarz do niego. Zamkn oczy. Wstydzi si. Zawsze zamyka oczy, gdy si wstydzi. Albo ucieka.

Tak jak wtedy, gdy ojciec przyapa go na tym, e kradnie pienidze z kasy. Wstydzi si przed sob swoich myli sprzed kilku minut. Wstydzi si tego, e mg mie wtpliwoci co do jej imienia, wstydzi si take tego, e ona miaa pewno co do jego wtpliwoci. Dotkn delikatnie palcami jej czoa. - Doris, przepraszam... - wyszepta do jej ucha. - Kochaj mnie teraz... - odpowiedziaa szeptem i zacza caowa jego oczy. W tym momencie zadzwoni telefon. Przy kolejnym dzwonku Doris wydostaa si spod niego i signa po suchawk, przykadajc mu j do ucha. - Stanley, dlaczego nie odbierasz, gdy dzwoni? - usysza podniesiony gos. - Jeli nie chcesz pracowa w nocy, to zosta listonoszem. Ty pracujesz dla Timesa. Dla Timesa pracuje si cay czas. Ca dob, chopie. Nawet w kiblu. - Mylaem, e to budzik - zacz si tumaczy, rozpoznajc gos Arthura, ich naczelnego. - To, kurwa, wyrzu ten budzik, Stanley. Albo zmie na inny. Ostatnio dostae podwyk. Pamitasz? Sta ci na to. Suchaj, Stanley. Siedzisz? To jest poufne, wic usid i nie pozwl sucha tego adnej, powiedzmy to tak, damie... Siedzisz? - Siedz. - Gdzie siedzisz? - Na ku, Arthur! A gdzie mam siedzie o trzeciej trzydzieci nad ranem... - Jeste sam? - Nie. - Jest adna? - Tak. - To tym bardziej wsta i si oddal. - Tak. - Oddalie si, Stanley? - Tak - odpar, powoli podchodzc z telefonem w rku do okna. - Nie syszy? - Tak. To znaczy nie. - Suchaj, Stanley, Churchilla pogio. Albo tego jego szefa sztabu Harrisa. Zmasakrowa wczoraj Drezno. Zupenie niepotrzebnie. I wcign w to naszych chopcw. Potwierdzi mi to take nasz informator z Pentagonu. To jest kurewstwo, Stanley. Drezno to jest na dzisiaj, kurwa, jeden dworzec, jaka fabryka aparatw fotograficznych, muzea, kilkanacie kociow, paru szewcw i tumy uchodcw ze wschodu, ktrzy przygnali tam,

uciekajc przed Ruskimi. Mam przed sob teleks z BBC. Zabili tam okoo stu tysicy ludzi w kilkanacie godzin. Tam jest masakra i ogie wida pono piset mil od miasta. Harris to, kurwa, jaka wyjtkowa angielska bestia. Co jutro stawiasz na ogniu, Stanley? - zapyta nagle zdenerwowanym gosem. - Mam Azj i Pacyfik, najpierw w redakcji, a potem w Waszyngtonie... - Od teraz nie masz adnej Azji. Syszysz? - Nie mam adnej Azji, jasne. - A teraz przepro t dam i si ubierz. Na dole czeka auto. Spakuj aparaty, we co ciepego i zejd do auta. - Po co? - zapyta, zerkajc przez okno na ulic. Zauway zaparkowany wojskowy samochd. - Polecisz do... Belgii. Kierowca zawiezie ci na lotnisko. Sam jeszcze nie wiem, na ktre. Tam ci przejm onierze i polecisz... - Tak mnie po prostu przejm? - Stanley, ty mnie, kurwa, nie pytaj. Przejm ci i ju. Wyldujesz w Belgii i natychmiast przedostaniesz si do Niemiec. To mnie kosztowao bardzo duo wysiku i rozmw z tymi pgwkami w Pentagonie, aby mia t wycieczk. Sfotografujesz, co si da. Tak jak tylko ty to potrafisz. I co napiszesz. A jak nie znajdziesz czasu na pisanie, to my napiszemy. Moe by, e po Drenie bdzie jaka kolejna sieczka. Zarejestrowae, Stanley? - Arthur, suchaj... Gos w suchawce nie da mu dokoczy. - Masz kwiaty w domu? - Kwiaty?! Jakie, kurwa, kwiaty, Arthur?... - Gdyby mia, to trzeba byoby o nie zadba, bo z pewnoci nie wrcisz do koca miesica. Ka onierzowi podjecha pod Timesa i wrzu klucz od swojego mieszkania do skrzynki. Zadzwoni zaraz do Lizy, aby podlewaa twoje kwiaty. Dam jej za to kilka dni urlopu. Patnego! - Arthur, ja nie mam kwiatw - rozemia si, mylc, e czasami Arthur potrafi by rozbrajajcy - i prosz, nie dzwo teraz do Lizy. Jest rodek nocy, Arthur. Nie mam kwiatw, ale mam kota. - O kurwa. Kota? Hmmm... To mamy znacznie wikszy problem, Stanley. Jeli nie bdziesz mia nic przeciwko temu, to bd przyjeda do ciebie i go karmi. Tylko nie zapomnij zostawi kluczy w skrzynce. Zacz si na gos mia. Wyobraenie, e wydawca i redaktor naczelny najwikszej

amerykaskiej gazety kadego dnia przyjeda do jego mieszkania, aby nakarmi Mefista, byo bardzo komiczne. Cay Arthur. By pewny, e gdyby si zgodzi, Arthur byby w jego mieszkaniu kadego dnia. - Suchaj, Arthur, moe zejdmy z mojego kota na chwil i podaj mi par szczegw o Drenie i o caej tej wycieczce, bo... - Nic ci nie podam. Kierowca ma du kopert dla ciebie. Sam przeczytasz w drodze na lotnisko. To jak z tym kotem, Stanley? - Moesz przez chwil poczeka przy telefonie? - odpar, zasaniajc suchawk szczelnie doni. Odwrci si w kierunku ka. Doris, lec na kodrze, oparta plecami o zagwek, palia papierosa. Mefisto wylegiwa si na jej brzuchu i pyskiem podnosi jej rk, gdy tylko przestawaa go gaska. Snop wiata lampki nocnej, rozproszony dymem, pada na jej piersi. Pomyla, e byaby to przepikna fotografia. - Doris - powiedzia cicho - bd musia wyjecha na jaki czas. Zajmiesz si Mefistem, gdy mnie nie bdzie? Nie bd mia teraz czasu, aby odwie go do mojego brata. Zostawibym ci klucze... Umiechna si do niego i zapytaa: - Bd moga za to czasami zasn w twoim ku? Podszed do niej i pocaowa jej rk. - A zaniesz ze mn, gdy wrc? - zapyta. Wstaa i woya jego koszul. - Zrobi ci jakie kanapki na drog - powiedziaa, przechodzc do kuchni. Mefisto zerwa si i natychmiast pobieg za ni. Wrci do okna. Obok samochodu na dole pojawi si mczyzna w mundurze. - Suchaj, Arthur, nie martw si o kota. Wanie ustaliem, e kot przeyje. Zaraz zejd do auta na dole... Przez chwil nie sysza adnej reakcji po drugiej stronie. - Arthur, jeste tam?! - Jestem, jestem... Suchaj, Stanley, chciaem ci powiedzie, e... no e, no wiesz... no, e ci, no, e ci dzikuj. I pamitaj! Masz wrci! Prosz ci, nie wariuj tak jak Harold i Otto*. Prosz! W kopercie jest kasa dla ciebie. Gdyby ci zabrako, to dol z Londynu.
*

Dwch reporterw gazety The New York Times, Harold Denny w Afryce Pnocnej i Otto D.Tolischus w Japonii, dostao si w 1941 roku do niewoli. Tolischus by torturowany i oskarony o szpiegostwo. Obu po interwencji rzdu Stanw Zjednoczonych uwolniono.

Otworzyem tam dla ciebie rachunek. I przepro t dam. W moim imieniu. Przeprosisz, Stanley? - Jasne, e tak, oczywicie, e przeprosz, Arthur... - Suchaj, Stanley, masz jeszcze troch czasu. Ten kierowca nie odjedzie bez ciebie, wic przepro j tak... no tak jako specjalnie... Usysza dugi sygna w suchawce. Umiechn si do siebie i pokiwa gow. Podszed do ka, nachyli si i wycign walizk. Przesun j do szafy i otworzy. Zacz wrzuca ubrania. Po chwili podszed do kredensu przy oknie. Wycign dwa aparaty fotograficzne, owin je szczelnie swetrami i pooy ostronie w walizce. Potem przeszed do kuchni. Z lodwki wyj cztery foliowe worki wypenione rolkami filmw. Mefisto siedzia na blacie kuchni i obera si plastrami salami. Doris pergaminem owijaa kanapki. Stan za ni i obj jej tali. Przesuna jego donie na podbrzusze. Po chwili wysupaa si z jego rk i bez sowa wysza z kuchni. Usysza odgos wody spadajcej z prysznica. Z workami filmw w doniach wrci do pokoju i wrzuci je do walizki. Potem przeszed do azienki. Staa pod strumieniem wody, odwrcona plecami do niego, gadzc obu rkami swoje wosy. Wszed pod prysznic. Uklkn. Zacz caowa jej poladki... Narzucia na siebie paszcz i zjechaa z nim wind. Umiechaa si do siebie, cierajc czerwony lad szminki z lustra w windzie. Postawi walizk na skraju chodnika. Usiedli na kamiennych schodach prowadzcych do korytarza jego bloku. Przypomnia sobie swoj matk. Gdy wyjeda do Princeton na studia, take tak usiedli obok siebie. I matka wcisna mu wtedy do rki medalik. I take wtedy milczeli. Cay czas nosi go przy sobie... Doris owijaa mu szyj szalikiem i zapinaa guziki kurtki. Gdy zapia wszystkie, na nowo je rozpinaa i odwijaa szalik. - Wr, Stanley - powiedziaa w pewnym momencie - bd czeka. I przywie duo zdj. Kanapki s bez masa. Nie miae masa w lodwce. - Wcisna mu do rki papierow torb. Wrcisz, prawda? Zrobi dla ciebie zakupy. Kupi dla nas maso... Delikatnie dotkn jej twarzy i wsta. Szybko przeszed do parkujcego samochodu. onierz, oparty plecami o mask samochodu, poderwa si natychmiast i zdepta butem niedopaek papierosa. Po chwili stan przed nim na baczno. - Nazywam si Stanley Bredford, jestem pracownikiem New York Timesa powiedzia, wycigajc rk w kierunku onierza. onierz skin gow i bez sowa sign po jego walizk. Ostronie umieci j w baganiku auta. Po chwili ruszyli. Doris cigle siedziaa na schodach. Nie patrzya na niego. Odwrci gow i spoglda przez tyln szyb samochodu. Na pierwszym skrzyowaniu

samochd skrci w prawo. Przytuli do ust papierow torebk z kanapkami...

Namur, Belgia, okoo poudnia, czwartek, 15 lutego 1945 roku Obudzi go silny wstrzs. Poczu intensywny zapach dymu papierosw i dotkliwy bl na policzku. Energicznie odepchn od swojej twarzy luf karabinu. Siedzcy obok niego na metalowej pododze kabiny samolotu onierz obudzi si, najpierw przekl, potem si przeegna i pooy karabin na kolanach, sigajc po manierk z wod. Wyldowali. Z maego lotniska na Long Island polecieli zatankowa do bazy wojskowej w Gender na kanadyjskiej Nowej Fundlandii, a potem nad Atlantykiem non stop do Namur w Belgii. Odwrci si plecami do kotujcej si grupy onierzy w samolocie, uklkn obok swojej walizki i wyjrza na zewntrz przez zaparowan szyb. Podziurawiony dach wielkiego hangaru pokryway szare, zmarznite zaspy niegu, z ktrych gdzieniegdzie wystaway gazie choinek. Odczyta wyblaky napis na pordzewiaej, eliptycznej pycie u sklepienia pod dachem hangaru: Aroport Namur. Usysza za sob pisk otwieranego luku samolotu. Po chwili odgos cikich krokw onierzy schodzcych po metalowym trapie. Zapi guziki paszcza, schyli si po walizk i powoli przeszed do luku. Stan przy wejciu na trap, przymruy oczy, olepiony wiatem dochodzcym z zewntrz, poczu chd mronego powietrza. Europa. Dotar do Europy... Odkd tylko pamita, Europa kojarzya mu si z paacem lub dworem. I z kultur. To tam na cianach wisiay najpikniejsze obrazy, to tam komponowano jedynie wan muzyk i to tam zmieniano histori wiata. Ameryka wydawaa mu si jedynie targowiskiem, daleko od paacu, gdzie handlowano ziemniakami, kukurydz lub ostatnio take stal, naft, samochodami, broni i prnoci. Europa nie miaa - jego zdaniem - na to czasu i jedynie z ciekawoci podpatrywaa, jak to targowisko si zorganizuje. Czasami podsyaa tam tylko pewne pomysy, obserwujc dokadnie, co z nich wyniknie. Niektre bardzo przestarzae. Jak na przykad ten idiotyczny z rewolucj francusk. Amerykanie chtnie je przyjmowali, wpisywali w konstytucj i nazywali to dumnie Demokracj. Przez due D. Kady ma rwne szanse, kady jest wolny, wszyscy s rwni. Ale tylko przy narodzeniu. Potem ju tak nie bardzo. Rwniejszy, i to o wiele, jest kto, kto urodzi si w rodzinie posiadaczy. I lepiej, eby nie mia zbyt duo pigmentu w skrze. Tych byo w Ameryce bardzo niewielu. Niecay

jeden procent takich rodzin posiada ponad pidziesit procent caoci tego targowiska. Drugi procent prawie poow pozostaej reszty. Trzeba byo mie duo szczcia - ju przed urodzeniem - aby si zaapa chocia do tego drugiego procenta. Ani jego modszy brat Andrew, ani on sam si nie zaapali. Ich rodzice nie posiadali ani kawaka najmniejszego procenta. Dzierawili tylko stacj benzynow od kogo, kto j posiada, ale nie mia ochoty lub czasu, aby si ni zaj. Do koca ycia nie spacili kredytu za t dzieraw i nigdy nie naleaa do nich. Ale mona byo z tego wyy. Ale i tak mia szczcie. Pewnego razu dziadek Stanley - to po nim odziedziczy swoje imi - kupi mu na urodziny aparat fotograficzny. Uwaa, e jeli jego wnuk tak piknie rysuje i lubi oglda albumy ze starymi zdjciami, to bdzie take piknie fotografowa. Rok pniej w okolicach stacji benzynowej piciu pijanych farmerw zgwacio Murzynk. I zamordowao. Mia wtedy osiemnacie lat. To dla ich oblenego szeryfa, ktry prowadzi ledztwo, byo bardzo wane. W Pensylwanii doroso zaczyna si w dniu osiemnastych urodzin. W Nowym Jorku na przykad dopiero trzy lata pniej. On wcale nie by dorosy - tak myli dzisiaj - ale byli w Pensylwanii, a on mia aparat fotograficzny. Poszli z szeryfem na pole przy drodze. Obok zmasakrowanej Murzynki, tu przy jej gowie, klcza mody mczyzna. Szeryf, cakowicie ignorujc jego obecno, kaza mu fotografowa. Przy ciele kobiety wpycha w traw mae tabliczki z numerami. Fotografowa. Ale tylko rozpacz tego mczyzny. Gdy szeryf kaza mu sfotografowa krew pomidzy i na udach kobiety, zasoni rk obiektyw. Podobnie gdy kaza mu zrobi zblienie jej podernitego garda i noa w oczodole. Niektrych rzeczy nie wolno pokaza. Nigdy. Za adn cen... Wieczorem wywoa zdjcia. Ojciec, po dugich baganiach matki, pewnego dnia zgodzi si, aby w schowku za ubikacj stacji benzynowej zrobi sobie ciemni. Nastpnego dnia rano szeryf pokwitowa odbir negatywu. Nigdy nie wezwali go na adn rozpraw w sdzie. Bo nigdy nie odbya si adna rozprawa. Rok pniej, gdy ju mao kto pamita o tym morderstwie, w maju, ubiegajc si o przyjcie na Uniwersytet Princeton, napisa, e interesuje si fotografi. I doczy do podania dwie fotografie tego mczyzny z pola. Miesic pniej listonosz zostawi u jego matki du, pomaraczow kopert. Z Princeton. W ocenie komisji kwalifikacyjnej naszego uniwersytetu... przyznajemy Panu bezzwrotne stypendium, poczwszy od roku akademickiego.... Czyta to kilkanacie razy od pocztku. Aby si upewni. Przy kolacji, zaraz po modlitwie, opowiedzia przy stole o licie z Princeton. Ojciec wsta i bez sowa wyszed. Matka zacza paka. Jego brat najpierw opuci yk do

zupy, a potem podnis do gry do i zacisn j w pi. Na znak naszego pierwszego zwycistwa, jak mu kiedy powiedzia. Tego samego dnia, pnym wieczorem, gdy wszyscy ju spali, wsiad do samochodu ojca i pojecha na cmentarz. Usiad na piasku otaczajcym grb i opowiedzia wszystko dziadkowi. Doris si myli! Czasami jednak wchodzi do tego schowka na walizki. Gdy zawala si w gruzy jego ycie lub gdy zaczyna wtpi w celowo wszystkiego, co robi, lub gdy kto go bardzo skrzywdzi, lub gdy stoi przed wan decyzj albo nowym wyzwaniem, to wchodzi tam. Z t sam nadziej jak wtedy, gdy zamyka si w mierdzcej ciemni na stacji benzynowej ojca. I opuszkami palcw, powoli, dotyka tej fotografii. Wcale nie musi jej oglda. Czuje kady pojedynczy milimetr i kad chropowato papieru. Dlatego ta fotografia - najwaniejsza w jego yciu jak dotychczas - nie jest zakryta tafl szka. Zanim wczoraj nad ranem zjechali wind na d i ona zapinaa i rozpinaa jego paszcz na schodach, take tam poszed... W oddali zaczynaa si Europa... Powitaa go rozpadajcym si hangarem jakiego opustoszaego, maomiasteczkowego lotniska i przejmujcym chodem. Moe jednak racj ma Andrew, ktry uwaa, e Europa to jedynie ruiny po paacu? Wpuszczono na dwory szczury, takie jak Hitler i Mussolini - jak mwi Andrew - i po krtkim czasie one rozsiady si na tronach. To jedynie Europa potrafia w cigu niecaych dwudziestu lat zakoczy jedn krwaw wiatow wojn i rozpocz drug. Jeszcze bardziej krwaw. I na nic si zdaa tak zwana kultura. Artystw, poetw i filozofw eliminuje si w pierwszej kolejnoci. Chyba e maluj, pisz i filozofuj tak jak szczury. Dlatego prawie wszyscy - jeli ich jeszcze nie zagazowano - najwaniejsi przypynli ju dawno statkami do Ameryki. Gdyby na targowisku panoway wyrane reguy: kto wicej posiada, kto wstaje wczeniej rano i jest bardziej pracowity, kto jest zdolniejszy, kto jest sprytniejszy, kto urodzi si bogatszy lub kto na przykad tylko lepiej ni inni gra w koszykwk, ten powinien mie lepiej. I wicej posiada. Na europejskie dwory pewnego dnia wraz ze szczurami przedosta si z rynsztokw smrd socjalizmu. I odurzy maluczkich. Pomylili go z zapachem perfum. Tutaj, w Ameryce, nikt si nie da na to nabra. Tutaj pot pachnie potem, perfumy luksusem, na ktry trzeba ciko zapracowa, a szczury po prostu cuchn. Jego brat Andrew mia

bardzo prost filozofi wiata i ycia. Lepsi maj mie lepiej. Lepsi z urodzenia, lepsi z pochodzenia, lepsi z wasnej pracy. Take ci lepsi jedynie przez konstelacj szczcia lub przez przeznaczenie. Tak jak on i tak jak jego brat. Gdyby dziadek Stanley nie podarowa mu aparatu, gdyby nie zarnli obok ich stacji benzynowej tej nieszczsnej Murzynki, gdyby on godzinami obsesyjnie nie celowa szmacian pik do wiadra z wyrnitym dnem, to dalej spacaliby kredyt ojca za stacj benzynow w Pensylwanii obok jakiego miasteczka na zadupiu, ktrego nazwy nie ma na adnej mapie oprcz map wojskowych. Ale dziadek Stanley kupi mu t leic, a on jak w jakim amoku rzuca t pik do wiadra. I czasami trafia sto na sto. A jego brat sfotografowa tego Murzyna w taki sposb, e gdy si na to patrzy, to zy same z siebie wypywaj jak z kranu. I dlatego przyjli go do Harvardu, a jego brata do Princeton. I to jest sprawiedliwe. I nie interesuje go zupenie, e jaki murzyski chopiec z nowojorskiego Harlemu pisze lepsze wiersze ni Edgar Poe, ale nie ma pienidzy na znaczek, aby je wysa wraz z podaniem na uniwersytet. Niech wpadnie w kocu na pomys, aby pj pieszo pod budynek tego uniwersytetu. Niech wic podniesie swoj dup, pomoe, kurwa, troch swojemu przeznaczeniu i ruszy w drog. Niech wyruszy na Manhattan, nawet gdyby mia tylko jedn nog. Bycie biednym - dodawa - jest przykre, ale ma jedn przepikn zalet, ktrej rzadko kiedy dowiadczaj bogaci. Biedni ludzie s przewanie obdarowani czasem. Gdyby czas mona sprzedawa, to bardzo szybko biedni byliby bogaci. Ale nie mona. I biedni go marnotrawi. Ten biedny poeta ma take mnstwo czasu. Niech ruszy na Manhattan. Tak mwi jego modszy brat Andrew, gdy pewnego wieczoru w pubie w Bostonie wypi za duo piwa. I dodawa: W tej twojej dworsko - socjalistycznej Europie gazety zrobiyby z tego chopca mczennika. Ale tylko takiego na jeden dzie i na jeden nagwek w gazecie, nastpnego dnia nikt by ju nie pamita jego imienia, zreszt co ja mam ci mwi, ty sam wiesz najlepiej, jak robi si jednodniow zadym w gazetach. Jego brat mia, jak sam to nazywa, kwantow teori wiata, najprostsz ze wszystkich. Studiowa fizyk, wic wiedzia, co mwi. Albo si jest nieustannie elektronem na jednej orbicie i kry wok jdra a do koca wiata, albo pochonie si kwant energii i przeskoczy na inn, wysz. Aby pochon, trzeba w odpowiednim momencie by w odpowiednim miejscu. Po pochoniciu jest si wzbudzonym i jest si bliej jdra. Tak jest na orbitach Bohra i tak jest tutaj, w moim Bostonie, i u ciebie na orbitach Timesa w Nowym Jorku. Potem tylko trzeba na jaki czas zosta na tej orbicie. I nie traci energii na

gupoty. Promieniowa tak, aby ci zauwayli i odrnili od innych. I potem pochania kolejne kwanty i przeskakiwa na kolejne orbity, mwi. To mao zgadza si z rwnaniami fizyki, ale z yciem zgadza si jak najbardziej, dodawa na kocu. On tego nie potrafi, ale jego brat y dokadnie wedug tej teorii. Najpierw przez trzy lata opaca swoje studia, grajc w koszykwk w zespole Uniwersytetu Harvarda. Gra tak, e fani druyn z Harvardu nazywali Andrewood. Mieli ku temu powd. Wikszo studentek przychodzia do hali jedynie po to, aby go zobaczy. Albo dotkn. Albo po meczu kupi jego mokr od potu koszulk. Ale to nie wszystko. Prawdziwy fenomen Andrew Bredforda polega na tym, e ssiadujca przez rzek i od zawsze zaciekle konkurujca z Harvardem politechnika MIT kochaa go tak samo mocno. Moe nie caa politechnika, ale przynajmniej wiele tamtejszych studentek. Pewnego razu w uczelnianej gazetce MIT jaki oburzony i najwidoczniej zazdrosny redaktor napisa: Gdyby zapada si nagle most na Charles River, to i tak wiele naszych studentek przepynoby rzek wpaw, aby tylko by na meczu Bredforda. Wikszo z nich pynaby od razu bez majtek. Potem, na trzecim roku, tu po wakacjach pojecha ze swoim profesorem do Waszyngtonu. W sali wykadowej w Pentagonie siedzieli sami wojskowi. Wykad wygasza jego profesor, ale po wykadzie i tak wszyscy tylko jemu gratulowali. Tam, w Waszyngtonie, zrozumia, e niektrzy wiedz o nim o wiele wicej, ni mu si wydawao. Szczeglnie mczyni w mundurach. Po tym wykadzie w Waszyngtonie na jego konto w banku zaczy wpywa pienidze z jakiego banku na Bahamach. Jego profesor poinformowa go, e to takie dodatkowe stypendium, a na Bahamach s po prostu mniejsze podatki. To takie dodatkowe stypendium byo dokadnie osiemnacie razy wysze ni jego stypendium za gr w koszykwk! Nie osiem! Osiemnacie! Przesta gra w koszykwk. W nastpnym miesicu na jego konto wpyna podwjna suma tych osiemnastu razy. Take z banku na Bahamach. Zaj si wtedy wycznie fizyk. Przeprowadzi si do innego mieszkania. Poza Cambridge, aby nawet przypadkowo nie spotyka innych studentw. Po dwch tygodniach znalaz w skrzynce na listy kopert bez znaczka, ale za to z kluczem do wszystkich laboratoriw na wydziale fizyki Uniwersytetu Harvarda. I do bramy gwnego budynku wydziau. Gdy wraca do swojego mieszkania, przewanie pn noc, widywa regularnie czarny samochd zaparkowany niedaleko jego domu, przy bramie wjazdowej do parku. Najpierw niepokoia go jego obecno. Potem niepokoia go jego nieobecno. Przez pewien czas tskni za koszykwk. Nie mia czasu wydawa swoich pienidzy.

Potem zapomnia i o koszykwce, i o pienidzach. Myla tylko o reakcjach jdrowych i o swoich rwnaniach. Po studiach przeprowadzi si do Waszyngtonu. Po roku uzyska doktorat. Nawet nie mia czasu, aby pojecha do Harvardu i odebra dyplom. I ochoty take nie mia. Tam gdzie pracowa, nie liczyy si adne kwity na mdro. Tam liczya si wycznie mdro. Spotykali si prawie zawsze w Bostonie. Dwa, moe trzy razy do roku. W listopadzie czterdziestego drugiego Andrew przeprowadzi si do Chicago. Nikogo o tym nie informujc. Zupenym przypadkiem spotka go w nocnym klubie w murzyskiej dzielnicy Chicago. Robi akurat materia o historii jazzu. Tego wieczoru w zasadzie nic nie robi. Siedzia z aparatem na kolanach, popija piwo i przysuchiwa si rozmarzony saksofonowi, z ktrego wzruszenia wydmuchiwaa moda Murzynka stojca na maej drewnianej scenie. Muzyka bya rwnie niezwyka jak widok dziewczyny grajcej na saksofonie. W pewnym momencie do zadymionej sali weszo trzech mczyzn. W swoich garniturach wygldali tutaj jak przybysze z innej planety. Jednym z nich by jego brat. Wychudzony. Z rozchestan koszul i krawatem wcinitym niedbale w butonierk marynarki. Z papierosem w zbach i zazawionymi od dymu oczami. Cay Andrew. Mczyni usiedli przy stoliku tu obok kuchni, daleko od muzyki i daleko od ludzi. Musieli bywa tutaj czciej, poniewa kelner natychmiast ich tam zaprowadzi i po chwili wrci z trzema filiankami. A on natychmiast wsta od baru i ruszy w ich kierunku. Andrew nie mg go widzie, bo siedzia odwrcony plecami do niego. Zbliy si do nich. W jednej chwili przestali rozmawia. Andrew odwrci gow. Rozpozna go. Zerwa si z krzesa. Wida byo, e jest bardzo zmieszany. - Stanley! - wykrzykn, obejmujc go i klepic po ramionach. - Pozwl, e ci przedstawi. Profesor Enrico Fermi - powiedzia, wskazujc doni na umiechnitego, ysawego mczyzn o brunatnych oczach i odstajcych uszach. Mczyzna podnis si z krzesa i wysun rk w jego kierunku. - Fermi - powiedzia cichym gosem. Mczyzna siedzcy obok rwnie powsta. Otar serwetk usta i powiedzia: - Le Szilrd. - Mj brat, Stanley Bredford. Pozwol panowie, e ich na chwil przeprosz. Andrew nie zaprosi go do stou. Obj go ramieniem i podeszli do baru. - Zapomnisz to? - zapyta, rozgldajc si z niepokojem wok siebie. - Zapomnisz? I prosz ci, nie mw nic rodzicom. Nie bd tutaj dugo. Tylko na czas projektu.

Nie zapomnia. Ale pamita, e ma zapomnie. Tylko na Wigili Andrew przyjeda do Pensylwanii. To znaczy go przywozili. Samochd dyskretnie parkowa daleko od stacji benzynowej. Oficjalnie jego brat Andrew by pracownikiem naukowym Uniwersytetu Harvarda. Nieoficjalnie pracowa dla Pentagonu. Arthur mia bardzo dobre kontakty z Waszyngtonem i ktrego pnego popoudnia zaprosi go do swojego biura, zamkn drzwi na klucz i pokaza mu pewien dokument z list nazwisk najbardziej newralgicznych gw dla Pentagonu. Dr Andrew B. Bredford, jego modszy brat, by na tej licie. Nazwisko, imi, data i miejsce urodzenia. Wszystko si zgadzao. To by Andrew. Jego may brat. Z pewnoci. Tylko on mg mie na drugie imi Bronisaw. Tak jak ojciec jego babci. Ona przyjechaa do Irlandii z Polski. Bronisaw to typowe polskie imi w tamtych czasach. Potem usiedli w fotelach, Arthur wycign z szafy butelk kanadyjskiej whisky, nala do szklanek po sam krawd i podpali zapalniczk kartk z dokumentem. Kadc palcy si papier w krysztaowej popielniczce, powiedzia: - Stanley, twj may braciszek krci kurkami przy kocu wiata. Ta grupa mzgowcw z tej listy miesza bardzo niebezpieczny koktajl. Obecnie w Chicago. I nie pytaj mnie, skd to wiem. Wiem i ju. My, ydzi, zawsze wiemy wszystko troch prdzej. A jeeli chodzi o twojego braciszka, to lepiej sobie zrb przerw i nie wydzwaniaj za czsto do niego. A jak ju dzwonisz, to uwaaj, co mwisz... Nie wydzwania. Nawet gdyby chcia. Andrew nie mia numeru telefonu w Chicago. Pewnego dnia chcia mu przypomnie o urodzinach ojca. Przypomina mu o tym kadego roku. To by tylko pretekst. Andrew doskonale pamita o urodzinach swojego ojca. To bya tylko taka ukryta proba, aby zadzwoni. Ich ojciec w swoje urodziny nie pracowa. I nastpnego dnia take nie. To byy jedyne dwa dni w roku, kiedy ojciec nie wkada niebieskiego, mierdzcego benzyn fartucha i nie szed za lad. Na dzie przed urodzinami jecha do fryzjera w miasteczku, goli si, wkada bia koszul i siedzia w domu. Pi od rana whisky i czeka na telefon od swoich synw. Powiedziaa kiedy o tym ich matka. To znaczy czeka na telefon od Andrew. Telefon dzwoni, Andrew rozmawia krtko z matk. Potem ona kamaa, e Andrew skada ojcu najlepsze yczenia. Ojciec kama, e si bardzo cieszy, szed do sypialni, otwiera kolejn butelk, szed z ni na werand i paka. Nastpnego dnia leczy si najpierw z kaca, a potem ze smutku. Dzie pniej wszystko byo ju dobrze. Do nastpnych urodzin.

Telefonistka w centrali uniwersytetu w Chicago nie znaa nazwiska jego brata. Nie znaa take nazwiska Fermi. Tego trzeciego nazwiska nie potrafi powtrzy, a tym bardziej przeliterowa, wic zrezygnowa. Wedug telefonistki ani doktor Bredford, ani profesor Fermi nigdy nie pracowali na uniwersytecie w Chicago. Nie da za wygran. Liza poczya go z dziekanatem fizyki. Tytu New York Times otwiera wiele drzwi. Rozmawia z samym dziekanem. Tam take nikt nie sysza o Fermim i Bredfordzie. On fizyk zna tylko z widzenia, jak nazywa to Andrew, ale nawet on wiedzia, kto to jest Enrico Fermi! W dziekanacie fizyki uniwersytetu w Chicago nikt, cznie z utytuowanym dziekanem dziwnym trafem - nie potrafi z niczym skojarzy tego nazwiska. Gdy tajemnica staje si zbyt tajemnicza, to przestaje by tajemnic i staje si oczywistym faktem. Mia nadziej, e niemiecki lub japoski wywiad nie dzwoni po dziekanatach fizyki amerykaskich uniwersytetw. Arthur mia racj. Jego braciszek Andrew krci przy jakich wanych kurkach... Zszed powoli po trapie na betonow pyt lotniska. Nikt na niego nie czeka. By zupenie sam. Usiad na walizce i zapali papierosa. Wok panowaa cisza. A trudno byo uwierzy, e bardzo niedaleko std trwaa wojna. I to wiatowa. W oddali za lini drzew majaczyy zarysy budynkw. Zerwa si wiatr, przynoszc ze sob drobne patki niegu. Gbiej nacisn kapelusz na gow. W pewnym momencie dostrzeg ciemny ksztat powoli zbliajcy si w jego kierunku. Po chwili rozpozna wojskow ciarwk z czarn gwiazd wymalowan na brunatnozielonej plandece. - Witaj, kolego! - wykrzykn ze miechem kierowca, wyskakujc na pyt lotniska z kabiny ciarwki, ktra zatrzymaa si tu przy samolocie. - Na wojn si zachciao, co? A nie lepiej byo to, Stanley, siedzie w domu i pisa o Broadwayu? Gdybym ja mia pienidze na szkoy, to moja noga nigdy by nie postaa w tym piekle. Zbliy si do niego, zasalutowa i wycigajc rk w jego kierunku, powiedzia z umiechem: - Mam na imi Bill. Szeregowiec Bill McCormick. Przywioze moe jakie fajki ze sob? Tego tutejszego francuskiego mierdzcego wistwa nie da si pali. Masz moe te jakie gazety z domu? Dosy mam tych ulotek, ktre nam daj do czytania. Nie czekajc na odpowied, sign po jego walizk i powiedzia: - Wsiadaj do karocy, Stanley. Mamy dug drog przed sob. Ten porucznik od propagandy z Antwerpii powiedzia mi, e ty koniecznie na front chcesz, e niby masz

fotografowa nasze zwycistwa dla Timesa. Mam ci podwie pod pierwsze napotkane okopy, przysa mi wszystkie moliwe przepustki. Jeste dla nas wany, redaktorze Stanleyu Bredfordzie - zamia si, poklepujc go po ramieniu. Gdy wsiedli do ciarwki, natychmiast ruszy i po chwili rzuci mu plik map na kolana. - Pomylaem, e podrzuc ci pod Trewir. Tam cigle jeszcze siedz szkopy. Przynajmniej byli tam jeszcze dwa dni temu. To tylko sto pidziesit mil std, ale tutaj czasami na jedn mil schodzi dziesi godzin. Zobaczymy, co si da zrobi. Jeli si nie uda z Trewirem, to zostawi ci u naszych chopcw w Luksemburgu. Najwyej troch tam przeczekasz. Patton przegna stamtd tydzie temu Niemcw i zatrzyma si nad Sure. Od tej rzeczki jest ju bardzo blisko do Trewiru. Zerknij teraz spokojnie w mapy. - Co o tym mylisz, Stanley? - zapyta kierowca, gdy minli ostatnie zabudowania Namur i wjechali na poln, botnist drog podziurawion lejami po bombach i pociskach artyleryjskich. Nic nie myla. Byo mu zimno, by godny, chciao mu si pi, tskni za swoim kiem i na dodatek nie rozumia niczego z tych map. Poza tym smrd ropy dochodzcy z komory silnika ciarwki go odurza. Czu, e momentami zasypia. Kierowca musia to zauway. Na chwil zwolni, sign praw rk pod swoje siedzenie, wycign zielony pled, pooy go na jego kolanach i powiedzia: - Musisz mie niezy time - leg, Stanley. Najpierw przelecieli z tob przez Atlantyk, a teraz w Nowym Jorku jest dopiero szsta rano. Przepij si, Stanley. A ja w tym czasie zawioz ci na wojn...

Luksemburg, wieczr, niedziela, 25 lutego 1945 roku Bill nie dowiz go do Trewiru. Chocia bardzo chcia. Genera Patton, zanim dojechali na wojn, nie przekroczy jeszcze ze swoj armi granicy Niemiec. Dlatego Bill dziesi dni temu - wysadzi go z przytulnej, ciepej ciarwki pn noc przy zamarznitej fontannie na rynku, w samym rodku jakiego maego miasteczka, ktrego brzmicej z francuska nazwy nie potrafi nawet poprawnie wymwi. By w Luksemburgu. W poudnie byli cigle w Belgii, posuwali si jak wie po zniszczonych dziaaniami wojennymi drogach, a pomimo to dotarli, jeszcze tego samego dnia, do innego kraju. Europa bya bardzo maa. Jego braciszek Andrew zawsze twierdzi, e Europa jest jak niewielkie terytorium, mniejsze od Teksasu, podzielone pomidzy wiele, od

stuleci skconych ze sob, indiaskich szczepw mwicych rnymi miesznymi jzykami. Wygldao, e przynajmniej jeli chodzi o wielko, mia zupen racj. On nie mia z tym krajem adnych skojarze. Wiedzia jedynie, e taki istnieje. Nie potrafiby jednak wymieni ani nazwy jego stolicy, ani nazwy jakiejkolwiek rzeki, ktra tu przepywa. Nie wiedzia take, czy mieszkaj tutaj tylko setki tysicy, czy dziesitki milionw ludzi. Najbardziej jednak niepokoi go brak zupenie innej wiedzy: czy ludzie mieszkajcy w tym kraju ciesz si z tego, e zostali wyzwoleni przez Amerykanw, czy wprost przeciwnie, czuj si przez Amerykanw okupowani. To bya obecnie dla niego wiedza podstawowa. Wok fontanny zgromadzili si amerykascy onierze. Wikszo z nich bya zupenie pijana. Z hemami opuszczonymi na plecy i w rozchestanych koszulach wystajcych spod rozpitych mundurw wykrzykiwali do siebie zdania pene przeklestw. Wiedzia od Billa, e kto si nim tutaj zajmie. Pki co nikt nie zwraca na niego najmniejszej uwagi. Caa ta misja wymylona przez Arthura zaczynaa mu si wydawa bezsensowna. Te kilka fotografii, ktre zrobi po drodze z Namur, nie byo niczym szczeglnym. Obrazy zbombardowanych miast, leje po bombach czy nawet gnijce na polach zwoki koni nie robiy ju w Ameryce na nikim adnego wraenia. Takie fotografie przysyali nieustannie do Timesa wojskowi fotoamatorzy posuwajcy si jak prostytutki za armi. Stan przy okratowanych drzwiach prowadzcych do maego sklepiku, zapali papierosa. Po chwili pojawi si obok niego mody, wysoki mczyzna w brytyjskim mundurze. - Czy mam przyjemno z redaktorem Stanleyem Bredfordem? - zapyta z wyranym angielskim akcentem. Prawie go nie dosysza. Wrzask dochodzcy od fontanny zagusza wszystko. - Nie jestem redaktorem. Robi tylko fotografie dla Timesa. Ale to bez znaczenia. Czy ci onierze zawsze tak haasuj? - wykrzykn. Mczyzna umiechn si i poda mu rk na powitanie, przedstawi si i natychmiast odpowiedzia: - Generalnie zawsze, gdy im na to pozwoli. Dzisiaj im pozwolono i dzisiaj maj szczeglny powd. Siedemnastego lutego, osiem dni temu, genera Patton zadeklarowa, e Luksemburg zosta ostatecznie wyzwolony. Zreszt drugi raz. Od wczoraj wic, nazwijmy to tak, ciesz si powtrnie ze swojego zwycistwa. - Dlaczego drugi raz? - zapyta zaciekawiony. - Bo pierwszy raz wyzwolony zosta we wrzeniu ubiegego roku, ale Niemcy w

grudniu czterdziestego czwartego przypucili now ofensyw i zajli kraj ponownie. Ale teraz znowu tutaj jestemy. Myl, e to, co stao si w grudniu, ju nigdy si nie powtrzy. Niektrzy z tych onierzy zdobyli to miasteczko po cikich walkach ponownie. I cigle yj. Maj wic podwjny powd, eby si cieszy. Na dodatek Luksemburg nabra nowego znaczenia. Patton ulokowa si ze swoim sztabem w stolicy tego kraju. I std bdzie dowodzi operacj przekroczenia Renu i wejcia do Niemiec. To dla nich take powd do radoci. Maj wraenie, e to oni byli przy wyzwalaniu wanego kawaka Europy... - Czy to przyjazny nam kraj? - zapyta z niepokojem w gosie. - Oczywicie, e tak. Wasaj si tutaj jeszcze niedobitki grup kolaborantw, ale w tym miecie ich z pewnoci ju nie ma. Prosz si niczego nie obawia - doda z umiechem i pewnym pobaaniem w gosie - miejscowi nienawidz Niemcw. Duo wycierpieli. W Belgii, zreszt nie tylko w Belgii, w caej zachodniej Europie obowizyway rozporzdzenia Hitlera. Za jednego zabitego Niemca zabijano stu cywilw, za jednego zranionego pidziesiciu. Czy, jeli mona spyta, mwi pan po francusku lub niemiecku? - zapyta. - Niestety, nie. Jestem Amerykaninem. My nie uczymy si jzykw, zakadajc, e kady powinien zna angielski. To jest, ja wiem, ogromna arogancja. Powszechna i narodowa. Wy chyba w imperium take tak uwaacie, prawda? - Obawiam si, e, niestety, tak, chocia ja mwi take po francusku, wosku, hiszpasku i niemiecku. Mam doktorat z germanistyki. Rozumiem take po holendersku. Mj ojciec by ydem i mieszkalimy we wszystkich tych krajach. Pytaem, poniewa mam dylemat. Nie wiem, gdzie pana ulokowa na dzisiejsz noc. Gdyby mwi pan w jednym z tych dwch jzykw, mgbym zawie pana do pensjonatu na skraju miasteczka. To skromne, ale wyjtkowo przytulne miejsce prowadzone przez miejscowych. Obawiam si jednak, e waciciele tego pensjonatu zupenie nie znaj angielskiego. W tej sytuacji zabior pana do naszych kwater wojskowych w paacu, ktry zajlimy. - Wie pan co, ja nie mam w ogle ochoty rozmawia. Poza tym chciabym zasn odpowiedzia, wskazujc wymownie rk na onierzy przy fontannie. - Jestem bardzo zmczony. Niech pan, jeli to nie jest dla pana uciliwe, zawiezie mnie do tego pensjonatu. Gdybym nie mg zasn, to zaczn uczy si jzykw. Szczerze zazdroszcz panu... - Nie ma czego zazdroci. Wolabym ich nie zna i mieszka w jednym kraju - odpar mczyzna. - Prosz tutaj zaczeka. Za chwil mj adiutant przeniesie pana walizk do auta. Zatrzymalimy si autem tu za rynkiem - doda i natychmiast si oddali. aowa troch, e nie potrafi rozrnia tych wszystkich insygniw na wojskowych mundurach. Mimo to fakt, e ten mody oficer mia adiutanta, by zdumiewajcy. Z wygldu

nie by starszy od niego. Doktorat i wasny adiutant. Co takiego! By moe Europejczycy nie s - wbrew temu, co twierdzi jego braciszek Andrew - jednak jak Indianie, i to nie tylko wiek decyduje o wanoci w szczepie - pomyla. Po chwili Anglik pojawi si z modym adiutantem. Przeszli szybko boczn uliczk do furgonetki oznakowanej brytyjskimi flagami i emblematami. - Sdziem, e tutaj s jedynie Amerykanie - rozpocz rozmow, gdy znaleli si w samochodzie. - W przewaajcej wikszoci, niestety, tak. Ale gwnodowodzcym w tym rejonie jest brytyjski genera Bernard Montgomery. Od czasu tej strasznej katastrofy pod Arnhem Montgomery niespecjalnie lubi Amerykanw. A szczeglnie Pattona. Ale Pattona mao ktry europejski dowdca lubi. Po pierwsze, ze wzgldu na jego nieukrywany antysemityzm, a po drugie, z powodu niewyparzonego jzyka i niesychanej arogancji. A tak w ogle, to od czasw, gdy pielgrzymi zepsuli plemieniu Wampanoaga dzikczynny obiad, Amerykanie buduj sobie reputacj gburowatych podrnikw. Mimo wdzicznoci, jak na kadym kroku okazuje si wyzwolicielom, wielu miejscowych uwaa, e Amerykanie s narodem aroganckich cynikw. I, niestety, genera Patton si do tego niezwykle przyczynia. Ostatnio roznioso si wrd onierzy, e kolejny raz Francuzw podle i grubiasko obrazi, mwic, e wolaby mie niemieck dywizj przed sob ni ca francusk armi za sob - odpar Anglik. - Francuzi mu tego nigdy nie wybacz - doda - i oskaraj Pattona o nieskrywany podziw dla Hitlera, jego generaw i jego armii. Co jest, niestety, prawd. Patton wielokrotnie nie szczdzi pochwa niemieckim onierzom w trakcie oficjalnych narad i wystpie. Wypowied Pattona o francuskich onierzach pokrywa si z opini Hitlera o Francuzach, ktrych nazywa wyjtkowymi tchrzami. W reakcji uraeni Francuzi rozpowszechniaj pen pogardy opini Hitlera o Amerykanach, e jedna symfonia Beethovena zawiera wicej kultury ni Ameryka w caej swej historii. Sam pan rozumie, e te ktnie nie najlepiej wpywaj na morale onierzy powiedzia i natychmiast doda: - Nie tylko wic Amerykanie tutaj s. My take tutaj jestemy. I Francuzi rwnie. I Kanadyjczycy. - My? To znaczy Brytyjczycy, prawda? Pan jest Brytyjczykiem? - zapyta, mylc intensywnie o tym, co, u diaba, mogoby znaczy to jego niestety z pocztku monologu. Poza tym nigdy nie sysza o adnym plemieniu Wampanoaga. - Nie! Jestem ydem z brytyjskim paszportem. Ale mam take niemiecki, holenderski. Oraz polski. - Dlaczego polski? - Bo tam si urodzi mj ojciec. W Krakowie.

- Niech pan mi powie. Czy wszyscy ydzi pochodz z Polski? Mieszkajc w Nowym Jorku, zawsze odnosz takie wraenie - zapyta z umiechem w gosie. - Nie sdz. Ale ci, co maj teraz co w pana kraju do powiedzenia, s przewanie z Polski. - Dlaczego nie mwi pan wic po polsku? - Bo Polacy to najwiksze po Niemcach antysemickie winie. Zanim wyjechalimy do Holandii, mj ojciec by profesorem matematyki na uniwersytecie w Krakowie. W trzydziestym sidmym tak zwani nieznani sprawcy skopali go w sali po wykadzie! Cztery miesice lea w szpitalu z pknit ledzion i zaman szczk - mwi z wyranym zdenerwowaniem w gosie. Wie pan, e Hitler, Himmler i Heydrich chcieli najpierw przesiedli wszystkich ydw w okolice polskiego miasta Lublin, na wschodzie Polski? zapyta. - Obawiam si, e to nie by przypadek. Potem dopiero wpadli jednak na pomys, aby wywie ich na Madagaskar. To jest jednak dalej i Europa nie mogaby si temu wszystkiemu z bliska przypatrywa i ewentualnie protestowa. - Kto to jest ten Heydrich? - Reinhard Heydrich?! Nie zna go pan? - zapyta z prowokacyjnym lekcewaeniem w gosie. - Niestety, jestem cynicznym i aroganckim Amerykaninem i, niestety, nie znam odpar, czujc wzbierajc w nim agresj. - I wcale nie chc go pozna - odburkn. - Wie pan, co wydarzyo si ostatnio w Queens, to taka dzielnica Nowego Jorku. Zna j pan? zapyta. - Oczywicie, e znam! - Gratuluj panu. No wic w Queens, w Kew Gardens, poddzielnicy Queens, my nazywamy to wiosk, kto skopa, tak szpitalnie, jak okrelamy to w Timesie, czarnoskrego obywatela Stanw Zjednoczonych. Robiem tam zdjcia, wic wiem. Ten czowiek nie mia twarzy i z caego jego ciaa wypywaa krew. We wszystkich gazetach, oprcz naszego Timesa, nastpnego dnia natychmiast, nie czekajc na wyniki jakiegokolwiek policyjnego ledztwa, znaleziono winnych. I wie pan, kogo znaleziono? ydw! Bo to oni zamieszkuj w przewaajcej wikszoci Kew Gardens. I to oni, ydzi, co nie jest w Nowym Jorku adn tajemnic, za wszelk cen nie chc dopuci do tego, aby zaczli wprowadza si tam Murzyni. ydzi z Kew Gardens traktowali i pewnie cigle traktuj, byem tam jeszcze przedwczoraj, wic jestem na bieco, Murzynw jak, w najlepszym przypadku, nosicieli dumy lub trdu. I najbardziej by chcieli, prosz mi wierzy, aby wszyscy amerykascy Murzyni wrcili, najlepiej pync wpaw przez Atlantyk, do

Afryki, take na Madagaskar. Wiem, e Madagaskar to cz Afryki. Prosz si nie obawia. To akurat wiem. Mimo to nigdy nie odwaybym si powiedzie, e ydzi to najwiksze po Ku - Klux - Klanie rasistowskie winie - doda podniesionym gosem. - Pomimo to obawiam si, e nie wiem, co chce mi pan przez to powiedzie - przerwa mu Anglik. - Zdaj sobie spraw, e nie wszyscy Amerykanie kochaj Ku - Klux - Klan, ale przyzna pan, e wasz amerykaski rasizm jest, powiem to delikatnie, oficjalny. Przecie Murzyni walcz u was w odrbnych oddziaach! - Naprawd?! Tego nie wiedziaem - odpar z niedowierzaniem w gosie. - Tak. Obawiam si, e naprawd. W Wielkiej Brytanii by ogromny konflikt z armi amerykask z tego powodu. Nasze brytyjskie dowdztwo nie pozwala na odrbne traktowanie biaych i czarnych onierzy amerykaskich przez ich oficerw, ale obawiam si, e armia amerykaska w tej sprawie nie chce i na adne kompromisy. Nie mg powoli znie tego jego idiotycznego obawiam si. Anglicy chyba nawet w trakcie pogrzebu powiedz, e lecy w trumnie trup, obawiam si, jest trupem. - Pozwoli mi pan dokoczy? Inaczej, obawiam si, pan tego nie zrozumie. No wic Murzyna skopali inni Murzyni. Bo nie odda im jakich pienidzy. Ucieka z Jackson Heights. To jest z kolei bardzo murzyska wioska w Queens. Dotar tylko do Kew Gardens. Wic skopali go na trawniku przed domem na rogu Osiemdziesitej Czwartej Ulicy i Atlantic Avenue. W zamieszkanym w wikszoci przez ydw Kew Gardens. Wie pan, gdzie to jest? zapyta podniesionym gosem. - Niestety, nie... - Tego si, kurwa, obawiaem, ale to niewane. Murzyna nie skopali ydzi. Skopali go swoi. Arthur, szef Timesa i take mj szef, moe pochlebi sobie teraz, ale dodam, e take przyjaciel, ktry jest w stu procentach ydem, nie pozwoli nikomu w redakcji odnie si do tej sprawy, zanim nie poznamy faktw. I wcale nie dlatego, e chcia broni w pewnym sensie siebie, ale dlatego, e chcia by pewny. Gdy prawda, po wyjtkowo skrupulatnym w tym wypadku policyjnym ledztwie, wysza na jaw, by ogromnie zdziwiony, e tego Murzyna nie skopali ydzi. Jako stuprocentowy yd by w dwustu procentach przekonany, e tego Murzyna do poskadania w szpitalu w jedn cz wysali ydzi. Chciabym napi si teraz whisky. Czy daleko jest do tego pensjonatu? - zapyta, przerywajc swj monolog. - Obawiam si, e w pensjonacie nie bdzie whisky. Waciciele nie maj dostpu do whisky. Ale sdz, e bdzie wdka. Wprawdzie nielicencjonowana. Rozumie pan, takie czasy. Raczej taka wasnej roboty. Z pewnoci bdzie take wino. O tym mog pana zapewni.

- To doskonale. I wie pan co, panie brytyjski generale? Obok mnie, przez cian, na Manhattanie mieszka polska rodzina. Bardzo bogata polska rodzina. M ma krzywe zby, buty z dziewitnastego wieku, zawsze brudne, jak gdyby wanie wrci z pola, i dugie, rudawe, nieprzystrzyone wsy, a jego ona jest klasycznie pikna. Naprawd pikna. To do typowe dla Polakw. Mczyni wygldaj przewanie jak sucy, nawet gdy s hrabiami, a ich kobiety jak hrabiny. Nawet gdy pracuj jako suce u hrabin. Ta pani kiedy przysza do mnie. I przyniosa mi list od swojego krewnego. List przeszmuglowany z Polski do Szwajcarii i wysany z Zurychu. Ten jej krewny mieszka niedaleko Owicimia. To takie miasteczko w Polsce, przy ktrym Niemcy rozlokowali obz Auschwitz. Ona bardzo chciaa, abym w Timesie opublikowa ten list. Koniecznie. O kominach, o krematoriach, o mczyznach w pasiakach maszerujcych szeregami do kamienioomw. O kolejowych rampach, na ktrych rozdzielaj matki od dzieci, i przede wszystkim o tym, e tam masowo, jak w jakiej fabryce pracujcej na trzy zmiany, zabijaj ydw. Nie udao mi si tego opublikowa. Chocia bardzo si staraem. Tym razem nie dla kobiety. Dla sprawy si staraem. Arthur chcia mie wicej danych, i jakie zdjcia. Chocia jedno. Arthur, mj redaktor naczelny, ma fioa na punkcie obrazu, uwaa, e tylko fotografia uzasadnia obecno informacji w gazecie. Bez fotografii mona co najwyej opublikowa tabele kursw z Wall Street. Chocia i wtedy czasami dodajemy fotografi jakiego spoconego dealera. Arthur nie chcia przestrzeli. Ja go rozumiem. Ba si, e bez twardych, niepodwaalnych dowodw nazw go w miecie syjonist. Do tego, e uwaaj go, yda z krwi, z koci i z religii, za antysemit, zdy si ju przyzwyczai. Ale ta moja pikna ssiadka jest Polk. Stuprocentow Polk. Bez adnej kropli ydowskiej krwi. Wypytaem j o to w pierwszej kolejnoci. Jej ojciec, stuprocentowy Polak, take uczy, chocia nie wiem czego, na uniwersytecie w Krakowie. Pamitam to dokadnie. Krakw. Co za niezwyky przypadek, prawda? A moe to nie przypadek? Myli pan, e w Polsce maj, kurwa, tylko ten jeden uniwersytet? Angielski oficer nie zdy mu odpowiedzie. Samochd nagle gwatownie zahamowa. Zatrzymali si przed alej prowadzc do duego drewnianego dwupitrowego domu otoczonego gaziami rozoystych lip. Adiutant popiesznie rozsun drzwi furgonetki. Weszli do ciemnego przedpokoju prowadzcego do ogromnego rozwietlonego pokoju, rodzaju salonu, wypenionego drewnianymi stoami i stojcymi przy nich awami. Przy kominku wbudowanym w zamykajc pokj cian na pododze z jasnych sosnowych desek staa blaszana balia. Staruszka w brzowej bluzce i spdnicy przewizanej kwiecistym fartuchem mya nogi nagiego mczyzny lecego w wannie. Widzieli tylko jego stopy i

gow wystajc ponad krawd wanny. - Dobry wieczr, madame Calmes, dobry wieczr, Herr Reuter - powiedzia oficer, wchodzc do salonu. Pierwsz cz zdania powiedzia po francusku, drug po niemiecku. Madame Calmes spojrzaa w ich kierunku i umiechna si. Odpowiedziaa co, nie przerywajc swojego zajcia. Nagi Herr Reuter w wannie zupenie nie zwraca na nich uwagi. Usiedli przy jednym ze stow. Oficer podszed do serwantki stojcej przy drzwiach prowadzcych do toalet. Przynis karafk wypenion czerwonym winem i cztery kieliszki. On w tym czasie patrzy zafascynowany na madame Calmes pochylon nad nagim ciaem Herr Reutera. Zastanawia si, czy takie wydarzenie mogoby w ogle mie miejsce w jakim amerykaskim domu. Nagi mczyzna kpany przy zupenie obcym, to znaczy przy nim - zakada, e Anglik z adiutantem bywali tutaj ju czciej w przeszoci - przez kobiet. I na dodatek oboje, tak na pierwszy rzut oka, grubo powyej siedemdziesitki. Na to nie wpadliby nawet ci wyuzdani artyci w Hollywood! A jeli ju, to kobieta miaaby nie wicej ni dwadziecia pi lat, mczyzna podobnie, a na kocu cenzura i tak wyciaby t scen. Ameryka jest tak ekstremalnie pruderyjna. I przy tym jeszcze bardziej obudna. Na Times Square w Nowym Jorku nie mona przej spokojnie wieczorem, nie bdc nagabywanym przez tabuny prostytutek, szpitale, szczeglnie te w Harlemie, przepenione s chorymi na ki i syfilis, w Central Parku prawie kadego dnia kogo gwac, ale na pokazach mody sukienka musi przykrywa minimum trzy czwarte piersi, a spdnica nie moe odkrywa obszaru nogi znajdujcego si ponad cztery cale nad granic kolana. Inaczej nie wolno opublikowa zdjcia z takiego pokazu. Za to mona spokojnie pokaza przestrzelony jak sito kulami brzuch ofiary napadu - ale tylko do poziomu linii ppka - zmasakrowan twarz lub przyblienie plecw ofiary z noem wepchnitym pod opatk. Im n gbiej, tym lepiej. - Napije si pan? To nieprzecitne wino. Madame Calmes prowadzia przed wojn winnic - wyrwa go z zamylenia gos Anglika. - To wino pochodzi z wyjtkowo dobrego rocznika, trzydziesty dziewity. - Dobry rocznik, mwi pan? Trzydziesty dziewity, mwi pan? Jeli pan to mwi o tym roczniku, to z przyjemnoci si napij. Wypili pi penych karafek wina; madame Calmes, ktra doczya do nich po pierwszej, rozrzedzaa wino wod. Faktycznie - pomyla w pewnej chwili - Angol ma racj, rok trzydziesty dziewity by bardzo dobrym rokiem. Przynajmniej dla winogron. Od poowy trzeciej karafki Herr Reuter chrapa, a pod koniec czwartej, pewnie z powodu ich coraz goniejszych krzykw, nagle si obudzi. Stan w wannie i jak may

chopiec przebudzony ze snu przeciera oczy. Madame Calmes spokojnie dopia swj kieliszek i nie odchodzc od stou, powiedziaa co do niego ze miechem w gosie. Zauway, e nie by to ani francuski, ani niemiecki. Mimo to wszyscy wszystko zrozumieli. Z wyjtkiem niego. Pomyla, e w Europie ludzie porozumiewaj si ze sob w kadym jzyku. Czu si troch jak wyobcowany analfabeta. Wobec madame Calmes, wobec tego angielskiego oficera i wobec jego adiutanta. Czu si jak niedouczony sucy. Wszyscy przy stole rozumiej, tylko on nie. Zastanawia si, z czego to wynika. Skoczy Princeton. Zupenie nieza szkoa jak na Ameryk. Jedna z najlepszych w kraju. Ma niezy mzg. By pracowity. Uczy si wszystkiego, co mu przykazano, i o wiele wicej, gdy jego zdaniem przykazano mu zbyt mao. To musi by Ameryka. Nikt nie motywowa go do poznawania innych jzykw. Ani rodzice, ani szkoy, ani uniwersytet, ani potrzeba lub bodziec wynikajce z zewntrznego wiata. Jeli co nie byo przetumaczone na angielski, to znaczyo, e nie byo i nie jest wane. Skupiona na sobie, zarozumiaa w swojej wielkoci i sile, traktujca wiat wok jako zapniony i nienadajcy za postpem. Ameryka jest chorobliwie amerykocentryczna. Tak by to nazwa. Amerykaska elita udawia si wielkoci i aktualn potg Ameryki jak oci, ktra utkna w jej gardle, i nie mogc dobrze oddycha, trwa w tym stanie niedotlenienia mzgu. A nard? Nard paradoksalnie wywodzcy si poprzez pradziadkw, dziadkw i ojcw w wikszoci z Europy traktuje t Europ dokadnie tak, jak traktuje wyblake, sepiowe zdjcia z rodzinnych albumw albo jak fotografie z wycieczki do historycznego parku narodowego. Ile mona oglda fotografii ze skansenu? Po dziesitej, maksymalnie po dwudziestej, jest si nimi szczerze znudzonym. Narodowi jest to, mwic po europejsku, gal - tego sowa zdy si ju przy kocu drugiej karafki wina rocznik trzydzieci dziewi nauczy - dopki tylko na koncie z kocem miesica jest to, co ma by. A jest. Bo wojna szczodrze napdza koniunktur, chocia wikszo Amerykanw zapytana, co to jest koniunktura, odpowiedziaaby, e to co z architektury lub jakie przeklestwo po francusku. Ameryce wystarczy, e elita wie, co to koniunktura. Jeli elita orzeknie, e to po francusku przeklestwo, to nard w to uwierzy. Jeli z kolei uzna, e to bogosawiestwo, to nard take w to uwierzy. Pomyla wanie, e powinien na kolanach podzikowa Bogu, e Hitler urodzi si w Austrii, a nie w Teksasie. W Europie jest zupenie inaczej. Mao kto wierzy elitom. Europejczycy nie znosz elit tak samo mocno, jak nie cierpi plagi komarw latem nad jeziorem. To takie, jego zdaniem, historyczne obcienie po rewolucji francuskiej. Bardzo lubi rewolucj francusk. Bardziej w sensie artystycznym ni historycznym. Mia z ni bardzo osobisty zwizek. Pisa z tego prac dyplomow. Obraz rewolucji francuskiej w obiektywie aparatu: prawdopodobne odtworzenie

zapisu historii. Niezwykle teatralny i przy tym nadzwyczaj fotogeniczny akt historii. Trzy kolory, trzy piknie brzmice nieprawdy na sztandarach, szubienice, gilotyny i pnaga kobieta o piknych piersiach ze sterczcymi sutkami prowadzca ze sztandarem w doni rewolucjonistw ku ostatecznemu zwycistwu rwnoci, wolnoci i braterstwa. Duo soczystej czerwieni i jeszcze wicej krwi. I do tego sd ostateczny, jak to przy kadej rewolucji, pracujcy na trzy zmiany. Kadego dnia. Tego nie mona byo przeoczy. Namwi swojego koleg, aby woy peruk wypoyczon w jednym z teatrw na Broadwayu. Mia wyglda jak Danton, usi na tronie i jak Bg rozstrzyga o winie i karze, kierujc ludzi do nieba, czyca lub pieka. Kolega si zgodzi, woy peruk, usiad na tronie z dbowego drewna i przed obiektywem kierowa sdem ostatecznym na potrzeby jego pracy dyplomowej i fotografii. Zdjcia byy doskonae. I technicznie, i artystycznie, ale, niestety, nie politycznie. Kolega, ktrego poprosi o pozowanie jako Danton, by troch inny ni wikszo. Mia zesp Downa. Poza tym by taki sam jak kady. Moe oprcz tego, e y na tyle dugo, aby sta si jego przyjacielem w wieku dwudziestu czterech lat. Promotor odmwi przyjcia jego pracy. Danton z zespoem Downa mu nie przeszkadza, wprost przeciwnie. Uwaa, e wszyscy przywdcy rewolucji francuskiej to chorzy psychicznie maniacy, a zesp Downa przy ich chorobie to jak niegrone przezibienie. To byo dla niego najwikszym rozczarowaniem w caym tym wydarzeniu. Nie mg poj, e profesor uniwersytetu - przedstawiciel amerykaskiej elity intelektualnej - nie potrafi zrozumie, e to wanie rewolucja francuska jako pierwsza zaproponowaa model liberalnej demokracji, ktr kopiowaa nie tylko Europa, ale rwnie skopiowaa Ameryka. Natomiast skojarzenie Boga z zespoem Downa byo dla pana profesora nie do zaakceptowania. A jemu przecie wanie chodzio o Boga z zespoem Downa w trakcie Sdu Ostatecznego. To miaa by ta wiadomo, ktr chcia przekaza. Jego promotor zawsze powtarza, e maj skupi si w swoich pracach na tej wiadomoci opowiedzianej obrazem. Wygldao na to, e jego ta wiadomo bya o jedn wiadomo za daleko. Niedorozwinity Bg z zespoem Downa - jako symbol rechotu historii i zaprzeczenia istnienia niepodwaalnych aksjomatw - rozstrzygajcy o winie i karze w trakcie sdu ostatecznego jakiej jeli nie cakiem czerwonej, to przynajmniej mocno rowej rewolucji nie mieci si w politycznej poprawnoci Ameryki szczyccej si na kadym kroku wolnoci i prawem do wyraania w nieskrpowany sposb wszelkich pogldw. Wycofa t prac. W naiwnie modzieczym buncie nie zgodzi si na aden proponowany przez promotora kompromis. Napisa inn. Zrobi zupenie inne fotografie. Zaj si, z przekory i dla zupenego kontrastu - a troch take, aby zdenerwowa promotora -

czym zupenie innym. Trywialnym i nieporwnywalnie mniej wanym. Zaj si zdumiewajc i nieprawdopodobnie wsk, w jego opinii, tali kultowej modelki Dorian Leigh, ktra zachwycaa i do dzisiaj zachwyca swoj urod ludzi w Ameryce i take poza ni. W przytulnej ciarwce Billa, kierowcy, ktry go przywiz do Luksemburga, wisiay wycinki z kolorowych magazynw z fotografiami Leigh. Postanowi zdemaskowa w swojej pracy kunsztowne manipulacje fotografw z Life'u lub Vogue'a, ktrzy specjalnymi metodami, nawietleniem, gr wiata, metod wywoywania w ciemni i podobnymi sztuczkami czynili z talii Leigh marzenie wikszoci nastolatek i modych kobiet w Ameryce. Ta praca bya take w pewnym sensie niepoprawna politycznie. A nawet nielegalna. Fotografowa panienk Leigh bez jej pozwolenia. ledzi j, podpatrywa w prywatnym yciu, robi zdjcia z ukrycia. Ale to zupenie nie przeszkadzao jego promotorowi. W Europie, tak mu si nagle wydao, kady jest elitarny. I madame Calmes, i Anglik, i jego adiutant, a nawet chrapicy jak niedwied Herr Reuter. Pomyla, e w Europie, w odrnieniu od Ameryki, nard skada si z jednostek. I nie zmienia tego fakt, e w amerykaskiej konstytucji i wszelkich do niej dodatkach oraz poprawkach mwi si nieustannie o wyjtkowoci jednostki i jej prawie do samostanowienia i szczcia. Ameryka jest chyba jedynym krajem na wiecie, gdzie prawo do szczcia zapisane jest w konstytucji. W Ameryce s take jednostki. To prawda. Ale, jego zdaniem, tylko dwie. Za to bardzo due. Elita i nard. Historia demokracji analizowana przez pijanego amerykaskiego fotografa w trakcie czwartej karafki wina wydaa mu si nagle niezwykle prosta. Zastanawia si tylko, czy on naley ju do elity, czy cigle jeszcze do narodu... Tu po jego myli o skutkach wpywu rewolucji francuskiej na ycie w Europie Herr Reuter wyszed z wanny, wypi na nich i na histori swoje nagie, ogromne, poronite wosami, blade poladki, zdj z pki nad kominkiem rcznik i po chwili bez jednego sowa znikn za drzwiami. Herr Reuter by z pewnoci take elitarny - na swj sposb oczywicie - majc wszystko i wszystkich po prostu w dupie. Pomyla w tym momencie, e to take jeden ze sposobw wyraania swoich pogldw... Gdy cae wino z pitej karafki zniko, madame Calmes take znika. Po kwadransie wrcia i pooya na stole dwa klucze. Jasne byo, e zupenie pijany adiutant, ktry ledwo co kieruje swoimi nogami w drodze do toalety, nie bdzie w stanie pokierowa furgonetk. Tak te musia pomyle adiutant, bo bez sowa zgarn jeden z kluczy, prbowa umiechn si do wszystkich na dobranoc, chocia by ju wczesny ranek, i natychmiast mocno chwiejcym si krokiem, potrcajc wszystkie stoy po drodze, skierowa si ku drzwiom prowadzcym do czci hotelowej pensjonatu.

Madame Calmes w tym czasie - korzystajc z imponujcej jzykowej erudycji angielskiego oficera - wyjania mu ustami Anglika, e bdzie spa w ich najlepszym apartamencie na drugim pitrze. ko pocielone jest satynow pociel, w miednicy jest ju nalana gorca woda, dzban z zimn stoi na parapecie, maj, niestety, jedynie szare mydo, za co go przeprasza, piec jest ju rozgrzany, o co zadba Herr Reuter, w szafie jest dodatkowa pierzyna, gdyby pomimo to byo mu zimno, niadanie bdzie dopiero od jedenastej, poniewa, ze wzgldu na wojn, jedyn piekarni w miasteczku otwieraj dopiero okoo dziesitej. Jeli nie mgby zasn, to na stoliku nocnym pooya mu kilka ksiek. Wszystkie, jakie po angielsku znalaza w komrce. Poza tym czasami, ale bardzo rzadko, w nocy po dachu wdruje ich kotka Collette. Gdyby obudzio go miauczenie i drapanie pazurami w jego okno, to moe j spokojnie wpuci do rodka i wypuci drzwiami na korytarz. Gdyby zachciao mu si pi, to moe zej do salonu. Ona za chwil przyniesie tutaj butelk z wod, albo nawet dwie, i napeni karafk winem. Podoy take drewna do kominka, aby nie zrobio si zimno. W jego pokoju jest stary zegar z wahadem. Niektrym gociom przeszkadza jego tykanie. Wystarczy tylko na chwil zatrzyma wahado, a tykanie natychmiast ustanie i czas si zatrzyma... Czas si zatrzyma.... Zastanawia si, czy naprawd tak powiedziaa, czy to tylko tumaczenie Anglika. Musiaa chyba tak powiedzie. W tumaczeniu przewanie si traci, prawie nigdy cokolwiek dodaje. Zafrapowao go to zdanie. Wikszo ksiek, ktre przeczyta, pamita tylko z jednego zdania. Czasami wydawao mu si, e to nie jest aden przypadek i e autorzy pisz ksiki tylko po to, aby napisa to jedno jedyne zdanie. Ukry je gdzie w gszczu tysica linii, zbudowa wok niego fabu ksiki, podzieli j na rozdziay i akapity, ale tak naprawd napisa tylko to jedno zdanie. I je mozolnie objania treci rozpostart na kilkuset stronach. I tylko przez to jedno zdanie te ksiki s wane. On take zapenia kilkanacie rolek filmu tylko dla jednego obrazu. Ludzie z ksigi jego ycia take trwaj w jego pamici z powodu tylko jednego zdania, ktre kiedy, moe przypadkiem, moe nieostronie i nieopatrznie, moe w uniesieniu, moe w chwilowej nienawici lub zoci, a moe cakiem celowo, wypowiedzieli. Sucha, wpatrujc si w usta madame Calmes. Jego matka take miaa takie usta. Pogryzione bardziej zbami ni czasem. I takie same zmarszczki wok oczu. Pomimo ycia, ktre przeya, wicej byo tych od umiechu ni tych od paczu. Miaa te tak samo bkitne, zawsze delikatnie zawilgocone, byszczce w wietle oczy. I tak samo spracowane donie. I tak samo wypuke linie y prowadzce od nadgarstka w kierunku okcia. I tak samo gste

siwe wosy zaczesywane gadko od czoa do tyu. I to samo spojrzenie. I to zdanie: W miednicy jest ju nalana gorca woda.... Prawie takie samo jak: Stan, masz ciep wod w wannie, wykp si, pamitaj, aby dokadnie wyszorowa nogi, i nie wylewaj wody, Andrew wykpie si po tobie, dlatego prosz ci, nie nasikaj do wanny. Przyjd ci pocaowa na dobranoc. - Czy madame Calmes czym pana urazia? - zapyta Anglik, przerywajc jego zamylenie. - Dlaczego sdzi pan, e urazia? - Pacze pan... - Pacz? - zapyta zmieszany, sigajc odruchowo po pusty kieliszek. - Moe by, e pacz. Ja czasami pacz. Pan nigdy nie pacze? Anglik take sign w tym momencie po kieliszek. Take po pusty. Patrzyli na dno swoich kieliszkw, aby nie widzie siebie. Wsta. Sign po klucz. Podszed do madame Calmes, skoni si przed ni i wyszed z salonu. Nauczy si kiedy francuskiego i sam jej powie - pomyla, wchodzc schodami na gr - wszystko to, co chciaby jej teraz powiedzie. Sam jej to powie, bez pomocy tego przemdrzaego Angola... Odnalaz swj pokj na drugim pitrze. Cicho przekrci klucz i wszed. Na parapecie okna wbudowanego w poddasze w szklanej obudowie po lampie naftowej migotaa wieca. Poczu zapach lawendy. Woda w miednicy cigle bya ciepa. Zanurzy gow. Nie rozbierajc si, rzuci si na ko. Liczy tyknicia zegara. Nie zatrzymam czasu - pomyla jeszcze nie teraz, moe innym razem. Umiechn si do siebie, przypominajc sobie wilgotne oczy madame Calmes. Po krtkiej chwili zasn. Obudzi go dziwny dwik. Odruchowo wysun rk w kierunku budzika. W tym momencie co duego upado na podog. - pij, Doris, to tylko ten gupi budzik, zapomniaem go wyrzuci, pij, kochanie wyszepta. Podnis si i usiad na skraju ka. Przetar oczy i spojrza na podog przy ku. Wycity prostoktem okna snop wiata pada na lec w nieadzie stert ksiek. Wszystkie, jakie po angielsku znalazam w komrce... - przypomnia sobie sowa staruszki. Dwik nie ustawa. Odwrci gow i spojrza w kierunku okna. Rudawy, wy - liniay kot bez jednego ucha drapa pazurami po szybie. To musi by Collette! - pomyla. Odemkn okno. Usysza miauknicie i natychmiast poczu na twarzy smagnicie mokrej od niegu sierci. Wrci popiesznie do ka. Chcia dalej ni...

Czu pragnienie. Zanurzy gow w miednicy. Z zamarznitej fontanny tryskay cienkie patki lodu. Wprost do jego ust. Cudownie zimne. Pachniay lawend, cynamonem i ranymi perfumami. Collette razem z Mefistem siedzieli na radiu i kiwali gowami. Po chwili Doris wioza go takswk na wojn. Przejedali przez zupenie pusty Brooklyn Bridge. W radiu przez kilka minut przemawia Hitler. Spoglda przez szyb samochodu. Obok nich przez cay czas bieg ko. Patrzy na niego oczami angielskiego oficera. Doris zatrzymaa samochd tu przy drzwiach windy. Na marmurowej pododze windy pord kwiatw z jego mieszkania sta zegar z wahadem i tyka jak bomba zegarowa. W odbiciu lustra dotyka nagich plecw i poladkw Doris. Sta za ni i wychyla si, prbujc zbliy usta do jej szyi. Za kadym razem uderza czoem w szko. lad szminki na lustrze porusza si i mwi: Kupi dla nas maso.... Nagle zegar przesta tyka. Zrobio si zupenie cicho. Po chwili usysza pukanie do drzwi windy...

Luksemburg, wczesny ranek, poniedziaek, 26 lutego 1945 roku Obudzi si. Pukanie nie ustawao. Collette drapaa drzwi i podskakiwaa do klamki. Wsta z ka i podszed do drzwi. Przekrci klucz. Gdy tylko odemkn drzwi, Collette natychmiast czmychna na korytarz. - Czy zechciaby pan zej na niadanie? Mino poudnie. Chcielibymy okoo czternastej wyruszy do miasta - powiedzia angielski oficer, umiechajc si do niego przyjanie. - Madame Calmes przygotowuje jajecznic na pomidorach i boczku, to prawdziwy rarytas i specjalno tego domu, zapewniam pana. - Do jakiego miasta? - zapyta nerwowo. - Do Luksemburga. Chcia pan przecie wywoa zdjcia. Obawiam si, e jedyna moliwo w dzisiejszych okolicznociach to Luksemburg. - Jestemy przecie w Luksemburgu, prawda? Albo mi si co pokrcio? Ostatnio codziennie jestem w innym kraju... - Jestemy - zamia si Anglik - miaem na myli stolic tego kraju. Nazywa si take Luksemburg. Zechce pan zej do salonu czy mamy nie czeka? Nie chcielibymy zasi do posiku bez pana... - Jasne, e zejd. Ale najpierw chyba wypij ca wod z miednicy. Troch duo wina

byo dzisiejszej nocy - odpar z umiechem. - Bd za minut na dole. Nie mg sobie przypomnie, kiedy ostatni raz kto w jego obecnoci nazwa niadanie posikiem. Zabrzmiao to tak jako dostojnie i elegancko. niadania to on zjada czasami, w niedziel rano i tylko wtedy, gdy zostaje u niego kobieta. Poza tym przeyka tylko przewanie przypalonego tosta z demem i popija kaw. I to w trakcie golenia. Ale okay. To take w gruncie rzeczy mona nazwa posikiem. Albo angielski tak bardzo rni si od amerykaskiego, albo ten Anglik jest z natury krasomwc. To byoby wyjtkowe. Wikszo onierzy, z ktrymi si zetkn w yciu, bya raczej tego zupenym przeciwiestwem. W kadym razie fakt, e nie chc rozpocz posiku bez niego, by bardzo miy. Mia tylko nadziej, e nie bd modli si przed posikiem. Nie zna adnej modlitwy. W adnym jzyku. Nawet po angielsku. Nie uwaa, e Bg jest wiatu do czegokolwiek potrzebny. Jeli nawet go stworzy - jego przemdrzay braciszek Andrew tumaczy mu kiedy, e to mao prawdopodobna opcja z punktu widzenia nauki - i istnieje, to Ziemia i ludzie na niej i tak Go nie obchodz. Wszystko i tak toczy si tutaj bez Niego... Opuka wod twarz. Wyszorowa zby, narzuci marynark, rozprowadzi na szyi kilka kropel wody koloskiej i szybko zbieg schodami na d. Salon pachnia dokadnie tak jak jego ulubiona francuska piekarnia na rogu Madison Avenue i Czterdziestej smej Ulicy. To nie bya zwyczajna piekarnia... Gdy przechodzio si obok niej, to zawsze miao si ochot na niadanie. Nawet o pnocy. Waciciel piekarni musia o tym wiedzie, poniewa serwowa niadania przez ca dob. Nowy Jork jest peen nienormalnych ludzi, ktrzy zmuszeni okolicznociami odwrcili do gry nogami schemat swojej doby, yj i pracuj noc, sypiaj w dzie, a niadania jadaj na kolacje. Nie byo wic w tym nic dziwnego. On sam czasami, gdy z powodu pracy zostawa na noc w redakcji i dopada go nieodparty gd, dzwoni do tej piekarni i zamawia swoje ulubione croissanty z pikantnym serem topionym i demem malinowym. Zazwyczaj ju po kilkunastu minutach brzcza dzwonek przy recepcji, on zjeda wind na d i odbiera zamwienie. Ktrej nocy, niecay rok temu, papierow torebk z ciepymi croissantami przyniosa Jacqlin, crka waciciela piekarni. Czasami, ale tylko w soboty lub niedziele, widywa j za lad sklepu jej ojca. Trudno byo jej nie zapamita. Szczeglnie gdy byo si mczyzn. Stojc za stolikiem w rogu piekarni, popija kaw, przeyka swoje niadanie i wpatrujc si w

ni, zastanawia si, jaki to skoczony dure pozwoli jej wyj o tej porze ze swojego ka. Pamita, e tamtej nocy w kilka minut po jego telefonie do piekarni zacz pada rzsisty, pierwszy tego roku wiosenny deszcz. Dziewczyna bya przemoczona do suchej nitki. Zaprosi j na gr do swojego biura, przynis kubek gorcej herbaty z cytryn, znalaz jaki wiey rcznik w toalecie, posadzi j na krzele i stojc za ni, wyciera jej mokre, byszczce, dugie do wysokoci talii, czarne wosy. Potem uklkn przed ni i prbowa zdj ze stp przemoczone buty. Pamita, e gdy tylko dotkn jej stopy, gwatownie wyrwaa mu z rk swoj nog. Jacqlin mwia biegle po angielsku z francuskim akcentem. Nie ma - jego zdaniem pikniejszej wersji angielskiego ni ta mwiona z nienagann poprawnoci i jednoczenie z francuskim akcentem. A szczeglnie gdy mwi takim angielskim kobieta, i jeszcze bardziej szczeglnie, gdy sowa wydostaj si spomidzy takich warg, jakie miaa Jacqlin. Studiowaa literatur w nowojorskim Queens College, miaa dwadziecia trzy lata, interesowaa si malarstwem, graa na fortepianie i fascynowaa j astronomia. Miaa subteln orientaln urod misternie ozdobion sowiaskimi dodatkami. Wypuke policzki, granatowe oczy, wysokie czoo, delikatnie zadarty may nos, due piersi. Jej ojciec z Algierii przez Maroko dotar do Gibraltaru, stamtd do Hiszpanii, a potem przedosta si do Lyonu we Francji. Tam pozna jej matk, rozwiedzion emigrantk z Rosji. Potem urodzia si ona i gdy miaa cztery lata, rodzice wyemigrowali z Lyonu do Stanw. Bya muzumank. Tak jak jej ojciec i take matka, ktra bdc rosyjsk ydwk, staa si muzumank wycznie z mioci do ojca. Pokaza jej kilka fotografii swoich obrazw. Chyba to wanie Jacqlin, poza Andrew, odway si zdradzi swoj najwiksz tajemnic i powiedzie, e maluje. To do typowe. Bardzo czsto przygodnym ludziom, w pocigu lub autobusie, opowiadamy rzeczy, ktre nigdy nie przeszyby nam przez gardo, gdyby ci ludzie nie byli wanie przygodni. Anonimowi, nieznani, tacy na bezpiecznie krtk chwil - tylko do nastpnego przystanku lub do nastpnej stacji - obecni w naszym yciu. Potem razem jedli croissanty. On opowiada jej o swojej pracy, a ona o swoich marzeniach. Gdy wyschy jej wosy, odwiz j samochodem do domu. Kilka dni pniej znowu zosta do pnej nocy w biurze. I znowu poczu gd. Na dole przed budynkiem z torebk w rku staa Jacqlin. Weszli na gr. Poszed po wie kaw do kuchni. Gdy wrci, Jacqlin siedziaa na krzele za jego biurkiem i miaa mokre wosy.

- Osuszysz mi je? Tak jak ostatnio? - zapytaa, rozpinajc guziki bluzki. Postawi kubki z kaw na parapecie okna. Sign po wycznik lampy na biurku. Zatrzymaa po drodze jego rk. - Zostaw wiato, chc wszystko widzie... - szepna. Nastpnego dnia Liza, jego sekretarka, zadzwonia do niego, gdy tylko pojawi si w redakcji. Niestety, jak si okazao, pojawi si o wiele za pno. - Stanley, jak si masz? To chyba bya jedna z tych twoich szaleczo pracowitych nocy, prawda? Twoje biurko jest czyste i gadkie jak lodowisko przed Rockefeller Center. Pracowae chyba tej nocy na kolanach i na pododze? arwka twojej lampy wypalia krater w pododze, ale na cae szczcie nie zapalia papierw. Straciby kilka naprawd dobrych fotografii. Tak powiedzia Arthur. Dwa zdjcia zabra ze sob. To tak dla ostrzeenia, gdyby ich szuka. Arthur by, niestety, dzisiaj w bazie przede mn. Nie zdyam wic zebra niczego z podogi i odtworzy twojego normalnego baaganu na biurku. I, niestety, nasz lizus, Casanova sportowiec, Mathew, by jak zwykle przed Arthurem. Przywoa t rozpustn praktykantk z ksigowoci, t blondyn, co przychodzi do pracy bez poczoch, i razem szukali na powierzchni twojego biurka... pynw ustrojowych. Tak to nazwa ten zboczony popapraniec. Musieli chyba co znale, bo ta idiotka zachowywaa si tak, jak gdyby chciaa wzi Mathew na twoim biurku. - Liza, jakie moje kamstwo chciaaby teraz usysze? - zapyta zmieszany, zagryzajc nerwowo wargi. - adnego, Stanley, adnego. Chciaabym ci tutaj mie na zawsze. Jeli ty std odejdziesz, to ja take sprztn swoje biurko. Dlatego prosz ci, gdy, powiedzmy, pracujesz w nocy, no to, powiedzmy, nie sprztaj tak dokadnie biurka albo, powiedzmy, pracuj raczej na pododze. - Dzikuj ci, Liza. Bd pamita - odpowiedzia, odkadajc suchawk. Pomyla, e gdyby by niewidomy i pozna Liz na jakiej randce w ciemno, takiej randce w zupene ciemno, dla zupenie niewidomych, to owiadczyby si jej jeszcze tego samego wieczoru. Po chwili, czego si spodziewa, zadzwoni Arthur. Odruchowo sign po papierosa tlcego si w popielniczce. - Stanley, przechodziem dzisiaj obok twojego biura i na pododze, zupenym przypadkiem, znalazem dwa fotograficzne arcydziea. Walay si obok twojego portfela i

grzebienia. Nigdy nie sdziem, e ty uywasz grzebienia, zawsze wygldasz, jak gdyby dopiero co wsta z ka. Ale poza tym masz talent, chopcze. Dajmy je na pierwsz stron. Oba. Niech Liza wycofa wszystko inne. Tylko te dwa twoje. Nic wicej. - Zaraz dam jej zna, Arthurze - odpowiedzia z ulg w gosie. - Stanley, a teraz tak zupenie na marginesie, prosz ci, nie spal mi stodoy. To wszystko, co mam. Moesz oczywicie to robi take na biurku Timesa, ale nastpnym razem rb to tak jak wikszo Amerykanw, przy zgaszonym wietle. - Arthur, pozwl, e ci wytumacz, ta lampa zsuna... Usysza dugi sygna w suchawce. Sign po nastpnego papierosa. Ta nieszczsna lampa - przypomina sobie - naprawd zsuna si przez nieuwag. Zrzuci na podog wszystko ze swojego biurka. To fakt. Wszystko z wyjtkiem lampy. Mieli przecie wszystko widzie. Gdy ju naga Jacqlin leaa pod nim na biurku, musieli jako potrci t lamp. On tego zupenie nie zauway. Potem, gdy zaczyna si zapomina, Jacqlin go nagle zatrzymaa. Nie rozumia przez chwil. Szepna mu do ucha, e nie tam, tam nie, gdzie indziej, tam take bdzie ci dobrze, jestem muzumank..., a potem, gdy ju przesta dre i lea przytulony do niej, zadziwiony tym, co - pierwszy raz w jego yciu - si wydarzyo, ona spojrzaa w pewnym momencie na zegarek, ubraa si w najwikszym popiechu i z panik w gosie poprosia go, aby natychmiast odwiz j do domu. Odwozi j tak do poowy grudnia. Ale najpierw sta si jeszcze bardziej nienormalny ni ci nienormalni mieszkacy tego zwariowanego miasta. Musia pracowa w dzie i nie chcia sypia w nocy. Zacz jada dwa niadania, jedno podczas golenia w azience, drugie po pnocy. W midzyczasie nie jada nic innego. Czeka, a ostatnia osoba opuci redakcj, zaraz potem dzwoni do piekarni i zamawia to co zawsze. Nastpnie wcale nie godny, ale wygodniay jej obecnoci nie sucha, ale wsuchiwa si w ni, patrzc apczywie na ni, gdy rozmawiali o malarstwie, o astronomii, o fotografowaniu, o ksikach, o jej religii, o jej przekonaniach, ojej poczuciu zniewolenia religijnym i honorowym kodeksem tradycji, w ktrej wprawdzie wyrastaa, ale z ktr - yjc od urodzenia w innych kulturach - nie potrafia si utosami. Nigdy nie mg tak do koca nasyci si rozmow z ni. Ona chyba take nie, ale bya bardziej zorganizowana i nieustannie spogldaa na zegarek. W pewnym momencie - cay czas kontynuujc rozpoczty wtek ich rozmowy - zaczynaa si rozbiera. Tym, co dziao si potem, take nie mg si nasyci. Jako muzumance nie wolno jej byo by sam na sam z mczyzn, ktry nie by jej

ojcem, bratem lub kim innym z wskiego krgu najbliszej rodziny. Dla jej ojca i brata on nie by - pki co - mczyzn. By tylko staym klientem paccym bardzo wysokie napiwki, a ona te napiwki odbieraa i wracaa z nimi do domu. Ale przed tym biega jak oszalaa do niego z papierow torebk w doni, odbiera j zdyszan na dole, natychmiast za drzwiami zaczynali swj krtki czas i koczyli go w jego samochodzie, gdy gnajc jak szalony, dociera na rg Madison Avenue i Czterdziestej smej Ulicy. Ale to wszystko, co dziao si w tym podarowanym mu przez Jacqlin pensum czasu, byo magiczne i warte kadego szalestwa. Nigdy nie zgodzia si przyj do jego mieszkania, nigdy nie by z ni na adnym spacerze, nigdy w kinie i nigdy w restauracji. Podobnie jak nigdy nie odwayli si pokaza razem wiatu. Nigdy te nie przyja od niego kwiatw. Dotykaa z czuoci tych, ktre jej darowa, wchaa i przytulaa do siebie, ale nigdy tak naprawd ich nie przyja. On doskonale wiedzia, jak kobiety przyjmuj kwiaty od niego. I tak naprawd nigdy nie bya jego kobiet. Przynosia tylko w papierowych torebkach zamwione przez niego croissanty i tak - przy okazji - zatrzymywaa si w jego yciu. Na chwil. Jak pomidzy stacjami. Szesnastego grudnia, w jej urodziny, na dole przed budynkiem odebra swoj ostatni papierow torebk. Od jej brata. By bardzo podobny do Jacqlin. Mia take bardzo podobny do niej gos. I to samo przenikliwe, pene ciekawoci wiata spojrzenie. Na pachncej ranymi perfumami serwetce, ktr znalaz na dnie torebki, napisaa do niego: Za dwa tygodnie wychodz za m, to dobry czowiek. Kiedy go polubi. Jacqlin. PS Wczoraj najpierw zmoczyam, a potem obciam wosy. Nigdy, przenigdy ich nie dotknie.... - Bonjour, madame Calmes, guten Morgen, Herr Reuter, good morning, gentlemen! wykrzykn pogodnie, podchodzc do stou. Madame Calmes wykadaa do wiklinowego koszyka parujce croissanty, Herr Reuter drapa za uszami siedzc na jego kolanach Collette, angielski oficer siedzia wyprostowany na krzele jak przestraszony tumacz podczas konferencji w Jacie - gdyby mona siedzie na baczno, to Anglik wanie tak siedzia - mody adiutant wyglda tak, jak gdyby w jego miednicy byo za mao wody. Zasiad do posiku. Nikt nie zoy rk do modlitwy. Wszyscy natomiast natychmiast wycignli rce w kierunku porcelanowej miski z jajecznic. Spoglda ktem oka na madame Calmes. Jego matka miaa dokadnie ten sam bysk radoci w oczach, gdy z Andrew wycigali na wycigi rce do parujcej miski na stole. Gdy zdarzao si, e w misce byo za

mao, to ich matka nie jada. Zawsze tak piknie kamaa, e nie ma dzisiaj apetytu. Ojciec zawsze mia apetyt. I mia najdusze rce... Nie wyruszyli przed czternast, tak jak to planowa Anglik. Ku jego zadowoleniu, poniewa nie znalaz adnego powodu, aby si gdziekolwiek pieszy. Pomyla, e swoje zdjcia moe przecie wywoa take jutro. Ten jeden dzie opnienia nie gra w kontekcie jego misji tutaj adnej roli. On nie by jednym z tych licznych korespondentw wojennych, ktrzy wdrowali jak historycy za armi i mieli relacjonowa Ameryce zwycistwa swoich chopcw. Arthur chcia i oczekiwa od niego - jak wynikao z listu, ktry przekaza mu wraz z pienidzmi w kopercie - czego innego. Chcia pokaza codzienno wojny w Europie oczami mieszkajcych tutaj ludzi. Do mia oficjalnego, mocno wyidealizowanego, amerykaskiego spojrzenia na wojn. Tego z pierwszych stron gazet, take z pierwszej strony Timesa. Druga wojna wiatowa, gdyby tylko ograniczy si do tych zdj, nie bya wojn, ktra moga budzi kontrowersje. Przez cay czas jej trwania utrzymywa si u Amerykanw bardzo wysoki poziom uczu patriotycznych. Cenzura wraz z patriotyzmem spowodoway, e w amerykaskich gazetach drukowano zdjcia i reportae o wycznie pozytywnym wydwiku. Arthur si z tym stanowczo nie zgadza. Uwaa, e jest to oszukacza i w efekcie szkodliwa praktyka. Podobnie jak na przykad redaktor naczelny magazynu Life lub National Geographic walczy o moliwo wysania swoich wasnych, niezalenych fotoreporterw w sam rodek walk, zamiast korzysta z fotografii udostpnianych przez wojsko i tym samym automatycznie akceptowanych przez rzdowe agencje fotograficzne. Arthur mia dosy tej cenzury i aprobowanych przez te agencje zdj. Doskonale wiedzia, e docieraj do nich take inne. Jak na przykad te opublikowane przez czysty przypadek wpadki - politycznie oczywicie niewaciwe - ukazujce dostatni przedwojenny Berlin pod rzdami nazistw. Dostatniejszy ni przedwojenny Nowy Jork. W kocu udao mu si przekona lub, co jest bardziej prawdopodobne, skorumpowa kogo wanego w Departamencie Stanu w Waszyngtonie i takim oto sposobem Arthur mia wszelkie podstawy i wszelkie uprawnienia, aby zadzwoni do niego tej specjalnej nocy, gdy pierwszy raz spa z Doris. Zadzwoni, przekona i wysa go na wojn. Arthur nie chcia niczego wicej o armiach, batalionach, korpusach, dywizjach, frontach, uderzeniach, odpartych atakach, przegrupowaniach, zgrupowaniach, przekroczonych rzekach, operacjach, bitwach, punktach oporu, kwaterach gwnych i mniej gwnych, przyczkach i innych tego rodzaju faktach. Tych mia wystarczajco duo. Arthur chcia pokaza prawdziw codzienno wojny, ktra dla Amerykanw obserwujcych j z bardzo wygodnego oddalenia bya trudna do wyobraenia i dlatego moga by - zna Arthura i

przyjanic si z nim, doskonale wiedzia, e jest on dziennikarzem z nieomyln intuicj interesujca. Arthur chcia pokaza codzienno wojny, jej okruciestwo, jej bezsens, ogrom cierpienia, ktre zsya na ludzi, ale nie chcia przy tym poucza tani, chwytliw martyrologi. Arthur bowiem, chociaby z racji swojego wieku i ydowskiego pochodzenia, wiedzia, e wojna to nie tylko ycie w jednym ogromnym okopie, e nawet w czasie wojny kwitn kwiaty, zbiera si poziomki w lesie, piknie zachodzi soce, ludzie si kochaj i snuj plany na przyszo. Przeywaj to oczywicie wszystko inaczej ni w trakcie pokoju. Gwnie z powodu wszechobecnej mierci. Dotyczy ona wszystkich, niezalenie od wieku. mier przestaje w trakcie wojny dotyczy tylko starcw, ceremonii pogrzebw, wypadkw drogowych i morderstw. mier to ju nie tylko nekrologi w gazetach i przyklejone biao czarne kartki z nazwiskami na cianach kociow i murach domw. mier w czasach wojny przestaje by uparcie przemilczanym tabu. O mierci si ni, myli i o mierci si rozmawia. Wkalkulowuje si jej prawdopodobiestwo we wszystkie swoje plany. Rzadko wiadomie, ale z najwiksz pewnoci podwiadomie. W czasie wojny nie chodzi si do banku, aby zostawi tam pienidze na procent i - paradoksalnie - nie spisuje testamentw. Nikt po prostu nie wierzy, e jakiekolwiek papiery, nawet te z dostojnymi czerwonymi piecztkami i wywiczonymi, wykwintnymi podpisami, mog mie w przyszoci jakie znaczenie. Gwnie ze wzgldu na brak pewnoci co do tego, jak duga bdzie ta przyszo. W czasie wojny mode kobiety nie czyni sobie obietnic dochowania czystoci do lubu - chyba e ten lub ma si odby ju nastpnego dnia - poniewa podwiadomie zdaj sobie spraw z tego, e modzi mczyni mog postanowi, i nie maj czasu na czekanie do lubu. Mczyni z kolei, co wynika z ich natury, nigdy - ani w czasie wojny, ani w czasie pokoju, nawet gdy maj duo czasu przed sob - zupenie nie maj ochoty czeka, tym bardziej a do lubu. Kobiety zreszt - przynajmniej te, ktre spotka dotychczas - take nie... Myla o tym wszystkim podczas pnego niadania, w poniedziaek, 26 lutego 1945 roku, po poudniu, w salonie pensjonatu madame Calmes, gdzie w wyzwolonym dziesi dni temu Luksemburgu. Trudno byo mu uwierzy, e to bya ta codzienno wojny. Dlatego chcia jak najwicej dowiedzie si o innych niadaniach w tym salonie. W pewnym momencie zauway, e Anglik zacz wykazywa zmczenie. To byo zrozumiae. Nieustannie tumaczy jego pytania, a nastpnie odpowiedzi madame Calmes. On chcia dowiedzie si wszystkiego o wojnie widzianej oczami madame Calmes, a ona chciaa mu o niej opowiedzie. To cae tumaczenie w dwie strony trwao bardzo dugo. Biedny, wyranie znudzony adiutant zjad w tym czasie wszystko, co znalaz na pmiskach, ale za to, gdy egna si z madame Calmes, zdawa si by wypoczty i rzeki.

Gdy wsiadali do furgonetki, zapada zmrok. Sypa nieg. Herr Reuter wyglda przez okno, Collette siedziaa na parapecie obok niego i gryza licie fikusa, madame Calmes staa na progu i nerwowo poprawiaa chustk na gowie. Jego matka take nosia tak chustk, zawsze gdy w domu pojawiali si obcy lub gdy wydarzao si co szczeglnego. W pewnej chwili madame Calmes odwrcia si i znikna za drzwiami domu. Adiutant zatrzyma gwatownie auto. Anglik zdawa si niczego nie rozumie. Za minut wrcia i podbiega do samochodu. Adiutant wyskoczy z szoferki i rozsun drzwi furgonetki. Staruszka wsuna gow do rodka auta i bez sowa wepchna mu do rki pcienn torb. Po chwili odjechali. - Dzikuj panu - powiedzia, wychylajc si z tylnego siedzenia do adiutanta i dotykajc jego ramienia - bardzo panu dzikuj. Jechali krtymi, wskimi lenymi drogami. Czasami tak wskimi, e gazie drzew rosncych po obu stronach omiatay przedni szyb zasypywan patkami mokrego niegu. Czsto si zdarzao, e droga nagle si koczya. Najczciej przecinajcym j w poprzek rowem lub zapor z poamanych drzew. Wtedy adiutant wjeda po prostu do lasu, przedziera si pomidzy krzakami i drzewami, wracajc na drog za przeszkod. Anglik siedzia milczcy z gow przyklejon do okna furgonetki, odseparowany od niego du, skrzan, prostoktn torb. - Poczstuje mnie pan papierosem? - zapyta w pewnej chwili. - Ale oczywicie, bardzo pana przepraszam, mylaem, e pan nie pali. - Sign popiesznie do kieszeni marynarki i wysun rk w jego kierunku. - Czy pan ma jakie sowiaskie korzenie w swojej biografii? - zapyta Anglik, wkadajc papierosa do ust. - Dlaczego pan pyta? - Tak jako mi si skojarzyo. Tylko Sowianie zazwyczaj podaj ca paczk papierosw, tak jak pan to przed chwil zrobi, Amerykanie wycigaj z paczki jednego papierosa i podaj go, trzymajc palcami za ustnik, Holendrzy zazwyczaj kami, e maj ostatniego papierosa, a Anglicy udaj, e nie dosyszeli pytania. Francuzi s uczciwi, przewanie, zgodnie z prawd, przyznaj, e nie maj ju papierosw i chtnie by take zapalili, Wosi i Hiszpanie wycign papierosa spomidzy warg i pozwol si zacign. Rosjanie, spotkaem ich wielu w pana miecie, w Nowym Jorku, podadz ca paczk tak jak Sowianie, a gdy nie bd mieli papierosw, to pjd dla pana szuka, ale tylko wrd swoich... - A Niemcy?

- Niemcy?! Obawiam si, e nie mam pewnoci, ale sdz, e poczstuj papierosem. To bardzo poprawny nard. Jeli jest to umieszczone w jakim przepisie lub prawie, to przed egzekucj z pewnoci poczstuj. Potem zaksiguj tego papierosa w rubryce egzekucje po stronie winien albo po stronie ma, zawsze mi si to myli, bo nie jestem Niemcem. Im si nigdy nie myli. - Chciaby pan ich, to znaczy Niemcw, wszystkich zabi? Gdyby pan, zamy, mg? - Czy da mi pan jeszcze jednego papierosa? - zapyta nerwowo. - Pan cholernie teraz wszystko tym pytaniem, obawiam si, prymitywnie upraszcza. Doskonale wiem, e to celowe. Pan nie jest taki. Pan jest inny. Inaczej stara Calmes nie podaaby panu ryu z cynamonem i cukrem. Nawet pan tego nie zauway, prawda? Aleja tak i Herr Reuter rwnie. Zauway pan, e Reuter natychmiast wsta i wyszed z salonu? Mg pan to zobaczy, ale nie mg pan tego z niczym skojarzy. To oczywiste - doda. - Stara Calmes zawsze gotowaa ry z cynamonem i cukrem tylko dla swojego syna, kiedy przyjeda do niej z wizyt z Brukseli. Swojego jedynego syna. By dziennikarzem, podobnie jak pan, jednej z belgijskich gazet. W rok po wybuchu wojny wysali go jako korespondenta do Anglii. Czternastego listopada 1940 roku zgin w Coventry podczas bombardowania. Niemcy tamtego dnia zrwnali Coventry z ziemi. Ale to pan wie. Pana Times take o tym pisa. Ale wracajc do pana pytania - powiedzia, odwracajc gow w jego kierunku - ma pan teraz siebie na myli? Pan chce to wiedzie dla siebie, prawda? Nie dla jakiej gazety, prawda? - Dla jakiej gazety z pewnoci nie. Jeli ju, to tylko dla jednej. Mojej. To nie jest jaka gazeta. Inaczej nie pracowabym tam i nigdy nie ruszybym swojej dupy z Nowego Jorku, aby by tutaj z panem. Chc to wiedzie tym razem gwnie dla siebie. Ma pan racj. Chc wiedzie, czy zabiby pan, majc tak moliwo, wszystkich Niemcw, pan, jako brytyjski oficer ydowskiego pochodzenia. To wszystko... - Wie pan co - odpar Anglik, zacigajc si papierosem - prosz mi wybaczy, ale zada mi pan pytanie jak dziennikarz z brukowca. Mam tylko dwie moliwoci, tak jak w tych gazetach, czer albo biel. adnych odcieni szaroci porodku. Na tym chyba polega fenomen popularnoci tych gazet. Tak albo nie, w jednym zdaniu przeczytanym pod obrazkiem w toalecie. Nie do, e si czowiek, prosz wybaczy wulgaryzm, wysra, to naby przy tym na dodatek, bez adnego wysiku, konkretnej wiedzy o wiecie. Najczciej tej, ktr i tak ju mia i ktra dokadnie odpowiada jego przekonaniom. A przekonanie jest jedno: yd musi chcie w obecnej sytuacji udusi goymi rkami wszystkich Niemcw. To jest, kurwa,

oczywiste. Gdyby byo si ydem, to take by si chciao. Spuszcza si wod, wyrzuca szmatawca do kosza, zapomina umy rce i wychodzi si z kibla z ulg w podbrzuszu i ze zrozumiaym oraz jedynie susznym, chocia tylko tymczasowym, poparciem dla ydw. Moe nawet nie dla ydw, ale z pewnoci dla ich prawa do odwetu. Ale to nie tak! Ja nie mog da krtkiej odpowiedzi pod zdjcie. Moja ona jest z Hamburga. Czysta, Niemcy nazwaliby to rasowo czysta, nieskaona adn obc krwi Niemka. Najbardziej dobry czowiek, jakiego znam. Nie - najlepszy. To byoby za mao. Najbardziej dobry. Wanie tak. Krtko mwic, nie zabibym adnego Niemca tylko z zemsty. Nie nosz w sobie uczucia zemsty. I nienawici take. To prawda, e wikszo ludzi lubi nienawidzi. Ludzie, ktrzy nienawidz, uwaaj si za osoby o niezomnych i wyranych pogldach. Aleja nie nale do nich. Chyba to chcia pan wiedzie, prawda? - zapyta, odwracajc gow w jego kierunku. Sucha go w milczeniu, rozgryzajc nerwowo okruchy tytoniu midzy zbami. Anglik mia racj. Dokadnie o to chcia go zapyta. O nienawi i o uczucie pragnienia zemsty. Ale wcale nie oczekiwa krtkiej, prostej odpowiedzi. Moe to tak zabrzmiao, ale nie spodziewa si od niego odpowiedzi tak lub nie. Bardziej interesowao go, dlaczego tak albo dlaczego nie. - Tak, wanie o to, ale nie chciaem pana urazi tym pytaniem - odpar spokojnie. Anglik si umiechn. - Nie urazi mnie pan. Szczerze mwic, jestem panu za niewdziczny. Nigdy wczeniej nie zastanawiaem si nad tym. Nie zostaem onierzem, aby zabija, bardziej interesuje mnie, dlaczego onierze zabijaj... A teraz, jeli pan pozwoli, zupenie zmieniajc temat. Za godzin, gdy nic nieprzewidzianego si nie wydarzy, powinnimy dotrze do miasta. Ustaliem, e przeka pana jakiemu oficerowi od propagandy, Amerykaninowi, w Bonnevoie. To dzielnica Luksemburga w poudniowo - wschodniej czci miasta. Rozlokowali si tam na kwaterach oficerowie ze sztabu Pattona. Bdzie tam pan wrd swoich. To spokojny i prawie zupenie niezniszczony fragment miasta. Zwracajc si do adiutanta, powiedzia: - Martin, pojedziemy do pnocnego Bonnevoie. Powiem ci dokadnie, gdzie si zatrzymasz, gdy ju tam dotrzemy. Przez kilkanacie minut jechali w milczeniu. Czu rodzaj rozczarowania i zniecierpliwienia. Odkd wsiad do samolotu w Newark, nie ma praktycznie adnej kontroli nad swoim yciem. Nie znosi tego. Pki co przemieszcza si po ciekach, ktre kto za niego wybiera. Z jednej strony byo to uzasadnione ca sytuacj, z drugiej jednak czu rodzaj dyskomfortu wynikajcego z tego, e on sam nie ma nic alternatywnego do zaproponowania.

To byo dla niego zupenie nowe i frustrujce. Chciaby zbliy si do wojny, ale nie wie nawet, gdzie obecnie ta wojna si rozgrywa. I nie chodzi mu wcale o to, aby by w jakim okopie nazajutrz po bitwie i czu cigle zapach prochu i krwi. To po pierwsze, nie ta wojna, a po drugie, to nie jego priorytety. On chciaby by nazajutrz, ale nie w okopach i nie z onierzami. Chciaby by nazajutrz, po tak zwanym wyzwoleniu - nie sdzi, e Niemcy tak to nazywaj - w jakim normalnym przecitnym niemieckim domu. Niemieckim! To by jego priorytet. Szlachetna madame Calmes w Luksemburgu moga czu, e jest wyzwolona, ale nie mg sobie wyobrazi, e tak samo czuje si jaka Frau Schmidt mieszkajca za Renem, kilkadziesit kilometrw na wschd od pensjonatu madame Calmes. wiadczyoby to o tym, e Frau Schmidt dopad niewiarygodnie ostry atak amnezji. To nie byoby dobrze. Przy amnezji zapomina si o wszystkim. W pierwszej kolejnoci o swoich winach. A on chciaby, midzy innymi, sfotografowa pokornych Niemcw, takich w fazie oczekiwania na pokut, ktrej jeszcze nie znaj. Arthurze swoimi wspomnieniami z pierwszej wojny i z tym, co si zaczo we wrzeniu trzydziestego dziewitego, nie wierzy w pokor Niemcw. Dlatego te nie wierzy, e obietnica poprawy i pokuta mog co zmieni. Ale pomimo to oczekiwa od niego obrazu Niemcw na kolanach, pokonanych i ponionych. Aby mie co naprawd dobrego na pierwsz stron. Takiego czego na poarcie zgodniaemu zemsty tumowi. Bez tumu nie ma przecie gazet. Wprawdzie wok Timesa skupia si specyficzny, bardziej wymagajcy, intelektualny lub aspirujcy do intelektualizmu tum, ale cigle jednak tum. Z drugiej strony, gdy taki tum ju zaspokoi swj pierwszy gd, to Arthur chciaby pokaza - podobnie jak on - take takich Niemcw jedynie tymczasowo pogodzonych, ale tak naprawd ukrywajcych swoj butn wiar w to, e strzaka biegu historii za chwil si odwrci. On osobicie chciaby doda do tego trzeci kategori Niemcw, tych naprawd szczerze cieszcych si z wyzwolenia. Wierzy, e i tacy istniej. Jedyne, czego za wszelk cen chciaby unikn, to pozwoli Niemcom si publicznie pokaja. Na przykad na amach ich gazety. Do tego w adnym wypadku nie chciaby si przyczyni. To byo tak bardzo naiwne w mentalnoci Amerykanw. Wystarczy, e jaki skoczony ajdak publicznie si upokorzy, posypie gow popioem, bdzie paka, przeprosi, przyzna si do bdu, powie przy tym jak formuk o niedoskonaoci czowieka, o optaniu przez diaba, o pragnieniu naprawienia krzywd i takie tam bajki, a zaraz stanie si jednym z nich. Amerykanie uwielbiaj, gdy kto wany, najlepiej kto z pierwszych stron gazet, jest dokadnie tak samo niedoskonay jak oni sami. Przez t niedoskonao staje si natychmiast godny przebaczenia. Dlatego wiedzia, e Amerykanie nigdy nie uwierz w amnezj, ale szybko

zaakceptuj amnesti. On osobicie by tej mentalnej, a tym bardziej rzeczywistej amnestii bardzo przeciwny, Arthur z kolei, pki co, wydawa si sta, wyjtkowo w tej sprawie, wyranie po stronie tumu. To musiaa by jedna z jego przemylanych strategii, poniewa Arthur brzydzi si tumem bardziej ni karaluchami. Poza tym nie mg nie wiedzie, jaki los Niemcy zgotowali ydom. To go niepokoio. Redaktor naczelny najbardziej wpywowej i najbardziej opiniotwrczej gazety w Ameryce zmiata problem bezprecedensowej - w swoich rozmiarach i w swoim okruciestwie - historii rzezi na ydach pod dywan. Sam bdc ydem. Musia w tym mie jaki swj cel. Arthur nic nie robi bez celu... Tylko raz go o to zagadn. W grudniu czterdziestego trzeciego podczas dorocznej boonarodzeniowej choinki w redakcji. Jedynego dnia w roku, gdy biura szacownej gazety zamieniay si w rodzaj placu zabaw dla rodzin pracownikw Timesa. Zawsze robili taki festyn, zanim pojawiaa si choinka na placu przy Rockefeller Center. Arthur uwaa, e najpierw musi by choinka w Timesie, a dopiero potem Rockefeller moe robi, co zechce. Arthur nie znosi klanu Rockefellerw. To byo powszechnie znane w redakcji. I poza ni take. Ignorowa wszystkie zaproszenia od tej rodziny. Uwaa, e Rockefeller to niebezpieczny, bezwzgldny rekin poykajcy wszystko i wszystkich w zasigu swojego wzroku. Pamita, e pewnego poniedziaku przy drzwiach prowadzcych do redakcji pojawio si ogromne akwarium. W wodzie pywa rekin. Prawdziwy, may, bo may, ale rekin. Na etykiecie przyklejonej do szklanej ciany akwarium by napis Rockefeller. To byo w drugim tygodniu grudnia. Arthur akurat wrci z Teheranu. Polecia tam jako przedstawiciel amerykaskiej prasy. Jako jedyny tym samym samolotem co Roosevelt. Chwalili si tym wytuszczon czcionk na pierwszej stronie. Pisali take, e konferencja w Teheranie dowioda jednoci Wielkiej Trjki i przybliya upadek Trzeciej Rzeszy. Nie pisali natomiast zupenie nic o tym, e w Teheranie, w ramach tej jednoci Roosevelt bez mrugnicia okiem odda Polsk Stalinowi. To nie byoby zbyt wygodne i politycznie poprawne. Przynajmniej w obecnej sytuacji. W czterdziestym czwartym miay si odby kolejne wybory prezydenckie. Na wyran prob Roosevelta, liczcego na gosy Polonii amerykaskiej, utajniono postanowienia Wielkiej Trjki w kwestii polskiej. Arthur jako jeden z pierwszych cywilw, poza tumaczami, wiedzia o tym utajnieniu. I mimo tak zwanej wolnoci prasy take utajni. Times, odkd tylko istnieje, drukuje na pierwszej stronie swj synny, chwytliwy slogan All the News That Fits to Print. Znaj go na pami nawet ci adepci

dziennikarstwa, ktrzy nie znaj angielskiego. Wszystkie wiadomoci, ktre nadaj si do druku. Wszystkie? Akurat! Co za bullshit? - pomyla. - To sowo, bullshit, take rozumiej ci, ktrzy nie znaj angielskiego. Czsto si zastanawia, czym naprawd jest obiektywizm prasy. Pamita oczywicie powan formuk definiujc to jako: przekazywanie wiadomoci niezalenie od wasnych uprzedze, odczu i pogldw. Ale im duej zajmowa si przekazywaniem informacji, tym czciej zauwaa, e paradoksalnie jest to jednak gwnie kwestia subiektywnego gustu. Zagadnity o to kiedy Arthur bez namysu odpar: - Stanley, my w caym grajdole i tak jestemy pedantycznie obiektywni! Popatrz, albo raczej posuchaj, co robi z obiektywizmem CBC albo NBC. My przy nich jestemy krysztaowo obiektywni. Ale nawet krysztay czasami maj rysy i pknicia. Dziennikarze pisz nieskrpowan prawd, ale potem troch j modyfikuj przed wydrukowaniem. Stanley, przecie sam to wiesz... Pamita, e oddalili si od tumultu rozkrzyczanych dzieci rozpakowujcych prezenty, stanli dyskretnie za choink i rozmawiali. Arthur by dziwnie zamylony. Trzyma kieliszek z winem w doni, ale nie pi z niego. By smutny. Arthur rzadko okazywa smutek. Nigdy wobec obcych. Mao kto wiedzia, kiedy jest smutny. W redakcji chyba tylko on. Ale on mia ten przywilej, e Arthur nie traktowa go jak obcego. By dla niego kim w rodzaju zaadoptowanego syna. Okazywa smutek w Ameryce to mona psychoanalitykowi, ktremu si za to sono paci. Nikt w Ameryce nie daje pienidzy smutnemu ebrakowi. Powiedzia mu to kiedy wanie Arthur. Mia tylko czciowo racj. To nieprawda, e nikt. On dawa pienidze take ebrakom, ktrzy nie zdyli si umiechn. Tym dawa o wiele wicej. Arthur upewni si, e nie ma nikogo w pobliu, i zacz mwi: - Stanley, komu jak komu, ale tobie nie musz tumaczy, e wolna prasa to nie wolnoamerykanka i wcale nie oznacza, e wszystko wolno. Powiem ci tylko tyle, zupenie midzy nami, Hitler to obkany, chory psychopata i morderca, ale prawdziwym rzenikiem jest Stalin. Udao mi si wywie poza Teheran i upi protokolanta rosyjskiego tumacza. To znaczy, nie udao mi si go upi. Rosjan nie mona chyba upi. Udao mi si go jedynie doprowadzi alkoholem do stanu, gdy przesta si ba i zacz mwi Ale i tak sprawdza, czy okna w hotelowym pokoju s szczelnie zamknite. To, co on opowiada o katowniach na Syberii, przekracza granice wyobrani. Moja ona nie moga tego sucha i wysza z pokoju. Dachau przy tym nabiera innego wymiaru. O Syberii nie moemy napisa, bo zdenerwujemy

Stalina, a Roosevelt nie chce, aby on si denerwowa. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Syszysz? Jeszcze nie teraz! Gdy Stalin ziewa, to cae brygady Armii Czerwonej zatrzymuj si na chwil. Gdy Stalin pierdzi, to cae dywizje. Gdy Stalin si zdenerwuje, to moe si cakiem i na dugo zatrzyma caa Armia Czerwona. A tego, oprcz Niemcw, nikt aktualnie nie chce. - I dlatego Roosevelt wysya mu za darmo nasze samoloty, dipy i czogi? - Brawo, chopcze, brawo! Nareszcie zaczynasz kapowa. Ano wysya. I to na gb! Bez adnego kwitu i bez adnej kontroli. Sowieci ykaj to wszystko, nie obiecujc nic w zamian. Przyklepanie przyszej wschodniej granicy Polski w Teheranie to tego najlepszy dowd. Stalin tak naprawd w dupie ma nasze dipy i samoloty. Jemu bardziej potrzebne s nasze ciarwki, benzyna i przede wszystkim ywno. Majc ciarwki i benzyn, moe rozwie po kraju ywno. To dla niego najwaniejsze. Czy ty wiesz, e na Ukrainie ludzie posuwaj si z godu do kanibalizmu?! To wszystko take wysya mu Roosevelt. Frankie D. nie chce ryzykowa awantury ze Stalinem. Ju woli kci si z Churchillem. Dla Roosevelta Churchill to wygadany, niepoprawny imperialista z cygarem, a Stalin to sympatyczny demokrata na swj sowiecki sposb. I na dodatek Stalin pozwala mu zapomnie o froncie wschodnim. Roosevelt jest szczliwy, e Sowieci walcz tam i zwyciaj. Za tak krwaw robot co im si przecie naley, prawda?! Roosevelt nie kapuje, e pomaga diabu. Wyobraasz to sobie, Stanley? Ja nie musz sobie tego wyobraa. Ja to wiem. Gdy bdzie po wyborach i, daj Boe, twj braciszek co z kolegami zmajstruje w Chicago, to pojawi si zupenie inna konstelacja i by moe nowy prezydent. Taki z jajami - powiedzia, rozwizujc krawat i ocierajc pot z czoa. - Arthur, czy ty naprawd sdzisz, e wybory co zmieni? - zapyta zdziwiony. Arthur spojrza na niego jeszcze bardziej zdziwiony i z umiechem na twarzy odpar tym swoim cynicznym tonem: - Chopcze, zapamitaj jedno. Raz na zawsze. Na cae ycie. Gdyby wybory zmieniay cokolwiek, to politycy ju dawno by je zdelegalizowali. A poza tym tak naprawd przed wyborami rk na pulsie trzymaj korporacje. Jedn rk. Drug mocno ciskaj jaja Roosevelta. Po chwili spowania i doda: - propos wyborw. Stanley, wierz mi, polityka to wybr mniejszego za. Teraz w czasie wojny ten wybr to alternatywa pomidzy grulic a rakiem puc. A propos puc. Gdy bdziesz tyle pali co teraz, to umrzesz przede mn na raka puc i nie dowiesz si, co

napiszemy pniej. A pniej napiszemy i o Dachau, i tym bardziej o Auschwitz. Ale jeszcze nie teraz. Przyjdzie na to czas. Obiecuj ci. Wic prosz ci, nie pal tyle. A teraz ju wrmy do wszystkich. Dzisiaj nie jest odpowiedni wieczr, aby zajmowa si polityk i zem powiedzia, chwytajc go za rami i prowadzc do holu redakcji wypenionego coraz bardziej haaliwym tumem. - Arthur, jeszcze tylko sekunda, skd wiesz, e Andrew jest w Chicago? - zapyta, zatrzymujc go. - A nie jest?! - szepn Arthur, umiechajc si do niego. - Przed Teheranem cigle jeszcze tam by... Ta rozmowa z Arthurem nic mu nie wyjania. Wrcz przeciwnie. Wszystko jeszcze bardziej zagmatwaa. Milczenie wok kani ydw w Europie jego zdaniem nie miao nic wsplnego z milczeniem wobec zbrodni Stalina. Ale moe on nie wie wszystkiego? Moe Arthur wanie to chcia mu przekaza? e on wie o wiele wicej. Szczeglnie t informacj o pobycie Andrew w Chicago? Moe... - Pomoe mi pan? - zapyta Anglika, sigajc do kieszeni marynarki, wycigajc zmit map i rozkadajc j na kolanach. - Chciabym jak najszybciej znale si w Niemczech. Ale, bro Boe, nie przed Pattonem. Bill, ktry mnie do pana dostarczy, uwaa, e najprdzej padnie Trewir. Co pan o tym myli? Anglik sign do przycisku lampy na suficie furgonetki i pochyli gow nad map. Dokadnie w tym momencie wjechali po raz kolejny do lasu. Gowa Anglika gwatownie opada, uderzajc o jego kolana. Struka krwi z jego rozbitego nosa poplamia map. - Martin - powiedzia spokojnie Anglik - czy mgby si na krtk chwil zatrzyma, prosz? Zaraz po tym, jak adiutant posusznie zatrzyma auto, Anglik sign do kieszeni spodni po chusteczk, najpierw dokadnie star plamy krwi z powierzchni mapy, a zaraz potem przysun chusteczk do swojego nosa. - Trewir zdobdziemy wkrtce - powiedzia, tamujc krew wypywajc na chusteczk. - Dzisiaj mamy poniedziaek, dwudziesty szsty lutego, oceniam, e to kwestia nie wicej ni tygodnia. Trewir nie ma dla nas zbyt duego znaczenia. Waniejsze jest Zagbie Ruhry, przekroczenie Renu i zajcie Kolonii oraz Dortmundu. Myl, e Niemcy skieruj wszystkie siy w okolic mostu w Remagen na Renie i oddadz Trewir bez wikszych walk. Zreszt tam nie ma co oddawa. Pod koniec grudnia na Trewir spado ponad

dwa tysice ton naszych bomb. cznie z napalmem. Myl, e w najbliszy poniedziaek moe pan tam zacz robi swoje zdjcia i pisa komentarze. Z Luksemburga do Trewiru jest najwyej szedziesit kilometrw, czyli okoo trzydziestu siedmiu mil. - Czyli Trewir jest podobny do Drezna, prawda? Najbardziej chciabym dotrze do Drezna... Anglik odsun w tym momencie do od nosa. Krew wypyna dwiema strukami na jego wargi i za chwil duymi kroplami opada na map. Nie zwraca na to zupenie uwagi. - Obawiam si, e pan teraz artuje, prawda?! - zapyta ze zdumieniem w gosie i nie czekajc na odpowied, natychmiast doda: - Nie ma na dzie dzisiejszy na wiecie drugiego takiego miejsca jak Drezno. Jeli specjalizuje si pan w fotografowaniu cmentarzy, to mgby pan tam teraz zrobi swoje najlepsze zdjcia. Podejrzewam, e aktualnie nie ma na wiecie bardziej monstrualnego cmentarza. Nawet w tej pana ogromnej Ameryce. Ale nie radz panu tam jecha. Nawet gdyby, zupenie teoretycznie, panu si to udao. Po pierwsze, jako Amerykanin nie byby pan z oczywistych wzgldw mile widziany w Drenie. Ci, ktrzy tam przeyli, doskonale wiedz, kto zamieni ich miasto w cmentarz. A po drugie, tam wkrtce bd Rosjanie. To bdzie ich strefa. Tak ustalono w Teheranie i potem potwierdzono w Jacie. - Wie pan co? Ja chciabym spotka Rosjan. Na przykad w Drenie. Anglik si rozemia. Przysuchujcy si ich rozmowie adiutant take. - Martin, moemy jecha dalej. Robi si pno - powiedzia Anglik stanowczym gosem, zwracajc si do adiutanta. Gdy tylko ruszyli i warkot silnika zaguszy ich rozmow, Anglik przysun si do niego i powiedzia: - Pan mnie zdumiewa. Prosz wybaczy, ale mam wraenie, e chciaby pan mie fotografie jak z akcji nowojorskiej policji w Bronksie w czasach prohibicji. Taka cosa nostra przeciwko policjantom? Tak wojn na ywo? Tego si nie da tutaj. Na czogach nikt nie przyczepia byskajcych lamp i nie wcza syren. Wojna jest czasami bardzo mao interesujca. Sam pamitam, gdy pewnego razu towarzyszyem jednemu porucznikowi w jego podry na tak zwany front nad Renem. Zauwayem, e w jego bagau byy kryminay Agathy Christie. Byo tam a tak nudno! Anglicy nazywali to nudn wojn, Francuzi drle de guerre. Poza tym nie radzibym panu, a nawet przestrzega przed zblianiem si obecnie do Rosjan. To jest bardzo kulturalny nard. Stalin wybi ich elit, ale ona si odrodzi. Jednak pomijajc elit, proci onierze, ktrych by pan spotka, maj prawo by zdziczali i godni odwetu. To, co Niemcy tam wyprawiali i co propagandowo nagania Stalin, jest trudne do

wyobraenia. Ale, pomijajc propagand Stalina, prawdziwe. Sysza pan, pytam teraz pana jako dziennikarza, o tym, co wydarzyo si w miejscowoci Babi Jar niedaleko Kijowa? Moe pan sysza? Nasz wywiad wsppracuje z waszym. Mam te informacje od naszego wywiadu. A oni maj je od Niemca. Przypuszczam, e kto w pana gazecie ma kontakty z amerykaskim wywiadem, prawda? Jeli wic bd powtarza to, co pan ju i tak wie, to prosz mi natychmiast przerwa. W lesie w pobliu Babiego Jaru znajduje si duy wwz. Pidziesit metrw szeroki i trzydzieci metrw gboki. I cignie si na dugoci kilku kilometrw. Wzdu tego wwozu, na jego dnie, pynie may strumie. Pod koniec wrzenia czterdziestego pierwszego, dokadnie dwudziestego dziewitego wrzenia, take pyn. Przez dwa i p dnia zbliaa si do tego wwozu kolumna ludzi. W dugich szeregach. Gdy docieraa do wwozu, ukraiscy pomocnicy esesmanw odczali od kolumny niewielkie grupy i zmuszali je do wejcia do wwozu. W rzdach po pidziesit. Wtedy wystpowaa kolumna esesmanw i strzaem z pistoletu w kark ukadaa w wwozie kolejn warstw trupw. W cigu trzydziestu szeciu godzin zabito w ten sposb w Babim Jarze 33 771 ludzi. Czyli okoo, prosz wybaczy mi t statystyk, pitnastu osb w cigu minuty. Warstwy zwok zatrzymay strumie ju po kilkunastu minutach. O tym take donis niemiecki agent naszemu wywiadowi. Stalin nie by tak dokadny jak nasz szpieg. Poinformowa jedynie swj nard, e w lesie koo miejscowoci Babi Jar faszyci w cigu dwch dni, strzaem w gow, zamordowali bestialsko blisko czterdzieci tysicy bezbronnych obywateli Zwizku Radzieckiego. Pomijajc te celowe niecisoci, aden z komunikatw w radzieckich gazetach nie wspomnia ani sowem, e wszyscy zabici to ydzi. Babi Jar to by pierwszy tak bestialski akt nagoniony przez Stalina. Prosz pamita, e to by czterdziesty pierwszy rok, czyli zanim Niemcy postanowili zastpi masowe rozstrzeliwania na froncie wschodnim obozami zagady w Polsce. Rozstrzeliwanie, nazwijmy to tak, byo dla Niemcw niewydajne. Co to jest pitnacie trupw na minut, gdy trzeba wybi miliony ludzi? I na dodatek co trzeba robi z tymi trupami. Pierwszy pomys Niemcw by do prymitywny, chocia skuteczny. Najpierw powstay tak zwane ciarwki gazowe. Nie komory gazowe, ale wanie ciarwki gazowe. Zamykano w takich samochodach maksymaln liczb ludzi i gazem ich wytruwano. Wedug raportw, ktre dotary do brytyjskiego wywiadu w grudniu 1941 roku, za pomoc tylko trzech takich samochodw przerobiono, cytuj za tekstem z raportu, okoo dziewidziesiciu siedmiu tysicy jednostek bez zauwaalnych zmian technicznych w stanie ciarwek. Jak zauway jeden z niemieckich technikw, wydajno jest najwiksza w przypadku chorych, starcw,

kalek, kobiet i dzieci. Ale to take byo zbyt mao. Std pomys tak zwanych obozw zagady. Najpierw powsta obz w Becu, potem w Sobiborze, potem w Treblince i Majdanku, a na kocu w Auschwitz niedaleko polskiego miasta o tej samej nazwie, gdy tumaczy j na niemiecki. Po polsku to miasto nazywa si Owicim. Obozy te pozwalay zlikwidowa najwicej ludzi w jak najkrtszym czasie. I najszybciej pozby si trupw. Std krematoria. Na przykad w Auschwitz przygotowanie projektu krematoriw zlecono midzy innymi niemieckiemu piekarzowi z Lipska. On, kto jak kto, doskonale zna si na piecach. Rosjanie do tej pory wyzwolili lub dotarli do kilku z tych obozw. Ponad miesic temu, dwudziestego czwartego stycznia, do Auschwitz. Wic doskonale wiedz, co si tam dziao. Posiadajc t wiedz, mona tylko nienawidzi. Nawet wbrew swoim pogldom... Dlatego nie radzibym panu zblia si w najbliszej przyszoci do Rosjan. Gdziekolwiek mogoby do tego doj. Zanim im pan wytumaczy, e nie jest pan Niemcem, moe ju pan dawno nie y. Na pana miejscu poczekabym na Trewir, a potem bym narysowa na mapie prost lini przez Trewir, z zachodu na wschd, i trzymabym si kierunku na poudnie od tej linii. Tam, moim zdaniem, bdzie spokojniej i bezpieczniej. Ile czasu chce albo raczej ile czasu musi pan tutaj zosta? - zapyta Anglik, spogldajc mu w oczy. Pomyla, e jak dotd sam sobie nie zada tego pytania. Jak dugo chcia tutaj by? Albo inaczej. Jak dugo powinien tutaj by? Jakie obrazy std chciaby przesa lub zabra ze sob? Jakie dla Arthura, a jakie wycznie dla siebie? Co powinno si wydarzy, aby wolno mu byo ze spokojnym sumieniem zdecydowa, e ma te obrazy i e nadszed czas, aby wraca do domu? Wraca?! Przecie dopiero co tutaj dotar. Przez chwil milcza, mylc o tym. Podnis paczk z papierosami lec na siedzeniu i poczstowa Anglika. Sign do kieszeni po zapaki. Pudeko upado na stalow podog furgonetki tu obok pciennej torby od madame Calmes. Palcami dotkn wypukoci w torbie. Podnis j i pooy na mapie przykrywajcej jego kolana. Po chwili wycign z niej karafk z winem zamknit szklanym korkiem uszczelnionym plastrem, jakiego uywa si do opatrywania ran. Obok karafki zawinita w lnian wzorzyst chust i przewinita czarn gumk znajdowaa si biaa, porcelanowa miseczka. Zdj gumk i odsoni chust. W misce bya porcja ryu. W samochodzie natychmiast zapachniao cynamonem. Poczu ucisk w gardle. Zaraz potem wzruszenie. - Jak ma na imi madame Calmes? - zapyta Anglika. - Nie wiem, nigdy jej oto nie pytaem. Ale nastpnym razem zapytam. Ma to dla pana jakie znaczenie?

- Tak, ma. Zawsze znaem imiona wanych kobiet w moim yciu... Oderwa plaster wok korka w karafce. Poda karafk Anglikowi: - Wypije pan ze mn za jej zdrowie? Obawiam si, e, niestety, nie mamy kieliszkw doda z umiechem w gosie. - Wypij... Siedzieli obok siebie w milczeniu. Podawali sobie karafk z rk do rk. W pewnym momencie Anglik zapyta: - A jaka kobieta jest dla pana teraz najwaniejsza? Za jak pan tskni? Poczu si w tym momencie troch dziwnie. W Ameryce nikt tak odlegy, w sensie emocjonalnym, jak Anglik od niego - oczywicie oprcz wcibskich dziennikarzy - nie odwayby si komukolwiek zada takiego pytania. Szczeglnie tej jego czci za jak pan tskni?. To byo jak draliwe pytanie zbyt ciekawskiego ksidza w konfesjonale. Ale pomijajc wszystko, to pytanie wanie pado. Zastanawia si przez chwil. Sowo tskni byo tak strasznie zuyte w dzisiejszych czasach. Amerykanie je wywiechtali, uywajc w kadej moliwej konfiguracji. Tsknili za gazet rano w niedziel, za brakiem korkw na drogach, za odnieonym chodnikiem w zimie lub za zim ze niegiem. Tsknota jako uczucie w poowie dwudziestego wieku zupenie si zdewaluowaa. On rzadko uywa tego sowa. Prawie nigdy. Dla niego tsknota oznaczaa dotkliwy brak kogo - nigdy czego - zwizany z tym niepokj, niespenienie, nerwowo, czasami bezsenno i oglne poczucie niepenoci w yciu. A to wszystko razem wzite czu bardzo rzadko. Czasami tskni w tym sensie za Andrew lub matk. Nigdy za ojcem. Zdarzao si mu take, e, powiedzmy, tskni za kobietami, ktre pojawiay si w jego yciu. Gdy nie byy dostpne. Bo on by daleko albo one byy daleko. Ale to naprawd nie bya tsknota. To byo raczej jak krtkotrwae niespenione podanie. Tak naprawd za nimi nie tskni. Brakowao mu po prostu seksu z nimi. Pragn ich obecnoci, ale tylko w tym jednym celu. Oprcz Jacqlin i teraz Doris. To byo dla niego niespodziewane i dziwne. To z Doris. Zna j tak krtko. Zaistniaa w jego yciu tak samo, jak zaistniao w jego yciu wiele innych kobiet. Przypadek, rozmowa, kolacja, flirt przy winie, takswka lub jego samochd, potem jakie ad hoc wymylone zaproszenie na dole pod domem, potem niemiae municie ust w windzie, potem muzyka z gramofonu i pierwszy prawdziwy pocaunek, potem krtki czas przekonywania na kanapie, potem pierwsze przyzwolenie, zamknite oczy, przypieszony oddech i jego donie pod materiaem sukienki lub bluzki, potem nago i dywan w jego pokoju lub jego ko, a potem Mefisto siedzcy na radiu ze swoj umiechnit mordk.

Z Doris byo inaczej od samego pocztku, a ju zupenie inaczej od tego istotnego momentu. Wcale nie musia jej pyta o nic na dole, potem w windzie to ona zrobia co, czego on nigdy nie odwayby si zaproponowa, a potem nie byo adnego zbdnego przekonywania. Jak dotd nie spotka tak przekonanej co do swoich pragnie kobiety. To ona wyznaczya kierunek i scenariusz caej tej niezwykej nocy, to ona dominowaa. To byo dla niego fascynujce. W zasadzie ju od pierwszego momentu, gdy spotka j w redakcji, czu jej dominacj. Zupenie si temu podda. A potem zamiast budzika zadzwoni Arthur i w kilka minut zmienio si jego ycie, i ona bya przy tym, i egnaa go, siedzc na schodach. I mieli tak mao czasu, aby ze sob rozmawia. Wertujc w pamici swj yciorys, zda sobie w tym momencie spraw, e zatrzymywa si na duej wycznie przy kobietach, z ktrymi chcia rozmawia. I ktre miay co do powiedzenia. Zatrzymyway go kobiety, ktre rozmowie daroway wicej namysu ni makijaowi. I gdy myli o tsknocie, to myli o nieodbytych lub przerwanych rozmowach. To dla niego znaczy tskni. Wanie to. Tskni za Doris... - Wie pan co? Tskni za rozmow. Za rozmow z t kobiet. Pierwszy raz bardziej za rozmow ni za sam kobiet. Chyba si starzej... - odpar w zamyleniu smutnym gosem i sign po karafk trzyman w doni przez Anglika. - Nie tskni pan za swoimi dziemi? Ja najbardziej tskni za Yaronem, moim synkiem. - Nie mam dzieci. Myl, e nie mam prawa mie dzieci. Jeszcze nie teraz. Majc dzieci, nie wolno y wycznie dla siebie. Jeli w moim yciu ktrego dnia pojawi si dzieci, to przestan tak y... Zbliali si do miasta. To byo nadzwyczaj dziwne. Wok panowaa zupena ciemno. Nie paliy si adne uliczne latarnie. Gdyby nie mde wiata w oknach mieszka, wcale by tego nie zauway. Anglik zwrci si do adiutanta i powiedzia: - Martin, sta przy bramie budynku biblioteki, za ratuszem, po poudniowej stronie. Zatrzymali si na duym placu wybrukowanym kamieniami, tu przy schodach prowadzcych do budynku, ktry przypomina mu paac. Jedynym miastem, w ktrym widzia podobny plac i podobny paac, by Boston... Andrew, odkd tylko skoczy studia, wymiewa Boston. Uwaa, e Boston jak adne inne miasto w Ameryce z jakiego dziwnego powodu koniecznie stara si by europejski i nadzwyczaj kulturalny. Pewnie przez t blisko Harvardu. Jednak te starania s nieudolne, a nawet chwilami aosne. Jego zdaniem jedynym amerykaskim miastem zbliajcym si

charakterem do Europy jest San Francisco. Co samo w sobie byo dziwne, poniewa San Francisco jak adne inne miasto przepenione byo Chiczykami i innymi emigrantami z Azji. Pomimo to, zdaniem Andrew, byo europejskie poprzez atmosfer wolnoci, take seksualnej, wikszej ni gdzie indziej tolerancji i rozpowszechnionej akceptacji dla innoci. Boston z kolei pozostawa cigle bardzo wiktoriasko pruderyjny, i to nie tylko dlatego, e geograficznie znajduje si w Nowej Anglii. I tylko ten zacofany wiktorianizm czy Boston z Europ. W Bostonie, podobnie jak w Hollywood, za arystokrat uchodzi kady, kto moe sobie przypomnie imiona i nazwiska swoich przodkw z poprzedniego pokolenia. W Bostonie uwaa si, e Europ mona sobie zbudowa, wcale nie wyznajc jej zasad. Dlatego sprowadza si do Bostonu statkami kamienie z Austrii, tak jakby nie mona ich przywie z najbliszego kamienioomu, i pokrywa nimi jeden plac. Potem tynkuje si drewnian bud na tym placu i wmawia si ludziom, e Boston przypomina Wiede. I wszyscy z kompleksami maj natychmiast wraenie, e jest europejsko i z prawdziwym smakiem. Potem w cigu kilku miesicy wyrzuca si ksigarnie, antykwariaty i mae sklepiki z okolicy tego placu i wprowadza si tam tak zwane dystyngowane restauracje. Take europejskie. I durni Amerykanie, gwnie ci pretendujcy do intelektualnej elity, w nich przesiaduj, pac za marne amerykaskie piwo z naklejk, ktrej nie potrafi przeczyta, bo ma w napisach umlauty, jak za piwo importowane prosto z Austrii i patrz w rozrzewnieniu na kocie by przywiezione - za ich podatki - statkami z Austrii, w poczuciu, e s w pobliu wiedeskiej Staatsoper i Mozarta, oraz dyskutujc o modnym ostatnio Freudzie, spotykaj si, w swoim mniemaniu, z apogeum kultury. I w jakim intelektualnym orgazmie tumacz sobie podnieconym alkoholem gosem dziury w mzgu Hitlera, take Austriaka, freudowskim kompleksem Edypa, przytaczaj na poparcie Junga i po kilku piwach z europejskimi napisami na nalepce chc wiczy w praktyce podwiadomy seksualizm Freuda. Jeli dama si zgodzi, to ju w ciasnej toalecie restauracji, ona koniecznie stojc lub klczc na sedesie, aby nie byo wida przez szczelin u dou jej stp, a jak nie, to wkrtce po wyjciu, na tylnym siedzeniu w samochodzie, albo u niego, albo u niej. Egal, gdziekolwiek si da. Tak dostojnie gal, po austriacku. W takim uroczystym nastroju to nie jest zwyky fuck, to jest fuck intelektualny. Dokadnie tak nazwa to Andrew. Czasami byo w nim tyle przesadzonej zgryliwoci, sarkazmu, cynizmu, a nawet zoci. Jego zdaniem najwikszy kompleks Europy mia sam Andrew...

Przypomnia to sobie, patrzc na ten plac, i zastanawia si, dlaczego jego brat ma na niego a taki wpyw. Cay czas, niemal obsesyjnie, rejestruje Europ w porwnaniu do jego myli i jego opinii. W midzyczasie Anglik wysiad popiesznie z samochodu i znikn za drzwiami budynku. A on wyszed przed auto z karafk w doni. Przyoy j do ust. Oprni prawie do dna. Za zdrowie Doris, pomyla. Schyli si i dotkn delikatnie doni wilgotnego od roztopionego niegu kociego ba obok swoich stp. Postawi karafk na kamieniu. Podszed do samochodu, otworzy baganik. Z walizki popiesznie wyj aparat. Zdj paszcz i rzuci go na plac. Pooy si na paszczu z aparatem w doniach. Dokadnie przed karafk. wiato docierajce z okien budynku odbijao si od karafki. Obraz czerwono - biao - niebieskiej flagi powiewajcej na dachu budynku rozszczepia si w pryzmacie utworzonym przez szko karafki. Podobnie jak odbicie plakatu z przekrelonym hakenkreuzem przyklejonym do jednego z okien. Obraz flagi w obiektywie aparatu przykrywa jak przezroczystym caunem obraz plakatu i jednoczenie wieci nad czerni krzya. Wszystko byo owinite niczym un rozproszonym refleksem czerwieni wina, ktre pozostawi w karafce. Byo magicznie. Potrafi sobie dokadnie wyobrazi rozoenie odcieni szaroci na kliszy. Naciska raz po raz przycisk migawki. - Czy pan potrzebuje pomocy? - usysza nagle kobiecy gos dochodzcy z gry. Jak wyrwany z letargu unis powoli gow, spogldajc w kierunku, z ktrego dotar gos. Cigle nie by tutaj i teraz. Cigle jeszcze oglda wiat przez obiektyw swojego aparatu. Rozstawione szeroko nogi w czarnych, wenianych poczochach. Krawd granatowej spdnicy tu nad kolanami, rozpita granatowa marynarka ze zot naszywk, donie o dugich palcach z winiowoczerwonym kolorem lakieru na paznokciach, biaa bluzka wsunita w spdnic nad paskim brzuchem, szerokie biodra wepchnite w spdnic, biaa bluzka wypchnita piersiami, zapita pod szyj brzowym rzemykiem, z ktrego zwisa bursztynowy kamie otoczony poyskujcym metalem, kosmyk jasnych wosw zakrywajcy fragment wypukego prawego policzka i dotykajcy szerokich warg, niewielka plamka jakiego okruchu przyklejonego do skry tu nad wargami, zadarty lekko nos, ogromne niebieskie oczy, maa blizna na skraju lewej brwi, zmarszczone, wysokie czoo, jasne wosy podniesione do gry. Sign po aparat. Pooy si na plecach. Kobieta si umiechna. Nacisn spust migawki. - Pomocy? Dlaczego? - odpar zdziwionym gosem, podnoszc si. Obok kobiety sta Anglik i umiecha si pod nosem. Dopiero teraz go zauway. Gdy tylko wsta, Anglik powiedzia:

- Pozwoli pan, e przedstawi, pani porucznik Ccile Gallay. Kobieta wycigna energicznie do w jego kierunku. - Ciesz si, e nic si panu nie stao - powiedziaa z umiechem - i e dotar pan do nas bezpiecznie - dodaa, odsuwajc kosmyk wosw od ust. Patrzya mu w oczy, powoli zapinajc guziki marynarki. Mwia nienagannym angielskim, ktrego akcent kojarzy mu si z Kanadyjczykami z Quebecu. Nie mg si powstrzyma. Wycign rk i delikatnie usun palcem okruch z jej twarzy. - Wybaczy pani - powiedzia - ale ten okruch zakca obraz pani twarzy. Zaskoczona tym gestem, opucia gow i odgarna nerwowo wosy, starajc si ukry zmieszanie. - Mam dla pana wiadomoci przesane z Nowego Jorku. Przeka je panu pniej, na kwaterze. A teraz... teraz musz, niestety, opuci panw. Odwrcia si i szybkim krokiem ruszya w kierunku otwartych drzwi prowadzcych do paacu. Patrzy na jej poladki, gdy wspinaa si schodami do gry. Anglik cierpliwie odczeka, a znikna za drzwiami. - Porucznik Gallay pracuje dla sztabu Pattona. Doskonale mwi po niemiecku i angielsku. I oczywicie po francusku. Jest Francuzk. Jedyny obywatel Francji u Pattona. I do tego kobieta. Jest wyjtkowa nie tylko swoj urod, co pan przed chwil mia okazj podziwia. Jest wyjtkowa na rne inne sposoby. - Co pan ma na myli? - zapyta zaciekawiony. - Sam si pan przekona - odpar tajemniczo Anglik. - Porucznik Gallay bdzie panu towarzyszy przez najblisze dni. A teraz pojedmy do kwatery. W furgonetce Anglik tumaczy adiutantowi drog do kwatery. To byo dla niego dziwne sowo. Kwatera kojarzya mu si wycznie z jakim zadymionym budynkiem penym nerwowych onierzy biegajcych z telegramami i rozkazami. Mapy na cianach i mapy rozoone na ogromnych stoach, nieustannie dzwonice na biurkach czarne telefony z czerwonymi przyciskami, wszystko zanurzone w szmerze wydobywajcym si z gonikw radiostacji. Wkrtce okazao si, e tak zwana kwatera to ogromna, secesyjna willa otoczona ogrodem. Gdyby nie wartownik stojcy przy bramie, pomylaby, e trafi do pomniejszonej dwa, trzy razy kopii willi Arthura na Long Island. Anglik wyjani mu natychmiast, e to porzucona posiado niemieckiego nazistowskiego arystokraty, ktry uciek w popochu do Niemiec tu przed wkroczeniem do Luksemburga aliantw. Arystokrata powizany by jakimi bardzo bliskimi koligacjami z Cosim Wagner, on kompozytora Richarda Wagnera, znanego ze swojego antysemityzmu i

gwnie przez to ulubionego kompozytora, wicej, niemale bogosawionego idola samego Hitlera. Oper Wagnera piewacy norymberscy Hitler obejrza czterdzieci razy i specjalnym listem nakazywa Goebbelsowi, aby staa si obowizkow oper dla caej niemieckiej modziey. Hitler wynosi Wagnera pod niebiosa, by jego obsesyjnym fanem i bardzo czsto w swoich przemwieniach do Wagnera si odwoywa. Wierz w Boga, Mozarta i Beethovena - z luboci cytowa Wagnera, dodajc za kadym razem: a ja take w Wagnera. Std w willi wszdzie znajduj si instrumenty muzyczne oraz Wagnerowskie pamitki. Niektre skandalicznie wyjtkowe. W salonie na pierwszym pitrze wisi na przykad za szkem rkopis eseju Wagnera pod tytuem ydostwo w muzyce. Bo Wagner nie tylko komponowa, ale take, niestety, czasami pisa. Ten tekst to prawdziwie blunierczy paszkwil poniajcy i opluwajcy ydw. Oczywicie po niemiecku. Amerykanie albo tego nie zrozumieli, albo im to zupenie nie przeszkadzao i uwaali, e jest to doskonae miejsce, aby ulokowa tutaj swoich oficerw. I ulokowali. W przestronnym salonie, do ktrego wkroczyli, nie byo ani jednej mapy. Nie dostrzeg take adnego telefonu. Na cianach zamiast map wisiay w zoconych ramach malowida rubensowskich pnagich tustych kobiet, na dwch dbowych stoach i na zamknitym pianinie w rodku salonu stay rzdy pustych butelek po piwie. Jedyne, co czyo kwater z tym miejscem, to onierze. Wcale nie byli zdenerwowani. Wrcz przeciwnie. Zrelaksowani, w porozpinanych mundurach siedzieli na skrzanych kanapach lub na przykrytej skrami marmurowej pododze. Wikszo z nich skupia si wok ogromnego, poncego i skrzypicego kominka. Nie dzwoniy adne telefony. Nie byo adnego popiechu. Byo przytulnie i leniwie, jak w zimowym, luksusowym hoteliku w Aspen, w Kolorado, wieczorem, po przyjemnym dniu spdzonym na nartach. Nie byo take ani jednej radiostacji. Z oddali dochodzia muzyka z gramofonu. Rozpozna Andrews Sisters. Odpowiednio do atmosfery tego miejsca pieway swj aktualny kawaek Rum and Coca Cola. Poczu si jak w Nowym Jorku. Taki sam skowyt jak w jego samochodowym radiu, gdy jedzie rano do biura. Nie znosi tego. Zawsze to wycza. Tutaj si nie dao. Trudno mu byo - gdy patrzy na t idylliczn sceneri - uwierzy - po raz kolejny - e jest na wojnie. Moda, niska dziewczyna w czarnej sukience przewizanej nad biodrami koronkowym fartuszkiem zaprowadzia go do pokoju na parterze. Wyrwa z jej rki swoj walizk. Protestowaa, mwic co po francusku. Nie rozumia ani sowa. Cay czas si umiechaa. Dotarli do drzwi pokoju. Nawet nie wie, jaki banknot wyj z kieszeni. Studolarwk, dwudziestodolarwk, a moe jednodolarwk. Nie zwrci na to uwagi. Nie miao to dla niego teraz adnego znaczenia. Dziewczyna szybko schowaa banknot do kieszeni fartucha i z

pku kluczy zwisajcych z metalowej obrczy wybraa jeden, otwierajc drzwi prowadzce do pokoju. Anglik podnis jego walizk i weszli do rodka. Poczu intensywny zapach wieej farby. ko stao w poprzek pokoju. Tu za kiem - biay fortepian. Na cianie za fortepianem wisiao ogromne krysztaowe lustro. Po przeciwnej stronie w rogu pokoju, jak gdyby objta dwiema pozacanymi obrczami, leaa ogromna porcelanowobiaa wanna. Wydawaa si wyrasta prosto z podogi. Nigdy nie widzia w swoim yciu takiego zestawienia w jednym miejscu: ko, fortepian i wanna... Podszed do okna i otworzy je na ocie. Wrci do Anglika. - Gdyby pan kiedykolwiek w przyszoci by w Nowym Jorku, a ja bd nadal y, to prosz, no, nie wiem, jak to wyrazi... to prosz da mi zna. Powie mi pan wtedy, jak madame Calmes ma na imi, a ja obiecuj, e nie bd pana, prosz mi wybaczy, pyta o nienawi. Znajdzie mnie pan, prawda? Nazywam si Stanley Bredford. Gdyby co, to w Timesie powiedz panu, gdzie mnie szuka. Nawet jeli bdzie to cmentarz. Nowy Jork wbrew pozorom nie jest taki duy. Prosz, niech pan mnie znajdzie... Anglik wysun rk. Zignorowa to. Objli si. - Znajd... - wyszepta Anglik. Po chwili stan przed nim na baczno i zasalutowa. Nie by pewny, ale wydawao mu si, e Anglik mia zy w oczach. Tak jak on...

Luksemburg, okoo poudnia, wtorek, 27 lutego 1945 roku Obudzi go dochodzcy z zewntrz dwik muzyki zakcany uderzeniami ramy okna o framug. Byo mu zimno. Przykry si pierzyn, ktr podnis z podogi. Chopin zakcany omotaniem okna! Nie mg tego znie. Nie dao si ani tego sucha, ani przy tym zasn. Wsta i ze zoci zatrzasn okno. Wracajc do ka, zauway dwie koperty lece na pododze tu przy drzwiach. Chcia wrci pod ciep pierzyn. I wrci. Nie mg jednak zasn. Muzyka ustaa. Nastaa cisza. Poczu dziwny niepokj. Wsta. Podszed do drzwi. Wrci z kopertami do ka. Na duej, pomaraczowej by napis: From Ccile Gallay for Stanley Bredford, strictly confidentlal. Na biaej kopercie nie byo adnego napisu. Bya jedynie zaklejona rodzajem woskowej pieczci. Otworzy j jako pierwsz. Na skrawku papieru wydartego z notesu odczyta tekst: Madame Calmes ma na imi Irne. Na drugie Imi Sophie. W naszych aktach widnieje

jednake raz jako Sophie Irne Calmes, a drugi raz jako Irne Sophie Calmes. Obawiam si, e to jakie niedopatrzenie w MI5 w Londynie. Postaram si to wyjani. Z wyrazami szacunku. JBL. Nie rozpozna wprawdzie inicjaw JBL, ale by pewny, e to od Anglika. Zda sobie spraw, e tak naprawd nie zna nawet nazwiska i imienia Anglika. Wprawdzie przedstawi si w tym miasteczku, do ktrego przywiz go szeregowiec Bill, ale w caym tym tumulcie tego nie zarejestrowa. Oho! - pomyla - madame Calmes istniaa wic nawet w aktach brytyjskiego wywiadu! I to dwukrotnie! Pewnie przez te pierzyny, ktre trzymaa dla cudzoziemcw w szafach swojego pensjonatu. A moe przez rozmowy, ktre mona byo podsucha przy kolejnej karafce wina? Okay. Postara si to zrozumie. Jest przecie wojna. Trzeba wszystko i wszystkich sprawdza. Nawet dobrotliw madame Calmes. Przez chwil si zastanawia, w jakiej kategorii i od kiedy on istnieje w tych aktach. - W kadym razie chciabym by we wszystkich brytyjskich aktach MI5 skojarzony razem z Irne Sophie Calmes. To chciabym, kurwa, z cakowit pewnoci! - powiedzia cicho do siebie, umiechajc si i zacierajc rce. Rozerwa bardzo tajn pomaraczow kopert od Ccile. Pomyla, e to imi samo w sobie jest erotyzujce. Nawet bez skojarzenia go z paskim brzuchem, wypukymi piersiami, napczniaymi wargami, jasnymi wosami i tym bardziej niezwykymi poladkami pod granatow, obcis spdnic porucznik Ccile Gallay. W kopercie byy dwie inne koperty. Jedna mniejsza, biaa, oficjalna, z piecztk Timesa, i druga wiksza, szara, bez piecztki, przewizana czarnym skrzanym paskiem. W pierwszej chwili nie by cakiem pewny. Przyjrza si paskowi bardzo dokadnie. Rozpozna obro Mefista! Wsta z ka. Usiad w fotelu obok fortepianu. Rozerwa bia kopert. Rozpozna kolawe pismo Arthura. Zacz czyta... Stanley, Twj kot jest spasiony jak winia. Jest chyba grubszy nawet od Ciebie. Byem wczoraj w Twoim mieszkaniu go nakarmi. Kupiem dla niego najlepsz woowin, jak mona dosta na Manhattanie. Ale pomimo to nie chcia je. Siedzia ze mn na fotelu i mrucza, gdy drapaem go za uszami. Nie wiedziaem, e suchasz Schumanna. Ta pyta leaa na Twoim gramofonie. Suchalimy tego razem z Twoim kotem. Ja Schumanna

suchaem ostatnio na moim lubie z Adrienne. To byo dwadziecia pi lat temu. Nie wiedziaem, e masz w domu nasze fotografie. Zabraem Ci jedn, t, gdzie Adrienne patrzy na Niagara Falls. Nie wiedziaem, e to sfotografowae i e ona bya taka pikna. Chocia powinienem wiedzie. Albo przynajmniej o tym pamita. Oddam Ci j. Fotografi. Ale najpierw mi j jako nasi graficy skopiuj. Poza tym Liza jest smutna. Odkd wyjechae, Liza zupenie przestaa si umiecha, a dwa dni temu pakaa, gdy posadzili kogo przy Twoim biurku. Wpada tam i pono si wyrzucia z Twojego pokoju tego gocia. Sam wiesz, jaka potrafi by Liza, gdy jest wkurwiona. Caa redakcja o tym szemraa. Nie mam pojcia, kto to by. Tutaj wiele rzeczy dzieje si poza mn. Ju nigdy nikogo tam nie posadz. Tak ustaliem. I moesz by pewny, e Liza tego dopilnuje. Arthur PS Stanley, moesz wrci, kiedy tylko zechcesz. Pamitaj o tym. Nie rb adnych gupstw. Prosz Ci... Wsta z fotela. Koniecznie musia zapali. Znalaz papierosy w kieszeni marynarki. Wrci na fotel. Postawi krysztaow popielniczk na klawiaturze fortepianu. Odpi spink w skrzanym pasku. Rzuci go na ko, rozerwa kopert... Bredford, kupiam maso. Mamy teraz bardzo duo masa... Rano budz si o godzin wczeniej, ubieram si dla Ciebie, wsiadam w metro na Greenpoincie i jad do stacji na Park Avenue. Potem stranik na dole w Twoim bloku oglda dokadnie moje prawo jazdy i sprawdza co w swoim grubym zeszycie. Robi to bardzo powoli. Mimo e powinien mnie ju doskonale zna. Za kadym razem jednak udaje, e mnie nie zna. Powiedzmy, e masz dobrych, bardzo uwanych stranikw. Prawdopodobnie lubi wcha moje perfumy. Potem umiecha si do mnie i pozwala mi przej do windy. Jestem pewna, e w drodze do windy wpatruje si w mj tyek. Cakowicie go rozumiem. Mam niezy tyek... Gdy otwieram drzwi do Twojego mieszkania, Mefisto miauczy na powitanie. Nie sdz, aby cieszy si z powodu mojej osoby. Chyba miauczy z radoci, e za chwil przestanie by godny. Potem przebiega szybko do kuchni i ociera si o wszystkie cztery nogi

stou. Kad mu jedzenie na talerzyku i nalewam mleka do miseczki. Potem opieram si o lodwk i opowiadam mu, e znowu tskniam za Tob. Nie zauwayam, aby to robio na nim jakiekolwiek wraenie. Myl jednak, e Mefisto udaje. On te tskni za Tob. Chyba jednak bardziej wieczorem ni rano. Tak jak ja. Ja take bardziej tskni za Tob wieczorami. A najbardziej noc. Dlatego wieczorem nie wracam na Brooklyn, tylko id z biura do Twojego domu i spotykam innego stranika. Tego zupenie ysego, chudego staruszka, tego, ktry mnie wpuci do Twojego ycia i do Twojego ka tamten pierwszy raz. On nie chce oglda fotografii z mojego prawa jazdy. Patrzy mi w oczy. I dlatego gdy przechodz do windy, to staram si najlepiej, jak potrafi, krci biodrami. Wieczorem Mefisto miauczy inaczej. I nie biegnie do kuchni. Natychmiast wskakuje na Twoje radio i patrzy na mnie. Najpierw podchodz do niego i szepcz mu do ucha Twoje imi. To go uspokaja. Potem siadam w fotelu, zapalam lampk, kad Schumanna na gramofonie i czytam wszystkie gazety. Chc wiedzie wszystko o tej Twojej wojnie. Najbardziej chciaabym z nich wyczyta, e si skoczya i e wkrtce wrcisz. Niekiedy czytam to na gos, aby sysza take Mefisto. Myl, e on take by chcia, aby ta wojna si skoczya. Dwa razy w tygodniu bior takswk i jad prosto z biura do Village Vanguard, zamawiam dwa wina, czasami dwa kolejne. Niekiedy wicej. Sucham z Tob jazzu i dopiero stamtd wracam do Twojego domu. Najczciej troch pijana. Wtedy przyciskam wargi do lustra w naszej windzie. I zaraz potem biegn tym wskim korytarzem do Twojego mieszkania. I natychmiast id pod prysznic i jeste tam ze mn. Czasami wchodz pod prysznic ubrana. Aby mg mnie rozebra. Bredford, uwielbiam, gdy mnie rozbierasz! Chocia zrobie to tylko jeden jedyny raz... Potem wracam speniona i naga do Twojego ka. Nastawiam budzik na trzeci albo czwart (nie mog sobie przypomnie, o ktrej tej nocy zadzwoni?), ale gdy zadzwoni, wstaj i id do kuchni, aby zrobi Ci kanapki. I rano wkadam je do mojej torebki i zabieram ze sob. Moja sukienka jest czasami rano nadal wilgotna. Dlatego trzymam w Twojej szafie dwie inne na zmian. W poudnie, gdy siedz na awce, jem te kanapki w Central Parku i opowiadam o Tobie na gos drzewom, to wierz, e w jaki mistyczny sposb syszysz to i czujesz moj obecno. Z parku wracam do swojego biura i patrz na wycit z atlasu map Europy, ktr przypiam pinezkami do ciany mojego cubicle, i zastanawiam si, w ktrym miejscu rosn Twoje drzewa.

Dwa dni temu przeyam pewien szok. W nocy wszed do Twojego mieszkania jaki starszy mczyzna. W pierwszej chwili chciaam sign po telefon i wezwa stranika. Ale gdy ten mczyzna prosto od drzwi przeszed do kuchni, zrezygnowaam. Mefisto by bardzo zaniepokojony. Potem ten mczyzna oglda fotografie stojce na Twoim biurku. Na kocu wczy muzyk z Twojego gramofonu i usiad w Twoim fotelu. Nie zauway mnie w ku. Dla pewnoci staraam si nie oddycha. Przykryam si kodr, a potem, gdy bya gona muzyka, wysunam ostronie gow. W pewnym momencie ten mczyzna zacz paka. Potem wsta, zgasi wiato w kuchni i wyszed. Mefisto natychmiast przybieg do mnie do ka, mocno si przytulilimy i przestaam si ba. Rano zdjam z szyi Mefista jego obro. Kupi mu now. Ta jest zbyt twarda i musi go uciska. Wepchnam do koperty ten list i przewizaam jego obro. Mefisto si ucieszy. Poznaam to po ruchu jego ogona. On chyba nie lubi adnych obroy wok szyi. Myl, e podobnie jak ty. Nie zao Ci nigdy w yciu adnej obroy. Mczyni z obroami na szyi i tak nie wracaj do swoich kobiet. A ja chciaabym, aby wraca. Do mnie. Bd wolnym kotem, ale bud si rano obok mnie. Niekoniecznie za kadym razem o trzeciej lub czwartej nad ranem... Wczoraj w czasie przerwy na lunch poszam do Twojej redakcji. Pomylaam, e to bdzie dugi i zdrowy spacer. Chciaam po drodze, przez nic nierozpraszana, myle o Tobie. W Nowym Jorku jest zupenie inaczej, gdy myli si o Tobie. Pada nieg, wiecio soce, a ja mylaam o tym, jaki nieg i jakie soce ty widzisz. Gdy tylko wymwiam przy recepcji Twoje nazwisko, natychmiast pojawia si tam bardzo gruba kobieta. Miaa chyba na imi Liza. Albo jako tak podobnie. Ale nie jestem pewna. Gdy pooyam kopert na ladzie recepcji, Liza natychmiast j zabraa i przytulia do swoich ogromnych piersi. Podejrzewam, e nie chciaa, aby dotkna tej koperty ta moda recepcjonistka. Nie wiem skd, ale Liza znaa moje imi. Obiecaa mi, e przekae to natychmiast w zestawie obszernej korespondencji do redaktora Stanleya Bredforda, ktry tymczasowo przebywa w Europie. Polubiam j. Gdyby Liza przekazaa mj list w jakim obszernym zestawie korespondencji do Ciebie, to prosz, wyuskaj t kopert i podzikuj Lizie. W moim imieniu take. Bo bardzo chc, aby wiedzia, e myl o Tobie. Praktycznie nieustannie. Doris PS Pragn Ci, Bredford. Take nieustannie...

Zapali kolejnego papierosa. Nie zauway, e poprzedni tli si cigle w popielniczce. Gdy pali dwa papierosy jednoczenie, to przewanie trafia do jednego wiata, w ktrym traci kontrol nad sob. Wtedy najlepsza bya aktywno. Skupi si na bardzo prostych, najbardziej podstawowych czynnociach. Takich wykonywanych automatycznie. Odkrci pozacane kurki przy wannie, zmoczy wosy ciep wod, wyszorowa zby nad umywalk, wysuszy rcznikiem gow, ubra si, wsun koperty do kieszeni marynarki, przewiesi aparat przez rami. W wskim korytarzu min drobn dziewczyn w czarnej sukience i koronkowym fartuszku. T z wczorajszego wieczoru. Przywitaa go serdecznym, niewymuszonym umiechem i przesuna wzek z czyst pociel, robic mu miejsce. Przeszed szybkim krokiem przez salon na dole. Znowu peen onierzy. Stara si udawa, e nikogo nie zauwaa. Z gramofonu znowu wykrzykiway siostrzyczki Andrews, w kominku pon ogie, na stole dalej stay piwa. Jeli sztab Pattona dalej bdzie tak wojowa, to on, kurwa, nie wrci do domu przed witem Dzikczynienia! - pomyla ze zoci. Trzasn drzwiami i wyszed. Szerok, wirow alej przeszed do bramy. Stranik nie zwrci na niego najmniejszej uwagi. Wska ulica poronita z obu stron wyysiaymi o tej porze roku platanami koczya si przy maym placyku z klombem porodku. Zatrzyma si, nie wiedzc, w jakim kierunku powinien pj. Wiedzia jedynie, e chce napi si kawy, zje buk, najlepiej z serem topionym, a potem zapali przy kawie papierosa. Nie by wcale pewny, czy takie najzwyklejsze rzeczy nie s przypadkiem jego chimer w miejscu, ktre jest tak blisko wojny. Najbardziej jednak chcia by wrd ludzi i patrzy na soce i drzewa, aby je opisa w licie do Doris. W oddali, w tej stronie, gdzie na niebie przez chmury momentami przebijao si soce, zobaczy sylwetki ludzi i przejedajce samochody. Dotar do skrzyowania z szerok ulic. Na granatowej tablicy przedziurawionej w kilku miejscach pociskami odczyta biay napis: rue des Gaulois. Kojarzy to z papierosami, ktre lubi. Skrci w t ulic. Mija zasonite aluzjami okna kamienic, przyglda si mijanym nielicznym przechodniom. Ulica bya opustoszaa. Gdyby nie rzadko przejedajce wojskowe samochody i rowerzyci, ktrych nie odstraszyo lutowe zimno, byaby zupenie pusta. Po chwili dotar do witryny maego sklepiku. Za nieskazitelnie czyst szyb na metalowych hakach wisiay pta kiebas i kaway misa. W rodku stay dwa prostoktne stoliki. Przez drzwi wydostawa si zapach gotowanych parwek. W dwch drewnianych skrzyniach przymocowanych do ciany leay buki. Poczu natychmiast dokuczliwy gd.

Wszed do rodka. Umiechnita kobieta z czerwonymi policzkami, w biaym, poplamionym krwi fartuchu, wysza natychmiast zza lady i bez sowa przykrya jeden ze stolikw cerat. Postawia na nim wazonik z plastikowym kwiatem i pooya n i widelec owinite w sztywno wykrochmalon serwetk. Za chwil, pomimo e nie zdy jeszcze wymwi ani jednego sowa, przyniosa ma filiank pachncej kawy, biay talerzyk i popielniczk. Wsta i sign po buk w jednej ze skrzy. Przekroi j noem, pooy na talerzyku i podszed do lady. Nie powiedzia ani jednego sowa. Nie chcia by rozpoznany jako cyniczny, arogancki Amerykanin. Chcia by zwyczajnym, godnym przechodniem z ulicy. Nie wie dlaczego, ale dokadnie w tym momencie przypomnia sobie Bronx... Gdy w Nowym Jorku trafia do dziwnych miejsc, to take stara si nie odzywa ani sowem. Te miejsca nie byy w adnej puszczy amazoskiej! One byy o wiele bliej. Albo w Harlemie, ale czciej w Bronksie. Nie chcia, eby rozpoznali po jego akcencie, e jest ze rodkowego Manhattanu. Ludzie w nowojorskim Bronksie, kilka stacji metrem od rodkowego Manhattanu, byli tak samo odlegli od siebie jak Luksemburg City w Luksemburgu od Bronksu. Chocia, pozornie, rozmawiali tym samym jzykiem, mieszkali w tym samym kraju, mieli t sam flag, ten sam hymn i t sam histori. W tym samym kraju?! Co za bzdura! Mieszkali w tym samym miecie! Ameryka bya podzielona granicami bardziej ni Europa. Nie byo tych granic na adnej oficjalnej mapie. Ale byy na innych mapach. Na przykad tej w mzgu analfabety, ktry nie zna sowa geografia i nigdy nie bdzie go sta, aby kupi jaki atlas. Na przykad Portorykaczyka, ktry sprzta zachlapan sperm, mierdzc moczem toalet na zapleczu mrocznego baru w Bronksie. Tylko raz by w takiej toalecie. Potem nakaza swojemu pcherzowi, aby si nieustannie rozszerza. Gdy ju bardziej nie mg, to paci rachunek, bra takswk i wraca do domu. On nie chcia si w Bronksie nawet wysika. Dla tego Portorykaczyka jednake to by jego wiat. A dekadencki rodkowy Manhattan z limuzynami podjedajcymi pod paace by daleko. Za grami i lasami. W jakiej baniowej Nibylandii. Luksemburg jest dla niego jeszcze o kolejne lasy i o kolejne gry dalej, bo Nibylandia po angielsku po prostu brzmi bardziej swojsko. I na dodatek jest tylko o 25 centw za bilet i kilka stacji metra dalej, patrzc w kierunku na poudnie. Tylko o 25 centw?! Za 25 centw mona kupi w Nowym Jorku - na dzisiejsze ceny z czterdziestego pitego roku - niadanie. Dla caej rodziny...

Stara si - bez sw - przekaza kobiecie z czerwonymi policzkami, e chciaby topionego sera na buce. Umiechajc si, symulowa ruch noa przesuwajcego si po powierzchni rozkrojonej buki. Kobieta wymawiaa kolejne sowa po francusku. Potem po niemiecku. Po chwili, widzc jego bezsilno, odesza od lady i znikna na zapleczu sklepiku. Wrcia z wiklinowym koszykiem. Ustawia na ladzie, na maych talerzykach, maso, marmolad, biay ser, zmielone krwistoczerwone miso z cebul, plasterek sera, pomaraczow past pachnc ryb i czekoladowy mus. Palcem wskaza najpierw na maso, a potem na biay ser. Pomyla, e to z pewnoci nie wina tej kobiety, e on nie wie, jak pokaza ser topiony. Wrci do stolika. Sign po filiank z kaw, wyrwa z notesu kilka pustych kartek. Zacz pisa... Madame D, mam wraenie, jak gdybym dobrn do miejsca, gdzie dawni kartografowie wpisywali na skraju mapy dalej s ju tylko smoki. A ja chciabym spotka te smoki i je sfotografowa. Ale pewien angielski oficer, ktry bardzo dobrze zna si na wojnie, mi to odradza. Uwaa, e mogyby to by ostatnie moje zdjcia. I nigdy bym ich nie zobaczy. A ja chciabym je zobaczy, a potem oglda je z Tob. I to mnie powstrzymuje. Bardzo chc wrci. Do Ciebie. Aby dokoczy nasz rozmow. I rozpocz wiele innych. Dlatego poczekam tutaj, a kartografowie przesun smoki. Dalej na wschd. Czytaem dzisiaj rano Ciebie. Liza wiedziaa, e czekam na Twj list. Ona zawsze wie, na ktre listy czekam. Ona take wie, po ktrych listach bdzie mi lepiej. Chocia Liza ma powody, aby nie przepada za takimi kobietami jak Ty. Jeste zbyt pikna i zbyt niezalena... Czytajc, doznaem pewnego rodzaju, nie wiem, jak to dokadnie nazwa, chyba rodzaju zawieszenia. Zapaliem papierosa, z popioem strzsnem ciarki, jakie wywoaa we mnie, rozkadaem Twoje myli na czynniki pierwsze, aujc, e uprzedzasz nimi moje. Potem zazdrociem Mefistowi Twojej bliskoci, a potem, czytajc czwarty raz ten fragment o azience, odurzyem si podaniem. I chciaem Ci dotyka. Bez opamitania i bezwstydnie. Ze spuszczonymi ze smyczy i obroy zmysami. Przegryzam teraz kanapk z masem i popijam j kaw. Jest mi przytulnie i czuj si bezpieczny. Bardziej ni niekiedy w Bronksie lub wieczorem w Central Parku. Chwilami zbyt bezpieczny. I wcale nie chodzi mi o to, aby by jakim bohaterem. Ta wojna, ktra si tutaj toczy, odsuwa si ode mnie i jest o wiele mniej dramatyczna ni ta opisywana na pierwszej

stronie Timesa. Odkd wyldowaem w Namur, czuj si jak niewidomy, ktrego dobrzy ludzie przeprowadzaj przez ulic. Sysz nadjedajce samochody, ale otoczony czyim troskliwym ramieniem i tak wiem, e cay i zdrowy dotr na drug stron. Wojn poznaj, jak na razie, tylko z opowieci tych ludzi. Ale to s jedynie opowieci, a sama wiesz, e ja jestem tak naprawd tylko ilustratorem. Nie wiem jeszcze, jak dugo tutaj pozostan. Za tydzie pod ladami jakiej armii lub dywizjonu - szczerze mwic, nie odrniam, co jest wiksze i waniejsze - i powinienem znale si w Niemczech. Chc najpierw dotrze do Trewiru, a potem, gdy kartografowie zmieni mapy i przesun smoki, do Kolonii, a stamtd o wiele bardziej na wschd, moe nawet do Frankfurtu. Stamtd chciabym z kopert zdj i penym, nawietlonym negatywem w aparacie powrci jak najprdzej do domu. To moe troch potrwa i zaley bardziej od generaw ni ode mnie. Dlatego zaczynam si obawia, e Mefisto moe mnie nie rozpozna, gdy wrc. Opowiadaj mu o mnie jak najczciej i dalej czytaj mu na gos gazety. To pojtny kot. Szybko skojarzy Koloni lub Frankfurt z moim powrotem i wrci na swoje radio, zwalniajc mi moje miejsce. Obok Ciebie. W ku. propos ka. Ostatnio bardzo intensywnie ni. Prawie kadej nocy wraca do mnie uporczywie jeden sen. Jest w nim wicej dwikw ni obrazw. Ju samo to jest dla mnie dziwne. Bo ja przewanie ni obrazami. Przerywam ten sen przebudzeniem. Budz si ze smutku. Budzia si tak kiedy? Z nieopanowanym smutkiem? Moda dziewczyna z mojego snu ma na imi Anna, jest kochana i jest zakochana. Ale Ann kocha take ocean. Pewnego dnia jej kochanek wypywa na pow ryb i ocean go z zazdroci zabija. Anna nie wie o tym, stoi na brzegu, pacze i czeka na niego. Czeka tak dugo, a zamienia si w ska i ocean z furi uderza w ni kad fal, chcc j wchon w siebie. To chyba przypadek dla psychoanalityka, aleja naprawd w tym nie sysz pacz Anny i sysz nieustanny ryk zazdroci fal oceanu. Nawet zamieniona w ska Anna nie naley w caoci do oceanu. Raczej znika w nim czciami, ale w caoci nigdy mu si nie podda. Czsto wyranie widz twarz Anny. Przeraa mnie ten sen. I zastanawia... Starszy mczyzna, ktry Ci wystraszy, to ten sam, ktry zadzwoni do mnie podczas naszej ostatniej nocy. Naszej jedynej i ostatniej nocy. Tylko on, poza Tob, ma klucz do mojego mieszkania i tylko jego wpuszcz na gr stranicy. On, przechodzc na dole, nie zerknie nawet na stranika. Po prostu przejdzie do windy. Stranika pozostawi komu, kto z nim przyjecha pod mj dom. Innemu stranikowi. On od lat nie rozmawia ze stranikami. On

ma swoich i im po prostu paci. To Arthur. Mj dobry przyjaciel. Waciciel gazety New York Times. On czasami potrzebuje kontaktu bardziej z kotami ni z ludmi. Przy ludziach nigdy, przenigdy nie pokazaby, e jest zdolny do paczu. Chociaby dlatego, aby nie da satysfakcji Rockefellerowi. Arthur nienawidzi jakiejkolwiek satysfakcji Rockefellerw. Satysfakcja ich klanu z powodu jego paczu by go najprawdopodobniej zabia. Dlatego, nawet przed pogrzebami najbliszych i najdroszych mu osb, Arthur znika na jaki czas i podejrzewam, e pacze w samotnoci. A kilka godzin pniej, przy grobie, ma twarz posgu. Bya, zupenie przypadkowo, pierwsz osob, poza - jak przypuszczam - jego on Adrienne, ktra bya tego wiadkiem. Napisz do Arthura, e Mefisto jest przekarmiony i e ma dzwoni, zanim nastpnym razem przyjedzie pod mj dom. I e to nie Mefisto odbierze telefon. Dlatego odbieraj telefony, jeeli bdziesz akurat w pobliu. I nie zdziw si, gdyby to byy guche telefony. Gdy odbierzesz, Arthur si wycofa, dobrze go znam, nawet spod mojego domu. Myl, e Arthur ju nigdy Ci nie przestraszy. Ale bdzie, gdy nie odbierzesz, odwiedza Mefista... Dzisiaj, zaraz po tym pnym niadaniu, pjd posucha drzew, a potem dokadnie zbadam zakamarki tego miasta. Dzisiaj nie chc jak lepiec by przeprowadzany przez ulice. Tak piknie nastrojony Twoimi sowami, chc by tylko z Tob. Jestem w Luksemburgu, to takie mae pastewko w Europie. Jeli nie znajdziesz go na swojej mapie w biurze, to znaczy, e skala kartografa bya le wybrana albo nie zerkna zbyt uwanie. Taka nieregularnie okrga plamka, troch pod lini przechodzc z zachodu na wschd przez Pary, ale nad lini przechodzc przez Reims, przytulona wschodnimi granicami do ogromnych Niemiec. Luksemburg jest tak may, e atwo go przeoczy. Chocia dziej si tutaj wielkie sprawy dla caej Europy. Moim zdaniem dziej si zbyt powoli, ale albo ja jestem z tej tsknoty za Tob zbyt niecierpliwy, albo taka jest kolej rzeczy i ja tego najzwyczajniej nie pojmuj... Jeli pozwolisz, bd Ci opowiada o tej wojnie. Bredford PS Doris, gdy ju wrc, to poprosz Ci, abymy przejechali si wind. Niekoniecznie w moim domu. Zatrzymasz j, tak jak ostatnio, midzy pitrami? A potem jeszcze raz w naszej windzie?

Skoczy pisa, zoy zapisane kartki i wepchn je za okadk swojego notesu. Pochonity mylami nie zauway, e tymczasem na jego stoliku pojawi si czajnik z kaw ubrany w rodzaj stokowatej czapki z flaneli, spodeczek wypeniony kawakami czarnej czekolady i oboona w lnian, zielon obwolut ksika. Otworzy na pierwszej stronie. Przeczyta tytu: Sownik angielsko - francuski. Odwrci gow i umiechn si rozbawiony do kobiety stojcej za lad. Da jej znak, e chciaby zapaci. Kobieta ponownie znikna w drzwiach prowadzcych na zaplecze. Po minucie wrcia z ma dziewczynk. Nie mia wtpliwoci, e to bya jej crka. Byy tak bardzo podobne do siebie. Wsta z krzesa i wycign portfel. Kobieta trzymaa w doni kretonow torb. Dziewczynka, wypchnita przez matk, stana przed nim i z rumiecem zawstydzenia na twarzy zacza powoli czyta z kartki tekst. Sowo po sowie, powoli i wyranie, po angielsku: - Bardzo dzikujemy Panu za wolno. Gdy dziewczynka skoczya, jej matka podaa mu torb i daa znak, aby schowa portfel. Dziewczynka natychmiast ucieka. Sta oniemiay, nie wiedzc, jak si zachowa. Sign po do kobiety i pocaowa j w rk. Kobieta mwia co ze zami w oczach, po francusku, wskazujc na torb. Odprowadzia go do drzwi sklepu. Wyszed na ulic. Caa ta sytuacja bya wzruszajca. Niezwyka. Zupenie nieoczekiwana. Przypomnia sobie charakterystyczne sowa Anglika: pomimo wdzicznoci, ktr na kadym kroku okazuje si wyzwolicielom.... Nie uwaa, e da tej kobiecie jakikolwiek powd do pomimo. Ale take nie czu, e on sam - osobicie - da jej take jakikolwiek powd do wdzicznoci. Ta wdziczno naleaa si komu zupenie innemu. W tym momencie inaczej zacz myle o Angliku, szeregowcu Billu i o wszystkich onierzach suchajcych przy kominku skowytu Andrews Sisters... Przeszed na drug stron ulicy. Skierowa si ku budynkom wyrastajcym na horyzoncie za niewielkim parkiem. W tym momencie usysza za sob dziecicy gos. Zatrzyma si i odwrci gow. Dziewczynka od wdzicznoci za wolno staa po drugiej stronie ulicy. Podbiega do niego i podaa mu ksik, ktr zostawi na stoliku. Sownik francusko - angielski oprcz torby penej kiebas i mis take nalea do tej wdzicznoci... Przewdrowa chyba cae miasto. Odwiedza kocioy, wchodzi na podwrka za frontonami kamienic w centrum miasta, zaglda do starych studni, pi wod z ulicznych pomp, zbiera ulotki lece na chodnikach i prbowa je czyta ze sownikiem. Gdy poczu zmczenie, siada na awce i przyglda si drzewom. Gdy poczu gd, siga do kretonowej torby. Tylko miejscami miasto przypominao swoj niedawn, wie histori. Kilka

budynkw zniszczonych wybuchami pociskw, kilkanacie innych z wybitymi oknami, powierzchnie kilku ulic rozjechane gsienicami czogw, kilka drogowskazw kierujcych do schronw. Najbardziej o pobliskiej wojnie informowaa obecno wojskowych samochodw, francuskich, amerykaskich, brytyjskich i kanadyjskich, oraz patriotyczne melodie wydobywajce si z megafonw na ulicach. Tu przed zmrokiem dotar do maego cmentarza w ogrodzie za jednym z ewangelickich kociow. Za bram na oddzielonym placu znajdoway si dopiero co usypane mogiy. Oddzielone od reszty cmentarza rodzajem potu utworzonego z lin rozcignitych pomidzy drewnianymi palikami. Na linach wisiay flagi, na kadej z piaskowych mogi pony wiece i na kadej lea wieniec owinity biao czerwono - niebiesk szarf. Przechodzi alejkami obok mogi. Na blaszanych, pokrytych czarn emali tabliczkach biae napisy. Nazwisko, imi, wiek i data mierci. Wszystkie daty z ostatnich miesicy. Jean, 21 lat, Horst, 25 lat, Paul, 19 lat.... Tak naprawd dopiero ten may cmentarz przypomnia mu, gdzie jest. Pnym wieczorem, w zwyczajnym, maym sklepiku przypominajcym mu kiosk z gazetami - absolutnie nie do pomylenia w Nowym Jorku - kupi butelk irlandzkiej whisky, spod lady, dziesi razy drosz ni w Nowym Jorku, i gauloise'y. Pomyla, e od dzisiaj bd to jego ulubione papierosy. Wrci do willi okoo dwudziestej trzeciej. Przemkn chykiem niezauwaony przez haaliwy salon do swojego pokoju. Rzuci na ko ubranie. Napeni szklank whisky i odkrci zote kurki przy wannie. Poczu przyjemne ciepo, zanurzajc si w wodzie. Z oddali dochodzia muzyka. Zamkn oczy, przekn whisky. Po chwili usysza pukanie do drzwi. Nie by pewny, czy przekrci klucz w drzwiach. Znajc siebie, przypuszcza, e na cae szczcie nie przekrci. W ten sposb nie musia wychodzi z wanny. Krzykn po angielsku. Usysza chrobot otwieranych drzwi. Wysun gow ponad krawd wanny i zobaczy okrge biodra porucznik Cecile Gallay. Wygldao na to, e w pierwszej chwili nie dostrzega go w wannie. Stana w otwartych drzwiach, rozgldajc si wok. Wysun gow i rce ponad wann i powiedzia: - Prosz wej. Jeli nie przeszkadza pani, e jestem nagi. Za chwil bd do pani dyspozycji. - Nagi? Do dyspozycji? - odpowiedziaa, wchodzc do pokoju i siadajc na ku. Nie, to mi zupenie nie przeszkadza. Po chwili wstaa, wrcia do drzwi i przekrcia klucz w zamku. - Martwilimy si o pana. Nawet bardzo. Pana angielski opiekun by tak przeraony, e wysa swojego adiutanta i dwa inne samochody, aby pana szukali. Musia go pan czym

oczarowa. On normalnie nie okazuje adnych emocji. Biedny chopak, mam na myli adiutanta, zjecha cae miasto. Mg pan nam zostawi jak wiadomo. Wystarczyaby kartka z informacj, e na przykad odechciao si panu ju tej wojny i wraca pan do domu. Ale to cudownie, e panu si nie odechciao - dodaa natychmiast z umiechem. Pomyla, e ona ma racj. Faktycznie, zachowa si troch po szczeniacku. Odczy si jak turysta od wycieczki rano i zacz zwiedza miasto na wasn rk, nie powiadamiajc nikogo. A wcale nie jest tutaj na wycieczce. Poczu si nieswojo. - Co pan pije? - zapytaa, prbujc, na widok jego zmieszania, zmieni temat. Przechylia si do tyu, wsparta domi o ko. Po chwili zsuna buty ze stp, podesza do wanny i signa po szklank stojc na krawdzi. Podniosa j do nosa i powchaa. Zaraz potem zanurzya w niej koniuszek jzyka i powoli przesuna nim wzdu warg. - Irlandzka, prawda? Jeli si nie myl, to stara, dobra paddy whiskey, przeszmuglowana prosto z Cork. Gdzie pan trafi na ten rarytas? - zapytaa zaciekawiona. Spojrza na ni zdziwiony. Pierwszy raz w yciu zetkn si z kobiet, ktra prbowaa rozpoznawa pochodzenie whisky po smaku i zapachu. - Zupenym przypadkiem. W maym sklepiku z gazetami - odpar z umiechem - i nie wiem, czy to akurat paddy. Wiem tylko, e rzekomo irlandzka. - Dolej panu. Gdzie pan postawi butelk? - zapytaa, patrzc na niego i rozpinajc powoli guziki marynarki. Zdja marynark i pooya j na klawiaturze fortepianu. Signa rk do tyu gowy i rozpucia wosy. W tym momencie jej biaa bluzka wydaa mu si o wiele bardziej opita ni wczoraj. Postanowi - wbrew caej tej dziwnej sytuacji - zachowywa si tak, jak gdyby lea w wannie ubrany, a ona nie moga dostrzec jego nagoci. - Butelka? - odpar, patrzc jej prosto w oczy. - Butelka stoi na pododze, tu obok pani stp, chciaem mie do niej blisko. Gdy schylia si po butelk, natychmiast odwrci si w wannie. Myla, e tak, gwnie dla niego, bdzie to jednak mniej krpujce. Nie chcia, aby widziaa reakcje, nad ktrymi nie mg zapanowa. Bo nie mg. Podsuna mu napenion szklank do ust. Gdy wzi j do rki, podesza do maego kredensu. Wrcia ze szklank, nalaa do niej whisky i usiada na krawdzi wanny. - Gdzie pan bywa przez cay dzie? - zapytaa, wkadajc rk do wanny i przepychajc fale ciepej wody na jego plecy i szyj. W tym momencie pomyla, e Anglik ma racj. Porucznik Cecile Gallay jest

wyjtkowa. - Najpierw wzruszyem si w sklepie misnym, a potem szukaem w miecie ladw wojny. A potem... potem mylaem, kiedy wreszcie bd mg przedosta si do krainy smokw. Delikatnie masowaa jego plecy i szyj. Milczaa. Podnosi si nieznacznie, podsuwajc swoje ciao w kierunku jej doni. Najpierw plecy i szyj, a potem gow. Wsuna palce w jego wosy i delikatnie, miejsce przy miejscu, uciskaa skr gowy. Nie wypowiedzieli w tym czasie ani jednego sowa. Po kilku minutach dotkna palcami jego czoa i zaraz opucia je do ust. Znalaza jego wargi. Rozsuna. Zamoczya palec w szklance z whisky i powoli rozprowadzaa krople pynu na jego wargach. Zacz delikatnie dotyka jzykiem jej palca. W tym momencie wrcia z domi na jego plecy. - Chciaby pan do smokw? Hmm... myl, e to jeszcze troch potrwa. Ale przyjrzymy si teraz temu spokojnie - powiedziaa, nie przestajc masowa jego plecw. Genera Millikin z trzeciego korpusu trzeciej armii Stanw Zjednoczonych dotrze wkrtce do Renu, to jest prawie pewne. George, to znaczy... Patton po spotkaniu z generaem Hodgesem ju to ogosi, wic to musi by pewne. Czy nie za mocno pana uciskam? Ma pan bardzo zesztywniae minie. Czy pan si czego boi? Mog mocniej? Genera Leonard ze swoimi dywizjami pancernymi z dziewitej dywizji powinien zdoby wany ze strategicznego punktu widzenia most Ludendorffa w pobliu Remagen. Jeli oczywicie Niemcy go wczeniej nie wysadz. Zamy, e nie wysadz. Gdy Leonard go zdobdzie, powinien natychmiast ulokowa si na przyczku na wschodnim brzegu rzeki i koniecznie go utrzyma. Leonard jak dotychczas zawsze dotrzymywa sowa. Na pana szyi jest maa blizna. Tu pod wosami. Tak jakby pana kto niedawno mocno ugryz. Ale ju zanika. Anglicy powinni wspomc przekroczenie Renu. RAF obieca, e roztrzaska wiadukt kolejowy w Bielefeld jakimi specjalnymi bombami. Patton bardzo na to liczy. Byam przy rozmowie Pattona i majora Caldera, dowdcy szeset siedemnastego dywizjonu RAF - u. W Bielefeld jest wane poczenie komunikacyjne. Musimy je koniecznie zlikwidowa. Calder twierdzi, e ich lancaster zlikwiduje ten wiadukt jak jedn magiczn, ogromn bomb, nad ktr Anglicy od dawna pracowali. Czy pan si gdzie uderzy? Tu nad prawym poladkiem ma pan zieleniejcy, ogromny siniak. Czy boli to pana, gdy tam dotykam? Obiecuj, e bd bardzo delikatna. Potem Patton planuje uderzy dwunastym korpusem trzeciej armii w okolicach Oppenheim i zbliy si do Menu. Dla Pattona, z jakich niezrozumiaych dla mnie

powodw, Men jest bardzo wany. Wie pan? Ma pan liczne poladki. Powiedziaa to ju panu kiedy jaka kobieta? W tym czasie genera Dempsey z drugiej armii brytyjskiej razem z pierwsz armi kanadyjsk powinni wsplnie przekroczy Ren w okolicach miasta Wesel. Ma doczy do nich dziewita armia Stanw Zjednoczonych generaa Simpsona. Patton wyda ju odpowiednie rozkazy. Gdy rozlokujemy si wok Wesel, to otoczymy Zagbie Ruhry i dotrzemy do dolnego biegu aby. To nieatwe, poniewa Niemcy bd si tam zaciekle broni. Zagbie Ruhry jest dla nich take bardzo wane. Najwaniejsze. Oczywicie poza Berlinem. Ale na szczcie to nie nasz obszar. Dlatego uwaam, e Niemcy zignoruj obszar na poudnie od Renu i przemieszcz wszystkie siy na pnoc. Nasz wywiad, na podstawie podsuchw, twierdzi, e genera Gustaw von Zangen, dowdca niemieckiej pitnastej armii, zosta ju o koniecznoci tego przemieszczenia poinformowany przez feldmarszaka Rundstedta. Czy mog dotkn pana poladkw? Bardzo bym chciaa. Dotkn... Tereny na poudnie od Renu powinny by wolne od, jak to pan nazywa, smokw ju wkrtce. JBL przekaza mi, e chciaby pan dotrze do Trewiru. Myl, e w cigu maksymalnie dziesiciu dni Trewir powinien by nasz i bdzie mg pan tam bezpiecznie dotrze. Mgby by nasz o wiele prdzej, ale mamy, nazwijmy to tak, problemy zaopatrzeniowe. Sama syszaam, jak zdenerwowany Patton krzycza do Eisenhowera: Moi onierze mog u swoje pasy, lecz moje czogi potrzebuj benzyny. Patton czsto przesadza, ale tym razem mia racj. Czy mgby si pan teraz odwrci? Sucha jej z zamknitymi oczami, poddajc si bezwolnie wszystkiemu, co jej donie robiy z jego ciaem. Przewidywane plany przemieszczania caych armii opowiadane przy masau poladkw brzmiay jak opowie o tym, co wydarzy si w scenariuszu jakiej planszowej gry dla dorosych. Gdyby kilka godzin temu nie by tak blisko tablic na przykocielnym cmentarzu, to moe by uwierzy. Ale by i pamita. Jean, 21 lat, Horst, 25 lat, Paul, 19 lat.... Nawet nie prbowa zarejestrowa w pamici tych wszystkich nazw miast lub mostw, nazwisk generaw, numerw korpusw, dywizjonw czy armii. Strategia wojny opowiadana w ten sposb kojarzya mu si jednoznacznie z opowieci szachisty, ktry przy filiance herbaty, w przytulnym zaciszu pokoju i swoich myli, planuje kolejn parti. Prawdziwi ludzie, konkretni onierze z krwi i koci, z datami urodzenia, w armiach, dywizjonach czy korpusach, tak naprawd nie istnieli. Byli jak powicane strategii niewiele

znaczce pionki na szachownicy. Ale mg si myli. Moe to tylko porucznik Ccile Gallay opowiadaa to tak, jak gdyby relacjonowaa pewien projekt. A moe wojna jest take tylko projektem? Jeli tak, to nic dziwnego, e wiat szeregowca Billa McCormicka wyda mu si o lata wietlne odlegy od wiata porucznik Ccile Gallay. Poza tym porucznik Ccile Gallay czsto w przyjemnie wyszukany sposb zmieniaa kontekst swojej opowieci. Zdawa sobie spraw, e powinien si skupi - suchajc jej kilka godzin temu - na armiach, ale pomimo to skupia si gwnie na tym drugim kontekcie. Trudno byo przy Ccile Gallay jemu, mczynie, w tych niezwykych okolicznociach pozosta tylko dziennikarzem. Otworzy oczy i zastanawia si przez chwil nad tym, co bdzie, gdy si odwrci. Tak naprawd nie wiedzia. Ccile Gallay zdawaa si by nieprzewidywalna. Nie czu wstydu. Tego z pewnoci nie czu. Wrcz przeciwnie. Chcia, aby wyranie i jednoznacznie dostrzega, co si z nim dzieje. Nie wiedzia, jak to jest u innych mczyzn, ale u niego - od pewnego poziomu natenia podania - pojawiao si trudne do opanowania pragnienie obnaenia si. Podniecao go, albo, dokadniej mwic, wzmagao jego podniecenie, samo uczucie, e kobieta to dostrzega, e patrzy na niego w tym momencie. Absolutnie klasyczny przypadek ekshibicjonizmu, wedug Freuda albo Junga, nie pamita dokadnie. Prawdopodobnie wedug nich obu. Czyta o tym kiedy w obszernym materiale nadesanym do Timesa. Nie mg sobie w tym momencie przypomnie numeru perwersji, pod ktrym psychiatrzy z tytuami profesorw zarejestrowali to w katalogu zbocze. Nie w jakim tam katalogu. W powanym, publikowanym na cay wiat katalogu Amerykaskiego Towarzystwa Psychiatrycznego. Pod oddzielnym numerem. Z pen nazw zboczenia i z przynalenym mu numerem. Bardzo naukowo i bardzo oficjalnie. Gdy ktrego popoudnia czytali dug list tych zbocze z Arthurem, to on przyzna si uczciwie do dwunastu, a Arthur, po czwartej szklance koniaku, do dwudziestu czterech. Arthur artowa, e szefowie powinni mie w sobie minimum dwa razy wicej perwersji ni pracownicy. Tylko wtedy, jak twierdzi z waciwym sobie sarkazmem, firma moe dobrze funkcjonowa. Obraz ycia seksualnego Amerykanw, jaki wyania si z tej czarnej listy profesorw, by grzeszny i mroczny oraz tak naprawd przypomina redniowieczne przekazy, albo raczej zakazy, ortodoksyjnych mnichw. Pamita, e studiujc t list perwersji, ucieszy si z faktu, e zboczenie polegajce na czerpaniu przyjemnoci i radoci z seksu - inaczej ni wedug redniowiecznych przekona - na szczcie si na niej nie znalazo. Gdyby tak byo, to on byby absolutnym zboczecem. Postawi szklank obok uda Ccile i pooy si na plecach w wannie. Dotar do najtrudniejszego momentu. Wiedzia, e nie bdzie mg unikn jej wzroku. Pomoga mu.

Wcale nie patrzya na jego twarz. Wpatrywaa si zupenie gdzie indziej. Musiaa zauway, e gwatownie wcign brzuch. Signa po szklank z whisky. Popijaa z niej duymi ykami i umiechaa si do siebie. Po krtkiej chwili odstawia szklank na podog, rozpia bluzk, pochylia si i pooya donie na jego podbrzuszu. - Jeszcze nigdy nie widziaam tatuau w takim miejscu - wyszeptaa - to musiao chyba pana bardzo bole?! Delikatnie przesuwaa opuszkami palcw po maym czarno - pomaraczowym ksztacie wyrysowanym pod wosami onowymi tu przy nasadzie penisa, na zawsze, na skrze jego prawej pachwiny. Taki grzech modoci z dzikich, odurzonych alkoholem i zawadiactwem studenckich czasw. Godo Uniwersytetu Princeton w prawie najwaniejszym miejscu mczyzny. Nie odway si wtedy na to najwaniejsze miejsce, jak niektrzy z jego bardziej szalonych kolegw. Teraz przez chwil tego aowa. Zastanawia si, czy gdyby mia to godo Princeton na penisie, to porucznik Ccile Gallay dotknaby go tam. Moe w kocu by dotkna?! Nie dotkna. Podniosa si i signa po rcznik lecy na maej drewnianej szafce stojcej obok wanny. Czekaa z rozpostartym rcznikiem w doniach, a wstanie i wyjdzie z wanny. Zacza go wyciera. Podnis rce do gry i poddawa si temu. Od czasu do czasu dotyka ustami jej wosw. Nigdy przedtem nie spotkaa go taka historia. Zupenie nie czu wstydu. Nie czu take zawodu. Czu jedynie zdziwienie. Bardziej tym, co si nie wydarzyo, ni tym, co si wydarzyo. Ubra si. Podszed do okna. Zapali papierosa. Ccile oddalia si od niego. Chodzia wzdu cian pokoju. W rozpitej bluzce, z rozpuszczonymi wosami, ze szklank whisky w doni. Przygldaa si obrazom i fotografiom na cianach. Czasami odrywaa od nich wzrok i patrzya mu w oczy. - Lubi pan Rachmaninowa? Sysza pan o nim? - zapytaa, podesza do niego i wycignwszy papierosa z jego ust, gboko si nim zacigna. - To rosyjski kompozytor, ale od wielu lat mieszka w pana kraju. Wybitny pianista. Rachmaninow mwi, e muzyki wystarcza na cae ycie, ale caego ycia nie starczy na muzyk... Jeli si nie myl, Ameryka przyznaa mu nawet swoje obywatelstwo. Musia pan o nim sysze! Zmar w swoim domu w Beverly Hills w Los Angeles, zupenie niedawno, w marcu 1943 roku. Chcia by pochowany w Szwajcarii, ale w tej sytuacji byo to niemoliwe. Uwielbiam go. A najbardziej ten jego rosyjski smutek. Chocia on sam uwaa, e tylko polski smutek jest prawdziwy. Tutaj na cianie wisi take portret Chopina. Ostatni koncert, jaki zagra Rachmaninow, to sonata Chopina, ta zawierajca Marsz pogrzebowy. Jak gdyby

wiedzia, e wkrtce umrze. Ma pan teraz ochot na chwil melancholii? Ja mam. Mog to panu zagra? Bardzo chciaabym co zagra dla pana... Zapia bluzk, cigna na powrt wosy, odsaniajc czoo, woya marynark. Wsuna stopy w buty. Usiada przy fortepianie i zacza gra. Sta przy oknie i wpatrywa si w ni. Po chwili przesta patrze. Zacisn powieki. Chcia tylko sucha. Nie. Nie zna Rachmaninowa! Ale teraz go sucha. Byo mu w tym momencie obojtne, e jest amerykaskim, niedouczonym durniem z dyplomem wydziau artystycznego Princeton i z idiotycznie aosnym tatuaem, ktry ten fakt uwieczni... Graa... Otworzy oczy. Wpatrywa si w jej donie przemykajce po klawiaturze. Te same donie, ktre przed chwil go dotykay. Czu uroczysto nastroju wypeniajcego powoli ten pokj. Tylko raz do tej pory dozna czego podobnego pyncego prosto z muzyki. A przecie kosztowa muzyki, i to tej na najwyszym poziomie. Bardzo czsto. Od bardzo dawna... Tylko raz... Ktrego wieczoru przy kolacji jego ojciec, tu po modlitwie, powiedzia, e w przyszy pitek jad do City. To byo dokadnie dwa tygodnie po tym, jak nadszed list z Princeton informujcy go o stypendium. Przez dwa tygodnie ojciec nie odzywa si do nikogo, ale tego wieczoru si odezwa. Tylko Andrew odway si zapyta: A po c to jedziemy do City?. Ojciec zignorowa go i nie odpowiedzia. Matka milczaa jak zawsze i on take milcza jak zawsze. Pamita, e ojciec pooy wtedy na stole obok chleba plik banknotw. Maj ubra si za to przyzwoicie, ostrzyc si i ogoli. Tak powiedzia. W czwartek przed tym pitkiem ojciec umy samochd. Pierwszy raz widzia, aby jego ojciec sam my samochd. Do Nowego Jorku dotarli wieczorem. Zamieszkali na jedn noc w rozpadajcym si motelu na przedmieciach Queens. W sobot wczesnym wieczorem stali z Andrew w garniturach przed motelem. Pamita dokadnie, jak piknie wygldaa matka w granatowej sukience i jak bardzo byszczay od ez jej oczy... Byo ju ciemno, gdy dotarli do ogromnego rozwietlonego wieowca w centrum Manhattanu. Przeczyta napis na frontonie budynku: Carnegie Hall. Ojciec podjecha ich rozpadajcym si dipem pod czerwony dywan koczcy si na krawniku. Wysiad, otworzy drzwi auta i poda matce rami. Wcisn banknoty i kluczyki od samochodu do rki modemu Murzynowi, ktry patrzy na ich samochd z otwartymi z pogardliwego zdziwienia

oczami. Po chwili szybko przeliczy banknoty i by jeszcze bardziej zdziwiony, po czym natychmiast skoni si z najbardziej udawanym szacunkiem. Andrew i on stanli za rodzicami. Prowadzeni przez chudego mczyzn w czerwonym surducie, wkroczyli do rozwietlonej krysztaowymi yrandolami ogromnej sali. Na rodku sceny sta czarny fortepian. Wok pachniay perfumy, stare, pomarszczone, bardzo brzydkie kobiety ciskay w doniach zociste torebki, pobrzkujc biuteri, a niektrzy mczyni byli w czarnych smokingach i mwili zupenie innym angielskim ni on. Usiedli na krzesach wyoonych mikkim winiowofioletowym pluszem. W rodku drugiego rzdu, tu przed scen. Potem na parkiet sceny wszed spocony, gruby mczyzna z byszczc w wietle reflektorw brylantyn na wosach, opowiada przez dziesi minut jakie idiotyzmy, aby na samym kocu powiedzie, e przy fortepianie zasidzie Igor Strawiski. A potem w sali zgaso wiato i do fortepianu podszed bardzo chudy czowiek w okularach. Skin jedynie gow w kierunku wypenionej po brzegi widowni i gdy ucichy oklaski, zasiad przy fortepianie i bez sowa zacz gra... A potem, gdy wsuchany zaczyna odczuwa wzbierajce w nim uniesienie, zdarzyo si co niezwykego. Siedzia po lewej stronie ojca. W pewnym momencie ojciec sign po jego do. Nigdy w swoim yciu nie otrzyma tyle bliskoci i tyle dotyku od ojca jak w chwili, gdy ten chudy mczyzna gra na fortepianie, a ojciec ciska jego do. Nigdy dotd i take nigdy pniej... Po koncercie uniony Murzyn podjecha ich dipem pod krawnik chodnika, na ktrym stali. Ojciec wepchn mu do rki kolejne banknoty i odjechali. Rano byli w Pensylwanii. Nie pamita, aby ojciec kiedykolwiek drugi raz umy ich samochd... Zapada cisza. Siedziaa przy fortepianie z opuszczonymi wzdu ciaa rkami i z pochylon gow. Podszed do niej. - Nawet pani nie wie, co mi pani podarowaa i jakie wspomnienie przywrcia odezwa si, usiujc zachowa spokj. - Chciabym... - Prosz ju wicej nie znika. Tak bez sowa - przerwaa mu w p zdania, wstajc od fortepianu. - Chciaabym jeszcze kiedy dla pana zagra. Podesza szybkim krokiem do lustra wiszcego naprzeciwko wanny. Poprawia wosy, naoya szmink na usta i bez sowa poegnania wysza z pokoju.

Trewir, Niemcy, sobota, pny wieczr, 3 marca 1945 roku Drugiego marca 1945 roku wojska amerykaskie bez wikszych walk zajy Trewir. Najpierw sam dowiedzia si o tym z wrzasku onierzy, potem wyczyta to - ze sownikiem w gazecie lecej w azience obok salonu willi, a jeszcze pniej wieczorem potwierdzia to oficjalnie Ccile. Od ratusza w Luksemburgu do centrum niemieckiego Trewiru jest okoo pidziesiciu kilometrw - powoli uczy si myle w kilometrach - czyli mniej ni trzydzieci dwie mile. I to nie prost drog, t na skrty, wzdu kreski wyrysowanej owkiem na mapie. Normalnymi drogami. To znaczy drogami, ktre kiedy istniay. Przynajmniej na jego mapie, tej przestarzaej, jeszcze sprzed wojny, ktr Arthur wepchn do koperty przekazanej mu w Nowym Jorku. Szacowa, e jeli wyjad przed wschodem soca, to dotr do Trewiru okoo poudnia. Nawet uwzgldniajc najbardziej katastrofalne okolicznoci wojenne. Bardzo si myli. I Ccile take. Uwaaa, e skoro bd mieli auto od Pattona, z flagami i wszelkimi przepustkami, to powinni dotrze do Trewiru wczesnym popoudniem. Ale wczesnym popoudniem byli ju wprawdzie w Niemczech, ale dopiero przy Konz. Najpierw gwne drogi byy dla nich nieprzejezdne ze wzgldu na pierwszestwo wojskowych kolumn. Z kolei boczne, nawet te lene, byy zbyt niebezpieczne ze wzgldu na prawdopodobn moliwo zaminowania ich przez uciekajcych Niemcw. Jadc, widzieli zepchnite na pobocza wraki pozostae po samochodach i transporterach, ktre przypadkowo wjechay na tak min. W niektrych z nich nadal znajdoway si resztki porozrywanych eksplozj cia onierzy. Poprosi Ccile, aby przy jednym z takich wrakw mogli si zatrzyma. Wysiad z samochodu i z aparatem w rku podszed do lecej na dachu zielonobrzowej furgonetki. Szyby boczne byy nienaruszone. Pokryte botem zmieszanym z krwi nie pozwalay dostrzec niczego we wntrzu auta. Przeszed ostronie przed auto i stan naprzeciwko otworu po przedniej szybie. W kbowisku powyginanych rur i kawakw blachy, przykryte gbk z siedze i resztkami czarnego skaju leay fragmenty cia. Gowy w hemach, z otwartymi oczami, oddzielone od korpusw, oderwane od tych korpusw rce z zacinitymi piciami, donie oderwane od tych rk. Wszystko to widzia dokadnie przez obiektyw aparatu, gdy naciska spust migawki. Kiedy wrci przeraony i blady do ich auta, Ccile powiedziaa: - No to dotare w kocu do swojej krainy...

Potem ponad trzy godziny stali w punkcie kontrolnym w Konz. Nie pomogy ani flagi na aucie, ani perswazje i insygnia na mundurze Ccile, ani piecztki i podpisy na przepustkach, ktrymi Ccile chciaa przekona onierzy. Twierdzili, e maj wyrane rozkazy, aby nie przepuszcza na wschd adnych cywilw. Take tych z amerykaskimi dokumentami. A on by cywilem. Jeli cokolwiek ich przekonywao i by moe mogo wzi gr nad biurokracj, to uroda Ccile. Obserwujc j podczas pertraktacji z onierzami, zastanawia si, dlaczego ona tego nie zauwaa. Gdyby on podchodzi do onierzy w punktach kontrolnych i wyglda tak jak Ccile, to w pierwszej kolejnoci umiechaby si, trzepota rzsami i zaczyna mwi z jeszcze bardziej francuskim akcentem. Niestety, porucznik Ccile Gallay koniecznie chciaa by oficerem bez pci. Ale przy jej subtelnej kobiecoci i przy jej wygldzie byo to prawie niemoliwe. Czasy jeszcze nie dorosy do tego, co sobie wymylia Ccile Gallay. W poowie dwudziestego wieku, a szczeglnie pod koniec wojny wiatowej, miejsce kobiet byo - wedug czasw poowy dwudziestego wieku zupenie gdzie indziej. Ccile Gallay wydawaa si tego nie zauwaa i przedzieraa si przez ycie - prawdopodobnie jak przez takie wanie lub nawet wiksze zapory na drogach - aby dotrze do swojego celu. I zwaywszy na wielko oporu wiata w tej materii, dziwnym, szczliwym trafem dotara bardzo daleko. W salonach sztabw ze swoj wiedz, egzotyczn biografi, modoci i niezwyk urod bya pewnie interesujc ciekawostk, ale na zewntrz salonw bya tylko kobiet. Dla wiata kobieta, pki co, nie jest wiarygodna jako osoba podwaajca rozkazy mczyzn. Nawet jeli ma na mundurze te same naszywki co ci mczyni. Na przejedzie przy Konz szczerbaty brytyjski kapral ujcy gum dokadnie tak wanie uwaa. I na dodatek siga, cznie z hemem, do brody Ccile. Pewnie dlatego kaza im zjecha na pobocze i czeka, dopki nie sprawdzi tych papierw dokadnie. Nie byo wiadomo, jak miaby to sprawdzi, tym bardziej dokadnie, bo przy drewnianej barierze w poprzek drogi nie byo niczego, co przypominaoby radiostacj lub co w tym rodzaju. Nie zjechali na pobocze. Ccile, wiadoma, e tak zwane sprawdzanie zajmie duo czasu, tak duo, aby przykadnie ukara j za podniesiony gos i jej wzrost, kazaa kierowcy pojecha w kierunku Westwall. Kierowca doskonale wiedzia, gdzie to jest. Po drodze Ccile opowiadaa mu, dokd jad. Wok Konz Niemcy od 1938 do 1940 roku wybudowali wzdu swojej zachodniej granicy okoo czterdziestu bunkrw. To byo i jest niespotykane w skali adnego kraju. Blisko wier miliona robotnikw przez dwanacie godzin na dob wkopywao si w ziemi i wznosio betonowe ciany eliptycznych konstrukcji. Niemcy po ataku na Polsk we wrzeniu 1939 roku spodziewali si gwatownej riposty ze strony Francji,

ktra odpowiednimi traktatami obiecaa Polsce pomc w przypadku militarnego ataku. Niemcy, podobnie jak Polacy, dali si nabra na te zapewnienia. Naiwni Polacy zostali pozostawieni bez pomocy Francuzw, Anglikw zreszt take, a Niemcy zostali z kilkudziesicioma bunkrami, ktrych nikt nie chcia ostrzela nawet z myliwskiej dubeltwki. Ju latem 1940 roku nie byo tutaj adnego robotnika. I tym bardziej adnego onierza. Ale dla miasta Konz te poronite krzakami winoroli, opustoszae bunkry pene ptasich gniazd i wiewirek, ktre spdzay tam zimy, byy fatalne. Pod koniec czterdziestego czwartego Konz byo tak samo intensywnie bombardowane przez RAF jak Trewir. Miay by zbombardowane tylko bunkry, ale tak dla pewnoci zbombardowano take kawa miasta. Ciekawe, e bunkry si ostay prawie nienaruszone. To byo zdumiewajco podobne do scenariusza w Drenie. W Drenie take gwnym celem nalotw miaa by maa stacja kolejowa. Ta stacja take pozostaa nienaruszona. A Drezna praktycznie nie ma... Spacerowali pomidzy labiryntem betonowych cian wyrastajcych jak cylindry z ziemi. Zacz pada nieg, soce nisko nad horyzontem tylko kawakiem swojej powierzchni wydostawao si spoza chmur. Szaro chmur mieszaa si z pomaraczow barw promieni zachodzcego soca. Gdy on robi zdjcia, Ccile opowiadaa mu o gruboci cian, o szerokoci i wysokoci otworw strzelniczych, o planach Niemcw poczenia bunkrw sieci podziemnych kanaw. Wiedziaa to wszystko w najmniejszych szczegach. Porucznik Ccile Gallay bya nie tylko adna, bya przede wszystkim mdra. A przy tym przepiknie graa na fortepianie. W szczeglny sposb. Wiele rzeczy stawao si w jej obecnoci szczeglnych. W cigu ostatnich trzech dni w Luksemburgu przekonywa si o tym na kadym kroku... Wyjechali z willi dopiero o wschodzie soca. Mieli wyjecha wczeniej. Ale zaspa. Byo cigle ciemno, gdy obudzio go gone pukanie. - Czekamy na ciebie - powiedziaa umiechnita Ccile, gdy odemkn drzwi - nie pal teraz, zapalisz w samochodzie. Spokojnie, spakuj wszystko, poczekamy... Wsuna rk przez szczelin drzwi i pogaskaa go po policzku. Pakowa w popiechu walizk, wrzucajc ubrania rozwieszone w szafie. Wbieg do azienki z otwart walizk i jednym ruchem zsun wszystko, co stao na porcelanowej pce pod lustrem. Myjc zby, wrci do pokoju. Rozglda si uwanie i w skupieniu wok. Podbieg do biurka i zebra porozkadane fotografie. Ostronie wsun je do koperty. Na pododze tu przy ku leay zapisane kartki wyrwane z notesu. List do Doris. Pisany przy

wietle wiecy nad ranem. Zebra je, nachylajc si i zagldajc pod ko. Sign gbiej po ostatni kartk. Wszed na chwil do azienki. Zmoczy ciep wod rcznik i wrci popiesznie do pokoju. Biay fortepian sta si dla niego bardzo szczeglny. Bardzo osobisty i jeszcze bardziej intymny. Nie chcia na nim zostawi ladw ostatniej nocy. Delikatnie zacz ciera z klawiatury czerwone plamy po winie. Pord plam, pomidzy biaymi i czarnymi klawiszami, znalaz kolczyk Ccile. Z rubinowym kamieniem. Musiaa go zgubi ostatniej nocy... Nigdy nie wrcili w rozmowach z Ccile do tematu jego niecodziennej kpieli. Tak jakby si to nigdy nie wydarzyo. Nastpnego dnia spotkali si okoo poudnia. On zwraca si do niej per pani porucznik, ona do niego per panie Bredford. Ta oficjalno bya bardzo zabawna i na swj sposb wprowadzaa w ich relacje nastrj dziwnej gry psychologicznej. Postanowi tego nie zmienia. Najpierw zaprowadzia go do zakadu fotograficznego na obrzeach rynku. Weszli stromymi schodami na strych starej kamienicy. W rogu przy oknie zasonitym kocem stay na stole kuwety i pachniao chemikaliami. Lubi ten znajomy zapach. Garbaty mczyzna rozmawia chwil po niemiecku z Ccile. Wygldao, e znali si bardzo dobrze. Potem przyj od niego rolki z filmami i poda mu kartk z pokwitowaniem. On wycign portfel i wsun go do rki Ccile. Zupenie nie potrafi oceni, co tutaj ile kosztuje, i tak naprawd nie chcia tego wiedzie. Ccile wycigna pienidze i pooya na stoliku obok kuwet. Gdy wyszli na schody, powiedziaa: - Stary Marcel zrobi to najlepiej. Mamy wprawdzie w sztabie swoje laboratorium, ale zdjcia stamtd zawsze wygldaj, jakby wywoywano je moczem chorego na nerki laboranta. Ja take przynosz wszystkie swoje filmy do Marcela. Po wyjciu od Marcela zaprosi j na kaw do sklepiku na rue des Gaulois. Kobieta z czerwonymi policzkami wybiega zza lady i go obja. Serdecznie i mocno, jak kogo z rodziny lub starego, dobrego przyjaciela. Usiedli z Ccile przy stoliku i pili kaw. Poprosi, aby Ccile przetumaczya ser topiony na francuski. Po chwili na stoliku pojawi si koszyk z bukami i cztery rodzaje sera topionego rozoone na znanych mu ju talerzykach. Zanim wyszli postanowi tym razem nie prosi o rachunek - pooy na stole plik banknotw i przycisn go koszykiem z bukami. Potem obeszli cae miasto i Ccile opowiadaa swoj wersj jego historii. Wiedziaa, e

interesuje go wojna, wic skupia si w swoich opowieciach na skomplikowanych losach tego maego kraju. O prbach cakowitego przyczenia Luksemburga do Trzeciej Rzeszy, o nieudanym, zorganizowanym przez Niemcw referendum w padzierniku 1941 roku, o ruchu oporu, ktry si temu przeciwstawi, i o przymusowym powoywaniu mczyzn do Wehrmachtu od poowy 1942 roku. Ci, ktrzy si na to nie godzili i wystpili przeciwko temu w oglnokrajowym strajku w kocu sierpnia 1942 roku, zostali rozstrzelani przez gestapo albo przetransportowani do pobliskiego obozu koncentracyjnego w Hinzert, albo przesiedleni na daleki polski lsk. Ci zmarli, przeraajco modzi chopcy na cmentarzu - Jean, 21 lat, Horst, 25 lat, Paul, 19 lat - to ci, ktrzy nie chcieli da si wcieli do Wehrmachtu i ktrych demonstracyjnie, dla nauczki innym, rozstrzelao gestapo 31 sierpnia 1942 roku w odpowiedzi na strajk generalny bdcy sprzeciwem wobec zarzdze nazistw. - Pewnie trudno w to panu uwierzy, ale umarli za Luksemburg, ktry jest o wiele mniejszy od pana Nowego Jorku... - dodaa na kocu. Wyczu nut ironii w jej gosie. Przestao to na niego dziaa. Przyzwyczai si ju przez ten czas pobytu w Europie, e jako Amerykanin jest traktowany tutaj jak niedouczony ignorant. Z definicji. Postanowi, e jutro pjdzie do biblioteki, wiedzia, gdzie si znajduje wedug Anglika zajechali przecie pod bibliotek - i wypoyczy jakie podrczniki historii. Jeli bd mieli po angielsku. I bdzie czyta je ca noc. Aby przynajmniej czciowo rozumie, o czym opowiada Ccile. W bibliotece, do ktrej uda si zaraz po niadaniu nastpnego dnia, nie mieli adnych ksiek. Wszystkie przeniesiono do archiwum, aby nie ulegy zniszczeniu - poinformowaa go tumaczka, ktr przywoaa przeraona jego wizyt stara bibliotekarka siedzca w paszczu i w rkawiczkach przy biurku w lodowato zimnym pokoju penym pustych regaw i pek na cianach. Archiwum znajduje si poza miastem - dodaa tumaczka, ogldajc uwanie jego legitymacj prasow i paszport - jeli pan chce, to zapisz panu adres. Jedynie z kurtuazji poprosi o ten adres. Pomyla, e douczy si historii Europy innym razem, a na razie bdzie milcza, suchajc opowieci Ccile. Po wizycie w bibliotece wrci do swojego pokoju w willi i napisa list do Doris, a po poudniu poszed na rynek i wspi si stromymi schodami do ciemni na strychu starego Marcela. Prawie wszystkie zdjcia byy w porzdku. Oprcz dwch z cmentarza. Jego zdaniem niedowietlone. Marcel zauway jego rozczarowanie. Podsun mu krzeso, przyzwalajc usi przy kuwetach. Wcisn mu do rki rolk z negatywem, pobieg do drzwi i

zamkn je na klucz. Wrci do pracy przy kuwetach, a potem razem czekali, a wyschnie papier. Marcel wycign spod stou butelk z samogonem. Wpatrywali si w wiszce na lince dwie kartki papieru, przypite drewnianymi klamerkami, i pili na zmian wdk z butelki. Kolejna dziwna i niezwyka dla niego sytuacja. Pomyla, e w Europie to musi by jaki powszechny zwyczaj lub ceremonia, i dowody bliskoci i zaufania bardzo czsto wyraa si wsplnym piciem alkoholu. Mocno pijany, wrci ze strychu Marcela do willi i przyczy si do onierzy w salonie. Pijc z nimi piwo, przysuchiwa si opowieciom o ich onach, narzeczonych, dziewczynach. Oglda fotografie wycigane spontanicznie z portfeli. Kiwa gow, wpatrujc si w rozemiane twarze modych kobiet na wyblakych, pogitych zdjciach: Joan w kuchni, Susanne podczas urodzin Patricka, ich syna, Marilyn na lubie brata, Diane kpica ich creczk, Jane przy choince w domu jego rodzicw, Jennifer na play w Mattituck na Long Island... Stsknieni modzi mczyni bardzo pragncy opowiada o swojej tsknocie. Pierwszy raz wyciu zda sobie spraw, jak bardzo wane jest mie kogo, do kogo si tskni. Dla tych modych mczyzn wok niego byo to chyba najwaniejsze. Jednoczenie wcale im to nie przeszkadzao gapi si z jednoznacznym godem w oczach na mod dziewczyn w czarnej sukience przewizanej nad biodrami koronkowym fartuszkiem. I w jej siostr bliniaczk take. Tsknicy za swoimi Jennifer, Jane, Marilyn i wieloma innymi wywiconymi w mylach Madonnami z fotografii mczyni nie przestawali ani na chwil by samcami. On nie mia adnej takiej fotografii w swoim portfelu... Nie pamita, po ktrej butelce piwa zaczo mu si wydawa, e siostry Andrews piewaj przepikne arie. W kadym razie by to dla niego wyrany znak, e dokadnie w tym momencie powinien zakoczy ten kolejny dzie. Nie pamita take, czy sam dotar do swojego pokoju. W kadym razie dotar i nastpnego ranka pierwsze, co zrobi, to wsun gow pod strumie zimnej wody pyncej ze zotych kurkw w wannie. Potem podszed do okna i zebra obu domi z parapetu wiey puszysty nieg, ktry napada w cigu nocy, i natar nim twarz, ramiona i klatk piersiow. Dotkliwe zimno spowodowao, e nieprzyjemne uczucie wirowania w gowie troch ustpio. Mimo to pitek, drugi marca 1945 roku, zacz cigle bardzo pijany... Wrci do ka i z caych si stara si nie zamyka oczu. Tylko wtedy sufit nie krci si wok yrandola, a on nie czu, e chce zwymiotowa. Mia gigantycznego kaca. Nie pamita,

kiedy przesta sobie obiecywa i powtarza w mylach, e ju nigdy, przenigdy nie bdzie pi, i zasn. Okoo poudnia obudzi go przeraliwie gony krzyk dochodzcy z salonu. Owin si popiesznie przecieradem i wybieg z pokoju. onierze zgromadzeni wok oficera odczytujcego z kartki rozkaz podpisany przez generaa G.S. Pattona przypominali mu tum otumanionych kibicw na stadionie podczas dzikiego witowania zwyciskiego meczu swojej druyny baseballu. Nie rozumia baseballu, gwnie dlatego, e go nie znosi. Nie mg poj, co takiego kieruje ludmi, e s gotowi powici czas tak niewanej rzeczy jak baseball. Ale tutaj i teraz, wbrew pozorom, nie chodzio o baseball. Amerykanie zajli Trewir!!! Wrci podniecony t wiadomoci do swojego pokoju. Wyrwa kilka kartek z notesu i zacz pisa. Chcia to opisa. To miejsce, ten moment, to przeycie. Nie wiedzia, dla kogo. Chcia to po prostu utrwali sowami, zanim zniknie lub wyblaknie w pamici. I potem, kiedy podzieli si z innymi. Nigdy wczeniej nie czu tak silnie tej potrzeby. Przypomnia sobie, jak Arthur ktrej nocy - gdy po wydarzeniach w Pearl Harbor przesiadywali caymi nocami w redakcji, czekajc niecierpliwie na nowe wiadomoci z Hawajw - powiedzia do niego: - Stanley, przyjdzie taki czas, e fotografowanie przestanie ci wystarcza, bdziesz chcia pisa, i to nie tylko dla siebie, bdziesz chcia pisa dla innych. To jest bardzo mocne pragnienie, ale pomimo to tylko niewielu ludzi mu ulega. Bo ich lk jest silniejszy ni to pragnienie. Strach przed posdzeniem o beztalencie, strach przed posdzeniem o grafomani, strach przed obnaeniem siebie, bo pisanie to take poddanie si przecie czatujcemu na swoje pierwsze pi minut ekshibicjonizmowi, strach przed poczuciem niewanoci historii, ktre chcieliby opowiedzie w swoich fabuach. Ten paraliujcy strach dusi w nich to pragnienie i powoduje, e ksika, ktr nosz w sobie, ktra si ju w nich pocza, nigdy si nie narodzi. Ale niektrzy nie poddaj si temu lkowi i zaczynaj rodzi t swoj pierwsz ksik. Ja, starzec, tak naprawd nigdy jak dotychczas nie zdobyem si na tak odwag. Zawsze co mnie powstrzymywao. Pisanie dla mnie byo i cigle jest aktem uroczystym, jak uczestnictwo w wanym obrzdku religijnym. Padam natychmiast na kolana. U nas, ydw, tych starszych i prawdziwych, a nie tych przyszywanych, nowych ydowskich emigrantw z Brooklynu, ma to inne znaczenie ni u ateistw i innowiercw. Prawdziwy yd nie napisze kartki z yczeniem do Boga nieumyty i w krtkich spodniach! A tym bardziej nie pjdzie w

krtkich spodniach i mokasynach, aby wepchn j w cian Paczu. Nie! To nie tak. Dlatego gdybym ja pisa ksiki, to zasiadabym do tego w smokingu. Najlepszym, jaki mam. Ale ja nie mam adnego smokingu, Stanley. Ty dobrze o tym wiesz, e nienawidz smokingw. Przypominaj mi przebrania klownw z cyrku. A dla mnie cyrk to smrd pierdzcych, poganianych batem koni i ogromne, zapakane oczy wystraszonych soni. Czy zauwaye, jak dua jest za sonia, Stanley? Przypatrz si kiedy... Wyskrobaem w midzyczasie z mzgu kilka by moe wanych ksiek - doda na kocu - i cigle si obawiam, e nawet moja szuflada mnie wykpi, gdy zamkn w niej swj pierwszy rkopis. Ale ty, Stanley, to co innego. Ty jeste mody. I na dodatek masz wraliwo, ktrej ja nigdy nie posiadem. Widz j w twoich fotografiach. S czasami - jak to kiedy powiedzia mj ulubiony ydowski pisarz Franz Kafka, majc na myli ksiki, a nie fotografie - niczym siekiera, ktra rozbija zamarznite w nas morze. Tobie si to udaje... Dlatego gdy tylko poczujesz to cinienie w sobie, to si nie wahaj. Pisz. Pozbd si lku pyncego z pytania, co inni pomyl albo powiedz. Zawsze znajd si mae pieski, ktre bd ci szarpa za spodnie. Sam wiesz, e krytycy musz istnie. Publikujemy ich nawet. Za due pienidze. Sam wiesz, jak krytycy deptali Hemingwaya po jego pierwszych powieciach. Ale pyta pisarza, co myli o krytykach, to tak jak pyta latarni uliczn, co sdzi o pieskach, ktre podnosz tyln nog i na ni sikaj. Bd jak ta uliczna latarnia. Miej to po prostu w dupie! Pisz, chopcze. Pisz... Tego dnia Ccile spotkaa si z nim dopiero pnym wieczorem. Usiedli na najwikszej kanapie w rodku salonu i przekrzykiwali jazgot onierzy, ktrzy byli jeszcze bardziej podchmieleni i jeszcze bardziej haaliwi ni zazwyczaj. Doskonale widzia ich apczywe spojrzenia niemal obapiajce ciao Ccile. Jednak aden z nich si do nich nie dosiad. Gdy ktry z nich prbowa, wystarczao jej uniesienie w grymasie brwi, aby natychmiast rezygnowa z tego pomysu. Ccile bya zamylona. Wyczuwa w tonie jej gosu zmczenie, a nawet smutek. Na wstpie potwierdzia, e Trewir zosta zajty bez wikszych walk i praktycznie bez ofiar w ludziach po stronie aliantw. - Dla losw wojny nie ma to wikszego znaczenia, moe oprcz psychologicznego i propagandowego - powiedziaa. - Ale i ono, jak pan sam widzi, si liczy. - Wskazaa z umiechem na witujcy tum onierzy wok nich. - Ju jutro moe pan tam by. Jeli pan zechce - dodaa oficjalnym tonem, spogldajc na kartki papieru, ktre przyniosa ze sob i

rozoya na kolanach. - Udao mi si zdoby piecztki i podpisy na wszystkich potrzebnych dokumentach. Chce pan, prawda? - Podniosa gow i popatrzya mu uwanie w oczy. Oczywicie, e chcia! Nareszcie otworzya si droga do miejsca, w ktrym bardzo chcia si znale. Nareszcie! - Kiedy mgbym tam wyruszy? zapyta, nieudolnie ukrywajc swoje podekscytowanie. - Moe jutro? Przed wschodem soca? - odpara, zgarniajc kartki z kolan i starajc si nie patrzy na niego. Chwyci porcz kanapy, przysun si bardzo blisko do niej i delikatnie dotkn wargami jej policzka. - A wic jutro, przed wschodem soca - wyszepta. W tym momencie usysza gone oklaski i okrzyki dochodzce z salonu. Ccile nie odwrcia nawet gowy. Patrzya na niego, zupenie ignorujc wrzaw, ktr on swoim gestem nieopatrznie wywoa. - Prosz nie zwraca uwagi na tych wygodzonych samcw - skomentowaa z umiechem - ju dawno si do tego przyzwyczaiam. Po duszej chwili signa do skrzanej wojskowej torby lecej obok jej kolan i wydobya z niej butelk. - Ta sama. Irlandzka. Przebiegam wszystkie spelunki w tym miecie, aby j znale... Tutaj, na tej kanapie, ta sama whisky nie smakowaa tak jak wtedy w wannie. Chocia bya dokadnie ta sama. Oryginalna paddy irish whiskey z irlandzkiego Cork. Nie pamita, w ktrym momencie haas w salonie sta si tak nieznony, e z trudem dao si rozmawia, nie krzyczc. W pewnym sensie by wdziczny tym onierzom. Najbardziej wtedy, gdy zniecierpliwiona Ccile przysuna wargi do jego ucha i dranic go ciepym powietrzem wydychanym z ust, powiedziaa: - Panie Bredford, ja teraz wezm nasz whisky i pjd do toalety. Pan posiedzi tutaj jeszcze kilka minut, a potem dyskretnie wstanie i udajc zmczenie, wrci do swojego pokoju. Bd czekaa na pana pod drzwiami pana pokoju. Sam pan przyzna, e tutaj nie da si normalnie rozmawia, prawda? Moe tak by? - zapytaa, umiechajc si do niego i poprawiajc wosy. - Nie moemy wsta z tej kanapy i wyj razem, bo zapewniam pana, e jutro w sztabie byby to temat waniejszy i bardziej szczegowo dyskutowany ni wyzwolenie Trewiru...

Nie czekajc na jego odpowied, wsuna butelk do torby i podajc mu rk - jak przy bardzo oficjalnym poegnaniu - wstaa. Po chwili znikna w zauku korytarza. Przeszed do swojego pokoju. Nie widzia jej, ale wiedzia, e tam jest. Czu zapach jej perfum. Gdy otwiera drzwi, stana za nim, ocierajc si o niego biodrami. Przepuci j przed sob. Zdja marynark i rzucia j na ko. W doni trzymaa butelk. Usiedli obok siebie na krawdzi wanny. Milczeli. Podaa mu butelk i wychylajc si do przodu, dotkna palcami biaej politury blatu fortepianu. Pierwszy raz w yciu nie wiedzia, co ma zrobi. Po chwili opara gow na jego ramieniu. Wsun ostronie palce w jej wosy i zbierajc je w kosmyki, zacz caowa. Nagle zsuna buty ze stp, zerwaa si z miejsca. Podbiega do lampki nocnej stojcej na stoliku. Potem podesza do wycznika wiata przy drzwiach. Snop wiata lampki przeci mrok pokoju, padajc na ko i na fortepian. - Zagram co dla ciebie. Obiecaam ci to przecie - powiedziaa, rozpuszczajc wosy. Patrzy, jak si dla niego rozbiera. Usiada naga na fortepianie i zacza na nim gra. Palcami stp. Obu stp. Biay, czarny, biay, czarny, czarny, czarny... Wysokie tony ze cinitymi udami. Potem tylko niskie tony. Nastpnie niskie i wysokie tony razem. Czarny i biay klawisz jednoczenie, odlege od siebie o ca dugo klawiatury. Nie sucha. Patrzy. Tylko patrzy. Potem w ku - zanim przytulony do niej zasn - caowa take te palce. A rano, zdziwiony jej nieobecnoci, wybudzony pukaniem, odemkn drzwi i najpierw usysza: Czekamy na ciebie, nie pal teraz, zapalisz w samochodzie, a potem poczu dotyk jej doni na policzku. Zanim dojechali do niefortunnego przejazdu w Konz, wypali ca paczk gauloise'w... Gdy wrcili ze spaceru po bunkrach pod drewnian barier w Konz, szczerbatego brytyjskiego kaprala ju nie byo. Wystarczyo, e znikn jeden zakompleksiony biurokrata, aby wiat cakowicie zmieni zdanie. Ccile nie musiaa nawet pokazywa adnego papieru. Jej mundur wystarczy, eby bariera si natychmiast podniosa. Starali si wjecha do Trewiru z kilku stron. Za kadym razem ich cofano. Wedug danych Ccile mieli dotrze do hotelu o nazwie Porta Nigra w centrum miasta. W tym hotelu ulokowao si amerykaskie dowdztwo. Ccile nie znaa dokadnego adresu. Dopiero w okolicach Konstantin Strasse, gdy wjechali do miasta od poudnia, udao im si namwi przestraszonego przechodnia, ktry poprowadzi ich bocznymi uliczkami do budynku

obwieszonego amerykaskimi flagami. Przedtem, w rodku Konstantin Strasse, w samym centrum miasta, zatrzymali si na skraju szerokiego, owalnego i gbokiego na minimum pidziesit stp leju po bombie. Wok caej krawdzi leju pony ogniska. Na dnie stokowatego dou, brodzc po uda w zamarzajcej wodzie, grupa ludzi wydobywaa gruz i wpychaa go do zaboconych, brezentowych workw wyciganych linami na gr. Owietlay ich pomienie z dymicych pochodni wepchnitych w szczeliny cian dou. Przypominao mu to scen z popularnonaukowego filmu, ktry mia zilustrowa budow egipskich piramid. Ale to nie by film. To dziao si naprawd. W samym centrum miasta! To tak, jak gdyby zrzuci bomb na Times Square! Nie mg sobie tego dotychczas wyobrazi, a tutaj to widzia! Szarpn gwatownie drzwi furgonetki i wyskoczy na zewntrz. Podbieg do samej krawdzi leja, pooy si na ziemi i wysuwajc gow poza krawd, zacz fotografowa. Wycignite do gry rce z kawakami kamieni, wypenione brezentowe worki mijajce w drodze na gr ponce pochodnie, pochylona posta mczyzny z papierosem w ustach zaginajcego z caych si ylastymi rkami stalowy prt wyrastajcy prosto z betonowej bryy, ktra przebia si przez grudy czarnej ziemi. Fotografowa... Gdy wrci do auta, Ccile patrzya na niego oniemiaa. Kiedy usiad, podaa mu zapalonego papierosa. Kierowca natychmiast ruszy. Przechodzie, ktrego jako przewodnika cignli z ulicy, spoglda na niego - nic nie rozumiejc - jak na wariata tu po ataku obdu. Na siedzeniu w furgonetce stara si siedzie jak najdalej, aby przypadkiem nie otrze si o jego zabocony paszcz. I tak mu si to nie udao, zwaszcza na zakrtach wskich uliczek. Przed ozdobionym rzdem gwiadzistych flag budynkiem dostojnego hotelu Porta Nigra przeszli na trzech posterunkach szczegow kontrol. Zwrci uwag, e za kadym razem przygldano mu si bardzo podejrzliwie. - Weszli do rozwietlonego holu. Za lad recepcji siedzia amerykaski onierz w zielonym berecie. Z wyranym znudzeniem na twarzy pali papierosa z nogami zaoonymi na maym stoliku wypenionym brudnymi filiankami. By bliniaczo podobny do brytyjskiego kaprala sprzed bariery w Konz. On bez sowa pooy na ladzie swj paszport. Natychmiast te przyoy palec do ust, dajc znak Ccile, aby tym razem milczaa. Podczas gdy onierz, strona po stronie, przeglda uwanie przemoczony paszport, Ccile podaa mu ukradkiem kartk z ogromn piecztk. onierz wydawa si by zaczytany w jego paszporcie i nie zwraca na nich najmniejszej uwagi. - Nazywam si Stanley Bredford, jestem dziennikarzem New York Timesa -

powiedzia, chcc przerwa to dziwaczne milczenie. - Moja wizyta jest uzgodniona ze sztabem generaa Pattona. Moe byby pan askaw zerkn w ten dokument... W tym momencie onierz sign w kierunku stolika, na ktrym trzyma przed chwil swoje zabocone buty, po lniany, poplamiony rcznik i podajc mu go, odpar: - Tylko spokojnie, wszystko po kolei. Najpierw chciabym rozpozna pana na zdjciu w paszporcie. A teraz nie rozpoznaj. Nie wyglda pan na wanego redaktorka, wyglda pan jak kto, kto wyszed przed chwil z kanau kanalizacyjnego lub okopu. Czy mgby pan zetrze to boto z twarzy? W tym momencie Ccile rozemiaa si na cay gos, opara okcie na blacie recepcji i zwrcia si do onierza: - Pan redaktor Bredford przed chwil na Konstantin Strasse dokumentowa dla swojej gazety dowody zwycistw naszej armii. Std ten wygld. Wycigna chusteczk z kieszeni marynarki, skropia j perfumami i zwracajc si do onierza, dodaa: - A t zasmarkan szmat, ktr podae, szeregowcu jakkolwiek - si - nazywasz, panu redaktorowi Bredfordowi, moesz sobie wypolerowa buty. Nie pamitam teraz numeru kodu w kodeksie zachowania, ktry ustala, e onierzy armii amerykaskiej w kontaktach z cywilami obowizuje schludno i czysto. Ale mog to wkrtce sprawdzi. Poza tym, szeregowcu jakkolwiek - si - nazywasz, na twoim mundurze powinna by plakietka z twoj rang, nazwiskiem i imieniem. Na to jest take oddzielny numer kodu. Ten numer take mog sprawdzi. Na twoim mundurze nie ma takiej plakietki i na dodatek masz, chopcze, rozpity rozporek... Odwrcia si plecami do przestraszonego onierza, a jego pocigna kilka krokw od lady recepcji i zacza ociera mu delikatnie twarz chusteczk. - Naprawd wygldasz jak hydraulik, ktry dopiero co wyszed z rury, ten prostak ma racj - szeptaa mu do ucha. - Nie wiedziaam, e to dla ciebie a takie wane, zachwycie mnie tym, tak bardzo si baam, e wpadniesz do tej dziury, e co zego ci si stanie, masz przeliczne niebieskie oczy, zetr ci teraz boto z rzs, zamknij oczy, nie otwieraj, trzymaj zamknite, w zmarszczkach wok masz ziarna piasku, wydubi je delikatnie, masz takie liczne zmarszczki wok oczu, musiae si wiele umiecha, nie otwieraj jeszcze oczu, jeszcze chwil nie otwieraj, na powiekach masz szare plamy, a teraz otwrz oczy, szeroko, tak jak wczoraj... Wreszcie, chwytajc delikatnie za szyj, przekrcia jego gow w kierunku onierza. - Czy teraz, szeregowcu jakkolwiek - si - nazywasz, rozpoznajesz twarz redaktora

Bredforda na zdjciu w paszporcie? - zapytaa podniesionym gosem. Przeraony chopak poprawia nerwowo beret, na pododze leaa szmata, ktr popiesznie star boto ze swoich butw, jego rozporek by zapity, a na kieszonce munduru, tu pod pozacanym guzikiem, wisiaa biaa plakietka, ktr w popiechu przypi do gry nogami. - Tak jest! - wykrzykn, stajc na baczno. Na ladzie recepcji lea klucz, tekturowa karta i szara koperta. - Cywil S. Bredford z obiektu New York Times zosta zameldowany oddzielnym rozkazem. Mam polecenie7aby przydzieli go do stacjonowania w pokoju dwiecie pitnacie. Z rozkazem nadszed radiotelegram do porucznik Ccile Gallay. Rozumiem, e to dotyczy pani? - meldowa, patrzc na Ccile. On si umiechn, spogldajc na Ccile. Pomyla, e gdy wrci do Nowego Jorku i przywita si z Arthurem, to przedstawi si: cywil Bredford z obiektu New York Times melduje si po powrocie z wojny. Ccile nie odpowiedziaa umiechem. Bez sowa signa po szar kopert. Rozerwaa j i przez chwil w skupieniu czytaa tekst na wydartej z zeszytu, kratkowanej, postrzpionej kartce wycignitej z koperty. Podaa kartk kierowcy stojcemu przez cay czas w oddaleniu za nimi i powiedziaa: - Marcel, musz by przed pnoc w sztabie, sprawd, prosz, gdzie moemy jak najszybciej zatankowa. Marcel natychmiast wybieg z hotelu. Ccile podesza do lady i signa domi w kierunku munduru onierza. - Pozwoli pan? - zapytaa spokojnym gosem, odpinajc plakietk z jego munduru. Chciaabym j zachowa. Na pamitk. A z tymi kodami tylko artowaam. Mog, prawda? Zamilka. cisna plakietk w doni i odwracajc si do niego, wyszeptaa : - Zostaw po sobie jakie lady, Stanley, chciaabym jeszcze kiedy zagra dla ciebie. Patrzy za ni, jak szybkim krokiem wychodzi z hotelu. Wszystko wydarzyo si tak nagle. Wycign papierosy. Usiad okrakiem na walizce i zapali. Zamkn oczy. Dym z papierosa wok niego miesza si z zapachem perfum Ccile... Stacjonowanie w pokoju dwiecie pitnacie w hotelu Porta Nigra w Trewirze na pocztku marca 1945 roku uwiadomio mu - ju po kilku godzinach pierwszej nocy - jak bardzo przyzwyczai si do luksusu, ktrego zazna w Belgii, a potem w Luksemburgu. Po pierwsze, zosta zupenie sam. Nie by ju wicej niewidomym, ktrego kto za kadym razem przeprowadza na drug stron ulicy. Z chwil zniknicia Ccile sta si naprawd

cywilem z obiektu, ktry krci si po obiekcie w kko. Nikt si nim nie interesowa, nikt nie potrafi lub nie chcia udzieli mu adnych informacji. Wprawdzie w hotelu stacjonowa oficer od propagandy - zna nawet jego nazwisko i numer pokoju - ktry teoretycznie powinien z nim wsppracowa, jednake nigdy nie udao mu si go spotka. Po drugie, pokj dwiecie pitnacie wyglda jak sala w biednym szpitalu dla psychicznie chorych. W pomieszczeniu o wielkoci jego pokoju w willi w Luksemburgu upchnito dziewi pitrowych ek i cztery szafy, usuwajc wszystko, co zajmowao miejsce, cznie z umywalk, stoem i krzesami. W pokoju mona byo jedynie sta lub siedzie i oczywicie lee na ku. Przypomniao mu to obz harcerski, na ktry kiedy pojecha do Yellowstone ze swoj klas w podstawwce. Tyle e podczas tego obozu wieczorem do pokoju w drewnianym baraku wpada nauczyciel, gasi wiato i zapadaa cisza. Tutaj byo inaczej. Cisza bya tylko wtedy, gdy wyczerpany, pomimo haasu zasypia lub udao mu si na chwil zdrzemn. Wok niego nie byo tak zwanych prostych onierzy. Proci onierze nie mieli dostpu do siedziby sztabu w Porta Nigra. Wok niego byli oficerowie armii amerykaskiej. Dokadnie rzecz biorc, siedemnastu oficerw. Nie przebywa jak dotd na tak maej przestrzeni przez duszy czas z amerykaskimi oficerami, jednake ci, do ktrych trafi w pokoju dwiecie pitnacie, byli, delikatnie mwic, zgraj dziwakw. Jeden mia depresj i praktycznie wstawa z ka tylko, gdy musia. To byo w tym najlepsze. O wiele gorsze byo to, e spa i y, nie rozbierajc si i nie myjc. Drugi koniecznie chcia na wojnie nauczy si gra na gitarze, aby zaimponowa po powrocie swojej kobiecie. Dlatego nieustannie brzdka te same kawaki. Budzi si i bra gitar do rki, wraca ze suby i apa za gitar, a co najgorsze, przed snem take wykacza wszystkich brzdkaniem. Trzeci koniecznie chcia rozmieszy i prawdopodobnie zachwyci wszystkich gonym bekaniem. W jego planie byo wybekanie caego angielskiego alfabetu. Jednym cigiem. Czwarty przed wojn by mistrzem rzucania lotek w swoim miasteczku w Dakocie Pnocnej i nieustannie trenowa rzucanie do tarczy przymocowanej do drzwi szafy, obok ktrej znajdowao si jego ko. Potrafi tak rzuca przez cay wieczr. Gdy ktry z nich wymusi w kocu zgaszenie wiata, to ten pomyleniec zapala latark i dalej rzuca. Kolejny nieustannie opowiada na dobranoc historie ze swoich podry - jak si okazao, tylko jednej - do Kanady. Cigle te same, usiujc koniecznie przekrzycze gitarzyst, tego wariata od bekania i mistrza od lotek. Take troch pokrcony, ale bardzo sympatyczny by z kolei inny oficer. Sam si okreli jako amerykaski Polak ydowskiego pochodzenia z Filadelfii. Chcia koniecznie opowiedzie wszystkie ydowskie dowcipy, jakie zna. Ciekawe, e wycznie ydowskie. Jak gdyby nie byo innych dobrych, jak na przykad te o pgwkach z Polski. Fakt, e zna ich duo, ale to

wcale nie znaczyo, e wszyscy chcieli sucha, i to kadego wieczoru. Pamita, e jeden z dowcipw bardzo go rozmieszy. Innych w pokoju nie za bardzo. Woleli te prostackie. Te o popiele z ydw w pudeku od zapaek. Postanowi, e po powrocie natychmiast opowie ten dowcip Arthurowi. Sam sobie go opowiada, aby nie zapomnie. Przewanie zapomina dowcipy... Przychodzi yd do synagogi. Klka w pierwszym rzdzie i gono zawodzi, przeszkadzajc w modlitwie innym ydom. Boe, daj mi te pidziesit dolarw, Boe, daj mi te pidziesit dolarw.... Zawodzi i zawodzi. W pewnym momencie z tylnego rzdu podnosi si z kolan bardzo zniecierpliwiony inny yd, podchodzi do zawodzcego nieszcznika z pierwszego rzdu i syczy mu wcieky do ucha, wycigajc portfel z kieszeni: Masz tutaj te swoje pidziesit dolarw i natychmiast std spierdalaj. Przeszkadzasz, czowieku! My modlimy si tutaj o naprawd due pienidze.... W kadym razie spord siedemnastu mczyzn dzielcych z nim pokj na palcach jednej rki mona byo policzy tych, ktrzy byli cakiem normalni. To znaczy normalni wedug jego standardw. Na szczcie spdza w pokoju niewiele czasu. Rano przy rzpoleniu rozstrojonej gitary wstawa, czasami gono przeklina, kaleczc stopy igami lotek lecych na pododze, potem wychodzi do ani - bo trudno byo nazwa to pomieszczenie azienk - na trzecim pitrze, bra prysznic wrd grupy nagich onierzy. Niektrzy z nich nie mieli adnych problemw z publicznym pokazywaniem tego, jak radz sobie z porann erekcj. Nastpnie wraca do pokoju, ubiera si, bra aparat i wyrusza do miasta. Na dole w recepcji sprawdza przed wyjciem z hotelu, czy s dla niego jakie wiadomoci. Czeka na znak od... Ccile. Moe dlatego, e tylko ona mogaby wiedzie, gdzie jest. A moe dlatego, e to ona bya drog do innych. Na przykad do Doris. To byo dziwaczne, ale tak byo. Nie dostrzega nic specjalnie nagannego w tym, e Doris jest tam, a Ccile bya tutaj. Traktowa to jak dwa rozczne wiaty. Do tego pierwszego wrci, w tym drugim aktualnie jest. Wierno, lojalno? Nie. Nie patrzy tak na to. Ani troch. Te dwie kobiety spotkay si tylko raz. Najbliej siebie byy w kopercie, ktr, wsunit domi Ccile, znalaz przy drzwiach w swoim pokoju willi w Luksemburgu... Do jego ostatniego dnia w Trewirze nie byo adnej wiadomoci od Ccile. Wychodzi rano z hotelu Porta Nigra i przemierza miasto wzdu i wszerz. Ju po kilku godzinach pierwszego poranka odkry, e lej po bombie na Konstantin Strasse nie by niczym szczeglnym. Takich blizn na mapie tego miasta byo bardzo wiele. W zasadzie wicej miejsc

z bliznami ni bez nich. I Anglik, i Ccile mieli racj, gdy mwili: Trewir nie ma dla nas zbyt duego znaczenia. Trewir by wymarym miejscem. Wikszo mieszkacw tego osiemdziesiciotysicznego miasta opucia swoje domy, gdy tylko Trewir sta si celem nalotw. Miastem bez znaczenia. Najpierw skutecznie zbombardowanym przez dwa dywizjony powietrzne armii amerykaskiej przy nieznacznym wsparciu brytyjskiego RAF - u, a potem zdobytym przez Amerykanw bez wikszych walk. Bo naprawd nie byo o co walczy. Wze kolejowy i fabryk wagonw po lewej stronie Mozeli zniszczono jeszcze w trakcie nalotw pod koniec 1944 roku, podobnie jak lotnisko w dzielnicy Euren. Nie potrafi zrozumie, dlaczego po wyczeniu obiektw strategicznych prawie puste miasto nadal bombardowano w styczniu tego roku. Cakowicie wypalona bazylika, ruiny tysicletniej katedry, sterta gruzu na miejscu, gdzie kiedy byo muzeum historyczne... Ju po pierwszym dniu zaprzesta fotografowa zbombardowane budynki. Byo ich tak duo. Wdrowa po miecie i szuka normalnoci. adna wojna nie zwyciy normalnoci ycia. Tylko obrazy normalnoci przemawiaj do wyobrani. Wojna jest obca w wiadomoci ludzi. Jest tak obca i tak bolesna jak ropiejcy guz w mzgu. Szczeglnie dla tych, ktrzy wojny nigdy nie przeyli. Dla czytelnikw w Nowym Jorku ju czwarty lej po bombie na fotografii bdzie nudny. Pomyl, e - cytujc prawdopodobn dygresj Arthura syjonistyczny Times a tak si zeszmaci, e reklamuje fabryk bomb lub producenta samolotw. Dlatego chcia odnale tutaj, w wyzwolonym dopiero co Trewirze, okruchy normalnoci. Mimo e nic tutaj jeszcze nie powinno by normalne. Ale w swoich wyznaczonych okolicznociami granicach byo. Wystarczyo tylko odpowiednio si temu przypatrzy i troch oszuka wiat. Zatopi normalno w odpryskach wojny. Wiedzia, e bez tej wojny w tle sama tylko normalno take nie byaby ciekawa. Starszy mczyzna w kapeluszu trzepicy lask wyleniay dywan na trzepaku. Ustawi obiektyw tak, aby byo wida pogity trzepak, fragment podwrka, firanki w oknach mieszkania i kawaek dachu z otworem bez dachwek i z wystajc z tego otworu bia flag przestrzelon w kilku miejscach pociskami. Trzepak, okno z firankami i mczyzna powinni by rozmazani na fotografii. Wane byy tylko te otwory po pociskach na biaej fladze. Tylko one opowiaday jak dramatyczn histori. A jemu zaleao na opowieciach dopowiadanych wyobrani. Zakonnica karmica gobie na opustoszaym placu, na ktrym z pomnika pozosta tylko fragment cokou wystajcego z gruzw. Grupa kobiet przed wojskow ciarwk, z wycignitymi w gr rkami w oczekiwaniu na bochenki chleba rozdawane przez amerykaskiego onierza. Wychudzony pies pijcy wod z hemu lecego na schodach

prowadzcych do zburzonego kocioa. May chopiec pchajcy przed sob ogromn opon, ktra co rusz przewracaa si na kawakach gruzu lecego na ulicy. Przemierza Trewir i fotografowa, wydobywajc ze scen zwykej codziennoci to, co jemu wydawao si niezwyke. Gdy zaczynao mu by zimno, przysiada si do ludzi grzejcych si przy stalowych koszach z rozarzonym wglem. Wprawdzie by pocztek marca, ale w Trewirze cigle trwaa zima. Wszdzie przyjmowano go z mniej lub bardziej udawan sympati. Przypomnia sobie jedn z rozmw z Anglikiem. Patton, wedug niego, pomimo e czasami zachowywa si - jako polityk i jako genera - jak pijany so w skadzie porcelany, to jednak o jedn rzecz niezwykle uwanie zadba. Nauczony dowiadczeniem z Woch za wszelk cen chcia, aby amerykascy onierze byli w Niemczech wyzwolicielami, a nie zdobywcami. W zajmowanych Woszech, co roznioso si szybko po Europie, Amerykanie zachowywali si jak butni zdobywcy. Podczas gdy niezliczeni Wosi byli bezdomni i godni, amerykascy oficerowie bawili si w luksusowych hotelach, tolerowali rozkwit czarnego rynku i chtnie korzystali z gocinnoci wyszych sfer, ktre jeszcze nie tak dawno rwnie wspaniale podejmoway niemieckich esesmanw. Tego genera Patton za wszelk cen nie chcia i skrupulatnie tpi najsurowszymi karami takie zachowania. Prbowa rozmawia z tymi ludmi grzejcymi si razem z nim przy ogniu. Nie bardzo skutecznie. Po ceremonii przedstawienia si przewanie tylko sucha monologw, z ktrych rozumia niewiele. Hitler kaputt, Krieg, Frieden, Zukunft... Gdy zapada zmrok, wraca do Porta Nigra i jad co w szarej od papierosowego dymu hotelowej restauracji przerobionej na wojskowe kasyno. To miejsce przypominao mu szpitaln stowk w Harlemie... Robi tam kiedy materia o umieraniu w amerykaskich szpitalach. M sprztaczki Arthura umar tam na korytarzu tylko dlatego, e nie mia adnego ubezpieczenia. To znaczy mia - tymczasowo zawieszone - poniewa nie zapaci ostatniej skadki. Zaczyna si rok szkolny i wyda wszystkie pienidze na podrczniki, tornistry i mundurki dla czwrki swoich dzieci. Nie zakada, e przejedzie go samochd, nim zbierze pienidze na skadk. Zanim w ksigowoci szpitala ustalono, e jest to przypadek zagroenia ycia, po prostu umar. Arthur pojecha do tego szpitala osobicie. Wzi jego i innych fotografw. Nigdy wczeniej nie widzia Arthura z pian na ustach. Nigdy te nie sysza takich przeklestw. Pamita, jak przeraony dyrektor szpitala macha przed nimi jakimi kartkami. Arthur wyrwa mu je z doni

i powiedzia: - Ty may skurwysynie! Moesz sobie w dup wcisn te rachunki. I potem je wysra do brudnej dziury w twoim zamierdziaym, niesprztanym od roku kiblu na parterze. Zamiast poda mu tlen, sprawdzae stan jego konta?! Tak?! Wykocz ci, apiduchu. Zrobi wszystko, aby ci wykoczy! I zrobi. Reporta ze szpitala by przeraajcy. Wydrukowali go w sobotnim numerze Timesa. Tym z najwyszym nakadem. Z zapowiedzi na pierwszej stronie i caym materiaem na drugiej. Dyrektora zmienili w tydzie pniej. Co wcale nie znaczyo, e cokolwiek si zmienio. Ludzie z powodu niezapaconych skadek dalej umierali na korytarzach tego szpitala. Arthur okaza si impulsywnym socjalist, poniewa - w tym wypadku - dotyczyo go to osobicie. Ale Ameryka jako cao nie staa si z tego powodu bardziej socjalistyczna. Przeyka swoj porcj bezbarwnej brei nakadanej na poszczerbiony talerz z aluminiowego kota, popija j kompotem zrobionym z nierozpoznawalnych owocw i zaraz potem szed po zasypanych niedopakami schodach do pokoju dwiecie pitnacie na drugim pitrze. Przy dwikach rozstrojonej gitary i stukaniu lotek trafiajcych do celu kontynuowa pisanie dugiego listu do Doris. Gdy traci, jak to nazywa, pragnienia, robi notatki i z pamici, wedug klucza wanoci, numerowa zdjcia, prbujc wymyli jakie rozsdne podpisy pod nimi. Tu przed pnoc, cigle we wtorek szstego marca, amerykaski Polak ydowskiego pochodzenia z Filadelfii pomidzy jednym a drugim dowcipem o ydach, przy gonym chrapaniu dochodzcym z wielu kierunkw, ogosi wszystkim w pokoju, e armia amerykaska wyzwolia Koloni. Pamita, e natychmiast zeskoczy z ka, po raz kolejny poku sobie skr stp igami lotek, przekl najbardziej dosadnie, jak potrafi, ubra si i zszed na d do holu. W przegrdce na wiadomoci pokoju dwiecie pitnacie znajdowaa si koperta z wiadomoci dla redaktora Stanleya W. Bredforda. Zaspany kapral za lad recepcji nie chcia mu jej wyda, zanim nie sprawdzi jego tosamoci. Wrci do pokoju. Z marynarki wydoby paszport i ponownie zbieg schodami na d. W szarej kopercie byy dwa arkusze papieru. Na jednym, zapisanym odrcznym pismem, Ccile informowaa go, e Kolonia - w najwaniejszej czci - jest nasza. Dotrzyj tam od zachodu. Ccile, na drugim by tekst po angielsku, francusku i niemiecku, potwierdzony pieczci i podpisem samego Pattona: Niniejszym upowania si pana

redaktora Stanleya W. Bredforda do uzyskania wszelkiej moliwej pomocy od zespolonych si armii sojuszniczych w zwizku z jego dziaaniami dla najwyszego, wsplnego dobra.... Przesta czyta. Wystarczyo mu to, czego si wanie dowiedzia - e dziaa dla najwyszego wsplnego dobra zespolonych armii sojuszniczych. Umiechn si. Wyobraa sobie, jak Ccile musiaa si mia, wystukujc na maszynie tre tego tekstu. Porucznik Ccile Gallay doskonale wiedziaa, e on niezbyt utosamia si z dobrem armii sojuszniczych. Interesuje go wycznie niedobro wyrzdzone przez jakkolwiek armi. Opowiada jej o tym w szczegach i szczeglnego wieczoru, przy irlandzkiej whisky, na kanapie w willi w Luksemburgu. Wrci podniecony t wiadomoci do pokoju. Przez chwil zastanawia si, skd Ccile znaa inicja W. jego drugiego imienia. Faktycznie mia na drugie imi William, jak ukochany dziadek ze strony ojca. To dziadek Stanley William podarowa mu pierwszy aparat fotograficzny i tym samym cakowicie odmieni jego ycie. Nigdy nie uywa drugiego imienia. Poza Andrew, rodzicami, ksidzem, ktry ju nie yje, i jednym urzdnikiem w malekim amerykaskim miasteczku na zadupiu stanu Pensylwania nikt inny o tym nie wiedzia. To znaczy nie powinien wiedzie. Ani w jego paszporcie, ani w prawie jazdy, ani na dyplomie z Princeton nie byo takiej adnotacji. Wszdzie, tak mu si wydawao, powinien istnie jako Stanley Bredford. Wygldao na to, e wszystkie jego dokumenty musiay by w odpowiednim czasie skrupulatnie przewietlone przez amerykaski i prawdopodobnie take brytyjski kontrwywiad. Droga madame Calmes, prosz mnie powita w klubie - pomyla, krcc z niedowierzaniem gow. Kolejny raz przekona si, e Ccile potrafi przekaza wane wiadomoci w tak wyrafinowany sposb, aby mao kto, poza nim, mg je rozszyfrowa. Po raz kolejny spakowa walizk. Nie mg zmruy oka a do witu. Gdy tylko zaczo szarze za oknami, ostatni raz zeskoczy ze swojego ka w pokoju dwiecie pitnacie w hotelu Porta Nigra w Trewirze. Najpierw dokadnie pozbiera wszystkie lotki z podogi. Potem, umiechajc si do siebie, uoy je - igami do gry - tu przed kiem potencjalnego mistrza gry z Dakoty Pnocnej. Godzin pniej siedzia na szczycie sterty ziemniakw pod przeciekajc plandek wojskowej ciarwki przewocej w jednym wsplnym adunku kartofle, wgiel i dodatkowe mundury dla armii amerykaskiej, ktra w wyniku zespolonego wysiku armii sojuszniczych dotara do Kolonii...

Kolonia, Niemcy, roda, tu po pnocy, z 7 na 8 marca 1945 roku Nie zliczy, ile razy ciarwka stawaa po drodze. Gdy si zatrzymywali, kierowca odkrywa plandek, pokazywa kartofle, wgiel, mundury i jego paszport wraz z dokumentem od Ccile. Potem na og stali przez kilka godzin. Za kadym razem najduej medytowano nad jego dokumentem. Za kadym razem take wciska dyskretnie do rki kierowcy nowy plik banknotw. Nie pamita, aby jakakolwiek podr w jego yciu bya drosza ni ten przejazd na stercie kartofli z Trewiru do Kolonii w Niemczech. Byo ciemno, gdy kierowca po raz kolejny odsoni plandek i poinformowa go, dosadnie, e jestemy, kurwa, w kocu w tej pierdolonej Kolonii. Spojrza na zegarek. Byo kilka minut po pnocy. cierpnity, obolay i przemoczony do suchej nitki zsun si na kolanach ze sterty ziemniakw. Wygramoli si z ciarwki. Zatrzymali si na placu przed ogromn budowl ze strzelistymi, wysokimi wieami majaczcymi w wietle ksiyca. Plac w wielu miejscach pokryway sterty gruzu i kbowiska prtw. Zauway czog stojcy niedaleko gwnego wejcia do budowli. W oddali stali amerykascy onierze. Stan na wyprostowanych nogach. Nigdy nie przypuszcza, e zwyke stanie na wyprostowanych nogach moe by a tak przyjemne. Wcign gboko powietrze do puc. Nareszcie, po dugim czasie, wiat nie mierdzia gnijcymi kartoflami. Kierowca tymczasem rozmawia z trzema mczyznami. Kady by w dugim brzowym habicie przewizanym wok bioder biaym plecionym sznurem. Po chwili jeden z nich zbliy si do niego. Przedstawi si, skadajc donie jak do modlitwy. Musia spdzi wiele lat w Kalifornii. Tylko w Kalifornii, poza Azjatami i Meksykanami, ludzie mwi po angielsku z tak czystym akcentem, e zupenie nie mona go rozpozna. - Nasi niemieccy bracia bez wtpienia zadbaj o pana - powiedzia, skaniajc gow. Prosz zabra swoje rzeczy i pody za mn. Naprawd tak powiedzia: pody za mn! Ostatni raz przeczyta takie zdanie, gdy by w podstawwce i uczy si na pami tekstu jakiego dramatu Szekspira, ktry mieli wystawia w ich szkolnym teatrzyku. Zanim wydoby swoj walizk spod gry mundurw, wok ciarwki pojawio si wicej mnichw. Kady z nich pcha przed sob pust taczk. Po chwili taczki wypeniy si ziemniakami i wglem. Kierowca tymczasem pali papierosa i spokojnie przelicza banknoty. Wreszcie zrozumia, dlaczego amerykaski transport wojskowy w drodze do celu najpierw stan pod kocioem.

Dugo poda za mnichem, gdy obchodzili dookoa budynek kocioa. Nigdy dotd nie widzia tak ogromnej katedry. Chwilami omijali gbokie wyrwy na powierzchni placu, czasami przechodzili obok usypanych zwaw gruzu. Jednake sama katedra wydawaa si nienaruszona. Po kilku minutach oddalili si od katedry. Szerok ulic dotarli do zejcia ze schodami prowadzcymi stromo w d. Przypominao mu ono zejcie do stacji metra w Nowym Jorku. Tyle e tutaj nie mierdziao moczem. Zeszli, zatrzymujc si przy cikich, okutych stalowymi blachami drewnianych drzwiach. Otworzy je inny mnich. Ten jego, kalifornijski, najpierw obj tego nowego, a potem tumaczy mu co po niemiecku. Ten niemiecki mnich na powitanie take zoy donie jak do modlitwy i ciemnym korytarzem poprowadzi go do pomieszczenia, ktre przypominao wizienn cel. Widzia tak kiedy w wizieniu w Alcatraz. Ta tutaj bya bardzo podobna. Tak samo ponura i rwnie przeraajca przez zardzewiae kraty w niewielkim otworze w betonowej cianie. Tyle e tutaj zamiast jednej pryczy stay cztery ka, a na cianie wisia ogromny drewniany krzy. Tylko na jednym z ek by materac. Na materacu leao przecierado, koc, rcznik, kostka szarego myda, biaa wieca i pudeko zapaek. Ze ciany w naroniku celi wystawaa umywalka z mosinym kranem. Z gestw mnicha zrozumia, e wanie dotarli do celu. Po chwili usysza z oddali guche trzanicie drzwi. Zapada cisza. Sysza jedynie kapanie wody z nieszczelnego kranu. Zosta sam. Cela dyszaa mrokiem. Usiad na ku, sign po pudeko zapaek. Zapali najpierw wiec, a potem papierosa. Gdyby teraz umar, to zupenie nikt by o tym nie wiedzia - pomyla, zacigajc si papierosem - nikt z ludzi, ktrzy s dla niego wani, nie wie, gdzie on jest. Nawet on sam tego nie wie. Wie jedynie, e jest w niemieckiej Kolonii i e kilkanacie minut drogi pieszo pomidzy zgliszczami od tej celi pod ziemi stoi niewiarygodnie wielka katedra. Jeszcze nigdy nie czu takiego niepokoju jak teraz. Wanie tak. Niepokoju. Wcale nie strachu. Pierwszy raz potrafi te dwa stany wyranie odrni od siebie. Strach jest krtki, intensywny. Jak orgazm. Niepokj jest inny. Rozlewa si powoli po mzgu i ciele. I trwa. Ci mnisi jak ze redniowiecznych ilustracji, ta niezwyka katedra, ta ciemno, to podziemie przypominajce przedsionek czyca, te ruiny i zgliszcza, ta caa wojna... Moe wanie to wszystko razem zsumowao si do jakiej masy krytycznej i natychmiast potem rozlao si w nim dziwnym niepokojem. W takim miejscu jak to trudno byo nie pomyle o mierci. O swojej mierci przede wszystkim. Z najwaniejszym pytaniem, ktre nie moe si nie pojawi. Co bdzie dalej?! Po mierci. Zawsze podziwia naprawd wietny pomys wszystkich bez wyjtku religii. Najpierw przerazi maluczkich mierci, ziemskim kocem wszystkiego, a potem obieca im, po ziemskiej mierci, niemiertelno w jakim

nieskoczenie szczliwym, idyllicznym edenie. Jak z naiwnych rysunkw w broszurach wiadkw Jehowy. Pod warunkiem, e w trakcie jedynego pewnego - jak na razie ziemskiego ycia bd przestrzega skrupulatnie okrelonych regu. W jednej religii, tej na przykad wyznawanej przez jego dziadkw i matk - ojciec nie wierzy w adnego Boga byo ich dokadnie dziesi. Wycznie jako rozkazy lub zakazy. W innych o wiele wicej, ale za to bardziej jako rady, ktrymi naley si kierowa. Te byy mu blisze, ale pomimo to traktowa kad religi jako mitologi. Biblia i mity greckie byy dla niego jak ksiki z tej samej pki. Nie wie, jak to si stao, poniewa matka budzia regularnie rano jego i Andrew i przeganiaa w niedzielne poranki do kocioa, wciskajc im do rki dwudziestopiciocentwki na ofiar. Andrew skrupulatnie je zbiera, udajc tylko, e co wrzuca do wiklinowego koszyka ministranta. Potem kupi sobie za nie swoj pierwsz prawdziw pik do koszykwki. Andrew do dzisiaj uwaa, e to byo najwaniejsze oszustwo jego ycia, i dodaje z ironi w gosie, e widocznie Bg tak chcia. On z kolei przykadnie wrzuca monety do koszyka. Gwnie dlatego, e siedzia w kociele obok matki i ba si, e mogaby zauway jego machlojki i byoby jej przykro. Andrew nie mia z tym adnych problemw. Jego modszy brat Andrew zawsze interesowa si tylko sob. Nie pamita dokadnie, kiedy Andrew ktrej niedzieli nie wsta z ka i nie poszed z nimi do kocioa. Pamita, e matka gono pakaa tego ranka. Z bezsilnoci. Ojca to nie obchodzio. Ojciec take do kocioa ju od dawna nie chodzi. Przypomina sobie rozmow rodzicw na ten temat. W kociele nie chc sucha po raz kolejny o karzcym Bogu - mwi ojciec - chciabym usysze podczas kazania, e dam rad, e przetrwamy, tego jednak nigdy nie sysz. Jedyne, co czyo ich ojca z religi, to wyklepywana z pamici, cigle ta sama modlitwa przed posikiem. Ale to byo bardziej przyzwyczajenie ni wyznawanie wiary. Jajecznica na niadanie bez modlitwy nie smakowaa mu tak samo jak jajecznica bez soli. Pniej, gdy wyprowadzi si od rodzicw do Princeton, Koci i religia przestay dla niego istnie. Po prostu pewnego dnia zrozumia, e wiara nie jest mu do niczego potrzebna i e Bg wcale nie pomaga mu zrozumie wiata. Wrcz przeciwnie. Wszystko tylko swoj nieudowodnion rzekom wszechobecnoci komplikowa. On nie zauwaa tej obecnoci w obliczu caego ogromu za i cierpienia, ktremu Bg, jego zdaniem, powinien si przeciwstawia. Albo Go po prostu nie byo, albo stworzony rzekomo przez Niego wiat zupenie Go ju nie obchodzi. Tumaczenie milczenia Boga grzechem pierworodnym czowieka wcale go nie przekonywao. Wrcz przeciwnie. Jeli tak byo, to Bg okazaby si uparty i mciwy. Wszystko to utwierdzao go powoli w przekonaniu, e Boga nie ma. Pniej, kilka lat po studiach, niepostrzeenie i powoli zaczo si to zmienia.

Przesta zgadza si z tez, e im mniej wiesz, tym bardziej wierzysz, ktra bya swego czasu bardzo modna wrd studentw na campusie w Princeton. Sam uleg jej chwytliwemu urokowi i jak wielu innych demonstrowa to noszeniem krzya na piersi. Pamita, e matka, gdy odwiedza dom, bya tym jego krzyem na piersiach bardzo uradowana, nieomal poruszona. Nie zauwaya, e to odwrcony krzy. Gow Chrystusa w d. Taka dziecinna i naiwna kontestacja, z ktrej szybko wyrs, gdy po skoczeniu studiw wyruszy w doroso. Dowiadywa si coraz wicej i jednoczenie coraz mniej rozumia. Coraz bardziej brakowao mu Czego lub Kogo, kto nadaby temu wszystkiemu cel, uporzdkowa to wszystko, wytumaczy i zamkn w ramach jednego Sensu lub jednolitej Teorii przez due S i due T. Pki co, nie znajdowa niczego takiego. Czasami tylko dopuszcza do siebie myl, e Bg mgby by alternatyw... Myla o tym zdziwiony swoim niepokojem, wpatrujc si w pomie wiecy i palc papierosa w mrocznej klasztornej celi gdzie pod powierzchni zrujnowanej Kolonii. Czu si tutaj troch jak w swoim grobie. Postawi ponc wiec w umywalce. Pierwszy raz w yciu ba si zasn w ciemnoci. Zda sobie nagle spraw, e - take pierwszy raz w yciu zastanawia si, czy obudzi si nastpnego ranka. Sen to przecie taka maa mier.

Kolonia, Niemcy, czwartek rano, 8 marca 1945 roku Obudzio go pukanie. Otworzy oczy. Przez kraty otworu w cianie do wntrza celi przedostaa si szara powiata. Rozpozna twarz kalifornijskiego mnicha, ktry sta przy framudze otwartych na ocie drzwi. - Czy spoyje pan ze mn niadanie? - zapyta z umiechem mnich. - Musi by pan pewnie bardzo godny... Natychmiast usiad na materacu. Mnich w tym czasie podszed do umywalki i nala wod do dwch metalowych kubkw, ktre przynis ze sob. Po chwili przysiad si do niego na ku. Poda mu kubek z wod i postawi midzy nimi wyoony bia serwet koszyk wypeniony kromkami suchego chleba. - Szanowny pan sierant Medlock, ktry przywiz pana, poinformowa mnie, e interesuje si pan robieniem fotografii dla gazet. Jeli pan chce, mog pana zaprowadzi na wie naszej katedry. Rozpociera si z niej widok na ca okolic. Dzisiaj niebo jest wprawdzie troch zachmurzone, ale za to jest bardzo spokojnie. Nie byo dzisiaj jak na razie adnych strzaw z drugiej strony rzeki. Siedzieli obok siebie i jedli chleb, popijajc wod.

- Jakich strzaw? - zapyta, nie rozumiejc. - No, tych z drugiej strony Renu - odpar mnich, spogldajc na niego. - Kolonia po naszej lewej, zachodniej stronie Renu jest... nasza, ale po drugiej stronie cigle s nasi wrogowie. Dwa dni temu wysadzili w powietrze most Hohenzollerna, ostatni, ktry si osta, i trudno si przedosta na drug stron rzeki. Ale to tylko kwestia kilku dni. Po tej stronie jest bardzo spokojnie. Wszyscy Niemcy, ktrzy tutaj pozostali, powitaj pana godnie. Sign po drug kromk chleba. Mnich mia racj. By bardzo godny. - To znaczy, e po drugiej stronie Renu s Niemcy, a po tej Amerykanie?! - zapyta z niedowierzaniem. - Wanie - odpowiedzia mnich i doda: - Jeden z naszych braci zaprowadzi pana pniej do sztabu na Kaiser - Wilhelm - Ring. Myl, e uzyska tam pan wszelk moliw pomoc. Nasze moliwoci s, niestety - wskaza na koszyk z suchym chlebem - bardzo ograniczone. - Czy z wiey katedry zobacz t drug stron?! - zapyta podniecony. - Z wiey naszej katedry zobaczy pan ca Koloni. Nasza katedra jest... - Czy mgby mnie pan tam zaprowadzi?! Teraz? - przerwa mu, ykajc w popiechu ostatni kawaek chleba i sigajc nerwowo po papierosy. Wsta. Otworzy walizk i wycign z niej aparat. - Zaraz?! Czy moemy zaraz tam pj? - zapyta, stojc przed mnichem z aparatem przewieszonym wok szyi. - Czy pan nie jest przypadkiem z Nowego Jorku? - zapyta spokojnie mnich, nie ruszajc si z miejsca. - Nie. Jestem z Pensylwanii, ale rozumiem, o co panu chodzi. Mierz czas tak jak ludzie w Nowym Jorku. Przepraszam. Prosz spokojnie skoczy niadanie - odpar, podchodzc do zakratowanego otworu w cianie celi. - Czy pan ma imi? - zapyta po chwili. - Czy mam do pana zwraca si jako specjalnie? Nigdy nie wiem, jak zwraca si do ksiy. Nie chciabym pana urazi. - Nie jestem ksidzem. Jestem zakonnikiem. Mam na imi Martin. Nazywam si Martin Carter. Nie wiem, skd pochodzili moi rodzice, aleja urodziem si w przytuku w Greenwich Village w Nowym Jorku. Moe pan zwraca si do mnie, jak pan tylko chce odpar i podchodzc do niego, zapyta: - Czy poczstuje mnie pan papierosem? Lubi zapali po niadaniu. - Ale oczywicie - odpar zdziwiony i poda mu paczk z papierosami. - Gauloise'y, prawda? Ja take lubi gauloise'y, ale najbardziej te stare, zupenie biae, bez filtra.

Po chwili wyszli z celi. Wydawao mu si, e w nocy korytarze, ktrymi szed tutaj, nie byy takie dugie. Na zewntrz, w dziennym wietle, wszystko wygldao inaczej. Gdy tylko stanli na chodniku, zatrzyma si na chwil i patrzy oniemiay na dwie wiee wyrastajce strzelicie spomidzy jakby przyklejonych do tych wie kociow z tysicami figur wyrzebionych na powierzchni ich cian. Nigdy dotd nie widzia nic takiego na wasne oczy! - Przepikna jest ta katedra - powiedzia do mnicha po chwili zachwytu. - To dobrze, e kto z naszych pomyla, aby j oszczdzi i nie zbombardowa... - Tak pan sdzi? - odpar mnich. - Ja wcale tak nie uwaam. Teraz nasi i brytyjscy generaowie w ulotkach przekonuj onierzy i mieszkacw Kolonii, e z tak zwanego szacunku dla dziedzictwa kultury oszczdzili t katedr. Ale to nie caa prawda. I propagandowa bzdura. W listopadzie czterdziestego trzeciego spady na katedr bomby. Gdyby nie plomba budowana ogromnym wysikiem przez kilka miesicy przez Niemcw, pnocna wiea z pewnoci by si zapada. Gdy przejdziemy dalej, poka panu t plomb. Poza tym rozmawiaem niedawno z pewnym polskim lotnikiem z RAF - u. Katedra ze swoimi wieami bya doskonaym punktem orientacyjnym dla nadlatujcych samolotw. Tylko z tego powodu jej zniszczenie nie byo w niczyim interesie. Jego zdaniem to, e katedra jest taka, jak jest dzisiaj, to czysty przypadek. Szczliwy przypadek... - doda na kocu. Dotarli do gwnego portalu. Wszyscy onierze musieli zna brata Martina - tak postanowi go zapamita i nazywa - poniewa, pomimo e by cywilem, przechodzili obok punktw wartowniczych bez adnej kontroli. Gdy tylko znaleli si w katedrze, brat Martin poprowadzi go natychmiast do niewielkich drzwi po prawej stronie i powiedzia: - Te drzwi prowadz na szczyt poudniowej wiey. Aby dotrze na taras, musi si pan wspi krtymi, wskimi schodami na gr. Ostrzegam, e zajmie to panu okoo p godziny. Nasza katedra jest bardzo wysoka. Druga pod wzgldem wysokoci w Europie. To tak, jak gdyby pan schodami wszed do poowy Empire State Building. Niech pan bdzie bardzo ostrony po drodze. Niektre z desek s przegnie, niektre poamane, a niektrych brakuje doda, wskazujc rk w kierunku ciemnego korytarza. - Czy mgbym na chwil pozosta na dole i podej chocia do otarza? - zapyta. - Tak. Oczywicie, e tak! Zupenie zapomniaem, e pan przecie jeszcze nigdy tutaj nie by. Prosz bardzo. Prosz pj, gdziekolwiek pan tylko chce. Zaczekam tutaj na pana. A moe mam panu towarzyszy? Znam tutaj kady szczeg... - Jeeli pan pozwoli, to chciabym by sam. Opowie mi pan to wszystko innym razem. Chciabym by teraz sam. Tylko z moim aparatem...

Wrci do centralnej nawy. Zdj przykrywk z obiektywu. Myla, jak kilkoma obrazami pokaza monumentalno i wyjtkowo tego miejsca. Nie chcia by jak turysta fotografujcy pod wiato witrae. Stan przy rzdach wiec stojcych na metalowej pycie po lewej stronie nawy. Wosk przyklejony do poncych wiec tworzy przerne ksztaty i przepiknie rozprasza wiato. W oddali za balustrad z czarnych stalowych prtw w ogromnej donicy sterczay maszty z flagami. Amerykaska dotykaa rosyjskiej. Dalej, tu przed gwnym otarzem, owietlony przefiltrowanym przez szko witraa wiatem sta drewniany wz peen ludzkich czaszek. W rodku wozu przeamany hakenkreuz. To byo prymitywne i prostackie. Do mia tej kiczowatej propagandy. Nie rozumia nawet, do kogo bya skierowana. Otoczona wojskiem katedra bya niedostpna dla normalnych ludzi. Nie sdzi, eby Arthur opublikowa takie zdjcia. Przeszed dalej. Na pulpicie pod figur Chrystusa na krzyu porozrzucane w nieadzie zapisane kartki papieru i lece na nich okulary. Kilkanacie metrw dalej staruszka w czarnej chucie myjca na kolanach schody pod obrazem w zotych ramach. Fotografowa dalej... Gdy wrci pod drzwi prowadzce na wie, brat Martin nalewa akurat do marmurowej kropielnicy wod z aluminiowego wiadra. Zauway go. Postawi wiadro na posadzce i powiedzia: - Poczekam na pana. Niech pan idzie. Znajdzie mnie pan tutaj. Nie wyjd z katedry, zanim pan nie wrci. Mam co robi - doda z umiechem. - Tutaj jest duo kropielnic... A potem zaprowadz pana na Kaiser Ring - krzykn za nim. Brat Martin Carter mia racj. Wspinaczka na gr bya niebezpieczna. Schody wiey nigdy nie powinny nazywa si schodami. Gdy pierwszy raz ledwie zdy cofn si z zaamujcej si deski na stopie niej, pomyla, e to przypadek. Pniej, gdy przypadek powtrzy si drugi, trzeci, czwarty raz, sprawdza, naciskajc stop kad nastpn. Nie pamita, ile czasu zaja mu ta wspinaczka. W kadym razie byo to znacznie duej ni p godziny. Gdy wyszed w kocu na taras pod aurowym ostrosupem kopuy, przez chmury przedaro si soce. Podszed popiesznie do balustrady. Pierwsze, co zauway, to wystajce z wody uki stalowych fragmentw nad zatopionymi filarami mostu. Koczyy si w poowie rzeki. Po drugiej stronie miasto wygldao dokadnie tak samo jak po tej. Dostrzeg zgliszcza zbombardowanych budynkw, kilka wysokich budowli, wielkie zway gruzu, ulice. Nic specjalnego. Tak jak w Trewirze i tak jak tutaj. Nie wie dlaczego, ale by rozczarowany. Nie potrafiby powiedzie, czego si spodziewa. Z pewnoci nie smokw, ale chocia jednego

dziaa skierowanego w jego kierunku. Niczego takiego nie zobaczy. Niezdobyte jeszcze Niemcy po drugiej stronie rzeki wyglday dokadnie jak ju zdobyte Niemcy po tej. Przypomnia sobie sowa Anglika. Drle de guerre, nudna wojna... Usiad na balustradzie. Pali papierosa i przekrca korbk zwijajc film do kasety. Wsun kaset z nowym filmem do aparatu. Wychyli si, prbujc wydoby najlepsze ujcie zatopionego mostu. - Na jakiej przysonie pan to robi? Na pi koma sze, prawda? Niech pan zwikszy przyson, ale wyduy czas nawietlania. Uzyska pan wtedy wiksze nasycenie po prawej stronie. Tam jest teraz ciemniej przez t chmur na niebie... W ostatniej chwili zsun si z balustrady. Upad plecami na kamienn posadzk, chwytajc w locie aparat i przyciskajc go do piersi. Spojrza z wciekoci w gr. Moda kobieta w czarnym paszczu z papierosem pomidzy wargami wycigna w jego kierunku rk. Wsta. Bez jej pomocy. Oddalia si od niego, przechodzc na drug stron tarasu. Spojrza na ni. Dugie blond wosy opadajce na twarz. Blizna na policzku. Wojskowe kamasze na nogach. Podszed do niej. - Mogem spa z tej balustrady. Jeszcze nikt mnie tak nie przestraszy jak pani powiedzia z wyrzutem. Milczaa. - Zrobiem na pi koma sze. Ale to w tym owietleniu jest optymalne. Tak myl. Przy wikszej przysonie i duszym czasie mgbym poruszy - doda. Odwrcia twarz w jego kierunku. Miaa bkitne oczy, lekko wystajce koci policzkowe i dugie rzsy. - Myli si pan - odpara po chwili. - Zrobi pan na pi koma sze, poniewa w tej leice to standardowa przysona ustawiana automatycznie po zmianie filmu. Nie pomyla pan, aby j zmieni. To prawie wszystkim si zdarza. Nie poruszyby pan. Nawet najbardziej uzalenieni alkoholicy, ktrym trzs si rce, nie porusz, tym bardziej przy tak szerokim planie... Gdy mwia, marszczya czoo. Miaa szerokie, zaczerwienione wargi i biae zby. - Skd pani wie, jak mam leic? Umiechna si. Mia wraenie, e w tym samym momencie do jej oczu napyny zy. - Ma pan tak leic, e poznaabym j nawet po zapachu - powiedziaa cicho. - Dlaczego pani pacze? - Ja zawsze pacz, gdy si umiecham. Ostatnio. Ale to pono przejdzie. Przeszkadza

to panu? Przeszkadza ci to?! - Skd pani wiedziaa, e rozumiem tylko angielski? - Martin powiedzia, e sprowadzi ci na wie, a gdy powiedzia mi, e masz aparat, polubiam ci ju tylko za to, bezwarunkowo. - Opucia gow. - Czekam na ciebie tutaj ju od samego rana. Martin daje mi ulotki do tumaczenia i pozwala sprzta katedr. Kupuj za te pienidze jedzenie dla mnie i cioci Annelise. Powiedzia mi, e jeste jak typowy Amerykanin, nie znasz adnych jzykw poza angielskim. - Dlaczego pani zna moj leic?! - Wiesz co?! Wkurwiasz mnie teraz! Robisz mi tutaj, do cholery, ledztwo czy co?! A ja chciaam ci tylko poradzi, jak masz nastawi przyson. Zachowujesz si jak amerykaski zdobywca. Mam w dupie zdobywcw! - wykrzykna nagle. Znowu oddalia si od niego. Zapali dwa papierosy. Powoli podszed do niej. - Zapytaem tylko z ciekawoci. Prosz zrozumie, e nikt nigdy nie rozpoznawa mojej lejki po... zapachu - powiedzia z umiechem i poda jej papierosa. - Mog zada pani tylko jeszcze jedno, ostatnie pytanie? Przyja od niego papierosa. Prbowaa si nim zacign. Papieros zgas. Zbliya si do niego i signa do kieszeni jego paszcza, opierajc brod na jego ramieniu. Jej wosy pachniay lawend. Wydobya zapaki z kieszeni, stana tu przed nim i zapalia papierosa. - Moesz - powiedziaa, wydmuchujc dym. - Czy pani jest Niemk? - Tak. Jestem Niemk. Nazywam si Anna Marta Bleibtreu. Czy to ci przeszkadza? zapytaa, odwracajc si plecami do niego. Ruszya w kierunku balustrady. Pody za ni. Stanli przy balustradzie, patrzc na miasto. - Nie! Skde. W adnym wypadku. Chciaem po prostu wiedzie. - Nie kam. Nie moesz lubi Niemcw. Ja bym ich nie lubia - powiedziaa podniesionym gosem. - Dlaczego zna si pani tak dobrze... dlaczego zna pani mj aparat? - zapyta, ignorujc jej uwag. - Znam wszystkie aparaty. - Dlaczego? - Bo znam - odpara, przysuwajc si bardzo blisko do niego. - A czy teraz ja mog ci o co zapyta? - Oczywicie, niech pani pyta.

Signa do kieszeni paszcza i wydobya z niej rolk z filmem. Zauway, jak nagle zmienia si wyraz jej twarzy. Znikna z niej obojtno i rodzaj zaczepnej arogancji. Jej oczy stay si jeszcze wiksze. Dostrzeg w jej spojrzeniu niepokj maej dziewczynki, ktra nie wie, co moe si za chwil wydarzy. ciskajc rolk mocno w doni, zapytaa: - Wywoasz mi ten film? Wywoasz? Dobrze mi go wywoasz? - Oczywicie, e wywoam. Jasne. Moe jeszcze nawet dzisiaj. - Sam to zrobisz czy oddasz komu? - Tego nie wiem. Jestem w Kolonii dopiero od kilkunastu godzin. Nie wiem, czy wpuszcz mnie do ciemni. Nie wiem nawet, czy tutaj jest jaka ciemnia. Brat Martin ma mnie zaprowadzi na jaki ring czy co takiego. Tam si wszystkiego dowiem. - Tak. Na rogu Kaiser - Wilhelm - Ring i Christoph Strasse. Tam ulokowa si wasz militarny rzd tego miasta. Martin mwi mi, e pracujesz dla Timesa. Myl, e kogo jak kogo, ale ciebie powinni tam przyj z honorami. Mj ojciec, jeszcze przed wojn, robi tumaczenia niemieckich poetw dla twojej gazety. By bardzo z tego dumny. Opublikowalicie nawet jego fotografi. Sucha jej ze zdumieniem. Na dachu katedry w Kolonii spotkanie dwch biografii, ktre teoretycznie nigdy nie powinny si dowiedzie o swoim istnieniu! Przecie mg tutaj nie przyjecha, przecie mg nie spotka szanownego pana sieranta Medlocka, ktry sprzedaje na czarno mnichom kartofle i wgiel, przecie to inny brat mg go zaprowadzi do celi. Ale to by cwany sierant Medlock dorabiajcy na boku i to by dobroduszny brat Martin, ktry znalaz akurat t dziewczyn, aby tumaczya ulotki. A ojciec tej dziewczyny tumaczy dla Timesa i na dodatek ta dziewczyna tak bardzo chciaa go spotka, e wspia si na t wie i mu to wszystko opowiedziaa. Pomijajc ju drobny fakt, e ta dziewczyna zna si na fotografowaniu tak, jakby zajmowaa si tym od chwili poczcia! Miaa racj. Przy wikszej przysonie, duszym czasie i przy tym owietleniu wydostaby lepszy obraz zatopionego mostu. Z pewnoci miaa racj. Jego leica ustawia pi koma sze jako standard po otwarciu komory na film... - Dlaczego zamilke? Powiedziaam co niestosownego? - wyrwaa go z zamylenia. - Ale nie! Zastanawiaem si tylko, co jest przeznaczeniem, a co przypadkiem, ale to teraz niewane - odpar. - Niech pani da mi ten film. - Obiecasz mi, e tylko ty go wywoasz? - zapytaa z niepokojem w gosie. - Jeli nie ty, to prosz, aby go nikomu nie przekazywa. Obiecasz? - Obiecuj - odpar, chowajc rolk z filmem w kieszeni marynarki. Dziewczyna stana na palcach, pocaowaa go delikatnie w policzek i wykrzykna:

- Przynios ci za to ogrkw i wdzonej kiebasy od cioci Annelise! I upiek dla ciebie ciasto z jabkami. Bd tutaj czekaa za trzy dni, w niedziel, o tej samej porze. A teraz musz ju i. Podskakujc chwilami na jednej nodze jak czym bardzo uradowana maa dziewczynka, pobiega w kierunku schodw prowadzcych na d. W pewnej chwili zatrzymaa si i pdem wrcia do niego. - Dasz mi potrzyma twoj leic? Chocia przez chwil?! Prosz! Wygldaa jak dziecko proszce o wymarzon zabawk. Poda jej aparat. Podesza z nim do balustrady i skierowaa obiektyw na most. Odwrcona do niego plecami, wykrzykna: - Mog?! Tylko jedno! Obiecuj... Usysza klik spustu migawki. Wrcia do niego i oddaa mu aparat. - Jak si pani nazywa? Nie zapamitaem, prosz mi wybaczy. - Bleibtreu - odpara, biegnc przez taras. - Czy to co znaczy po niemiecku?! - krzykn za ni. - Tak! - odkrzykna, zatrzymujc si przy drzwiach prowadzcych na schody. - W dosownym tumaczeniu na twj jzyk oznacza bd wierny lub pozosta wierny. Jeszcze jaki czas przebywa na dachu. Zrobi kilkanacie zdj. Za kadym razem, gdy zmienia ustawienia w aparacie, myla o tym spotkaniu z dziewczyn. W okazaym budynku biurowym przy ulicy Kaiser - Wilhelm - Ring 2 w Kolonii faktycznie rozmieci si jaki rzd. Kady, kogo tam spotkali, wydawa si rzdzi i kady by wyjtkowo wany. Ale tylko do chwili, gdy mia podj jakkolwiek samodzieln decyzj. Z szacunkiem odnoszono si do brata Martina, natomiast jemu powicano jedynie pozorowan uwag. Nikogo nie obchodzio, e oto nagle pojawi si jaki redaktor z New York Timesa, ktry oczekiwaby pomocy przy wypenieniu informacyjnej misji, dla dobra uprawnionych do niezalenych informacji czytelnikw w Stanach Zjednoczonych. Pewien gruby oficer powiedzia mu bez ogrdek, e dziennikarze w czasie wojny, cytujc go dosownie, to jak bolce wrzody na dupie. Spdzili pomidzy pitrami biurowca przy ulicy Kaiser - Wilhelm - Ring ponad trzy godziny odsyani z jednego zadymionego biura do innego. Czu najpierw wcieko, potem bezsilno, powoli zamieniajc si w uczucie rezygnacji. Poza tym czu, e nie ma prawa obcia swoim problemem zakonnika, ktry chodzi z nim od pokoju do pokoju i wysuchiwa kolejny raz tej samej historyjki o misji informacyjnej. Gdy by ju naprawd gotowy zrezygnowa - rozwaajc powrt najpierw do Luksemburga, a potem po kontakcie z

Arthurem ostatecznie do domu - trafili do kolejnego zadymionego biura w podziemiach budynku. Gdy wkroczyli, chudy mczyzna w oficerskim mundurze najpierw spojrza na nich uwanie, potem powoli przesun okulary z nosa na oczy, a nastpnie z krzykiem podbieg do brata Martina. Objli si jak dobrzy przyjaciele. Okazao si, e znali si z czasw misji brata Martina w Irlandii. Potem ich drogi si rozeszy i teraz, po wielu latach, spotkali si w podziemiu budynku w Kolonii. Po krtkiej rozmowie chudy oficer przywoa adiutanta i rozkaza mu za wszelk cen wydoby, jeli trzeba, to spod ziemi, podporucznika Bensona, tego od ulotek. Okazao si, e podporucznik Benson nie by w adnych podziemiach. Siedzia spokojnie z nogami na biurku w biurze na drugim pitrze. I to w tym biurze, ktre w trakcie pielgrzymki po zadymionych pokojach ju odwiedzili! Benson udawa przy chudym oficerze, e widzi redaktora Stanleya Bredforda pierwszy raz w yciu. Przy kadym poleceniu wydawanym przez chudego oficera trzaska gono obcasami i wydobywa z siebie posuszne szczeknicie yes, sir. Tak naprawd to polecenia wydawa Stanley. Chudy oficer w okularach zamienia je jedynie w rozkazy, po ktrych nadchodzio trzanicie obcasami. - Syszae, Benson, co masz zrobi, prawda? Podsumujmy, najpierw przygotujesz redaktorowi przepustki do wszystkich obszarw miasta. Przyniesiesz je tutaj do mnie do podpisu. Potem zarezerwujesz trzy godziny w ciemni u fotografa, jeli to moliwe, to jeszcze dzisiaj wieczorem. Nastpnie dasz redaktorowi Bredfordowi penomocnictwo do wysyania depesz. Nie musz to by szyfrogramy. Wystarcz zwyke depesze. Upowanienia na depesze podpisuj moim nazwiskiem. A teraz zadbaj, aby redaktor mia co je, pi i gdzie spa. Za p godziny bdziesz tutaj z przepustkami i z meldunkiem. Jasne?! Czy to dla ciebie jasne, Benson?! - Yes, sir! - szczekn ostatni raz podporucznik Benson, trzasn butami i natychmiast wyszed. - A teraz, Martin - powiedzia chudy oficer do zakonnika - opowiadaj. Co u ciebie? Jak tutaj trafie? I dlaczego akurat tutaj? To wyjtkowo nudne miejsce. A to si Shilla zdziwi, gdy jej napisz, e ci spotkaem. Boe, ale si zdziwi! Ona nieustannie ci wspomina. Opowiadaj... A zwracajc si do niego, doda: - Panie redaktorze, wybaczy pan nam teraz? Mamy sobie z ojcem Martinem troch do pogadania. Wyszed bez sowa na korytarz. Usiad na drewnianej awce naprzeciwko drzwi. Pomyla, e przeznaczenie spotkao si z przypadkiem i oboje musz mie dzisiaj jak niezwyk kulminacj...

Spocony podporucznik Benson pojawi si z meldunkiem i plikiem papierw z piecztkami po dwch godzinach. Chudy oficer zajty rozmow z bratem Martinem najwyraniej nie zauway upywu czasu. Przerzuci szybko dokumenty i powiedzia: - Benson, kurwa, no co ty, chcesz pooy spa pana redaktora w domu wycieczkowym dla modziey? I to w jakiej wsi pod Koloni? Benson, no kurwa... Chcesz, eby pan redaktor o nas co le napisa i eby potem przeczyta to pan pukownik Patterson podnis gos. - Sam wiesz, e John strasznie nie lubi, jak si o nim le mwi, a ju z pewnoci nie wybaczy, gdy si o nim le napisze. I to w Nowym Jorku. No, Benson. Zastanw si... - Nie mamy na dzie dzisiejszy miejsc w innych kwaterach, panie pukowniku! odkrzykn Benson. - Jak to nie macie? - Chudy oficer podnis gow znad papierw. - Kto to jest, kurwa, my, Benson, i o ktrej moecie mie? - Jeli panowie pozwol - Stanley wtrci si niemiao do rozmowy - to ja bardzo chtnie pozostan w celi brata Martina. Jeli w ogol mog tam pozosta? - doda, patrzc w kierunku zakonnika. - Oczywicie, e pan moe pozosta - odpar brat Martin. - Benson, to zrbmy tak, ty opierdol w moim imieniu tych palantw od kwaterunku i powiedz im, e znalelimy bez ich pomocy inne rozwizanie. - Chudy oficer si umiechn. - A teraz zaprowad panw do naszego kasyna. - Czy mgbym, jeli panowie pozwol - ponownie wtrci si do rozmowy - pj z podporucznikiem Bensonem do ciemni? Wcale nie jestem godny. - Benson, syszae? - zapyta chudy oficer. - Tak jest, sir! - wykrzykn Benson. Ciemnia bya chyba w najciemniejszym miejscu budynku na ulicy Kaiser - Wilhelm Ring 2. Szed, momentami bieg, ledwie nadajc za podporucznikiem Bensonem. Dotarli do niewysokiego otworu w cianie na poziomie pod piwnic. Na schodach i potem na korytarzu nie byo adnych lamp. Weszli do jakiego pomieszczenia. Mody onierz siedzia przy jednym z drewnianych stow ustawionych jeden obok drugiego. Na stoach stay kamienne kuwety. Na sznurach rozwieszonych pod sufitem wisiay poprzypinane klamerkami fotografie. Poczu znajomy zapach chemii. - Brian, wytumacz panu Bredfordowi wszystko - powiedzia podporucznik Benson do modego onierza i natychmiast znikn. - Tak jest, sir - odpowiedzia Brian, patrzc na plecy podporucznika Bensona.

Podali sobie rce na powitanie. Brian wyla do metalowego wiadra pyn z kilku kuwet. Zebra je, kadc jedna na drugiej, i podszed do zlewu. Dokadnie je wypuka. Potem ustawi na stole, jedna obok drugiej, i przynis szklane butle z odczynnikami. - Gdyby pan mnie potrzebowa, to bd obok, w palarni. Lubi ten zapach, lubi takie miejsca. Wydoby rolk. Zacz wywoywa. Czu to samo podniecenie jak zawsze. Na stacji benzynowej ojca te to czu. Pewne rzeczy nigdy si nie zmieniaj. Chciao mu si pali. Nie zapali. Odsun krzeso. Wola sta przy pracy w ciemni. Powoli na papier wypyway obrazy. Przypomina sobie kolejne ujcia. Zatopiony most na Renie zrobiony przez niego, ten sam most zrobiony przez dziewczyn kilkanacie minut pniej. Jej most by inny. Wyraniejszy. Prawdziwszy. Jej fotografia bya po prostu lepsza. Mimo e zrobiona jakby od niechcenia. Usysza z oddali jej gos: Mog?! Tylko jedno! Obiecuj. Powiesi wywoane zdjcia na sznurku. Sign do kieszeni marynarki. Wydoby jej rolk. W pierwszej chwili poczu si jak kto czytajcy cudzy list. Chocia mu pozwolia, mia wraenie, e wkrada si do czyjego ycia. Fotografie dla niego byy zawsze bardziej osobiste ni jakiekolwiek listy. Zanurzy rolk w kuwecie. W chwil potem zacz nawietla negatyw. Spod powierzchni pynu zaczy powoli wydobywa si obrazy. Jeden po drugim... Modlcy si onierz. Praw doni ciskajcy kikut, ktry pozosta z lewej rki. Z hemu lecego obok jego ng wydostawa si pomie palcej si wiecy. Maa paczca dziewczynka z zabandaowan rk siedzca na nocniku nieopodal onierza. Staruszka w futrze i somkowym kapeluszu gaszczca siedzcego na jej kolanach wychudzonego kota z jednym uchem. Mczyzna czytajcy ksik i odmawiajcy raniec. Ksidz w ogromnych okularach, siedzcy w fotelu, palcy papierosa i przyjmujcy spowied od klczcej przed nim zakonnicy. Przed krzyem troje przytulonych do siebie cia. Z opuszczonymi gowami. Jak wita Trjca czekajca wsplnie na egzekucj. Niewielki fragment muru, ktry pozosta z budynku. Przytwierdzony do muru zardzewiay zlew. Na resztkach drewnianego blatu obok zlewu kubek z niedopit przez kogo herbat, nieopodal na biaym porcelanowym talerzyku nadgryziony, posmarowany masem kawaek chleba przykryty stwardniaym, tym serem. Nad zlewem do ciany przymocowane lustro z brzowymi zaciekami rdzy. Na maej szklanej pce pod lustrem cztery aluminiowe kubki ze szczoteczkami do zbw. Kamienna lada w jakim sklepie. Na przysypanym resztkami tynku marmurowym blacie przewrcona waga pokryta brunatnymi plamami skrzepnitej krwi. Mody mczyzna w biaym, poplamionym krwi fartuchu siedzcy z papierosem w ustach na drewnianym krzele tu przed rowem wypenionym rzdami trupw. Skrzypek pod yrandolem ze wiecami. Czoo skrzypka

owinite bandaem, jego przymruone w natchnieniu oczy. Trumny i piramidy czaszek w tle. Rzd umiechnitych onierzy w niemieckich mundurach stojcych na krawdzi kolejowego wagonu z penisami w doniach i sikajcych na zmarznit zasp niegu przed wagonem. Leca na futerale skrzypiec, pomidzy karabinami, gowa modego mczyzny z zakrwawion opask na czole... Przekada wywoywane zdjcia z kuwety do kuwety. Wzbieraa w nim ekscytacja. Dray rce. Czu pulsowanie yy na czole. Automatycznie sign po papierosy. Zapali. Dwa naraz. Z oddali sysza jej gos. Wywoasz mi ten film? Wywoasz? Dobrze mi go wywoasz?. Przypi wszystkie jej fotografie na oddzielnej lince. Powoli przechodzi obok kadej z nich. Wielokrotnie. W t i z powrotem. Przystawa i patrzy. Za kadym razem odkrywa co nowego. Bardzo chcia ich dotyka. Nie dotyka. Nawet tylko dymem z papierosa. Zgasi natychmiast papierosy. Pierwszy dotyk naley si tylko jej. Gdy papier by suchy, zsuwa ostronie po kolei kad fotografi do koperty podstawianej pod link. Swoje fotografie zebra do innej koperty. Ostronie zwin negatywy, wsun je do metalowego pudeka, ktre woy do kieszeni marynarki. Opuci popiesznie ciemni i przeszed do palarni obok. - Skoczyem - powiedzia, zwracajc si do kaprala Briana. - Czy mgby mnie pan natychmiast zaprowadzi do miejsca, gdzie mgbym nada depesz? - Czy co si stao? - zapyta kapral Brian, gaszc natychmiast papierosa. - Jest pan blady i spocony. - Nie, nic takiego. Wydaje si panu... Przeszli na trzecie pitro. W dusznym zaciemnionym pokoju bez okien, penym zielonkawych wiateek mrugajcych z pulpitw radiostacji przypominajcych mu przestarzae radia, siedzieli onierze ze suchawkami na uszach. Kapral Brian zacz rozmawia z jednym z nich. Po chwili wrci do niego z kartk papieru. - Prosz przygotowa swoj depesz i podanie. Prosz pisa drukowanymi literami i podpisa si penym imieniem i nazwiskiem. W podaniu prosz poda swj stopie i dat urodzenia. - Nie mam adnego stopnia - odpar. - To prosz wpisa zero. Usiad przy stoliku w rogu pokoju. Zacz pisa drukowanymi literami. ARTHUR, DZIKUJ Cl, E DBASZ O MOJEGO KOTA. CHCIABYM WRCI DO NYC W

PRZYSZYM TYGODNIU. ZMNIEJSZYSZ W TEN SPOSB KOSZTY. MAM DLA NAS WSZYSTKO, CZEGO POTRZEBUJEMY. PODSTAWISZ Ml JAKI SAMOLOT? JESTEM W KOLONII, WIC LOTNISKO MOE BYC BLISKO KOLONII. NIE PRZYLEC SAM. CZY MOESZ W DEPARTAMENCIE STANU WYSTAWI WIZ NA NAZWISKO ANNA MARTA BLEIBTREU? OSTRZEGAM CI, E TO NIEMKA. JEJ OJCIEC JEST TUMACZEM LITERATURY I PRACOWA KIEDY DLA NAS. MOESZ TO SPRAWDZI. SZUKAJ W ARCHIWUM PRZED '39. WYMYL JEJ DAT URODZENIA. JA JESZCZE TEGO NIE WIEM. ARTHUR, JELI NIE WYSTAWISZ TEJ WIZY DLA NIEJ, TO NIE WRC. STANLEY Umiechn si. Pomyla, e Arthur natychmiast zrozumie, co znaczy zdanie z depeszy: JELI NIE WYSTAWISZ TEJ WIZY DLA NIEJ, TO NIE WRC. Arthur doskonale zrozumie, co kryje si za tym artobliwym ultimatum. Musi zrozumie! Poda kartk modemu chopakowi ze suchawkami na uszach. - Do kogo ma dotrze depesza? - zapyta chopak, nie ukrywajc miechu. - Do redakcji New York Timesa - odpar. Chopak zacz przewraca nerwowo kartki w grubym poplamionym zeszycie. - W Nowym Jorku czy w Chicago? - zapyta w pewnej chwili. - W Nowym Jorku, oczywicie, e w Nowym Jorku. - Cakiem zapomnia, e niedawno otworzyli swoje biura take w Chicago. - Czy mgby pan skrci depesz? - zapyta onierz. - Mamy ograniczenie na nieszyfrowane depesze do piciuset liter. Pana depesza ma dokadnie piset dziewidziesit siedem liter. Liczc odstpy. Przez chwil si zastanawia, jak chopak mg to policzy w tak krtkim czasie. Skrci. Wyrzuci uwag o kocie i o zmniejszeniu kosztw, usun wszystkie przecinki, kropki i zbdne odstpy. - Moe pan jutro odebra potwierdzenie odbioru depeszy na pimie. Ale dopiero od poudnia. A odpowied, jeli bdzie, dotrze do nas najprdzej w sobot pnym popoudniem lub najpewniej wieczorem - powiedzia chopak. - Ze wzgldu na rnic czasu - doda uprzejmie. Pomyla, e nagle wszyscy w budynku przy ulicy Kaiser - Wilhelm - Ring 2, ktry jeszcze tak niedawno w najgorszych sowach, jakie zna, przeklina i wysya do pieka, troszczyli si o niego. Nigdy nie zapomni tego miejsca! A ju z pewnoci nie zapomni tej ciemni...

Czu w sobie jakie niezwyke uniesienie. A chwilami zapierajce dech. Najbardziej chciaby spotka za chwil t dziewczyn i opowiedzie jej o tym, co czu, gdy oglda jej fotografie. A potem zapyta, co ona czua, gdy je robia. O to przede wszystkim. To byo o wiele waniejsze. A na kocu opowiedzie jej o swoim planie. Wymyli co, czego tak naprawd nie powinien. I na dodatek nada ju temu bieg. By pewien, e Arthur nie zanie jutro, zanim nie poruszy caego Departamentu Stanu w Waszyngtonie i nie zorganizuje wizy dla tej dziewczyny. Sdzi, e wiza, chocia take bardzo problematyczna, znajc biurokratyczny bezwad i znany powszechnie opr w Waszyngtonie, jest do ugryzienia. Gorzej bdzie z miejscem na pododze w amerykaskim samolocie wojskowym dla... Niemki. Mia nadziej, e w Waszyngtonie nie bdzie adnych zych materiaw o ojcu i rodzinie dziewczyny. Teraz, gdy napicie i pierwsze podniecenie miny, zastanawia si, czy mia w ogle prawo co takiego wymyli. Dlaczego niby Anna Marta Bleibtreu miaaby zostawi wszystko i pojecha z nim do Stanw?! Ale przecie nie mia - myla - nic do stracenia. Zapyta j. Natychmiast! Najlepiej jeszcze dzisiaj. Dzisiaj przeznaczenie miao przecie swoje urodziny... Wyszed z budynku na ulic. Byo ju ciemno. W oddali majaczyy wiee katedry. Szed szybkim krokiem pomidzy ruinami. Czasami zatrzymyway go patrole onierzy. Wyciga wtedy biae kartki z pieczciami i rusza dalej. Gwn bram wszed do katedry. W awach przed otarzem modlili si mnisi. Kady z nich trzyma zapalon wiec. Jak dzieci podczas pierwszej komunii. Zbliy si do otarza. W rodku drugiej awy z zamknitymi oczami modli si brat Martin Carter. Przepraszajc przy kadym kroku, przedosta si do niego. Stan przed nim i powiedzia: - Czy mgby pan mi pomc? Potrzebuj pana pomocy... Brat Martin umiechn si, zdmuchn wiec i natychmiast wsta. Stanli za jedn z kolumn. - Anna Bleibtreu... ta dziewczyna od pana ulotek, czy pan wie, gdzie mgbym j teraz znale? Teraz! - zapyta Stanley szeptem. - Ania? Opowiadaa mi o panu. Ona si za pana modli, chocia nie wierzy w Boga. Powiedziaem jej... - Gdzie mgbym j teraz znale? - przerwa mu obcesowo. - Teraz! - Mieszka z cioci poza Koloni... - Wie pan, gdzie mieszka? - Wiem...

- Poda mi pan jej adres? - Nie znam adresu. To mae miasteczko kilkanacie kilometrw std. Na zachd. Sign do kieszeni po notes. - Zapisze mi pan nazw tego miasteczka? - poprosi, podajc mu notes i owek. - Pan naprawd jest z Nowego Jorku - mrukn mnich, kiwajc gow i piszc co w jego notesie. - Przepraszam pana. Bardzo przepraszam. To dla mnie ogromnie wane. Wytumacz to panu po powrocie - usprawiedliwia si. - Czy wpuszcz mnie do celi, gdybym wrci dopiero jutro? - Wpuszcz. Kiedykolwiek pan wrci - odpar spokojnie mnich. - Dzikuj! - wykrzykn i ruszy ku gwnemu wyjciu z katedry. Wyszed na plac. Podszed popiesznie do onierza opartego o czog. Wyrwa kartk z notesu. Wycign paczk z papierosami i portfel z kieszeni. - Kolego, musz dosta si do tego miejsca - powiedzia do onierza i podsun mu papierosa i kartk pod nos. - Jak najszybciej. onierz, nie ruszajc si z miejsca, dugo studiowa napis na kartce i powiedzia znudzonym gosem: - To duga podr. I drogi bilet. - Jak drogi? - Tak na dzisiaj, z wieczorn taryf i studenck znik jak dla ciebie, myl, e okoo stwy. Z powrotem do ka na noc u mamy sto pidziesit. Wycign banknoty z portfela. Polini palce i zacz demonstracyjnie liczy. - Raz, dwa, trzy. Trzysta ze znik. Cztery. Sto bonusu dla ciebie, gdy rusz za cztery minuty. Ale nie pniej. Pniej mnie nie interesuje. Mam bardzo niecierpliw mam. onierz umiechn si i natychmiast wsta. Zaomota kolb karabinu w pancerz czogu. Po chwili z otworu na grze wysuna si gowa w hemie. - John - krzykn onierz do gowy w hemie - zamw ekspresem limuzyn do Knigsdorfu! Masz trzy minuty. Limuzyna okazaa si rozklekotanym gazikiem z przedziurawion rur wydechow. Gdy po godzinie wjedali z hukiem do Knigsdorfu, cae miasteczko musiao pomyle, e to kolejny nalot Amerykanw. Zatrzymali si przy jedynym owietlonym budynku na rynku. Wysiad. Przed budynkiem staa grupa mczyzn. Z ogromnych poszczerbionych kufli pili piwo. A on wiedzia jedynie, e chce dotrze do kobiety o imieniu Annelise mieszkajcej w Knigsdorfie. Nie mia adnej pewnoci, e nazywa si Bleibtreu. Wymienia po kolei:

Annelise, Anna Marta, Bleibtreu... Wszyscy mczyni przed knajp znali Frau Annelise. Jeden z nich podszed z nim do auta i bez pytania rozsiad si na przednim siedzeniu obok kierowcy. W rku trzyma do poowy pusty kufel. Ruszyli. Kierowca wiedzia na szczcie, e links znaczy na lewo, a rechts na prawo. Po kilkunastu minutach zatrzymali si przed niewielk bramk wpit w druciany pot poronity krzakami winogron. Bramka bya zastawiona metalowym koszem penym ziemniakw. W oddali, w oknach niewielkiego domu, dostrzeg tawe plamy wiata. Wysiad z gazika. Wsun do rki kierowcy kilka banknotw. - Odwie szkopa do knajpy i wr tutaj. Czekaj na mnie. Jasne? Kierowca kiwn gow. Odsun na bok kosz, popchn bramk, przeszed wskim, wyoonym kamieniami gankiem do drewnianej altany. Wycign z kieszeni pomit kartk. Zapuka. Gdy usysza szmer po drugiej stronie drzwi, przeczyta powoli z kartki: - Mein Name ist Stanley Bredford. Ich mchte Anna Marta Bleibtreu sprechen... W tym momencie usysza zgrzyt przekrcanego klucza. - Nie moge zasn, redaktorze? - zapytaa, stajc w drzwiach. - Twj niemiecki jest taki przemiesznie sodki. Jak gdyby pijany hipopotam mwi do krokodyla w jakiej bajce dla dzieci... W doni opartej o udo trzymaa otwart ksik. Palia papierosa. Drug rk opieraa o framug drzwi. Wyranie widzia jej piersi pod materiaem przewitujcej nocnej koszuli. Miaa rozpuszczone wosy opadajce na ramiona. Przymusi si, aby patrzy wycznie w jej oczy. - Wejdziesz? Czy tylko tdy przypadkowo przejedae i nie masz czasu? - zapytaa, wycigajc papierosa z ust. Wygldaa jak Lolita. Niewinno dziewczynki i jednoczenie wyrafinowanie prostytutki z Czterdziestej Drugiej Ulicy przy Times Square w Nowym Jorku. Jej przywitanie, pene udawanego spokoju, zimnej obojtnoci, a nawet ironii tak zupenie nieadekwatnych do sytuacji - byo, musiao przecie by, tylko mask, ktr szczelnie przykrywaa napicie i oczekiwanie. - Wejd, jeli pani pozwoli - odpar, poddajc si tej grze. Weszli do przedsionka i przeszli do kuchni. Podsuna mu may drewniany zydel. Usiad. Za jego plecami na rozarzonej pycie parowa czajnik, wydzwaniajc swoimi drganiami melodi. Czu ciepo ogrzewajce jego ramiona. Usiada na wskim blacie biaej szafki naprzeciwko niego. Trzyma w doni kopert. Spojrza w jej kierunku. Dostrzeg jej

rozsunite uda. Jeszcze bardziej skupi si na tym, aby patrzy tylko w jej oczy. Wycign z koperty pierwsze zdjcie. Przez chwil uwanie je oglda. Zsuna si powoli z blatu i stana na pododze. Jak w oczekiwaniu, na baczno. Podnis si z krzeseka i poda jej pierwsz fotografi. Stan za ni. Stara si trzyma w oddaleniu, nie dotykajc jej. Jak widz. Tylko patrzy. Stojc za ni. Patrzy jej oczami. Przy kadym zdjciu, ktre wsuwa jej do rki, kurczya si w sobie. Jak kto, kogo kolejny raz uderzaj, z caej siy, pici w brzuch. Gdy obejrzaa ostatnie, wszystkie wypady z jej doni i rozsypay si na pododze. Odwrcia si twarz do niego i stpajc po nich bosymi stopami, powiedziaa: - Napijesz si herbaty? Powiedz, e chcesz napi si herbaty. Prosz ci, popro mnie teraz, kurwa, o herbat! Powiedz, e chcesz si napi herbaty. e marzysz teraz tylko o herbacie. Bd musiaa sign po soik z herbat w szafce. Bd musiaa znale jak czyst filiank dla ciebie. Bd musiaa znale torebk z cukrem. Zajmij mnie czym. Powiedz mi teraz, e chcesz herbaty. Chcesz, prawda?! - Tak, chc. Chc napi si teraz herbaty - wyszepta. Uklka na pododze. Zacza zbiera fotografie. Jak w jakim amoku. Kad po kolei podnosia z podogi i przyciskaa do ust. - Pojedziesz ze mn do Nowego Jorku? - zapyta cichym gosem. - Nie wiem, gdzie ciocia ma cukier, chyba w piwnicy albo w sypialni... - Pojedziesz ze mn do Nowego Jorku? - powtrzy goniej. - Chyba w sypialni. Musisz pi z cukrem? Ciocia ju pewnie pi... - Czy polecisz ze mn do Nowego Jorku?! - podnis gos. - Na pewno jest w szafie w sypialni, cukier jest zbyt wany na piwnic, tak jak wdka. Zaczekaj, przynios. To nie potrwa dugo. Mocno chwyci j za rk. Przycign do siebie. Wzi jej twarz w donie i patrzc w oczy, wycedzi powoli przez zacinite zby: - Ja pij herbat bez cukru. Zrozumiaa? Bez cukru! A teraz uwanie suchaj! Czy pojedziesz ze mn do Nowego Jorku?! Jeszcze nigdy nie widzia nikogo, kto tak konwulsyjnie dra. Oprcz gowy, ktr trzyma w swoich doniach, jej ciao drao jak w ataku padaczki. Miaa zamknite oczy. Pakaa. Pot w jednej chwili zmoczy jej czoo i wosy. Czu struki jej potu na swoich palcach. - W sobot wieczorem lub w nocy przyjad tutaj - mwi, przytulajc j mocno do siebie. - Dzisiaj dasz mi swj paszport albo jakikolwiek inny dokument ze zdjciem. W

poniedziaek, gdy wszystko bd ju wiedzia, spotkamy si na wiey. Do samolotu moesz wzi tylko jedn walizk. Chciabym, aby robia zdjcia dla Timesa. To znaczy, chciabym, aby zgodzia si robi zdjcia dla Timesa. Dostaniesz leic, jak tylko zechcesz. Najlepsz. Bdziesz miaa swoj ciemni. Przekrcia gow. Zacza caowa wntrze jego doni. Mwi dalej: - Nie wiem, kogo tutaj zostawisz, ale zostawisz na dugo. Przynajmniej do koca wojny. W Nowym Jorku znajdziemy ci mieszkanie, podpiszemy z tob kontrakt, pomog ci we wszystkim, co bdzie wymagao pomocy. Wszyscy ci pomog. Mwisz lepiej po angielsku ni ja... Przestaa dre. Delikatnie zsun donie z jej gowy. Staa przed nim z opuszczonymi wzdu ciaa rkami i wpatrywaa si w niego. Milczaa. Wrci na zydel. - Zrobisz mi teraz herbaty? - zapyta, spokojnie patrzc jej w oczy. - Ale dlaczego? Dlaczego tak, dlaczego ja? - szepna, nie ruszajc si z miejsca. - Bo bardzo chc napi si teraz herbaty - odpar. Odprowadzia go - cigle taka rozebrana, tylko w nocnej koszuli - do gazika stojcego pod potem. Schyli gow i pocaowa jej rk na poegnanie. Wsiad do samochodu. - No, no, nieza sztuka, mniam... - skomentowa kierowca, gdy tylko ruszyli. - Zawie mnie teraz na ten ring. Jak najszybciej - powiedzia stanowczym gosem, ignorujc t uwag. Spojrza przez tyln szyb za siebie. Biega drog z wycignitymi przed siebie rkami. - Zawr - krzykn do kierowcy - syszysz, kurwa?! Zawr! Zapomniaem czego. Zawr natychmiast! Kierowca gwatownie zahamowa. Tu przed wrakiem wypalonego czogu wjecha na k przy drodze i zawrci. Zatrzymali si kilka metrw przed ni. W wietle reflektorw wydawaa si zupenie naga. Staa tak, po kolana w rozjechanym koami samochodu bocie, z wysunit przed siebie rk. Wyskoczy z samochodu. Podbieg do niej. - Nie zabrae mojego paszportu - powiedziaa - nie zabrae... Sign po zmite zielonkawe kartki w jej doni. Obj j, przykrywajc jej ramiona swoj marynark. Wsiedli do auta. - Podwie pani Bleibtreu pod dom! - krzykn do kierowcy. Wtulia si w niego. - Bd czeka na ciebie w sobot na wiey. Przyjed tam. Cokolwiek si zdarzy powiedziaa, wysiadajc z samochodu.

Mody telegrafista w mrocznym pokoju bez okien z zielonkawo mrugajcymi wiatekami na trzecim pitrze budynku przy ulicy Kaiser - Wilhelm - Ring 2 w Kolonii natychmiast go rozpozna. - Dobrze, e pan jest. Mam dla pana dwie depesze. Jedna szyfrowana z Departamentu Stanu, a druga normalna z Nowego Jorku. Czy mgby pan napisa teraz owiadczenie o zachowaniu tajemnicy przy przyjciu szyfrowanej depeszy? Chopak poda mu kartk z tekstem na p strony. Nie czytajc, natychmiast podpisa. Zaraz potem odebra z jego rk dwie kartki szarego papieru wyrwane z teleksu. Zacz czyta: Anna Marta Bleibtreu, lat 22, kobieta, bez znakw szczeglnych, crka Wolfganga (adnotacja 1938 - CIA - 1705 - NYT - NY) i Hildegardy (bez adnotacji) Bleibtreu, obywatelstwo niemieckie, urodzona w Dresden, Niemcy, dnia trzydziestego pierwszego lipca 1922 roku, niekarana, bez adnotacji w archiwum numer Conf/03/08/1945/EU/DE/DRSD, uzyskuje niniejszym jednokrotne prawo numer 03/08/45/31/07/22/MAB/WH do przekroczenia granicy Stanw Zjednoczonych w cigu 14 (sownie: czternastu) dni od obwieszczenia tego dokumentu w dniu 03/08/1945. Dokument towarzyszcy (paszport lub rozpoznawalne i uznawane przez DS zezwolenie podry) powiadczony pod przysig owiadczeniem obywatela amerykaskiego Stanleya Bredforda, niekarany, bez znakw szczeglnych, urodzony w Penn, zamieszkay ostatnio w NYC, NY, legitymujcy si paszportem 1139888 PEN/02/18/40 wydanym w NYC, NY nakazem 1 - 01/02/18/40/UNLTD/NYC. Wiza potwierdzona kodem 03 - 08 - 45 - 211 (sownie: zero - trzy - zero - osiem - cz - terdzieci pi - dwiecie - jedenacie). DS, WA, DC, US. Jednostka 12/41/40 - 45/18. Identyfikator uprawnienia numer: 03/08/45/R.18/19/NYT/NY. Nigdy nie czyta tak piknej wiadomoci przekazanej tak okropnym jzykiem. Oczywicie, e przysignie - pomyla - jako niekarany obywatel amerykaski, zamieszkay ostatnio w NYC, bez znakw szczeglnych. I bdzie si legitymowa. Cay czas. Gdzie tylko zechc. Zatar z radoci rce. Sign po drug kartk. Zauway, e w tym momencie telegrafista zacz mu si uwanie przyglda. Stanley, jeli te chuje z DS w WA, DC nie przysali ci do teraz wizy dla AMB, to znaczy, e mog spokojnie sprztn biurko i odej na emerytur. Adrienne zadzwonia dzisiaj do DS. Ona nigdy nie wtrca si w moje sprawy. Teraz si wtrcia. Pierwszy raz w yciu. Jeszcze

nigdy nie syszaem tak przeklinajcej Adrienne. Tak uroczo zjebaa tych urzdasw w DC. Jestem pewny, e chciaby to sysze. Napisz, prosz, e przysali. Liza krzyczaa dzisiaj rano po pokojach w redakcji, e wracasz. Nikt w to nie wierzy poza ni i mn. Wracaj. Pracuj nad samolotem. Te zamulone kutasy w hemach w Pentagonie udaj waniakw, wydaje si im, e otworzyli wasne linie lotnicze z rejsami wycieczkowymi przez Atlantyk. Zleciem to Lizie. Ju ona ich ustawi. Jutro (naszego czasu) bdziesz mia wiadomo. Czekamy z Adrienne na Ciebie. To znaczy czekamy na Was. Arthur PS Przysali wiz, prawda?! Chwilami nie mg powstrzyma si od miechu. Telegrafista, ktry oczywicie zna tre depeszy, wydawa si mia dokadnie w tych samych miejscach co on. Poprosi o druk podania na wysanie depeszy. - Nie musi pan wypisywa podania - odpowiedzia rozbawiony telegrafista zarejestrowalimy ju wszystkie pana dane. Prosz jedynie wypisa tekst depeszy. Nie wicej ni piset liter. Pamita pan? Pamita. Zacz pisa: ARTHUR, MAM WIZ DLA AMB. JESZCZE NIGDY ADNA WIZA NIE BYA DLA MNIE TAK WANA. DZIKUJ. PRZYLECIMY, GDY TYLKO PODSTAWISZ NAM SAMOLOT. UCAUJ ADRIENNE ODE MNIE. STANLEY Poda kartk z tekstem telegraficie. Ten przeczyta i podnoszc gow, niemiao zapyta: - Czy mgby mi pan powiedzie, tak midzy nami, kto to jest ten Arthur? - Arthur? To porzdny i szlachetny czowiek. Bardzo dobry dziennikarz. Czasami tylko zdarza mu si by cholerykiem. Szczeglnie wtedy, gdy nie wszystko dzieje si tak, jak by on tego chcia... - Okay - odpar z umiechem telegrafista - niech pan do nas jak najczciej przychodzi. Jeszcze nigdy nie byo tutaj tyle miechu, ile przy depeszy Arthura. A przy tym kawaku o zamulonych kutasach w hemach w Pentagonie udajcych waniakw kilku z chopakw o mao nie posikao si w kalesony. Mwi panu. Naprawd. Mielimy taki ubaw.

Arthur musi by wietnym gociem. - Przeka to Arthurowi, gdy tylko wrc do domu. Moe by pan pewny - odpar rozbawiony. - On sam by kiedy onierzem. Doceni to... - Gdyby nadesza depesza o samolocie, to mog pchn jakiego naszego chopaka do pana. Gdzie pan mieszka? - Niedaleko. Blisko katedry. - Ale gdzie? Tutaj kogokolwiek zapyta, to mwi, e mieszka blisko katedry rozemia si telegrafista. - Moe trudno panu w to uwierzy, ale nie wiem, gdzie mieszkam. - Jak to pan nie wie? - No, nie wiem. Nie znam adresu. Wiem, jak tam dotrze. Mieszkam w czym, co przypomina klasztorn cel. Schodzi si tam stromymi schodami, jak do metra w Nowym Jorku. Mwi to co panu? - Jasne, e mwi! - wykrzykn. - Mieszka pan w piwnicy u plemienia brzowych. - U plemienia brzowych?! - zapyta w osupieniu. - No, u tych witojebliwych z katedry! Okay. To wiem. Gdyby co, przyl pdem chopaka z papierem. Wydoby portfel z kieszeni. Przy poegnaniu dyskretnie wsun kilka banknotw do rki telegrafisty. Mina druga w nocy, gdy wreszcie dotar do swojej celi. Zamykajc drzwi, pomyla, e min niezwyky dzie w jego podry na wojn. Najwaniejszy dzie. Dla tego dnia warto byo tutaj przyjecha... Dopiero teraz poczu, jak bardzo jest zmczony. Umy rce, opuka lodowato zimn wod twarz. Pooy si w ubraniu na ku i natychmiast zasn. Zamieniona w ska Anna z jego snw wrcia take tej nocy. Przekrzykiwaa coraz goniejsze, rozbijajce si z furi o skay fale oceanu. Ale dlaczego? Dlaczego tak, dlaczego ja? Powiedz! - krzyczaa. Fale wracay z coraz wiksz wciekoci, coraz gwatowniej uderzajc o skay. Wtedy ona coraz goniej krzyczaa. Otworzy oczy. Przez chwil trwa w dziwnym stanie pomidzy jaw i snem. Sysza odgos rozpryskujcej si wody. Wyranie sysza odgos spadajcej wody! Zerwa si na rwne nogi. To nie by sen. Brat Martin Carter sta przy zlewie i nalewa wod do metalowych kubkw. - Zje pan ze mn niadanie? - zapyta, podchodzc do niego.

Knigsdorf, 12 km na zachd od Kolonii, pitek rano, 9 marca 1945 roku - Zabij ci! Udusz wasnymi rkami! - krzyczaa i biegajc jak oszalaa po kuchni, zagldaa w kady kt. - Ty stara wyleniaa suko, zamorduj ci! Zedr z ciebie skr! Gdzie si schowaa, ty wstrtna alkoholiczko?! Czua wcieko. Tym wiksz, e sama sobie bya winna. Wcieko przeciwko sobie jest zawsze najbardziej dotkliwa. Dlatego trzeba j jak najszybciej przenie przeciwko innym. Dlatego biegaa jak oszalaa po kuchni i chciaa potrzsn kotem. Gdy wczoraj w nocy - po jego wyjedzie - wrcia do kuchni, Karafka akurat wchaa zydel, na ktrym przed kilkoma minutami siedzia. Najpierw dokadnie wchaa, potem naznaczya go dotykiem swojego ogona, a na kocu wielokrotnie ocieraa si o niego grzbietem. I gono przy tym mruczaa. Powinna ju wtedy zauway, e Karafka jest bardzo nerwowa i zaniepokojona. Nie zauwaya tego zajta swoim niepokojem. Cigle draa. Wcale nie z zimna. Najpierw zdja zabocone i przemoczone buty i postawia je na pycie. Obmya w zlewie boto z ydek. Potem przystawia krzeso do szafy, wspia si na palcach i zanurzya igelitowy w w stojcym na szafie szklanym baniaku z porzeczkowym winem. Zassaa mocno, poykajc pierwszy strumie. Po chwili rowy pyn zacz wypenia krysztaowy dzbanek. Wyranie czua, e kot, skuszony zapachem wina, histerycznie drapie nogi krzesa, na ktrym staa. To nie by przypadek, e kotka cioci Annelise nazywa si Karafka. Pono pierwsze, co wypia, gdy ciocia znalaza j przy mietniku obok knajpy w Knigsdorfie i zabraa do siebie do domu, byo wanie wino. Pierwszej nocy, zamknita w kuchni, przewrcia karafk stojc na stole i wylizaa z podogi rozlany pyn. Rano, gdy ciotka wesza do kuchni, kotka, cigle pijana, leaa na grzbiecie i gono pomrukiwaa. Pono leaa tak do poudnia. Potem z trudem stana na nogach i wypia dwie miseczki wody. Wedug cioci Annelise koty maj dokadnie takie same objawy kaca jak ludzie. Po kilku dniach rozesza si po miasteczku plotka, e Frau Annelise mczyni ju nie wystarcz, teraz rozpija nawet koty. Byo troch prawdy w tej plotce. Karafka chtnie pia wino przy kadej nadarzajcej si okazji. Niedorzecznoci byo jednak to, e ciocia Annelise j rozpijaa. Poza tym wszyscy mczyni, ktrych ciocia poznawaa, i tak ju byli, jej zdaniem, alkoholikami. Nie musiaa ich rozpija.

Wrcz przeciwnie. Kadego z nich, zreszt bezskutecznie, chciaa uczyni abstynentem. Dlatego j, raczej prdzej ni pniej, porzucali. Wyja szklank z szafy, usiada na krzele, napenia szklank winem. Karafka natychmiast przybiega, wskakujc na st. Signa po fotografie. Modlcy si onierz. Praw doni ciskajcy kikut, ktry pozosta muz lewej rki. Zsuna si z krzesa. Uklka. Trumny i piramidy czaszek w tle. Kada fotografie jedna obok drugiej na pododze. Skrzypce pod yrandolem ze wiecami. Jego gowa owinita bandaem. Zamkna oczy. Opuszkami palcw dotykaa fotografii. Wrcia do Drezna. Syszaa gos matki. Obetnij mu wosy, ubierz go w ten mundur, za mu przepask na oczy. Przepask za, zanim wyjdzie na gr. Zrozumiaa?. Potem szept Markusa. Opowiedz mi bajk. Zanim umrzemy. Kada kolejne fotografie. Czy ma pani wdk? Dam pani swoj obrczk za butelk wdki. Gdy upij ma, bdzie j mniej bole. I mnie take. Potem jego krzyk dochodzcy z oddali, zaguszany stukotem k rozpdzajcego si pocigu. Uwaaj na moje skrzypce. Kocham ci, Marto. Mam na imi... Nie dosyszaa jego imienia. Klczaa. Usyszaa muzyk. Bicie serca, dwch serc, jest ona i on, ciemno, pna noc, biegn razem, miejc si, deszcz moczy im ubrania i wosy, przystaj gdzie, sycha pocigi, maj mokre twarze, spojrzenia, nagle przeskakuje iskra, dotyk, namitno, pocaunki, chwila, moment, mokre twarze, mokre wosy, mokre usta, spltane istnienia, popltane myli i jeszcze bardziej popltane uczucia. I wiat, ktry ttni yciem. Karafka zeskoczya ze stou. Usiada naprzeciwko niej, nerwowo machajc ogonem i rozsuwajc nim na wszystkie strony fotografie lece na pododze. A ona na kolanach podesza do naronika przy piecu. Signa po szklan miseczk z wod. Podniosa si i oprnia j w umywalce. Wrcia do zdj rozrzuconych na pododze. Napenia miseczk winem i ostronie podsuna j w kierunku kota. Karafka natychmiast zanurzya w pynie rowy jzyczek i zacza apczywie pi. - Karafka - powiedziaa, podnoszc szklank z winem do ust - czy ty wiesz, gdzie jest Nowy Jork? Na pewno nie wiesz. To tak troch bardziej na zachd od mietnika przy knajpie w Knigsdorfie. Napij si ze mn za Nowy Jork. Nawet jeli ten jankes opowiedzia mi bajk, to warto za ni wypi. Ja zawsze wierzyam w bajki. Papa czyta mi bajki. Piknie czyta. Karafka, czy ty lubisz bajki? Kiedy ci opowiem. T o Kocie w Butach. Opowiem. Papa, gdy mi j czyta, doklei sobie wsy i miaucza, udajc kota. I potem, gdy mnie caowa, to te wsy przykleiy si do mnie. Trzymaam je latami pod poduszk. Chcesz, Karafka? Mog ci teraz

opowiedzie. Naprawd... Zacza paka. ciskaa w doniach szklank i pakaa. Cay ten dzie. Caa ta bajka... - Bo widzisz, Karafka, ja nie mog, ja nie potrafi w cigu jednego dnia przyj do siebie tyle dobroci - mwia, poykajc zy. - Najpierw tam na wiey w katedrze i teraz tutaj. Nie mam w sobie tyle miejsca. Czy ty wiesz, e modliam si dzisiaj? Ja nie mam swojego Boga. Dlatego modliam si do jego Boga. Po angielsku. Aby mnie lepiej zrozumia. Karafka, jak mylisz? Czy Bg mwi po angielsku? Mylisz, e Bg zna wszystkie jzyki wiata? A jeli tak, to czy Bg wstydzi si teraz niemieckiego? Karafka, jak mylisz? Czy ju zawsze bdzie si wstydzi? Do koca wiata? Kot podnis gow znad miski. Patrzy na ni przesmykami brzowawych renic, zlizujc krople z pyska. Dolaa wina. Najpierw do miski kotu, potem do szklanki sobie. - I dzisiaj, pomyl o tym, Karafka, nagle mnie zapyta o ten Nowy Jork, no, kurwa, pomyl tylko sama, Karafka. No, pomyl. Siedzisz sobie w bezpiecznym, przytulnym mietniku, a jaki przystojny kocur pyta ci, teraz w marcu, czy moe ci wyrwa do raju. Tylko dlatego, e go poruszya swoim patrzeniem na wiat. No pomyl, Karafka! Oniemiaam. Zapadam si w siebie. I na dodatek nie miaam cukru. Na szczcie nie miaam cukru. Skoncentrowaam si na cukrze, ktrego nie miaam. A potem nagle on mi mwi o walizce. Ze tylko jedna. Karafka, on mi opowiada tak bzdur! Wyobraasz to sobie?! Dla niego wana jest jaka walizka! Ja, Karafka, spakuj si do kieszeni paszcza. A jak bdzie trzeba, to nie zabior nawet paszcza. I si skurcz, aby zajmowa jak najmniej miejsca. Ja nie potrzebuj adnej walizki. Potrzebuj tylko swojego aparatu. I skrzypiec - dodaa po chwili, oprniajc do dna szklank - skrzypiec te... No co ty, Karafka? Upijesz si przede mn powiedziaa, spogldajc z wyrzutem na kota - a mam ci tyle do opowiedzenia. Wyobraasz sobie, Karafka? Dostan najlepsz leic, jak tylko zechc! Wyobraasz to sobie? Tak mi powiedzia. A potem chcia napi si herbaty. Ot tak. Po prostu. Herbaty. I wiesz co? Gdy nalewaam do szklanki wrztku, patrzyam na niego. I wiesz co? No wiesz. Tak inaczej patrzyam na niego. Ma takie oczy... no wiesz. No takie ogromnie okrge i bkitne. Zmczone i prawe. I ma przepikne donie. Takie dugie palce i delikatne koci. No i w ogle. No wiesz... I siedzia tam na tym zydlu. Jak may chopiec. Niemiay, zawstydzony, milczcy, troch niespokojny. I podeszam do niego z t szklank w doniach. Staam przed nim, herbata mnie parzya, jego gowa bya dokadnie na wprost mojego brzucha. I wtedy on obj mnie w talii i przytuli twarz do mojego brzucha. A ja, usprawiedliwiona swoj bezsilnoci,

chciaam, aby ta herbata nigdy nie wystyga i mnie tak parzya. I jego dotyk take mnie parzy. Ale tak inaczej. On si chyba zapomnia. I ja te. Ale co miaam zrobi? Wyla na niego ten wrztek? A potem, gdy on pi herbat, siedziaam u jego stp na pododze i suchaam jakiej niezwykej opowieci o przyszoci. O mojej przyszoci, Karafka. O mojej. Ja po trzynastym lutego przestaam wierzy w przyszo, ale suchaam tego z zapartym tchem. Wszystko, co opowiada, byo jak pikna wrba. Karafka, czy ty wiesz, gdzie jest Nowy Jork? Kot przesta pi. Zrobi dwa kroki do tyu. Pooy si na grzbiecie pord fotografii, podnis apy do gry i zasn. Przysuna si do niego i przytulia go do piersi. - Karafka, opowiem ci bajk, t o Kocie w Butach - szepna, delikatnie rozsuwajc sier kota za uszami. - Chcesz, prawda? Przy strumieniu sta myn. Co dzie koo myskie uderzao w wod tap - tap. Ale pewnego dnia odgosy te zostay stumione przez aobne pieni. Zmar stary mynarz. Po stypie bracia podzielili sched po ojcu: najstarszy przej myn, redni zabra osa, a Janek dosta kota. Widzia Janek, e nie ma dla niego ju miejsca we mynie. Wzi bochen chleba, szarego kota i poszed w wiat... Dotkna mokrymi od ez policzkami wsw kota. Zacisna mocno powieki. Ojciec tuli j do siebie. Syszaa jego spokojny gos. Wzi bochen chleba, szarego kota i poszed w wiat.... Po chwili zasna. Szarzao za oknem, gdy obudzio j gone renie konia. Stary Kurt Begitt rozwozi wgiel po okolicy. Stawa przy domach na obrzeach Knigsdorfu i szyp rozadowywa porcje wgla, wsypujc go do drucianych koszy stojcych przy drzwiach lub furtkach. Zaczyna swoj pielgrzymk z wglem po wschodniej stronie miasteczka. Do nich na Eichstrasse dociera dopiero okoo szstej rano. Nikt nie wiedzia, skd Begitt zdobywa wgiel. Wielu twierdzio, e kupuje go na czarno od Amerykanw w Kolonii. Ale nikt nie by tego pewny. Tym bardziej e Begitt rozwozi wgiel, jeszcze zanim Amerykanie wkroczyli do Knigsdorfu. Nie dociekano tego w miasteczku. Begitt mia wgiel i rozwozi go jak kiedy przed wojn mleko. I tylko to si liczyo. Poniewa kartkowe racje wgla starczay tylko na jeden tydzie w miesicu, wgiel od Begitta ogrzewa kuchnie - mao kto pali w piecach w innych czciach domu - przez pozostae trzy tygodnie. Dlatego wszyscy na swj sposb szanowali Begitta i swj szacunek okazywali mniej lub bardziej sowit zapat. Niektrzy ziemniakami, niektrzy bimbrem, inni winem domowej roboty, jeszcze inni kanistrem ropy. Begitt znajdowa to wszystko rano w drucianych koszach, adowa swoj zapat na wz i w

zamian sypa do drucianych koszy wgla. Jednym mniej, innym wicej. W zalenoci od zapaty. Drabiniasty wz Begitta z wglem i zapat, wedug cioci Annelise, od zawsze cigna wychudzona szkapa Brzzka. Z kadym rokiem bardziej mizerna i z kadym rokiem bardziej leniwa. Stary Begitt nie dostrzega mizernoci Brzzki, odczuwa jedynie jej lenistwo. Dlatego tuk j batem o wiele czciej, ni j karmi. Gdy tuk j zbyt mocno, to Brzzka gono raa. Tak jak tego ranka, gdy ona przytulona do pijanej Karafki obudzia si na pododze w kuchni pord fotografii. Ogie w piecu musia dawno wygasn Byo jej bardzo zimno. Wstaa i przebiega do sypialni. Wsuna si pod pierzyn. Usyszaa gos cioci Annelise. - Aniu, gdzie ty bya? Czekaam na ciebie. - W Nowym Jorku, ciociu. W Nowym Jorku. Razem z Kotem w Butach... - Co ty opowiadasz, dziecko?! Musiao ci si co zego przyni Masz takie zimne stopy. Przytul si do mnie. Nie bj si. To tylko sen. - Zabij ci! Udusz ci wasnymi rkami! Wypruj z ciebie flaki! - krzyczaa, zbierajc fotografie z podogi. Wikszo z nich bya podrapana pazurami Karafki. A niektre pofadowane i cigle mokre od jej moczu. Na innych leay przyklejone resztki kau. - To tak byo w Drenie? - usyszaa spokojny gos ciotki. Odwrcia gow. Ciotka Annelise staa przy odemknitym oknie i palia papierosa. - Nie! Tak nie byo w Drenie. Tego, co byo w Drenie, nie mona pokaza odpowiedziaa, zbierajc fotografie. - Widziaa, co ta wredna suka zrobia z moimi zdjciami?! - Skd masz te zdjcia? - ciotka zignorowaa pytanie. Wyczua w jej gosie agresj. - Z Kolonii. - To twoje zdjcia? To znaczy, czy ty je zrobia? - Tak. Moje. - Dlaczego nie pokazaa mi ich wczeniej? - Nie mogam. Byy w aparacie. - Kto ci je wywoa? - Stanley... - Kto? - Stanley. Dziennikarz z Nowego Jorku!

- Skd?! Jaki dziennikarz? Co ty bredzisz? - Z Nowego Jorku. - Dlaczego? - Nie wiem, dlaczego z Nowego Jorku. - Jak to, nie wiesz? - No, nie wiem. Poszam na wie, daam mu film i mi go wywoa. - Na jak wie? - Na katedrze. - Co mu za to daa? - Nic... - Jak to nic?! Gos ciotki powoli zamienia si w piskliwy krzyk. Doskonale rozpoznawaa ten moment. Od pierwszego pisku w gosie ciotki Annelise koczya si rozmowa i zaczynao si przesuchanie. Nie znosia tego. Kade przesuchanie byo dla niej poniajce. Odziedziczya to po ojcu i matce, i babci. Dla cioci Annelise jednake wiat dzieli si na dwie nierwne czci. Jej cz, ta wiksza, prosta i jedynie prawdziwa, zamknita w granicach dwustanowej filozofii, mam - winien ksigowego, i druga - maa, niepotrzebna nikomu reszta - naleca do idiotw i takich marzycieli poetw jak twj ojciec i twoja cigle rozmarzona matka. Od pewnego momentu, wedug ciotki, nie dao si rozmawia z tym drugim wiatem. Mona byo go jedynie przesuchiwa. Sama to od niej usyszaa. Moe by, e nie uya sowa przesuchiwa, ale sens by dokadnie taki sam. Ona nie pozwoli si nikomu przesuchiwa! Nigdy! Czua wzbierajc w niej zo. Podesza do okna, przy ktrym staa ciotka. Bez pytania jej o zgod signa po papierosy lece na parapecie. Zapalia. - No, kurwa, nic! - wycedzia przez zby, wydmuchujc dym w jej kierunku. Zupenie nic. Wcisnam mu do rki mj film i on mi go wywoa. Rozumiesz? Za nic mi wywoa. Za nic. Za zupene nic! I przyjecha wieczorem tutaj do wsi i mi przywiz te zdjcia. Te za nic. Rozumiesz? Za nic! Nie daam mu kartofli i nie daam mu dupy. Moesz to sobie wyobrazi?! Kto zrobi co dla mnie za nic. I do tego Amerykanin. Rozumiesz to?! - Nie! Nie mog! Co chce od ciebie? - Ciotka zsuna si na podog z parapetu i stana przed ni. - Chce zabra mnie do Nowego Jorku. - I ty w to wierzysz?! - W to, e chce, tak. W to, e zabierze, nie. - Ubierz si i przycignij kosz z wglem. Zrobio si zimno. Nie wierz mu. Nawet nasza Karafka si na nim poznaa. I prosz, nie klnij, gdy mwisz do mnie.

Ciocia Annelise podesza do pieca, uklkna przy nim i zacza wybiera popi do aluminiowego wiadra. Ona dopalia papierosa i zebraa fotografie z podogi. Wsuna je do koperty. Po chwili wysza przed dom i podesza do bramki. Najpierw wcigna kosz z wglem na ganek, potem wysza na drog. Zmarznite koleiny po koach samochodu poyskiway krysztakami szadzi w socu. Dostrzega lady swoich stp odcinite w bocie. Wrcia na ganek. Przesypaa wgiel do wiader. Wniosa je do kuchni i postawia przy piecu. Karafka siedziaa na stole i nerwowo obwchiwaa kopert z fotografiami. Wzia kota na rce i zacza gaska. - Wcale nie chciaam ci zabi, zdenerwowaa mnie troch - szeptaa, drapic delikatnie jego uszy. - Zniszczya mi pierwsze odbitki. Pierwsze odbitki s dla mnie najwaniejsze. - Co tam mwisz? - zapytaa ciotka, wsypujc szufelk wgiel do pieca. - Ten cwany Begitt ostatnio przysya nam wycznie mia. Musz kiedy rano wsta i mu to wygarn. Widziaa, co dzisiaj wsypa? - Nie. Nie widziaam, ciociu... - To le. Powinna widzie. Za taki zasrany mia dajemy mu najlepsze ziemniaki. Jutro wsypi mu do kosza same upiny. A propos, obierzesz ziemniaki na obiad? - Nie obior. - Dlaczego?! - Bo pjd teraz do swojego pokoju i spakuj walizk... - Jeste tak samo gupia i tak samo naiwna jak twj ojciec. Dokadnie tak samo! wykrzykna ciotka ze zoci. A ona odrzucia gwatownie kota. Podesza do pieca. Usiada na pododze i wsuna obie donie w wiadro z popioem. cisna nimi twarz ciotki Annelise i rozcierajc popi, wysyczaa z nienawici: - Jeli jeszcze raz cokolwiek zego powiesz o moim ojcu, to... no to... Chwil potem zacza ka z gow na ramieniu Annelise. - Syszaa?! - wymamrotaa, przytulajc si do szyi ciotki. - Syszaa, ciociu? Nie rb mi tego. Zostaw tat w spokoju. Prosz ci. Mj ojciec ci kocha. Mam na imi Anna, po tobie. Ciociu... - Ten twj ojciec... - szeptaa ciotka, tulc j mocno do siebie - ...nie mog si od niego uwolni. Miaam cholernego pecha z twoim ojcem. Taki gupio naiwny, wity poeta urodzi mi si jako modszy brat. Za bardzo dobry czowiek by. Wszystkich tych przechodniw z mojego ycia porwnuj do niego. Wszystkich. Id i si spakuj. Sama obior

ziemniaki...

Kolonia, pitek, 9 marca 1945 roku Po niadaniu si ogoli. Pierwszy raz w yciu goli si bez patrzenia w lusterko, przy tym tp, zardzewia yletk. Po czerwonawym kolorze wody spywajcej do otworu umywalki rozpozna, e to nie by najlepszy pomys. Zastanawia si, gdzie dzisiaj w Kolonii mona kupi yletki. Postanowi, e zapyta brata Martina. On i wszyscy brzowi byli zawsze dokadnie ogoleni. Wyrwa czyst kartk z notesu i skrawkami papieru pozakleja krwawice nacicia na szyi i policzkach. Marzy o ciepym prysznicu, czystym, suchym rczniku i wieej bielinie. Pomyla, e dzisiaj lub najpniej jutro rano poprosi tego strzelajcego butami podporucznika Bensona o dostp do jakiej azienki lub ani. Chciaby jutro na wiey, gdy si z ni spotka, wyglda jak normalny, zadbany Stanley, a nie jak cuchncy kocmouch... Wycign z walizki czyste spodnie i ulubion bkitn koszul. Spodnie byy wilgotne, a pomita koszula mierdziaa stchlizn. Przeklinajc, zda sobie nagle spraw, jak wielkim luksusem wypenione byo jego dotychczasowe ycie w Nowym Jorku. Poczu zimno wilgotnego materiau, gdy wcign spodnie. W skrzanym pasku byo za mao dziurek! Umiechn si. Wyranie schud - pomyla - zreszt nic dziwnego, gdy od trzech dni je wycznie suchy chleb popijany wod w trakcie niada z bratem Martinem. I na dodatek zupenie nie czuje godu. Niekiedy tak mia. Czasami bardziej burczy mu w mzgu ni w brzuchu. A wtedy zupenie zapomina o brzuchu. Ostatni raz zapomnia na Hawajach, w cigu kilku dni w Pearl Harbor, w czterdziestym pierwszym. Wtedy take wrci do Nowego Jorku wychudzony jak pustelnik po diecie, jak orzeka Liza. I zacza go troskliwie dokarmia smakoykami przynoszonymi z domu. Ju po tygodniu znowu zacz sobie obiecywa, e musi wreszcie schudn. Zwiza spodnie sznurkiem. Przykry go czarnym dugim swetrem. Potem kilka godzin wdrowa po miecie i ju dobrze po poudniu na chwil wrci do celi. Cigle nie byo depeszy od Arthura. Ponownie wyszed na gr i ruszy do katedry. Na placu przed gwnym wejciem natkn si na wartownika z wczorajszego wieczoru. Sta tak jak wczoraj oparty o czog. - I co, podrniku? Autobus wrci na czas? Mama bya zadowolona? - wykrzykn do niego, wydmuchujc ustami gum do ucia. - Dasz mi, konduktorze, jak znik, gdybym musia pieszy si do mamy drugi raz?

- odkrzykn. - Jeli nie dasz, to znajd inny dworzec... - Jasne, e dam. I na dodatek ta zgrabna maa z podstawwki pojedzie za darmo. Moe tak by? Na innych dworcach nie maj szkolnych stawek. Ta zgrabna maa z podstawwki, no tak - pomyla - w tym powoanym do ycia ad hoc przedsibiorstwie transportowym trudno ukry cokolwiek. - Nawet gdyby to znowu bya nocna taryfa? Chciabym si upewni - zapyta. - My tutaj w nocy mamy wiksze zniki ni w dzie. Takie czasy... - Bd pamita - odkrzykn, skrcajc w drzwi katedry. Wspi si schodami na wie. Tym razem mia ze sob lornetk. Zastanawia si, kiedy aparaty fotograficzne bd miay optyk lornetek. To byoby dopiero co! W okopach po drugiej stronie rzeki panowa spokj. Tak jak gdyby nic si nie stao i nie miao sta. Hemy lece w nieadzie na skarpach okopw, ponce eliwne piece z parujcymi garnkami, odoone na bok karabiny. Atmosfera pikniku. Wojna robi sobie wolne na niedziel - pomyla - i to po obu stronach rzeki. onierze poza tym byli bardzo modzi, tak jak gdyby na wojn wysali wszystkich uczniw ze szk. Usiad na posadzce tarasu, opar si plecami o balustrad, wycign z kieszeni notatnik i owek. Zapali papierosa. Zacz pisa list do Doris. Frulein D, jestem wic w krainie smokw. I co?! - zapytasz. I nic. Bo nie ma tu adnych smokw. Siedz okoo p mili od okopw Niemcw na wysokiej wiey katolickiej katedry, nad szerok rzek w Kolonii i nie usyszaem jak dotychczas adnego strzau, odgosu adnego wybuchu, adnego ryknicia. Po mojej lewej stronie rzeki (Ren) spotykam tak zwanych wyzwolonych Niemcw, po drugiej stronie s ci, ktrzy dopiero czekaj na wyzwolenie. Ci wyzwoleni czuj rzekomo wdziczno. Ale to taka dziwna wdziczno. Rozmawiaem dugo o tym dzisiaj rano z pewnym zakonnikiem. Amerykanin z urodzenia, ale zdecydowanie Europejczyk z mylenia (wytumacz Ci t ogromn rnic po powrocie). Wdziczni (pozwl, e bd od teraz opuszcza naleny cudzysw) Niemcy rozumiej wyzwolenie inaczej. Oni czuj si wyzwoleni tylko od okropiestw wojny, natomiast wcale nie czuj, e zostali wyzwoleni od okropnego, bestialskiego reimu. Tego, zdaniem kochajcego bezwarunkowo wszystkich ludzi i wszystkie biedronki, i take Niemcw zakonnika, zupenie nie czuj. On wie, co mwi, poniewa rozmawia z nimi, karmi ich, daje im prac i jest przy nich na pogrzebach ich bliskich lub na ich pogrzebach. To tak dla wyjanienia, kim jest mj zakonnik. Ale wracajc do

Niemcw. Podobnie jak nie ma w nich poczucia winy i odpowiedzialnoci za to, co si stao w czasach tego reimu i do czego oni swoim gremialnym - a tylko w najlepszym wypadku cichym - przyzwoleniem si przyczynili. Nie wszyscy. To wiem. Ale naprawd wikszo. Takie prawdziwe wyzwolenie przynieli uwielbiajcy sowo wolno Amerykanie (teraz, std, dzisiaj, po wszystkim, co tutaj przeyem, ja te inaczej patrz na nasz tak zwan wolno) tylko kilku tysicom robotnikw przymusowych, winiom gestapo, kilkuset ukrywajcym si w Kolonii ydom i kilkudziesiciu bkajcym si po miecie dezerterom z niemieckiej armii. Mj zakonnik, brat Martin, bardzo ubolewa nad tym, ale, bro Boe, ich nie osdza lub tym bardziej potpia. Tylko spokojnie opowiada. Opowiedzia mi na przykad, jak to pokazywa im fotografie wysokiej na dwa pitra sterty nagich, obcignitych skr kociotrupw w dole obozu koncentracyjnego w Polsce. I wiesz, co mwili wtedy ledwo co wyzwoleni Niemcy? To straszne, do czego moe doprowadzi wojna. I kiwali z niedowierzaniem gowami. Tak jak gdyby - troch zatroskani - mwili o letniej burzy, ktra zniszczya jakiemu chopu jczmie na polu. Ale s take inni Niemcy. Spotkaem j tutaj, na tej wiey. Ma na imi Anna Marta. Urodzia si i nie umara w Drenie. Jest tak idealnie aryjska, e mogaby nie chorgiew w pierwszym rzdzie pochodu na cze i chwa Hitlera. Mogaby te naga pozowa hitlerowskim rzebiarzom uwietniajcym pikno aryjskiego ciaa. Wyrane nordyckie rysy twarzy, gste blond wosy, wydatne usta, due, cikie, sterczce piersi, wystajce poladki, paski brzuch, szerokie, przygotowane do rodzenia biodra, mocne uda. Nie pytaj - chciaaby teraz o to zapyta, prawda? - mnie, skd wiem, jakie ma piersi, jaki brzuch i jakie uda. Wiem. Tak si zoyo, e akurat wiem. Czy to nie jest zadziwiajco uczciwe i odwane z mojej strony, e Ci o tym pisz? Mgbym to przecie przemilcze. Lecz nie chc. Wiem, e to zrozumiesz. To przypadek, e widziaem j i dotykaem jej nieomal nagiej. Ale to nie bya nago innej kobiety, ktra oddalia mnie od Ciebie. Anna Marta sfotografowaa agoni Drezna. I to tak, e wiat zapadnie si w fotel i na chwil przestanie oddycha. wiat jeszcze tego nie widzia, nikt oprcz niej, mnie i jej kota tego nie widzia. Gdybym ja by w Drenie, i tak nie dostrzegbym tego, co ona tam zobaczya. Ona patrzya innymi oczami. Ona ma idealnie aryjskie ciao, ale w swoim mzgu nie jest ani Aryjk, ani tym bardziej Niemk. Takiej wyraonej obrazem nienawici do Niemcw, do Hitlera i przede wszystkim do wojny jak w jej fotografiach dotychczas nie widziaem. Jak dotd nigdy jeszcze nie widziaem takiego protestu przeciwko wojnie wyraonego obrazami.

Moe tylko Guernica Picassa. Ale to dwa rne rodzaje geniuszu. Patrzyem na jej fotografie z Drezna jako pierwszy. Byy jeszcze mokre po wycigniciu z kuwety. W samotnej ciemni, pod powierzchni w poowie wyzwolonej i prawie w caoci zbombardowanej Kolonii. Moe to te okolicznoci. Moe to moja zupenie nowa tsknota za pokojem. Ale chyba nie. Byem w Pearl Harbor, wic, tak teoretycznie, powinienem by znieczulony. Moe to absurd, ale chciabym, aby Anna Marta zamieszkaa na jaki czas w Nowym Jorku. I robia fotografie dla ludzi czytajcych Timesa. Nie dla Timesa. Dla ludzi czytajcych Timesa. Bardzo przywizaem si w cigu kilku godzin do tej myli. Arthur take si przywiza. Mam dziki niemu wiz dla tej dziewczyny. Czekam na dwa miejsca w samolocie do Ciebie. Jeli Arthur tego nie zaatwi, to zaatwi to Adrienne, jego ona. Adrienne zawsze bya i jest o krok do przodu przed Arthurem. Bez Adrienne nie byoby takiego Timesa, jak jest teraz. Arthur nie zrobiby nic bez milczcego lub wyranego przyzwolenia Adrienne. Moim zdaniem to ona tak naprawd robi Timesa. I tak jest dobrze. Tylko kobiety - wierz mi - mog zrobi dobr gazet. I tylko kobiety s zdolne zrezygnowa ze wszystkich medali i laurw i sta w chodnym cieniu rzucanym przez wielki db swoich podziwianych mczyzn. Czekam na dwa miejsca w samolocie. Nie polec bez Anny Marty. Cokolwiek teraz pomylaaby jakakolwiek zazdrosna kobieta, byaby to nieprawda. Chyba e pomyli tak, jak ja teraz. Wiem, e ty to pomylisz. Czekam wic, cieszc si na powrt. Tymczasem przypatruj si i oddycham tym miastem. Chc wszystko zapamita. Niczego nie przeoczy. Wdrowaem dzisiaj z aparatem i lornetk po Kolonii. Wydobywajce si z kataklizmu, budzce si do ycia miasto. Mimo to nadzwyczaj spokojne. Spotkaem dwie grupy ludzi. To taki mj podzia. Pierwsza to napywajcy zewszd przybysze. Worki z caym dobytkiem na plecach, menaki w doniach, lk w czerwonych od zmczenia oczach. Drudzy to miejscowi. Ci wyzwoleni. Garnitury (dzisiaj jest wyjtkowo ciepo i sonecznie w Kolonii), wykwintne kapelusze na gowach, rasowe psy na smyczach. Przedwiosenne ciepe popoudnie w Kolonii, kurwa jego ma. Fotografowaem ich z ukrycia. Zobaczysz te zdjcia. Nie tylko ja fotografowaem. W ktrym momencie stan obok mnie, podobnie jak ja z aparatem w rkach, zaronity, chudy mczyzna z dugimi wosami i siwiejcymi wsami. Zaczlimy rozmawia. Nazywa si George Orwell, jest korespondentem wojennym i pracuje dla brytyjskiego, wydawanego w Londynie Observera. Niezwykle ciekawy i charyzmatyczny czowiek. Nie wiem dlaczego, ale

wydawao mi si, e znam jego nazwisko. Okazao si, e to cakiem moliwe. Orwell jest angielskim pisarzem i jego ksiki ukazay si take u nas w Stanach. To pewnie std go znam. Trudno byo z nim rozmawia. Cigle kaszla i mia blizn, ktra wygldaa jak wydubany noem doek w szyi. Miaem uczucie, e kade wypowiadane zdanie sprawia mu bl. Poprosi, abym nie zwraca na to uwagi. Orwell powiedzia co, z czym zupenie si zgadzam. Propaganda, szczeglnie niemiecka, utwierdzaa nas w przekonaniu, e prawie wszyscy Niemcy to wysocy, aroganccy blondyni z podniesionymi gowami. W rzeczywistoci spotyka si w Kolonii raczej ciemnowosych, przysadzistych mczyzn ze spuszczonymi gowami. Nie rni si od mieszkajcych w pobliu, za blisk granic Belgw. W adnym wypadku niczym szczeglnym si nie wyrniaj. Moe oprcz tego, e s lepiej odywieni ni Belgowie i, co rozbawio bardzo Orwella, maj nowoczeniejsze rowery. Poza tym, jak twierdzi Orwell, a ja musz mu wierzy na sowo, na ulicach dopiero co wyzwolonej Kolonii widzi si wicej kobiet w jedwabnych poczochach ni na ulicach Londynu lub innych miast Anglii. To mnie akurat nie dziwi. Z tego, co pamitam z moich dwch podry do Anglii, mao ktra kobieta nosia tam jedwabne poczochy. Moe tylko kilka podczas przyjcia na angielskim dworze. Angielki chyba wiedz, e ich brzydkim nogom nawet jedwab nie pomoe. Wypaliem papierosa, Orwell wzi jednego ode mnie, ale z powodu kaszlu nie mg lub nie chcia pali. Ssa go tylko. Potem troch pogadalimy o rnicach w dziennikarstwie po dwch stronach Atlantyku, o aparatach fotograficznych i o... jego blinie na szyi. Orwell w 1937 roku bra udzia jako ochotnik w wojnie domowej w Hiszpanii. Oczywicie po stronie komunistw. Tam przestrzelono mu na wylot gardo. Szczliwym trafem przey. Pono napisa o tej wojnie ksik Homage a Catalonia. Z pewnoci dorw si do niej po powrocie do domu. Potem wymienilimy si napisanymi na kartkach wyrwanych z notesw adresami i kady z nas poszed w swoj stron Kolonii. Spotykam tutaj wielu ludzi. Ale tylko na chwil. I poniewa ta chwila jest jedynym prawdopodobnie pierwszym i ostatnim zarazem - co nas spotkao, mamy bardzo mao czasu. I na dodatek wok jest wojna. Dlatego pewnie od razu przechodzimy do samego sedna rzeczy. Pomijamy cay ten ceremonia zbliania si do siebie. Raczej trudno mi jest sobie wyobrazi takiego Orwella na ulicy Londynu, przed wojn, opowiadajcego mi w trakcie pierwszego spotkania histori swojej blizny na szyi. To byby jaki absurd. Tutaj, teraz jest to zupenie normalne. Albo zupenie nienormalne. Ju sam nie wiem... Doris, najbardziej chciabym, aby ten list przylecia ze mn. W kieszeni mojego

paszcza zamiast w jednym z lnianych, pkatych workw z listami amerykaskiej oficjalnej poczty wojennej z Europy. Chciabym Ci go przeczyta. A potem dopowiedzie wszystko to, czego w nim nie napisaem. I potem zasn przy Tobie. I obudzi si przy Tobie. I znowu zasn. Tskni za Tob, Doris... Bredford PS Sprawd, prosz, loty u Lizy. Jeli ktokolwiek - poza Adrienne i Arthurem - bdzie zna przyblione dane mojego powrotu, to z pewnoci Liza. Te loty to nie podr polubna z liniami dziewiczymi na Bahamy lub Barbados. Nikt nie wie skd, nikt nie wie dokd i nikt nie wie, czy na pewno. Ja take dowiem si na kocu. Tyle tylko, e na pewno z Europy, koniecznie przez Atlantyk i z pewnoci do jakiego lotniska wojskowego na kontynencie Ameryki Pnocnej. Do kadej podanej Ci przez Liz daty dodaj, prosz, tak w przyblieniu siedem dni. Przed upywem dnia sidmego (zabrzmiao to przeraajco biblijnie, jak koniec lub pocztek wiata) powinienem by gdzie w Ameryce. Zapada zmrok. Po obu stronach rzeki, jednoczenie, zaczy zapala si wiata. Zamkn notatnik. Zdmuchn popi i niedopaki z posadzki. Nie mg wsta. Odczeka, a do zgitej, cierpnitej nogi, na ktrej siedzia, napynie na powrt krew. Potem wsta i ostronie zszed schodami na d. Znanymi ulicami ruszy od placu przy katedrze w kierunku skrzyowania Kaiser Wilhelm - Ring i Christopher Strasse. Pomyla - troch rozbawiony - e jeszcze kilka dni w tym miecie i mgby spokojnie jako przewodnik oprowadza amerykaskie wycieczki po wyzwolonej Kolonii. Szed i mwi do siebie: - Prosz pastwa, stoimy akurat przy amerykaskim najnowszym modelu czogu, a ten troch obdrapany wysoki budynek tu za czogiem to zabytkowy koci nazywany w Europie zazwyczaj katedr, starszy ni butelki po piwie wykopane ostatnio przez naszych archeologw w San Diego. Po prawej stronie ciepe jeszcze ruiny po skutecznych bombardowaniach amerykaskiej Air Force z koca ubiegego wieku, to znaczy, bardzo przepraszam, z koca, dokadnie z grudnia, ubiegego roku. W oddali widzimy dobrze zachowane resztki po historycznej starwce tego miasta. A teraz prosz pody za mn, udamy si, troch okrn ze wzgldu na aktualne zniszczenia, drog do tymczasowego ratusza z amerykaskim zarzdc... Szed coraz szybszym krokiem w kierunku tymczasowego ratusza z amerykaskim

zarzdc i czu wzbierajc w nim niecierpliwo. Bardzo chcia ju wraca. Nie sdzi, e mogoby go spotka tutaj co waniejszego ni to, co go ju spotkao. Mia kilka rolek filmw, mia fotografie Anny, mia kilkadziesit stron notatek. I to, co najwaniejsze. Mia wspomnienia. Opowiedziane na wieo komu wprawnemu w pisaniu reportay w redakcji mog by - jego zdaniem interesujc - relacj z podry Amerykanina pacyfisty na wojn. Drezna nie odwiedzi, spotkanie z Rosjanami wybi mu skutecznie z gowy Anglik, do upadajcego Berlina i tak go nie wpuszcz. Poza tym upadek Berlina dzisiaj, na pocztku marca 1945 roku, to nieprzewidywalna przyszo. Nie widzia przed sob adnego nowego wyzwania. Poza tym przywiezie ze sob Ann! Nic lepszego nie mogo chyba spotka Timesa. Doskonale wiedzia, e Arthur zdaje sobie spraw z tego, jaki skarb mu sprowadzi... Byo ju zupenie ciemno, gdy dotar do budynku przy Kaiser - Wilhelm - Ring. Wartownik dokadnie obejrza jego paszport. Potem sprawdzi co w swoim notesie i przeszed z nim popiesznie do innego wartownika za drzwiami budynku. Tamten natychmiast zakrci korbk w telefonie i przywoa podporucznika Bensona. Zauway, e dzieje si co dziwnego. Benson pojawi si przy nim po bardzo krtkiej chwili, prawie natychmiast, jak gdyby na niego czeka. Szybko zeszli schodami do sutereny. Benson zapuka do drzwi na samym kocu ciemnego korytarza. Weszli do rodka. - No to ci dzikuj, Benson - powiedzia otyy oficer w randze pukownika do stojcego na baczno Bensona. - Zadbaj tymczasem o auto dla pana redaktora. I jeli, kurwa, nie bdzie auta, to jeszcze dzisiaj moesz pakowa swj plecak! - wykrzykn za znikajcym w drzwiach Bensonem. Wygldao na to, e kady, kto jest wyszy rang w tym budynku, wyywa si na biednym Bensonie - pomyla. - Albo Benson z natury jest leniwy i musi by poganiany, albo to normalna procedura w armii. - Prosz spocz, panie Bredlay - powiedzia spokojnym tonem gruby oficer, wskazujc krzeso stojce naprzeciwko jego biurka. Na skraju biurku staa lampa owietlajca blat zasonity wojskow map Europy i niedbale porozrzucanymi depeszami. - Nazywam si Bredford. - Przepraszam. Panie Bredford. Oczywicie. Bardzo pana przepraszam. - Gruby oficer patrzy przez okulary w lecy przed nim dokument. - Stanley William Bredford - doda z faszywym umiechem na twarzy. A on pomyla, e ju niedugo jego drugie imi William stanie si powszechnie

znane. - Dotara do nas szyfrowana depesza z Luksemburga. Kilka godzin temu. Adresowana do nas, do OSS - powiedzia oficer, podnoszc gow znad dokumentu i patrzc na niego w taki sposb, jak gdyby oczekiwa w tym momencie podziwu i oklaskw. - Szukalimy pana. Wielu ludzi pana szukao. Bardzo wielu. Gdzie pan by? - To chyba moja sprawa, panie pukowniku, prawda? - Ale oczywicie, e to pana sprawa. Ale oczywicie. No tak, pana sprawa... odpowiedzia oficer, hamujc zo i ponownie patrzc na kartki na biurku. - No wic dzisiaj po pnocy z naszej bazy w Findel niedaleko Luksemburg City wystartuje samolot. Genera Patton poleci tym samolotem do Waszyngtonu. Wie pan, kto to jest genera Patton, redaktorze Bredlay? - Nazywam si Bredford! Wiem. Urzdnik pastwowy Stanw Zjednoczonych. Dobrze opacany za swoj prac z pana i moich podatkw. Genera zawodowej armii amerykaskiej. Gruby oficer zdj okulary i wsta zza biurka. Stan obok niego. - Tak pan myli? Genera Patton to patriota - powiedzia ze zoci w gosie. - Moe trudno panu sobie to wyobrazi, ale ja, Stanley Bredford, take jestem amerykaskim patriot. A teraz niech pan mi powie, o co naprawd chodzi. Nie cign mnie pan tutaj, aby rozmawia ze mn o patriotyzmie i o Pattonie, prawda? - Szczerze mwic, tak. Rwnie o tym. Z Findel okoo pnocy odlatuje samolot. Pan i towarzyszca panu osoba, Niemka o nazwisku Anna Marta Bleibtreu, znajdujecie si na licie pasaerw tego samolotu. Dlatego pana szukalimy. Gdzie, jeli jest to panu wiadome, zatrzymaa si obecnie ta Niemka? - Niedaleko std. W Knigsdorfie. - Czy ma legalne i wane dokumenty podry? - Nie wiem - odpowiedzia, sigajc do kieszeni paszcza. - Czy to jest wany i legalny dokument? - zapyta, kadc na biurku zielony pomity kartonik. Oficer podnis go, przyglda si mu dugo pod wiatem lampy i na kocu powiedzia: - Nie! To nie jest wany dokument. Nie zosta ustanowiony w Kolonii. - Nie zosta co?! - Nie zosta potwierdzony w naszym biurze w Kolonii. To jest nie - ustanowiony dokument z miasta Drezno. - No i co?

- Anna Marta Bleibtreu nie moe opuci Niemiec. Przed ustanowieniem. - Ustanowi pan j teraz? - To jest w gestii naszej administracji. Dzisiaj jest ju za pno. Administracja bdzie dopiero jutro... - Ile by to kosztowao, aby administracja bya tutaj za chwil? - zapyta i starajc si zachowa spokj, wycign portfel z tylnej kieszeni spodni. - Ile? - powtrzy goniej. - Pan mnie nie zrozumia. Panu si wydaje, e wszystkich i wszystko mona kupi. - Ile by to kosztowao? To ustanowienie. Ile? - powtrzy, ignorujc jego uwag. - Nie wyjad std bez niej. Ile?! Niech pan wreszcie wymwi t sum. Mam w portfelu okoo dwch tysicy dolarw. Reszt panu przel z Nowego Jorku. - Ile?! - wyszepta oficer z sykiem w gosie. - Pan tego nie rozumie, panie Bradley, przepraszam, Bredford... - To pan tego nie rozumie. Nie wyjad z Kolonii bez niej. - Potwierdzi j pan pod przysig? - Co potwierdz? - e pan j zna i wiadczy o jej prawdomwnoci? I e przejmuje pan jej zobowizania. - Kurwa, o co panu chodzi? Oczywicie, e j znam. Jakie zobowizania? - Wobec rzdu i podatnikw Stanw Zjednoczonych? - Pan teraz artuje, prawda? - Nie. Absolutnie nie. Anna Marta Bleibtrue moe umrze w Stanach Zjednoczonych. Kto bdzie musia zapaci za jej pogrzeb i pochwek. - Ona nazywa si Bleibtreu, a nie Bleibtrue. To tak dla pana wiadomoci. Mgby pan to, kurwa, zapamita? Niech pan napisze, e pochowam na swj koszt Ann Mart Bleibtreu. I e rzd Stanw, kurwa, Zjednoczonych i aden podatnik nie dooy do tego ani centa. I e bd j karmi, poi i kupi jej buty, i e kupi jej aparat fotograficzny... - Czy jest pan gotowy podpisa rzeczone owiadczenie? - przerwa jego tyrad gruby oficer. - Podpisz! Oczywicie, e podpisz! Grubas poda mu kartk. Szybko przebieg wzrokiem po napisanym na maszynie tekcie. Podpisa. Rzuci z wciekoci piro na blat biurka i wsta z krzesa, kierujc si do drzwi. Przed wyjciem odwrci gow w kierunku oficera i zapyta: - Czy mgby mi pan powiedzie, jak to si stao, e podsun mi pan do podpisania gotowy dokument, ze wszystkimi danymi tej dziewczyny, a wczeniej opowiedzia mi pan t

przeraajc bajk o ustanowieniu, czy jak to si tam u was nazywa? Gruby oficer, nie podnoszc gowy znad biurka, odpar: - Sdz, e jeli jeszcze duej bdzie zadawa pan takie gupie pytania, to nie zdy pan do Findel przed pnoc. Przed budynkiem bdzie jeszcze tylko kilka minut czeka na pana nasz konwj. Dlatego radz si panu popieszy, redaktorze Bradley. - Bredford, kurwa, Bredford! - wykrzykn i wyszed z biura, trzaskajc drzwiami. Zacz biec po schodach do drzwi wyjciowych na parterze. Za nim bieg podporucznik Benson, podajc mu po drodze kolejne kartki z piecztkami. Konwj przed budynkiem skada si z dwch dipw. W jednym z nich siedzia za kierownic ten sam onierz, ktry wczoraj gazikiem transportowa go do i z Knigsdorfu. Auta byy ozdobione maymi amerykaskimi flagami. Natychmiast ruszyli. Najpierw kaza kierowcy podjecha pod katedr od wschodniej strony. Cigle nie zna adresu, pod ktrym znajdowao si jego lokum w celi, ale pamita, e z pewnoci od wschodniej strony katedry do zejcia schodami pod ziemi byo znacznie bliej. Po kilkunastu minutach, zdyszany, wrci do auta z walizk i aparatem fotograficznym przewieszonym na piersiach. Po drodze za kadym razem, gdy z braku tchu musia przystan, obiecywa sobie, e po powrocie do domu rzuci palenie. Tym razem kierowca jecha do Knigsdorfu innymi drogami. Wczoraj po drodze nie byo adnych punktw kontrolnych. Dzisiaj byy. Mijali je bez przeszkd, jedynie zwalniajc. Flagi na samochodzie i migajce czerwone wiato na dachu jednego z dipw otwieray im wszystkie szlabany. - Dlaczego jedziemy dwoma autami - zapyta kierowcy w pewnej chwili. Wystarczyoby przecie jedno. - Takie mamy przepisy. Pan jest, powiedzmy to tak, VIP - em i bardzo si gdzie pieszy. W takim przypadku w konwoju zawsze s minimum dwa auta. Gdyby po drodze co zepsuo si w naszym, to przejmie pana kolega. - Ach tak... - odpowiedzia, zmieniajc troch swoj opini o grubym oficerze. - Zabierzemy t licznotk, prawda? - zapyta po chwili kierowca z zaciekawieniem w gosie. - Tego wanie nie wiem. Chciabym j zabra... - Jasne. Kady chciaby j mie - odpar kierowca, rechoczc. Stanli przy bramce, od ktrej prowadzia cieka do altany. Kierowcy nie wyczyli wiate ani czerwonego migajcego koguta na dachu. Mimo jego prb i nalega nie zgodzili si, aby to zrobi. Obawia si, e przerazi to tego, kto otworzy mu drzwi. Odsun metalowy

kosz wypeniony obierkami ziemniakw. Popchn bramk. Przeszed wsk alejk do altany. Wycign kartk z przygotowanym tekstem i zapuka do drzwi. Tak jak wczoraj, gdy usysza odgos przekrcanego klucza, zacz czyta: - Mein Name ist Stanley Bredford... Nie zdy dokoczy. W progu stana kobieta z kotem na rkach. Miaa posiwiae wosy spite w kok, wysokie czoo i raco czerwone od szminki wargi. - Sie mchtem zur Anna, nicht wahr? - powiedziaa po niemiecku, spogldajc zaniepokojona na stojce na drodze samochody. Zaprosia go gestem do rodka. Zamkna drzwi. Wszed do kuchni. Anna staa przy drewnianym stole obok okna i wylewaa co z kamiennej misy do blaszanego paskiego naczynia. W uamku sekundy zobaczy obraz swojej matki. Odwrcia twarz w jego kierunku. Umiechna si. - Ciasto miao by na jutro, Stanley, zjawie si za wczenie... - powiedziaa cichym gosem i dalej spokojnie wylewaa taw gst mas do blaszanego naczynia. - Pojedziesz? Teraz? Zaraz? W tym momencie kobieta podesza do Anny. Wyja z jej rk mis, a podaa kota. Anna przytulia do siebie kota i po chwili postawia go na pododze przy zydlu. Zdja kwiecisty fartuch przewizany wok talii. Bez sowa wysza z kuchni. Usiad na zydlu i gaska kota. Kobieta staa przy drewnianym stole odwrcona do niego plecami. W pewnym momencie podesza do niego i powiedziaa po niemiecku: - Werden Sie gut aufpasen auf Anna, nicht wahr? Sie hat schon so viel schlimmes in ihrem Leben durchgemacht. Werden Sie? Natychmiast wsta. Patrzy na ogromne zy spywajce po policzkach tej kobiety i szukajc w pamici wszystkich niemieckich sw, jakie zapamita, wyduka: - Ich mchte Anna... ich mchte for Anna no Krieg und happy. Ich mchte Anna gut, very gut... Sie understand? Ich mchte Anna smile... Sie understand... Ich mchte Anna no egal... No egal. Sie understand... No egal! Nothing more Kaputt... Usysza dwik otwieranych drzwi. Anna wesza do kuchni. Miaa na sobie ciemnogranatowy, dugi paszcz przewizany wok talii skrzanym brzowym paskiem. Obok jej ng staa obdrapana, brzowa walizka z polakierowanej tektury. W prawej doni trzymaa futera na skrzypce. Kot podbieg do niej i zacz ociera si najpierw o jej paszcz, a potem o walizk. Podesza do kobiety. Objy si. Po chwili kobieta zdja z przegubu zegarek i wsuna go w do Anny. Szeptay do siebie. Podszed do walizki, wynis j do przedpokoju i zapali papierosa. Kot pobieg za

nim. Po chwili w przedpokoju pojawia si Anna. Sign po walizk. W tym momencie kot podskoczy do jego rki. Najpierw usysza gone syknicie, a zaraz potem poczu dotkliwy bl. Automatycznie cofn rk. Skra doni porysowana bya w wielu miejscach ladami po pazurach kota. Przypomnia sobie, e Mefisto dokadnie tak samo potrafi wyrazi swoje niezadowolenie. Wyglda na to, e niemieckie i amerykaskie koty reaguj w taki sam sposb. Gdy ktrego weekendu odwiedzi go w Nowym Jorku jego braciszek Andrew, take wyszed z jego mieszkania z czerwonymi od krwi szramami na doniach i przegubie. Mefisto z jakiego niezrozumiaego powodu nie znosi Andrew. Od pierwszego z nim spotkania... Kierowca czeka przy samochodzie. Ciotka Anny koniecznie chciaa z nimi podjecha do knajpy na rynku. Po wdk. Mwia, e koniecznie potrzebuje teraz wdki i e wino jej dzisiaj w nocy nie wystarczy. I e nie moe teraz by sama. Podjechali. Dwa amerykaskie wojskowe samochody z flagami na masce, z czerwono migajc lamp na dachu jednego z nich stany na maym rynku w rodku Knigsdorfu. Z jednego z aut wysiada zapakana Frau Annelise Bleibtreu. Widzia, jak mczyznom przed wejciem do knajpy opadaj ze zdziwienia szczki. Zastanawia si, czy legendy maych miasteczek nie rodz si wanie w tak prosty sposb. Gdy tylko Annelise znikna za drzwiami knajpy, natychmiast ruszyli dalej. Anna siedziaa w milczeniu, przyciskajc czoo do szyby. Kiedy minli ostatnie wiata przy drodze, sign po jej do. cisna mu rk i nie puszczaa. Po chwili podniosa jego do do ust i zacza dotyka wargami szramy po zadrapaniu kota. - Karafka jeszcze nie wie, e ci lubi, ona tylko tak. To z nerww. Pachniesz inaczej. W tym domu od dawna nie bywali mczyni. Ciocia ostatnio nie wpuszcza za prg adnych mczyzn, ebraczek i ksiy. Karafka by ci polubia, Stanley. Gdyby da jej tylko troch wicej czasu. Ja j znam... Przypomnia sobie, e sowo karafka byo mu znajome. Jego matka czsto uywaa tego dziwnego sowa, nazywajc nim szklane dzbanki na wod lub wino. Potem, odkd w 1920 roku nastaa w Stanach prohibicja, ojciec nalewa z metalowego baniaka na mleko wanie do karafek mierdzcy brzowawy pyn, ktry nocami produkowa w drewnianej szopie na narzdzia. Zna to sowo, chocia nie przypuszcza, e mona tak nazwa kota. Wysun do z ucisku. Delikatnie przesuwa palcami po jej twarzy. Drug rk zapali dwa papierosy. Poda jej jednego. - Upiekabym dla ciebie dobre ciasto, Stanley - szeptaa, zacigajc si gboko. Byam po poudniu w piekarni u Rollerw po rodzynki. Musiaam si przemc, bo stary Roller to nazistowski skurwiel, ale rodzynki ma najlepsze w miasteczku. Lubisz drodowe

ciasto z rodzynkami, Stanley? Mj ojciec je uwielbia. Lubisz, prawda? Przysun si do niej. Pooya mu gow na udach. Gadzi delikatnie jej czoo i wosy. Przez dugi czas milczeli. - Jedziemy do Nowego Jorku, prawda? - zapytaa szeptem w pewnym momencie. Ogldaam dzisiaj rano atlas. To bardzo daleko. Polecimy samolotem, tak? Wiesz, e ja nigdy nie leciaam samolotem? Bardzo si boj samolotw. Bdziesz trzyma mnie za rk? Cay czas? Lubisz muzyk, Stanley? Samoloty kojarz mi si z bombami, ale take z muzyk. Tak jako. Kocha ci jaka kobieta? Oprcz matki i sistr? Gadzie jej czoo i wosy tak jak moje teraz? Kocha ci? Powiedziaa ci to? Zdya ci to powiedzie? Znasz jej imi? - zapytaa na kocu, podnoszc gow. Sucha w milczeniu, czujc, jak z kadym kolejnym pytaniem jej rce coraz mocniej oplataj jego uda. Tulia si do niego jak przestraszone dziecko. Chwilami dotykaa wargami jego doni. - Bd trzyma ci za rk. Nie oddal si od ciebie na krok. Wszystko bdzie dobrze, wszystko bdzie dobrze... - Stanley, nie zostawiaj mnie ani na chwil samej, prosz ci. Ja ju mam jedne skrzypce... Ucicha. Przykry j swoim paszczem. Poprosi kierowc, aby wyczy trzaski dochodzce z krtkofalwki. Kierowca grzecznie, ale stanowczo odmwi. - Jestemy w konwoju, musz mie kontakt z jednostk przed nami i z Bensonem wyjani. - On wysraby swoje jelita w gacie, gdybym tylko nie odpowiedzia na czas - doda, rechoczc. Zanim dotarli do przedmie Trewiru, Anna usna. Zapali papierosa. Pomyla o Doris. Nie gadzi w taki sposb jak teraz ani czoa Doris, ani jej wosw. Nigdy. Ostatnio marzy o tym. Po prostu si nie zdarzyo. Mieli zbyt mao czasu. Kocha ci jaka kobieta? Oprcz matki i sistr? - powtarza sobie w mylach pytania Anny. Tak naprawd nie zna odpowiedzi. Doris pojawia si w jego yciu przypadkiem. Podobnie jak wszystkie inne kobiety przed ni. Jak dotd nigdy nie szuka kobiet. To one go znajdoway - albo, dokadniej mwic - to one mu si przydarzay. Wedug do prostego schematu. Jaka subowa sprawa do zaatwienia, rozmowa, troch flirtu, potem kolacja, wino lub drink, pierwszy seks, czasami kilka nastpnych spotka - chocia nie zawsze - potem jego ucieczka w milczenie, aby si nie przywizay, czasami ostatnia rozmowa i ostatni seks, a na kocu jego cakowite zniknicie z ich ycia. Jak dotychczas mia wiele szczcia. Udawao mu si znika bez

wikszych konsekwencji. adnych nadzwyczaj dramatycznych scen przy rozstaniu, adnego przeladowania nocnymi telefonami, adnych nienawistnych listw z grobami lub szantaem w jego skrzynce pocztowej. Jemu - w odrnieniu od znanych mu przypadkw kilku kolegw z redakcji - nie mona byo niczym grozi i niczym go szantaowa. By wolny, niezaleny i by sam. Tylko czasami przekadao si to na samotno. Ale nawet to miao swoj dobr stron. Zauway, e w takich fazach samotnoci i opuszczenia robi najlepsze zdjcia. Poza tym najczciej status bycia samemu, szczeglnie w jego sugerujcym dojrzao wieku i przy jego pozycji dobrze zarabiajcego biaego konierzyka z intelektualnym namaszczeniem, czyni go jedynie bardziej atrakcyjnym. Tylko dwie kobiety z jego przeszoci nie wpasoway si dotychczas w ten schemat: Jacqlin, ktra od pocztku wiedziaa, e cokolwiek si wydarzy, i tak nie bdzie moga do niego nalee, oraz Dorothy, ktra od pocztku wiedziaa, e cokolwiek si wydarzy, nie bdzie chciaa, aby on do niej nalea. Obie odcisny si bliznami na jego biografii. Blizna po Dorothy Parker jeszcze teraz boli go czasami... Arthur nie znosi Dorothy Parker. Uwaa, e oprcz tego, e jest zwyk prostytutk, to na dodatek jest prostytutk dziennikarsk. To dla Arthura - byo o wiele gorsze. Dawanie dupy za pienidze jest od tysicleci zrozumiae - zwyk mwi - ale dawanie mzgu za kas to czyste kurewstwo. Mwi tak, poniewa nie mg wybaczy Parker, e nie oddaa swojego byskotliwego mzgu - na wyczno oczywicie - jego Timesowi. Arthur, wbrew rodzcej si w poowie lat dwudziestych tendencji, nie akceptowa dziennikarzy piszcych do kilku gazet. Arthur chcia mie wszystkich wycznie dla siebie. A Dorothy Parker nie chciaa nalee do nikogo. Ani jako dziennikarka, ani jako kobieta. Gdy Parker w 1925 roku zacza pisa do New Yorkera, staa si automatycznie wrogiem Arthura, ktry w nowym tygodniku widzia niebezpiecznego rynkowego konkurenta. Kady w redakcji przyapany na czytaniu New Yorkera by wzywany do Arthura na dywanik i musia kama, e tak tylko czyta z potrzeby znajomoci konkurencji. On oczywicie take czyta Yorkera i wcale nie z potrzeby znajomoci konkurencji, a chociaby dlatego, aby wiedzie, na co warto i na Broadway oraz jakie s najbardziej aktualne ceny szmuglowanego alkoholu sprzedawanego pod stoem w jazzowych klubach Harlemu. Niebyway sukces Yorkera wynika take z tego, e przeniosa si do niego caa grupa tak zwanych algonquinw. Elitarne towarzystwo najpierw kilku, potem kilkunastu modych, dynamicznych krytykw sztuki z dziennikarskim lub pisarskim zaciciem. Agresywnych, ambitnych, narcystycznych i bez adnych skrupuw.

Zbierali si regularnie w restauracji luksusowego hotelu Algonquin przy Czterdziestej Czwartej Ulicy na Manhattanie. W czasie swoich krzykliwych, podlewanych suto nielegalnie serwowanym alkoholem spotka wydawali sdy, tworzyli trendy i kierunki, ustalali mody, obalali autorytety, wynosili na piedesta nikomu nieznanych, aby po jakim czasie - gdy nie sprostaj oni wyzwaniom pulsujcego miasta - ich z tych piedestaw bez wahania strci w zupene zapomnienie. Spotkania grupy przyjaci lub znajomych w hotelu Algonquin wkrtce przerodziy si w rodzaj powtarzajcego si sdu ostatecznego nad artystycznym i towarzyskim wiatkiem Nowego Jorku. To, co w ich trakcie orzekano, natychmiast przedostawao si do felietonw lub kolumn plotkarskich nie tylko w Vanity Fair, Vogue'u, Harpers Bazaar czy New Yorkerze, ale rwnie do pitnastu codziennych gazet ukazujcych si - niektre z wydaniem porannym i wieczornym - w Nowym Jorku. Miasto traktowao sdy algonquinw jak nieomylne drogowskazy. Sam pomys spotka algonquinw nie by a tak oryginalny. Przypomina praktykowane od lat w Europie spotkania w tak zwanych kawiarniach literackich. Jego nowo polegaa jednake na tym, e po raz pierwszy udao si go zrealizowa w Ameryce. Wrd czonkw zaoycieli tej grupy bya tylko jedna kobieta: Dorothy Parker. Najbardziej podziwiana i take najbardziej znienawidzona. To ona potrafia napisa w recenzji o nowej premierze na Broadwayu: Jeeli nie umiesz robi na drutach, to we do teatru ze sob chocia ksik. Innym razem nie chciaa w swoim artykule wymieni autora dramatu, aby go jego wasnym nazwiskiem nie upokorzy. To ona pord caej tej grupy miaa najostrzejsze piro i najdotkliwiej smagaa niewyparzonym jzykiem, a gdy brakowao jej sw, eby jak najszybciej sign do sedna, to je po prostu wymylaa. Wkrtce miasto, i to nie tylko tak zwana elita - po Parker wanie - bardzo chtnie przejo do swojego codziennego sownictwa takie okrelenia jak one night stand, high society czy face lifting. To nikt inny jak wanie Parker je wymylia i to ona wprowadzia je do obiegu. Latem, w ostatnim tygodniu sierpnia 1928 roku, Arthur chcia dla Timesa bezporedniej i zdecydowanej relacji ze spotka algonquinw. Co u Arthura znaczyo, e niekoniecznie obiektywnej. Grupa ju dawno przestaa by tylko krgiem ekscentrycznych przyjaci. To bya ju wpywowa i opiniotwrcza instytucja. I to bardzo niezalena. Arthur nie lubi niezalenych instytucji, szczeglnie tych za bardzo. Na dodatek algonquini wyranie ignorowali Timesa sprzedajc prawo pierwszestwa do najbardziej smakowitych newsw innym gazetom. Tego Arthur nie lubi jeszcze bardziej.

On ledwo co osiedli si w Nowym Jorku i rozpoczyna prac jako dziennikarz. To by jeden z jego pierwszych reporterskich projektw dla Timesa. Sta tego dusznego popoudnia z aparatem przy windzie w hotelu Algonquin. Dyskretnie, troch z boku licznej grupy ciekawskich. Z windy wysiadaa trzydziestokilkuletnia kobieta z psem na smyczy. Maa, nieomal filigranowa, ciemnooka, troch blada. Mocne perfumy, ekstrawagancko na krtko przystrzyone wosy zamiast obowizujcej misternie poupinanej fryzury. Nie do, e w sukience bez gorsetu, to jeszcze o wiele za krtkiej jak na purytask Ameryk. Caa Dorothy Parker. Przysza jak zwykle spniona, chocia miaa najbliej ze wszystkich. Od miesicy mieszkaa w tym hotelu. Spotkanie w restauracji ju dawno si rozpoczo. Ale to nie byo istotne. Wszyscy i tak wiedzieli, e najwaniejsze wydarzy si dopiero, gdy doczy ta kobieta. Dorothy Parker, bezsprzeczna ikona nowego typu kobiet koca szalonych lat dwudziestych. Prowokujco niezalena i ostentacyjnie grzeszna. Podziwiana i uwielbiana przez jednych, nienawidzona i pogardzana przez innych. Poetka, pisarka, ale przede wszystkim nieposkromiona rebeliantka. Zawsze mwi to, co myli, pali, pije, ma wielu kochankw i jeszcze wicej sukcesw... Jej pies podbieg nagle do niego i zacz gono szczeka. Zbliya si i chwytajc go za rk, powiedziaa gono: - Musia pan ostatnio wdepn w gwno. Mj pies ma alergi na zapach psiego gwna. Ostatnio jest tyle gwna w tym miecie. Take tego prawdziwego, mierdzcego. Zamiast je sprzta, wszyscy mieciarze s zajci kupowaniem akcji na Wall Street. To si musi le skoczy. Nie sdzi pan? By tak zaskoczony tym, co si stao, e nie mg wydoby sowa. - Ale pan tak od kolan w gr pachnie przepiknie - powiedziaa szeptem, kadc gow na jego ramieniu. - Wypeni pan tym zapachem nasz wind w drodze na gr? Po spotkaniu? Bardzo podoba mi si dodatek do tego zapachu - dodaa zalotnie. Po chwili odesza, znikajc za czerwon, pluszow zason. Pamita, e jej gupi pies do ostatniej chwili histerycznie szczeka i gronie warcza na niego. Ze spotkania, ktre byo gwnym celem jego wizyty, pamita tylko tyle, e tego popoudnia Dorothy Parker bya wyjtkowo rozmowna, bardzo czsto zamawiaa szkock whisky Haig & Haig, ktr pia bez wody sodowej, i e z kad kolejn szklank coraz goniej mwia, coraz czciej take przerywajc innym w p zdania. Gdy w pewnym momencie jej

pies zacz niecierpliwi si pod stoem, demonstracyjnie wycigna z torebki tabletki nasenne i podaa mu jedn. Po chwili pies si uspokoi. Zupenie nie mg skoncentrowa si na tym, co mwia. Z jednej strony czu si wymiany i wyszydzony przez ten jej niegrzeczny komentarz o wdepniciu w gwno, co byo, niestety, prawd - zanim wszed do sali, dokadnie obmy but w toalecie przy recepcji hotelu - z drugiej natomiast przez ten niefortunny wypadek zosta zauwaony i w pewnym sensie wyrniony. Moe wic powinien by jednak wdziczny nowojorskim mieciarzom? myla, miejc si w duchu. Parker, notabene, miaa racj. Coraz mniej ludzi pracuje teraz w tym miecie. Wszyscy jak w jakim amoku kupuj i sprzedaj akcje. I co ciekawe, wszyscy na tym zarabiaj. Ostatnio jego stary znajomy z czasw studiw w Princeton, pracujcy jako dealer na giedzie, opowiada mu z drwin w gosie, e o porad w sprawie akcji poprosi go nawet czyci - but siedzcy ze swoim kramem na Wall Street. Pyta go, czy lepiej pozosta przy akcjach General Electric, czy lepiej je sprzeda i kupi te United Founders lub moe jednak lepiej Westinghouse. To by ostatnio jeden z yciowych problemw nowojorskiego czycibuta! Od czterech lat kursy akcji nieprzerwanie wzrastay. Od czterech lat take coraz wicej ludzi bez pracy i wysiku sta byo na nowe radio, nowe auto, a niektrych nawet na dom. Dotyczyo to nieomal wszystkich. Bogatego waciciela firmy i jego szofera. W czasie przerwy na lunch pomywacze okien w drapaczach chmur zadawali sobie trud i schodzili na d, aby zanotowa aktualne kursy akcji, ktrych byli wacicielami. Wall Street staa si ulubionym miejscem spacerw, a w radiu do handlu akcjami namawiali ju nie tylko ekonomici, ale take wrki lub astrologowie. Wszyscy wiedzieli, co to jest Dow - Jones - Index, a pewna rodzina w Kalifornii swoim nowo narodzonym bliniakom nadaa imiona Dow - Jones chopcu, a Index dziewczynce. Zgadza si z Parker. To musi si kiedy le skoczy. To jedynie kwestia czasu. Wtedy jeszcze nie wiedzia. Dzisiaj wie, e to si skoczyo bardziej ni bardzo le. We wtorek, 29 padziernika 1929 roku. Od tego czarnego wtorku wszystko byo inaczej... Zastanawia si rwnie, co ona moga mie na myli, gdy mwia o wypenieniu windy. Niecae dwie godziny pniej wypeni najpierw ich wind swoim zapachem, a kilka minut pniej wagin Dorothy Parker. Swoim penisem. Na rozgrzebanym ku penym zeschnitych okruchw po chlebie lub bukach, w klimatyzowanym pokoju na smym pitrze hotelu Algonquin. Pamita, e siedzc na nim z rozsunitymi udami, gryza jego wargi i mwia co po francusku. Akurat wtedy zadzwoni telefon. Signa po suchawk. Podnosia

si i opadaa, rozmawiajc. Po chwili odwrcia si plecami i nie przerywajc rozmowy, dalej unosia si i opadaa, wypinajc zaczerwienione poladki. Pamita, e wpatrywa si w te czerwone plamy na jej skrze, dostrzegajc wyrane lady po uderzeniach. W pewnym momencie przycisna suchawk telefonu do piersi, krtko gono jkna i wysuwajc jego penisa z siebie, stana obok ka na dywanie. Natychmiast te podniosa suchawk do ucha i dalej rozmawiaa. Lea jak sparaliowany, ze swoj erekcj, z trudem pojmujc, co si wok niego dzieje. Podesza na chwil do lodwki stojcej w rogu pokoju, wycigna z niej bia miseczk z rowaw, pynn mas przypominajc jogurt i dokadnie rozprowadzia j lew rk na jego penisie i jdrach. Poczu dotkliwe zimno i zapach truskawek. Cigle przy tym rozmawiaa przez telefon. Po chwili odoya suchawk telefonu na stolik nocny obok budzika, nachylia si nad nim, wzia jego penisa w obie donie i powoli zacza zlizywa z niego row mas. Zatkaa mu usta doni, gdy dochodzi. Zaraz potem signa po telefon, podesza do okna, otworzya je na ocie i dalej rozmawiaa. Pamita, e ubra si w popiechu i wyszed bez sowa... Do dzisiaj nie wie, co nim kierowao, e regularnie wraca przez nastpnych kilka tygodni do hotelu Algonquin i wypenia swoim zapachem wind i zaraz potem, na krtko, swoim penisem wagin Dorothy Parker. Za kadym razem, gdy wjedali na gr, czu rodzaj wzbierajcej w nim nadziei na odrobin bliskoci. Ale take po kadym orgazmie, ktry przy niej, ale nigdy z ni, przeywa, czu ponienie i zaraz potem pogard dla samego siebie. Nie miaa dla niego czasu, nie powicaa mu uwagi, praktycznie z nim nie rozmawiaa. Miaa jedynie dla niego swoje rozoone szeroko uda i wycigane z lodwki jogurty o rnych smakach i zapachach. Zastanawia si czasami, czy kwiaty, ktre jej przynosi, wstawia do wazonu, czy natychmiast po jego wyjciu wyrzuca do kosza w azience. Wielokrotnie wicej bliskoci ni przy Dorothy Parker odczuwa wobec swojej masaystki Nofi z Chinatown, na poudniu miasta, modej indonezyjskiej emigrantki z Bali. Przy niej take lea zupenie nagi. Ktrego razu - bywa wtedy u Parker i z jej powodu cierpia - gdy odwrci si na plecy, Nofi zapytaa go: Pan pacze? Dlaczego?. Paka. To by taki czas, e czsto paka. Szczeglnie gdy mia czas myle o sobie. Jeli miaby wierzy wszystkim publikacjom utytuowanych seksuologw, to musiaby przyj do wiadomoci, e przeywa przy Parker swj epizod masochizmu. To pono przydarza si wielu ludziom. Statystycznie czciej kobietom ni mczyznom. Niektrzy

maj przy tym zaczerwienione od uderze pejcza, paska lub doni poladki, inni zaczerwienione - od uderze krwi do mzgu i nastpujcego po nich wstydu - twarze. Niektrzy przechodz przez ten epizod bez wikszych blizn. Ktrego razu dobrn do granicy swojego masochizmu. Tego wieczoru wind hotelu Algonquin wypeni oprcz niego i Dorothy Parker take inny mczyzna. By mniej wicej w jego wieku. We trjk weszli do jej pokoju. Gdy tylko Dorothy wysza rozebrana z azienki, natychmiast wybieg... Czasami przejeda samochodem obok hotelu Algonquin na Czterdziestej Czwartej Ulicy. Przypomina sobie wtedy wyranie jej sowa: Musia pan ostatnio wdepn w gwno. Ostatnio jest tyle gwna w tym miecie. Dzisiaj wie z ca pewnoci, e pewnego sierpniowego dnia 1928 roku w cigu kilku godzin wdepn w dwa gwna. Smrd jednego z nich pamita do dzisiaj... Samochd gwatownie zwolni. Zatrzymali si przed barier punktu kontrolnego w Konz. Anna przebudzia si i usiada, przecigajc si. Przez opuszczon boczn szyb po stronie pasaera gow wepchn onierz w hemie z brytyjskimi znakami. Gdy tylko otworzy usta, aby co powiedzie, natychmiast go rozpozna. Ten sam szczerbaty brytyjski kapral ujcy gum, ktry zatrzyma na kilka godzin w podry do Trewiru jego i Cecile! - Zapal, chopcze, latarni - powiedzia rozkazujcym tonem, zwracajc si do kierowcy - i wycz ten rozklekotany kukurunik. Uszy bol. Kierowca sign po wcznik lampy pod dach dipa. wiato olepio go. Czu, e Anna, mocno przytulona do niego, dry. - Widz, e wozisz cywilw, chopcze - powiedzia kapral, kierujc snop wiata swojej latarki na twarz kierowcy. Kierowca przymruy oczy, podsun w kierunku kaprala plik dokumentw i zacz spokojnie wyjania. Anna tulia si do Stanleya coraz mocniej, wbijajc mu paznokcie w skr doni. Kapral zacz w wietle latarki czyta po kolei kad pojedyncz kartk. - Nie wysiadaj z samochodu, Stanley! Prosz, nie zostawiaj mnie - szeptaa mu do ucha. Widzia, jak twarz ich kierowcy robi si najpierw rowa, a potem czerwona. W pewnej chwili kierowca spojrza w lusterko. Musia zauway, co dzieje si z Ann. Spokojnie wyczy krtkofalwk. Sign po karabin lecy na siedzeniu obok. Wysiad, da rk znak kierowcy w samochodzie za nimi - auto natychmiast podjechao i zatrzymao

si tu przy nich - stan obok brytyjskiego kaprala i powiedzia: - Masz, zajebany, szczerbaty karle, jedn minut, aby podnie to drewno. Daem ci najprawdziwsze kwity. Zgodne ze wszystkimi przepisami. Jeli nie nauczyli ci do dzisiaj czyta, to teraz jest ju za pno na lekcje. Niedaleko std czeka na nas Patton. Jeeli si nie doczeka, to moesz wkrtce poaowa tego, e si urodzie. Jeli w ogle zdysz czegokolwiek aowa. Jeli za chwil nie podniesiesz bariery, to... to nie bdzie tutaj za chwil, kurwa, adnej bariery - doda, podnoszc do gry rk i sigajc po karabin. Usyszeli gony ryk silnika auta stojcego obok. Spod jego k wydobyway si strumienie bota. Czerwone wiato na dachu migao na przemian z reflektorami. Kilku onierzy wybiego z drewnianej budy przylegajcej do bariery. Pooyli si na drodze z karabinami gotowymi do strzau. Anna zacza panicznie krzycze i osuna si z siedzenia na podog, cignc go za sob. Po chwili usyszeli odgos zatrzaskiwanych drzwi. Ryk silnika ucich. Ruszyli. - Pierdoleni Angole, z nudw si, chuje, w wojn, kurwa, bawi - usyszeli spokojny gos kierowcy. - Ale zdymy, bez problemu. Niech si Frulein wicej nie boi. Zdymy...

Lotnisko wojskowe w Findel, Luksemburg, krtko po pnocy, sobota, 10 marca 1945 roku Spnili si. W Findel byli kilka minut po pnocy. Oba samochody konwoju podjechay wprost pod owietlony reflektorami samolot stojcy na betonowym pasie startowym. Na pozr dokadnie taki sam, jakim przylecia do Namur. Wysiedli. Anna nie pozwolia, aby ktokolwiek dotkn jej skrzypiec. On zabra ze sob tylko swj aparat. Walizki do samolotu wnieli kierowcy. W grupie oficerw stojcych rwnym szeregiem przy trapie prowadzcym do samolotu bya Ccile. Zatrzyma si, mijajc j. Podesza do niego. Odsuna go od siebie, gdy prbowa si zbliy, aby j przytuli. Stana na baczno. Skina gow w kierunku Anny. - Nigdy pana nie zapomn, panie Bredford. I zagram dla pana. Nawet gdy nie bdzie pan mg tego usysze - powiedziaa, wpychajc mu do rki szary pakunek obwizany sznurkiem. Nie zdy nic odpowiedzie. Natychmiast cofna si do szeregu. Po trzscym si trapie popiesznie weszli do samolotu, wewntrz zupenie innego ni

ten, ktry pamita z przelotu do Namur. Tu za kabin pilotw minli cztery szerokie, wyoone skrami fotele. Za grub kotar po obu stronach znajdoway si dwa rzdy metalowych niskich siedze. Na kadym z nich leaa pomaraczowa kamizelka ratunkowa. Mody onierz w stalowoszarym mundurze wskaza im dwa miejsca po lewej stronie, zaraz za kotar. Usiedli. Po chwili wskim korytarzem zaczli przechodzi do tylnej czci samolotu onierze. Z pokrwawionymi przepaskami wok gowy, o kulach, z bandaami zakrywajcymi kikuty brakujcych rk, z rkami na temblakach. Umiechali si do nich i szli dalej. Po kilku minutach zapada cisza i zgaso wiato. Usyszeli narastajcy odgos silnikw. Samolot z impetem ruszy i po kilkuset metrach poderwa si gwatownie do gry. - Wcale si nie boj - wyszeptaa mu do ucha - wszystko bdzie dobrze, Stanley. Kocham ci, kocham ci, pamitaj, e ci kocham... - powtarzaa, tulc si z caych si do jego ramienia. Suchajc jej, mia chwilami wraenie, e Anna wcale nie mwi do niego, e w pewnych sytuacjach - skrajnego emocjonalnego napicia, wzruszenia, strachu czy tylko rozczulenia - wraca w jaki miniony, jej tylko znany wiat. Tak byo, gdy wypowiedziaa niezrozumiae dla niego zdanie o jednych skrzypcach, ktre ju ma, i tak stao si przed chwil, gdy nieomal histerycznie wyznawaa mu mio. Kiedy tylko napicie, lk lub czuo mijay, wracaa do teraniejszoci. Spoglda przez zamglone okno samolotu. Migoczce wiateka na dole powoli staway si coraz mniejsze. Niedugo potem zupenie znikny pod chmurami. Osun si gbiej w metalowe krzeso. Lecieli. Warkot silnikw samolotu, ktry na pocztku przeraa, po jakim czasie sta si miarowy i dziwnie uspokaja, upewniajc, e wszystko odbywa si normalnie. Anna spaa z gow na jego kolanach. Czasami mwia co przez sen. Po niemiecku, a niekiedy po angielsku. Po chwili si uspokajaa. Wystarczyo, e dotyka jej gowy. Zamkn oczy, bezskutecznie starajc si zasn. Myla. Jego niezamierzona, zupenie nieoczekiwana i w pewnym sensie wymuszona przez Arthura podr do pogronej w wojnie Europy dobiegaa wanie koca. Wraca. Czu rodzaj melancholii i nie mia uczucia, e wypeni swoj misj, cokolwiek sowo misja miaoby oznacza. Wszystko, co tutaj przey, jawio mu si jak urwane w p myli, w p sowa, w p zdania, w p spotkania. Wszyscy, ktrych zesa mu przypadek lub przeznaczenie, wydawali si by przechodniami z ulicy, ktrych bdzie z pewnoci wypatrywa i za ktrymi bdzie tskni. Anglik, madame Calmes, Ccile, brat Martin... Niedokoczone rozmowy, niedokoczone

myli. Nawet ich poegnania i rozstania take byy niedokoczone. Wraca, pamitajc gwnie niedokoczenia. Wanie to. Niedokoczenia. Zda sobie nagle spraw, e jego ycie - take to sprzed tego wyjazdu - byo pene takich niedokocze. I nagle zrozumia, e takimi niedokoczeniami mg skrzywdzi wiele bliskich mu osb. Wraca. W pewnej chwili przypomnia sobie sowa szeregowca Billa: Przepij si, Stanley. A ja w tym czasie zawioz ci na wojn. Zasn. Nie pamita dokadnie, po ilu godzinach lotu obudzi go haas. Zapalono wszystkie wiata w samolocie. Oficer w zielonym mundurze energicznie potrzsn rk picej Anny. Podniosa si i usiada. Przecieraa oczy. Przed oficera wysun si starszy mczyzna w generalskim mundurze. - Nazywam si Patton. Czy mam przyjemno z pani... - zerkn na kartk wcinit mu do rki przez adiutanta w zielonym mundurze - Ann Mart Bleibtrue? - zapyta, czytajc niepoprawnie nazwisko Anny. - Nazywam si Bleibtreu. Nie Bleibtrue. O co chodzi? - zapytaa przestraszona. - Czy pani jest z Drezna? - Tak. Jestem. Ale o co panu chodzi? Stanley, poka panu wszystkie papiery. Chwycia go nerwowo za rk. - Ja pani bardzo przepraszam za Drezno. To ten pgwek Harris... - Za co mnie pan przeprasza? - przerwaa mu w p zdania. - No, za Drezno. Nazywam si Patton. - Czy pan jest take z Drezna? Przy jakiej ulicy pan mieszka? - zapytaa. - Nie. Nie jestem z Drezna. Ale rozumiem, co pani przeya. - Nie jest pan z Drezna?! Nie?! To nigdy pan tego nie zrozumie! Stanley, kurwa, pom mi, prosz! O co mu chodzi?! Poka mu papiery! - krzyczaa przeraona. Podnis si natychmiast i stan wyprostowany przed Pattonem. - Panie generale, pani Bleibtreu jest bardzo zmczona i by moe w tej sytuacji niedostatecznie poprawnie posuguje si jzykiem angielskim. Prosz jej wybaczy powiedzia. - Oczywicie, oczywicie. - Patton pokiwa gow i odszed. Cakowicie uspokoia si dopiero wtedy, gdy Patton z adiutantem zniknli za kotar oddzielajc sekcj, w ktrej znajdowali si ranni onierze. - Kto to by, do cholery?! - zapytaa, ciszajc gos. - Wyglda wypisz, wymaluj jak ten wredny konduktor z siedemnastki na Grunaer w Drenie. Poczuam si troch jak wtedy, gdy mnie kolejny raz przyapa bez biletu w tym tramwaju - dodaa z umiechem.

- To by Patton. Bardzo wany, chyba najwaniejszy obecnie amerykaski genera. To jego wojska zajy najpierw Trewir, a potem poow Kolonii. - O kurwa! Stanley, naprawd?! - zapytaa z przeraeniem i niedowierzaniem w gosie. - Przepraszam ci. Nie chciaam. Ja boj si ostatnio wszystkich ludzi w mundurach, tego konduktora te si diabelsko baam. Zacz si gono mia. Jej niewiedza i tak niezwyke, naiwnie szczere przyznanie si do niej w tych okolicznociach, gdy lec samolotem Pattona, gdy bez Pattona nie byoby ich tutaj, gdy ona, Niemka, jest obecna na pokadzie amerykaskiego wojskowego samolotu, ktrego lot by prawdopodobnie najbardziej skrywan tajemnic - to wszystko rozbawio go bardziej, ni zdenerwowao lub zdziwio. Poza tym wyobrazi sobie przez chwil Pattona jako konduktora kontrolujcego bilety w niemieckim tramwaju. Na dodatek to o kurwa w jej ustach, zupenie niepasujce do obrazu kruchej, delikatnej i bezradnej dziewczyny o twarzy dziecka, nie byo wulgarne, a jedynie zabawne. Po chwili spowania. - Opowiesz mi teraz o Drenie? - zapyta, patrzc w jej oczy. - Nie. - Opowiesz mi kiedy? - Nie wiem... - Odwrcia gow. - Postaram si. Widziae przecie zdjcia. Co tu jeszcze opowiada? - Duo. Dlaczego jedzia siedemnastk bez biletu, na przykad? I wiele innych rzeczy, ktrych na tych zdjciach nigdy nie zobacz. Chciabym, bardzo bym chcia, aby opowiedziaa mi swoje Drezno, take to sprzed tych zdj. Dlaczego jedzia siedemnastk na gap? Sdziem, e kto jak kto, ale wy, Niemcy, to zdyscyplinowany nard. - Najzwyczajniej w wiecie brakowao mi wtedy pienidzy i oszczdzaam nawet na biletach. Cae kieszonkowe od rodzicw i wszystkie pienidze od babci wydawaam na bony do aparatu, na ksiki o fotografowaniu, na papier, na odczynniki do ciemni. I na bielizn. Uwielbiam pikn bielizn. Gdy zaczy mi jak szalone rosn piersi, to... to miaam due wydatki - dodaa z umiechem. - Czy twoja kobieta ma due piersi? - zapytaa nagle. Spojrza na ni zdumiony. Zupenie nie spodziewa si takiego pytania. Tak prosto z mostu, otwarcie, bez ogrdek? Chcc ukry zmieszanie, odwrci szybko gow i sign po papierosy do kieszeni marynarki zawieszonej na oparciu metalowego siedzenia. Zapali... W Stanach takie pytanie - jeli w ogle - zadaby tylko psychoanalityk. Ostatnio w Ameryce nie ma psychiatrw. Wszyscy, ulegajc europejskiemu trendowi, przemianowali si

na psychoanalitykw. Do psychiatrw chodziy wiry, do psychoanalitykw, ju tylko przez sam nazw, chodz ludzie z problemami. Takie skojarzenie byo korzystne dla obu stron. Chocia tak naprawd tylko bardzo niewielu psychiatrw stao si przez t sprytn zmian nomenklatury psychoanalitykami. Reszcie si tylko wydawao. No wic takie pytanie zadaby nie psychiatra, ale psychoanalityk. I to dopiero po kilku miesicach spdzonych na kozetce. I oczywicie kilkuset dolarach honorariw. Zwaywszy na to, e tygodniowa pensja, na przykad takiej Lizy, nie bya wiksza ni pidziesit dolarw, wizyty u psychoanalitykw pod koniec lat dwudziestych byy nieprzyzwoit dekadencj. Amerykascy, szczeglnie nowojorscy i kalifornijscy psychoanalitycy czytali i, czsto bezkrytycznie, dosownie zachystywali si Freudem i freudyzmem. Ich gabinety w purytaskiej, nieomal wiktoriaskiej pod wzgldem spojrzenia na ludzk seksualno Ameryce byy miejscem wyuzdanego i perwersyjnego wystpku ubranego w mylcy sw elegancj paszczyk pseudonaukowej medycyny, ktra ma z ni tyle wsplnego, ile zaklcia i czary znarkotyzowanego, podobnie jak Freud, czarownika lub znachora u prymitywnych plemion w Nowej Gwinei lub Afryce. Koniec cytatu. Dokadnie w takim lub bardzo podobnym tonie pisay nieomal wszystkie konserwatywne, najczciej wyznaniowe gazety Ameryki. Zygmunt Freud dla redaktorw tych gazet by zboczonym, ydowskim kokainist, ktry sprowadza najwitsz, podarowan przez Boga ludzk wiadomo do rzekomej podwiadomoci, na ktr skada si tylko kilka gupich mapich ruchw. Wedug nich wszyscy ci, ktrzy trac czas w gabinetach tak zwanych psychologw uwiedzionych freudyzmem i wydaj tam swoje ciko zarobione pienidze, to zapani w puapk naiwniacy. Zestawienie yda, zboczeca i kokainisty oczywicie nie byo przypadkowe. Gdy pisz tak wyznaniowe gazety w Stanach, to znaczy, e na pewno warto i do tych gabinetw. Tym bardziej e on, Stanley, wiedzia w szczegach o tym, co dzieje si w tych gabinetach, z materiau, ktry przygotowaa na ktry z jubileuszy urodzin Freuda niezastpiona Matilde z dziau kultury Timesa. Kt mgby zrobi to lepiej, jak nie ona? Starsza redaktor, doktor filozofii uniwersytetu w Wiedniu, Matilde Achtenstein urodzia si w Austrii. Tego samego dnia, w tym samym miasteczku co Adolf Hitler. W Braunau nad rzek Inn, 20 kwietnia 1889 roku. Dlatego swj dzie urodzin, gdy z judaizmu przesza na katolicyzm, przeniosa na 25 grudnia. Trzecia crka ydowskiego sklepikarza i austriackiej zuboaej arystokratki. Ich sklepik i mieszkanie na pitrze byy oddalone tylko

kilka ulic od domu Hitlerw. Matka Adolfa, Klara, czsto bywaa w ich sklepie. Kupowaa u nich mleko i pieczywo. Skromna, smutna, wiecznie zmczona kobieta o ogromnych byszczcych oczach. Niemal nieustannie - z tego, co pamitaa matka Matilde, Klara Hitler urodzia szstk dzieci - bya w ciy. Czasami przychodzia, pchajc przed sob wzek z maym Adolfem. Alois Hitler, ojciec Adolfa, wsaty, gruby pracownik urzdu celnego, chocia bardzo rzadko, ale te bywa w ich sklepie. Tylko wieczorami. Kupowa palon, wgiersk wdk i ryby, ktre ojciec Matilde owi w rzece Inn. Czasami bra zakupy na kredyt. Ale zawsze pod koniec miesica skrupulatnie paci. Tak o rodzinie Hitlerw opowiada dzisiaj matka Matilde. Mose Achtenstein, ojciec Matilde, skromny, milczcy sklepikarz z Braunau, mg zmieni histori wiata. Ale nie zmieni. I do dzisiaj jest z tego dumny. Pewnego ciepego majowego popoudnia 1894 roku Mose Achtenstein wybra si rowerem na ryby. Jadc ciek wzdu skarpy przy brzegu rzeki Inn, zauway nagle maego chopca, ktry ton, porwany przez prd rzeki. Bez chwili namysu zatrzyma si, zbieg na brzeg i wskoczy do wody. Gdy chopiec doszed do siebie, okazao si, e nazywa si Adolf Hitler. Zawiz go na ramie roweru do domu Hitlerw. Do dzisiaj pamita zy w oczach Klary Hitler, ktra najpierw pakaa z wdzicznoci, a potem zaklinaa go na wszystkie witoci, aby nie mwi o tym jej mowi i nikomu w miasteczku. Nie chciaa, aby ktokolwiek, szczeglnie m, mg pomyle, e may Adolf bez jej wiedzy, niezauwaony, oddali si z domu. I mg utopi si w rzece. Ojciec Matilde nie do koca dochowa tajemnicy. Powiedzia o tym po powrocie do domu onie, ktra dociekaa, dlaczego maonek wraca z ryb tak wczenie i w przemoczonym ubraniu. Matilde uwaa, e to tylko przewrotny i szyderczy art jakiego eksperymentujcego losem wiata Boga zawid jej ojca nad rzek Inn we waciwym momencie, w maju 1894 roku. yd ocala ycie Adolfa Hitlera! To moe by tylko wyrafinowana kpina z przeznaczenia. Ale to wcale nie bya kpina. To bya i jest absolutna prawda. Matilde miaa napisa krtki reporta, a napisaa p ksiki na temat psychoanalizy i wydarze w gabinetach psychoanalitykw w Nowym Jorku. Arthur po dugich przetargach da jej tylko trzy kolumny w sobotnim wydaniu. Uwaa, e gdy da jej wicej, to wszyscy jego wrogowie uznaj, e znowu zrobi z New York Timesa ydowski kibuc. Mimo tego bolesnego dla Matilde okrojenia, artyku wywoa fal protestw. Gwnie dlatego, e

pochwala psychoanaliz. Szczeglnie w tym najbardziej kontrowersyjnym aspekcie: skrywanej, zasypanej celowo piaskiem niepamici seksualnoci, ktr psychoanaliza odkopuje i pozwala pacjentowi, czy jak nazywaj to psychoanalitycy, klientowi, oko w oko si z ni skonfrontowa. Ten aspekt z materiau Matilde, ktry czyta oczywicie w caoci, go przekona. W trakcie zwizku - jeli mona to tak w ogle nazwa - z Dorothy i po jego zakoczeniu mia kopoty ze swoj seksualnoci. Gdy zaczy si pojawia u niego coraz czstsze epizody impotencji, zrozumia, e potrzebuje pomocy. Chodzi do psychoanalityka, tak naprawd do trzech jednoczenie, nie dlatego, e stao si to, tak od koca lat dwudziestych, modne. Tak modne, e elity Nowego Jorku zaczy uwaa i rozpowszechnia swoj zupenie oderwan od rzeczywistoci opini, e psychoanalityk jest potrzebny czowiekowi bardziej ni niadanie. I to po czarnym wtorku z padziernika 1929 roku, kiedy coraz wicej ludzi nie byo sta na niadanie! To prawda, e potrzebowali oni wtedy, szczeglnie wtedy, psychoanalityka, ale o wiele bardziej jednak niadania. On analizowa si nie z powodu mody, z przekonania nie ulega modom, bo doskonale wiedzia, jak si je tworzy. Kad si na kozetkach w trzech gabinetach, poniewa, po pierwsze, byo go na to sta, a po drugie, bardzo potrzebowa rozmowy i pomocy. Nie mg sobie poradzi ze swoim ponieniem po historii z Dorothy Parker. Nie pomaga zapomnie alkohol, od ktrego si powoli uzalenia, i jak okazao si po kilku miesicach, nie pomogli mu take psychoanalitycy. Tak naprawd pomg mu syrop na kaszel... Cudowny syrop odkry jako pierwszy Mathew z redakcji sportowej. Akurat fakt, e to wanie on, dla nikogo nie by dziwny. Chronicznie kaszlcy od palonych jeden po drugim papierosw Mathew - co wcale nie przeszkadzao mu obudnie namawia w swoich felietonach i komentarzach do zdrowego, sportowego trybu ycia - interesowa si wszystkim, co mogoby przynie ulg jego gardu, oskrzelom i pucom. Ktrego dnia jego troskliwa ona Mary kupia w aptece nowy rewelacyjny syrop na kaszel. Reklamowany od pewnego czasu we wszystkich, nie tylko nowojorskich gazetach. Heroina. Z Europy. Z dystyngowanej, otoczonej legend, niemieckiej firmy Bayer z Monachium. Amerykascy lekarze z tytuami profesorw rozpisywali si w pochwalnych listach o zaletach tego leku. Skuteczny, niezwyky, absolutnie bezpieczny i na dodatek bez recepty. Mona heroin pi w postaci syropu, mona j poyka w postaci tabletek, a kobiety mog j nawet przyjmowa

dopochwowo w tamponach. Kaszel mia rzekomo po heroinie mija jak rk odj. Dzieciom, kobietom i mczyznom. Mathew take przesta kaszle. Wszyscy w redakcji si dziwili, poniewa papierosowe, chroniczne ataki kaszlu u Mathew byy dla niego tak charakterystyczne jak nieustanne, take chroniczne, afery z kobietami. Mathew zdradza on czciej, ni mia te ataki. I oto nagle Mathew pali tyle samo co zawsze i nie kaszla. To Mathew odkry przed nim tajemnic dziaania heroiny. Nie do, e nie kaszla, to pewnego razu poczu si inny. Silny, atrakcyjny, mski, wyzbyty jakiegokolwiek lku. Pamita, jak opowiada mu o tym ktrego wieczoru w Cotton Club, jazzowym klubie na Sto Czterdziestej Drugiej Ulicy, w Harlemie, po dugim, cikim dniu w redakcji. Siedzieli przy barze w antrakcie koncertu Duke'a Ellingtona i szybko, aby zdy na drug cz, upijali si Madden's No. 1, nielegalnie - z powodu prohibicji - pdzon wdk, dyskretnie nalewan do filianek na kaw. Ulubiony trunek sprytnego, dobrze znanego w nowojorskim podziemnym wiatku waciciela klubu Owneya Maddena, ktry, pync na fali amerykaskiego szaleczego zainteresowania jazzem, sprowadza najlepszych muzykw z Poudnia i w krtkim czasie z mao znanego Cotton Club w czarnym Harlemie uczyni kultowe miejsce Nowego Jorku. Mona byo tutaj posucha i zobaczy samych najwikszych w brany: Benny'ego Goodmana, Louisa Armstronga, Tommy'ego Dorseya, Fletchera Hendersona, Chicka Webba i tak jak tego wieczoru Edwarda Kennedyego Ellingtona zwanego Dukiem. Chocia czsto tu przychodzi, niespecjalnie lubi to miejsce. Tak naprawd bywa tutaj tylko dla muzyki. Czarnej, porywajcej, zaskakujcej, afroamerykaskiej muzyki z okolic Nowego Orleanu. Ale tylko muzyka bya tutaj czarna. I oczywicie muzycy. Sal wypeniali wycznie biali. W Cotton Club panowa cisy rasowy apartheid. Murzyni mogli tutaj by tylko na scenie, podawa drinki, zmywa talerze i sprzta toalety. Przy stolikach siedzieli wycznie biali. Z tego powodu, szczerze mwic, nie znosi tego miejsca. Gdyby nie Mathew, ktry koniecznie chcia si napi i koniecznie pogada, nigdy nie opuciby sali i nie przysiadby si do baru, gdzie amerykaski rasizm zaznaczaa wyranie wysoka, drewniana lada z mahoniowym blatem dzielca wiat na dwie czci: po jednej murzyscy barmani uwijajcy si jak w ukropie, po drugiej wycznie biali, zachowujcy si, w wikszoci jak rasa panw. Niewolnictwo w Ameryce moe si i skoczyo, ale nawet ten, ktry je zakoczy, witej pamici Abraham Lincoln, do koca ycia uwaa i, niestety, publicznie twierdzi, e Murzyni nigdy jako ludzie nie bd rwni biaym, ale na wolno jako obywatele zasuguj.

To jednake wystarczyo, aby czarni witali go jako ojca Abrahama, porwnujc do biblijnego Mojesza, ktry wyprowadzi ich lud do ziemi obiecanej. Cotton Club w nowojorskim Harlemie, a szczeglnie jego bar, nie przypomina mu w niczym tej ziemi obiecanej. Za barem stali obywatele, ktrzy - trudno byo mu w to uwierzy - mieli identyczne prawa jak on. Rnili si od niego jedynie steniem pigmentu w skrze. Teoretycznie - niezalenie, jak niewyobraalnie i absurdalnie to brzmi - kady z nich mgby pewnego dnia, zgodnie z houbion przez Amerykanw jak relikwia konstytucj, zosta prezydentem Stanw Zjednoczonych! Murzyn prezydentem?! Przysigajcy wierno konstytucji, z rk na Biblii, na tarasie waszyngtoskiego Kapitolu zbudowanego rkami czarnych niewolnikw?! Przy placu, na ktrym jeszcze sto lat temu handlowano Murzynami jak bydem?! To tak jakby uwierzy, e czowiek kiedy bdzie spacerowa po Ksiycu. Gdyby on urodzi si jako Murzyn, czuby si przy barze w Cotton Club poniony... Mathew tego podziau zupenie nie zauwaa. Mathew by z urodzenia, pochodzenia, przekonania i czystej wygody rasist. Mathew w ogle uwaa, e na wiecie jest porzdek dopiero wtedy, gdy Murzyni znaj swoje miejsce, a kobiety zajmuj si gwnie gotowaniem, rodzeniem i robieniem dobrze mczyznom. Jedyne, czego zazdroci Murzynom, to ich legendarnie dugich penisw. Zwyk mawia, e Murzyni psuj biae kobiety, ktre po seksie z czarnymi zaczynaj oczekiwa od czowieka dwudziestocalowego prcia, a Azjatki to chyba nawet dwudziestopiciocalowego. To wanie od Mathew podczas jednej z burzliwych dyskusji o amerykaskim rasizmie dowiedzia si midzy innymi, e Azjatki maj bardzo pytkie waginy, poniewa Azjaci - takie ewolucyjne dopasowanie, szczeglnie zauwaalne u Koreaczykw i Koreanek - maj bardzo krtkie prcia, i dlatego mona je penetrowa na p gwizdka, ale tylko te, ktrych nie penetrowa przedtem aden czarny, po czarnym trzeba na ptora gwizdka. Rasizm Mathew wyraa si w bardzo konkretny i czasami dziwaczny sposb. Tego wieczoru nie rozmawiali w Cotton Clubie o rasizmie. Mathew chcia mu opowiedzie o wyjtkowym niemieckim syropie na kaszel. - Ktrego razu przydusio mnie tak mocno, e mylaem, no, e zaraz, kurwa, zrobi skandal anatomiczny i wypluj jednoczenie krta, oskrzela, puca i przepon na biurko, wic profilaktycznie wypiem ca butelk, chocia w ulotce z pudeka pisali, e nie wolno przekracza jednego kieliszka - zacz Mathew. - Odjechaem. Stanley, wierz mi, naprawd odjechaem. Cay wiat sta si pikny. Poczuem si jak niezwyciony rzymski gladiator. Po niewielkiej flaszce zwykego syropu na kaszel miaem w dupie zrzdzcego, upierdliwego

Arthura, miaem w dupie to, e Yankees przegrali czwarty raz z rzdu, i jeszcze gbiej w odbycie miaem cay ten chory dramat z Wall Street. Kupiem kwiaty i pojechaem do Marilyn. I j wybzykaem. I potem jeszcze raz. Z tymi kwiatami to by bardzo gupi pomys, a z tym podwjnym bzykaniem jeszcze gupszy. Gdy przyjdziesz bez zapowiedzi do kochanki i przyniesiesz jej kwiaty - pierwszy raz w jej yciu - i potem j dwa razy wybzykasz, raz po razie, to wybacz, ale ona musi dosta gupich myli. I to nie jest dobrze, Stanley. A ja przecie byem na tym syropie z Niemiec i nie cakiem wiedziaem, co robi. Mojej maej, gupiutkiej Marilyn si wydawao, no, wiesz, te kwiaty i ten dziki seks, e ja przyjechaem si tam niby, kurwa, jak gdyby owiadczy i gdy tylko wyjd jeszcze ciepy z jej ka, to pdem pobiegn do urzdu, aby si dla niej rozwie. A to nie tak. Ja ju si raz owiadczyem. Tak na amen. Ja jestem naprawd wiernym facetem. No sam powiedz, Stanley, czy nie? Owiadczy mona si tylko raz, no nie? To zupenie nie tak. Wprost przeciwnie. Potem wieczorem, w domu, co nigdy wczeniej mi si nie zdarzao, czuem tak win wobec Marilyn, e po kolacji pomogem jej zmy naczynia, pooy dzieciaki i w tej swojej szczerej pokucie zacignem j do ka. I miaem erekcj. Nie adn tak udawan, pokutn. Nie! Tak na maksa, jak w noc przedlubn. Ona chyba bardziej si zdziwia ni ja. Bo ona czuje, e po tych wszystkich latach mnie ju nie krci. Ale tej nocy mnie zakrcia, i to tak, e byem jak heroiczny rycerz z wysunit do przodu i do gry lanc. Stanley, mwi ci, ten syrop od szkopw jest magiczny... Znal Mathew - od wielu lat si przyjanili, to on pozna go z Mary i to on by wiadkiem na ich lubie - wiedzia wic, jak Mathew potrafi czarujco koloryzowa wszystkie swoje opowieci. Szczeglnie te o kobietach. Sucha z niedowierzaniem, jednak ta informacja o syropie zastanowia go. Mathew, oprcz amerykaskiego futbolu i modych - tak do dwudziestu piciu lat - kobiet, rzadko kiedy co zachwycao. Mathew lubi pyny, ale jeli ju, to z pewnoci nie byy to syropy z apteki. Wykwintny, szmuglowany z Francji koniak, polska wdka z wybranych sklepw na Brooklynie lub oryginalny absynt kupowany prosto od artystw w Greenwich Village. Te pyny mogy Mathew ewentualnie zachwyci, ale nie jaki tam syrop na kaszel! Jeszcze tego samego wieczoru, wracajc z Cotton Clubu do domu, zatrzyma si przy nocnym sklepie 7 - Eleven obok dworca Pennsylvania Station. Wiedzia, e maj tam duy dzia z lekarstwami. Heroina staa obok brzowych buteleczek z witamin C, rodkw na przeczyszczenie lub zatwardzenie i kolorowych kartonikw tabletek od blu gowy. Heroina bya oferowana w penym wyborze: syrop, tabletki, zwyke opakowania, eleganckie

opakowania z krysztaowego szka, due na zapas w przecenie, standardowe po normalnej cenie, a take specjalne wersje opakowa heroiny dla dzieci, ktre z reguy nie lubi pi syropw, z row, plastikow yeczk trzyman przez maskotk Myszk Miki z kreskwek Disneya. Kupi dwie najwiksze butelki, takie na zapas. Mathew mia racj, heroina bya magiczna. Przekona si o tym jeszcze tej nocy. Najpierw nakarmi miauczcego Mefista, potem usiad przy stole w kuchni, zapali papierosa i nala do pena przezroczysty, gsty pyn do kieliszka. By lekko sodkawy, praktycznie bez zapachu. Przypomnia sobie sowa Mathew: Wypiem ca butelk, chocia w ulotce napisano, e nie wolno przekracza kieliszka. Wypi ca butelk. Wsta i z lodwki wycign whisky. Potrzebowa alkoholu. Odjazd, jak nazywa to Mathew, zacz si u niego po pitnastu minutach. Whisky na heroinie albo heroina na whisky. To wszystko na dodatek po trzech penych szklankach madden's No.1 wypitych w Cotton Clubie. U niego tak naprawd nie byo odjazdu, u niego by to prawdziwy odlot. By na chemii. Niezwykej chemii. Najpierw byo mu po prostu dobrze. Spokojnie. Nie tskni za Dorothy. Potem nie wstydzi si swojej impotencji. Nie mia adnej impotencji! Zsun spodnie. Z pewnoci nie mia adnej impotencji! Nie mia! Mgby teraz rn Dorothy Parker i wsuwa swojego penisa w jej usta bez koca. Niczego si nie ba. Ani swojej samotnoci, ani przyszoci. Przeszed do pokoju i rozebra si do naga. Wycign aparat i zacz si fotografowa. Mia absolutnie pen erekcj! Tak jak kiedy! Chcia to koniecznie utrwali. Wrci do czasw przed spotkaniem z Dorothy Parker. By znowu jak normalny Stanley Bredford. Silny, wolny, niezwyciony... Obudzi si skulony i skostniay z zimna na pododze przed kiem. Obok na suchawce telefonicznej lea Mefisto i liza jego rk. Nie pamita, czy zadzwoni tej nocy do Dorothy. Jeli tak, to chyba nie powiedzia jej nic interesujcego, poniewa nigdy nie oddzwonia. Nie pamita te - jeli zadzwoni - czy to podczas rozmowy z ni si onanizowa. Po drodze do pracy zatrzyma si w 7 - Eleven obok dworca Pennsylvania Station. Kupi osiem butelek heroiny na zapas. Pierwsz oprni ju w samochodzie, stojc w korku w pobliu Times Suare. Po trzech miesicach odlotw zupenie nie ba si ju Dorothy Parker. Ba si za to sprzedawcw w 7 - Eleven obok dworca Pennsylvania Station. Rozpoznawali go jako staego klienta i pakowali heroin, zanim cokolwiek zdy powiedzie. Ktrego dnia zebra si na odwag i opowiedzia o tym swojemu psychoanalitykowi. Okazao si, e on leczy takich na

heroinie, aby mogli wrci do ycia sprzed heroiny. I e szpitale zaczynaj robi si pene od takich na heroinie. Odkd morfina staa si niedostpna, wikszo morfinistw przesza na heroin. Podobnie jak wikszo tych, ktrzy dotychczas odjedali na opium. Szczeglnie dla caej masy emigrantw z Chin, dla ktrych opium byo jak opatek dla katolikw. Po co paci krocie za opium, jeli heroina jest tasza od butelki polskiego bimbru z Brooklynu? To, e heroina jest dostpna bez recepty, jest - zdaniem jego psychoanalityka absolutnym skandalem. Ze w ogle jest dostpna w aptekach, to skandal. Niemcy z firmy Bayer sprytnie oszukali cay wiat i sprzedaj heroin jako niewinny rodek na koklusz. W Niemczech, Austrii i Szwajcarii to si pewnie sprawdza. Tam mao kto wypije ca butelk, gdy w instrukcji wyranie napisano, eby zay tylko kieliszek. Niemcy to wyjtkowo zdyscyplinowana nacja trzymajca si instrukcji jak wszy ludzkiej skry we wosach. Ale w Ameryce to nie dziaa. Amerykanie czuj si wolni od wszystkiego. Przede wszystkim od instrukcji. Ludzie tutaj nie czytaj instrukcji i zamiast kieliszka wypijaj cae butelki. I gdy potem razem z kaszlem znika im smutek i lki, wtedy pij ju wycznie cae butelki. Albo jeszcze sprytniej, aby dziaanie pojawio si jeszcze prdzej: rozpuszczaj krysztaki heroiny w alkoholu i wstrzykuj to sobie do yy... Jego lekarz mia zupen racj. wiat to wkrtce potwierdzi. Okoo trzydziestego czwartego roku heroina zupenie znikna z aptek. Kilka miesicy pniej zostaa w prasie z hukiem zdelegalizowana. Firma Bayer nigdy nie ogosia w adnym oficjalnym raporcie, e heroina jest niebezpiecznym, bardzo szybko uzaleniajcym narkotykiem. Podobnie jak liczni uwiedzeni heroin amerykascy profesorowie medycyny nigdy nie odwoali swoich pochwalnych artykuw na temat syropu na kaszel z Niemiec. Nikt nie wie, co stao si z tonami heroiny po jej zdelegalizowaniu. W kadym razie w Nowym Jorku, San Francisco, Los Angeles i Bostonie byy miejsca, gdzie Hero, przez due H, mona byo kupi jeszcze przez dugi czas. Ameryka bardzo powoli uwalniaa si od heroiny. On uwolni si od heroiny - zdaniem jego psychoanalityka - zdumiewajco szybko w porwnaniu z innymi. Zajo mu to okoo dziewiciu miesicy. Troch wicej pali, dba, aby nie jedzi do biura obok Pennsylvania Station, uciek na trzy tygodnie na Bahamy, potem wrci i po powrocie nie mg si dostosowa do tempa ycia w Nowym Jorku. Arthur to zauway i sam go wysa na p roku, jak to nazwa, do sanatorium. Take za takie gesty szanowa Arthura. Wrci do rodzicw. Zamieszkali z Mefistem w jego pokoju na pitrze. Matka nie

moga w to uwierzy. Przez p roku kadego ranka budzia go rano zapachem kawy i jego ulubionego twarogu ze szczypiorkiem, upewniajc si w ten sposb, e cigle tam jest. A on przez p roku wstawa, przebiera si w niebieski fartuch i przez dwanacie godzin nalewa benzyn do samochodw zatrzymujcych si na stacji benzynowej ojca. W niedziel wywoywa swoje zdjcia w ciemni obok toalety. Ojciec nigdy nie zlikwidowa tej ciemni. Gdy pierwszy raz tam wszed, po wszystkich tych latach, wszdzie wisiay pajczyny, a po pododze biegao stado myszy. Ojciec nigdy nie rozebra take stojaka na podwrzu. Tego z drewnian tablic i metalow obrcz z przywizan do niej siatk. To przy tym stojaku Andrew stawa si mistrzem koszykwki. Ojciec kocha swoich synw tak samo jak matka. Nie tak samo. Inaczej. Moe nawet mocniej. Tyle e nie potrafi o tej mioci opowiada. Niektrzy ludzie po prostu nie potrafi mwi o swoich miociach, ale to wcale nie znaczy, e nie kochaj. Czasami, gdy godzinami nikt nie przyjeda na stacj, wychodzi na plac przed stojakiem i stara si trafi pik do otworu w obrczy. Ojciec przychodzi wtedy na plac, siada na wyleniaej trawie, pali papierosa za papierosem i patrzy na niego. Jego starszy syn Stanley rzuca pik, ale to jego modszy Andrew trafia. Stanley rzadko trafia, ale ojciec widzia tylko same trafienia... Ktrego dnia zadzwoni do Andrew. Celowo okoo tygodnia przed urodzinami ojca. Tak naprawd przez ponad godzin rozmawiali o niczym. Zgodzi si rozmawia z Andrew o niczym tylko dlatego, aby zupenie przypadkowo przypomnie mu o urodzinach ojca. Gdy tylko udao mu si wepchn w rozmow t informacj, mg ju spokojnie sucha opowieci o wielkich sukcesach maego Andrew opatrzonych nudnymi wykadami z fizyki. Brat potrafi od pewnego czasu mwi tylko o dwch rzeczach: o swoich sukcesach i o fizyce. Nadszed dzie urodzin. Ojciec ubra si jak zawsze w lubny garnitur i od rana upija si brzowawym, mierdzcym bimbrem. Pierwsz szklank wypi przed porann kaw, drug do porannej kawy, ostatni tu po pnocy. Andrew nie zadzwoni. Gdy po pnocy ojciec z trudem wsta z fotela stojcego przy stoliku z telefonem i na chwiejnych nogach wytoczy si z salonu, on upi si tym samym bimbrem. W cigu godziny. Do poziomu zamroczenia ojca. W ktrym momencie nie wytrzyma i wykrci numer telefonu Andrew. Nie pamita, ile razy wybiera tej nocy jego numer. Za kadym razem linia bya zajta. Sprawdzi kilkakrotnie u operatora, e z lini byo wszystko w porzdku. Za kadym razem instruowano go, e abonent najprawdopodobniej prowadzi rozmow lub niepoprawnie odoy suchawk. Kady, kto zna Andrew, wiedzia, e kto jak kto, ale nieskazitelnie

poprawny dr Andrew Bredford zawsze, bez wyjtku, prawidowo odkada suchawk telefoniczn. Trudno mu take byo uwierzy w to, e jego brat rozmawia z kim nieprzerwanie od pierwszej w nocy do pitej nad ranem. Nigdy wczeniej nie czu takiej zoci do brata jak przez te kilka godzin. Ale ta noc, pomimo caej frustracji, bezsilnoci i rozczarowania, bya dla niego wana. Chyba wanie tej nocy zrozumia, co to znaczy by ojcem... Do Nowego Jorku wrci, gdy upewni si, e moe przesta pi. Nie przesta, ale wiedzia, e potrafi to kontrolowa. Celowo na dzie powrotu wybra niedziel. Chcia by sam. Okoo poudnia usiad przy swoim biurku w opustoszaej redakcji. W jego zwykym, popalonym papierosami skoroszycie znalaz zlecenia na jutro przygotowane przez Liz. Tak jak gdyby tych wyrwanych z jego ycia dziewiciu miesicy nieobecnoci zupenie nie byo. Po chwili zadzwoni telefon. - Stanley - rozpozna gos Arthura w suchawce - pojed prosz natychmiast z aparatem na Wall Street. Jaki idiota chce na schodach giedy demonstracyjnie podern sobie brzytw gardo. To ju szesnasty w tym roku. Zrb kilka zdj i rozeznaj si, kto to taki. Jeli nie bdziemy mieli pecha, to sobie podernie i mamy wieutkiego newsa. Poprzedni wariaci tylko grozili. Nie wysyabym ci tam akurat dzisiaj, ale ten gociu twierdzi, e jest blisko spokrewniony z Charlesem Mitchellem. Szczeglnie ten lad sprawd. Jeli to prawda, to mielibymy naprawd co, nawet gdyby zmieni zdanie i si nie podern. Potencjalny samobjca i krewny faceta, ktry latami napdza t chor eufori na Wall Street, to jest co, prawda, Stanley? - Jasne, Arthur, jasne - odpar - zaraz tam pojad. To jest bardziej ni co. Bd na Wall Street za chwil. - A w ogle to jak u ciebie, Stanley? Adrienne bardzo chce ci widzie. Wpadniesz do nas wieczorem? Mwia mi, e nie si jej ostatnio. Ty to masz chopie szczcie. Chciabym ni si kobietom, Stanley. Nawet tylko Adrienne. Ale jednej wrednej babie to wcale bym nie chcia... Parker jest daleko. Nie dodzwonisz si do niej w miecie. Wiem, gdzie jest. Powiedz, e nie chcesz jej numeru w Europie? - Nie chc, Arthur... - Pamitasz cigle t Parker? Moesz teraz spokojnie skama. - Pamitam. - Skamae?

- Tak. - No i dobrze, synu. Tak trzeba czasami. Przyjedziesz wieczorem sam czy mam wysa po ciebie samochd? - Przyjad sam. - I nie przywieziesz ze sob promili, Stanley? - Nie przywioz, Arthur, nie przywioz... - A co przywieziesz? - Kilkaset zdj z Pensylwanii. - Przyjedaj, Stanley, czekamy z Adrienne na ciebie... Po tej rozmowie by pewien, e wrci do normalnego ycia. Spojrza na Ann. Nie doczekaa si jego odpowiedzi. Ostatnio czsto mu si zdarzao, e - tylko pozornie - ignorowa zadane mu pytanie, zapada si w swoje rozmylania i wspomnienia, stajc si na dugi czas nieobecny. To musiao by chyba w jaki sposb dziedziczne - pomyla. Coraz bardziej upodabnia si do swojego dziadka Stanleya, ktry czasami na pytanie zadane przez babci przy niadaniu ni std, ni zowd odpowiada dopiero przy kolacji. Anna, przytulona prawym policzkiem do krawdzi metalowego oparcia, spaa. Przez chwil wpatrywa si w jej twarz. Jej jasne wosy rozsypay si nieregularnymi strukami wzdu gowy i opadajc na ramiona, lniy w wietle mrugajcej arwki. Chwilami zagryzaa wargi i zaciskaa powieki. Powoli unis jej nogi i ostronie zsun ze stp buty. Potem opar jej nogi na swoich udach i szczelnie przykry j paszczem. Zamruczaa co tylko niewyranie pod nosem, ale si nie przebudzia. Wsun donie pod paszcz i obj nimi jej stopy. Spojrza w ciemno za oknem samolotu. Wrcio do niego jej niecodzienne pytanie. Czy twoja kobieta ma due piersi?. Nie wiedzia, czy istnieje jakakolwiek jego kobieta. Nigdy nie istniaa w jego yciu adna jego kobieta - w tym normalnym, powszechnie zrozumiaym sensie - poniewa nigdy nie domaga si od kobiet, z ktrymi bywa, wycznoci. Pojawiay si, wkraczay w jego ycie z caym bagaem swojej przeszoci - czasami tej sprzed kilku dni lub tylko sprzed kilku godzin - a on nigdy nie pyta o ich mczyzn, nie pyta, z kim obudziy si rano i do kogo, po spdzonej z nim nocy, powrc. Gdy nie pyta pierwszego wieczoru, byy mu wdziczne. Gdy nie pyta w trakcie kolejnych spotka, zaczynay by zaniepokojone. Zauway, e kobiety zdradzajce swoich mczyzn - a wiele z tych, ktre poznawa, kogo z

nim zdradzao - koniecznie chciay o nich opowiada. Albo chocia ich wspomnie. Tak naprawd nie rozumia po co. Przypuszcza, e chciay si jako przed nim usprawiedliwi. Opowiedzie mu, e to nie tak, e z przekonania s, bardzo chc i bd wierne, e niewierne s jedynie z powodu braku mioci, braku czuoci, braku rozmowy, braku dotyku, zobojtnienia, zaniedbania i lodowatego zimna ich zwizkw. Chyba wanie to chciay mu historiami o ich mczyznach powiedzie. I zasugerowa, e - z nadziej - szukaj tego wszystkiego u niego. Ale on zupenie nie chcia tych historii sucha. Poza tym te ich nadzieje go przeraay. Ostatni rzecz, jak chcia im dawa, byy takie nadzieje! Chcia te kobiety mie - swoj drog nie znosi tego sowa - na krtko, wycznie randkowo i w ten sposb cay czas odwitnie. Doskonale wiedzia, e prawdziwy zwizek zaczyna si wtedy, gdy koczy si faza randek, a odwitno tonie - czsto bezpowrotnie - w rutynie codziennoci i niezauwaalnie dla wielu przeistacza si w przyzwyczajenie, a mczyni zamiast kwiatw zaczynaj kupowa warzywa. eby tego chcie, trzeba... trzeba kocha. On jak kady chcia kocha, jednak cigle nie by gotowy na nastpn faz i dlatego nie chcia adnych prawdziwych zwizkw. Tak byo mniej wicej do pnego, wtorkowego popoudnia 13 lutego 1945 roku, kiedy to jego sekretarka Liza zadzwonia do jego biura i z nieukrywan zoci w gosie powiedziaa, e niejaka Doris P. od kilku minut stacjonuje w bazie i ma spraw. Nie wiedzia, czy Doris P. jest jego kobiet. Niecodzienna blisko ich jednej jedynej nocy, to niezwyke poegnanie przed jego podr do Europy, ten jej jeden jedyny list... To byo bardzo wiele, ale razem wzite wcale nie upowaniao go do mylenia, e Doris czeka na niego w Nowym Jorku. Tak bardzo chciaby, aby czekaa... Nagle wygasy wszystkie wiata. Opar gow na ramieniu Anny, prbujc zasn. Rozprostowa nogi. Usysza dochodzcy z dou szelest papieru. Schyli si i podnis z metalowej podogi paczk od Ccile. W caym tym zamieszaniu i popiechu przed startem samolotu zupenie o niej zapomnia. Zbami przegryz sznurki, odwin szary papier i wyj kwadratowe pudeko. Pod przykryw kartonu znalaz pyt gramofonow. Na popkanej w kilku miejscach obwolucie pyty znajdowaa si czarno - biaa fotografia pustej sali koncertowej z fortepianem na rodku sceny. Przeczyta napis: Sergei Rachmaninov, the best piano concerts. Spomidzy okadek obwoluty wystawa kawaek materiau. Na jedwabnej, kremowobiaej chucie zobaczy wyrysowane czarnym atramentem cztery rzdy piciolinii wypenione nutami. Nad nimi, pismem Ccile, wykaligrafowany tytu: Prlude cis - mol. Chusta cigle pachniaa jej perfumami. Pod pyt, owinite w weniany szalik, znalaz dwie butelki whisky. Tej samej. Irlandzkiej, spod lady w sklepiku nocnym w Luksemburgu, tej

dziesi razy droszej ni w Nowym Jorku. Zerkn na etykiet na butelce i przeczyta czarny napis: Paddy Irish Whiskey. Przypomnia sobie jej gos, gdy umiechajc si do niego, mwia: Przebiegam wszystkie spelunki w tym miecie, aby j znale. Odkrci zotaw, blaszan zakrtk z symbolem licia koniczyny na wieczku, przyoy butelk do ust. Wrci mylami do Luksemburga i Trewiru. Nie do, e poczu rodzaj smutku i nostalgii przemijania, to na dodatek whisky bez Ccile smakowaa jak tania palona wdka z przemytu. Zasn, syszc z oddali Rachmaninowa... Obudzio go mocne szarpnicie za rami. Adiutant Pattona wkroczy z latark do kabiny i informowa wszystkich, e za chwil wylduj w Gender na tankowanie. Przekroczyli Atlantyk, lecieli nad Kanad. Po chwili samolot zacz koysa si w turbulencjach. Anna mocno cisna jego do. - To ju niedugo, prawda? - zapytaa przeraona. - Niedugo co? - Kocham ci, pamitaj... Wyldowali. Najpierw usysza odgos oklaskw dochodzcych z tyu samolotu, a zaraz potem trzask otwieranych lukw. Po kilku minutach kabin wypenio zimne powietrze mierdzce oparami benzyny. W kanadyjskim Gender na tankowaniu spdzili okoo godziny. Tu po starcie, gdy przestao koysa, Anna podniosa si z siedzenia i stana przed nim. Pamita ten widok. Rozsypane, potargane blond wosy, ogromne przeraone oczy, spuchnite wargi, opita wok jej ogromnych piersi mokra od potu bluzka. Przesza do toalety w kocu samolotu. Po chwili, tak jak si spodziewa, usysza kolejny odgos oklaskw i gwizdy. - Tam w ogonie samolotu siedzi na napczniaych jajach stado samcw w trakcie rui! powiedziaa z przeraeniem w gosie, gdy wrcia. - Czy wszyscy amerykascy onierze s tacy? - W tej sytuacji chyba wikszo - odpar z umiechem. - Szczeglnie ci, ktrzy wracaj do domu i od miesicy nie dotykali kobiety. Dziwi ci to? - A kiedy ty ostatni raz dotykae kobiety? - zapytaa niby mimochodem, wycigajc zielone banknoty wsunite za pasek spdnicy. - Wyobra sobie, e oni wycigali rce i wsuwali mi pienidze. Jacy porbani wariaci chyba... Czy kupi za to jakie dobre wino dla ciebie w Nowym Jorku? - zapytaa, rzucajc mu banknoty na kolana. - Zaczekaj sekund - odpar, liczc pienidze. - Za jednym wyjciem zebraa ponad sto dwadziecia dolarw, czyli blisko cztery tygodniowe pensje urzdniczki w miecie! Moesz za to kupi ekskluzywn bielizn w niezym sklepie na Pitej Alei. Niele!

- Ile potrzeba na now leic? Tak mniej wicej jak twoja? - zapytaa podniecona. - Tak jak moja? Tak mniej wicej, na dzisiejsze ceny, dziesi, maksymalnie dwanacie razy tyle. Dziesi do dwunastu miesicznych pensji - odpar z umiechem. - Mylisz, e jak zdejm bluzk i stanik i pjd si jeszcze raz wysika, to zbior od tych facetw takie pienidze?! - Jasne! Oczywicie, e tak! - zaartowa rozbawiony jej pytaniem. Wtedy zdarzyo si co zupenie nieoczekiwanego i niezwykego. Anna najpierw cigna bluzk, a potem powoli odpia stanik i rzucia go na jego kolana. Staa przed nim pnaga. - Wic pjd - powiedziaa, zapalajc papierosa. Zerwa si natychmiast z siedzenia. Schwyci j za rami, prbujc zatrzyma. - Aniu, artowaem. Prosz, nie rb tego! - wykrzykn. - Ja take artuj - odpowiedziaa. Posadzi j i przykry paszczem. Usiad obok niej. Signa po jego rk. Przycisna do do swojej piersi. Czu szybkie bicie jej serca. Nie by wcale pewien, czy artowaa. Anna Marta Bleibtreu bya nieprzewidywalna. Szczeglnie gdy czego bardzo chciaa. Inna. Zupenie inna ni kobiety, ktre spotka dotychczas... Wyldowali. Rozpozna znajome lotnisko na Long Island. Z niego startowa w swoj podr do Europy. Wysiedli z samolotu jako ostatni. Anna zesza z trapu i przytulona do futerau ze skrzypcami rozgldaa si dookoa. - Jedziemy do Nowego Jorku, Stanley, prawda? - zapytaa wystraszona. - Tak. To ju niedaleko. - To naprawd prawda, Stanley?! I nikt mi ci ju nie odbierze? - Nikt. Najpierw odjechaa kolumna samochodw z Pattonem, potem ty autobus z rannymi onierzami. Zostali sami. Pomimo mocnego wiatru wiejcego od oceanu byo wyjtkowo ciepo, nieomal wiosennie. Dwjka onierzy wystawiaa na betonowy plac bagae z luku samolotu. Przenis ich walizki i ustawi przed trapem. Po chwili pod samolot podjecha wojskowy gazik. - Bredford i Bleibtrue?! - wykrzykn kierowca. - Nie! - A kto? - Bredford i Bleibtreu - odkrzykn, poprawnie i powoli wypowiadajc nazwisko Anny.

Kierowca wysiad z wozu, zasalutowa i poda mu zalakowan kopert. Zaadowa walizki do baganika. Da znak Annie, aby wsiada do samochodu. Wyjechali z lotniska bez adnej kontroli. - Pojedzie pan, onierzu, najpierw na Brooklyn, w okolice Flatbush Avenue, a potem na Manhattan. Po drodze powiem panu, gdzie zatrzyma si pan przy Flatbush i gdzie na Manhattanie - poleci kierowcy, czytajc dokadn instrukcj przygotowan przez Liz. Z listu napisanego przez Liz wynikao, e Arthur wynaj dla Anny umeblowany pokj przy jednej z przecznic w pobliu Flatbush Avenue, w samym centrum Brooklynu. Wacicielk domu jest stara przyjacika Adrienne, ktra zrobi wszystko, aby Miss Anna Marta Bleibtreu czua si tam dobrze. Czynsz za sze miesicy zosta przekazany i zostanie potrcony w ratach z pensji Miss Bleibtreu, ktra od dzisiaj jest praktykantk w wydawnictwie gazety New York Times. Ze wzgldu - tu nastpowa zamieszczony przez Liz w caoci i bez zmian oryginalny cytat Arthura - na tych chujw w urzdzie imigracyjnym Miss Bleibtreu nie posiada rzekomo uprawnie do podjcia pracy na terenie Stanw Zjednoczonych. Wynagrodzenie za prac Miss Bleibtreu zostanie dodawane, tymczasowo, do jego pensji. Dalej, cytujc Arthura, Liza pisaa: ta poniajca dla Miss Bleibtreu sytuacja ulegnie zmianie po wczeniu do rozmw z urzdem ?migracyjnym prawnika wydawnictwa, co moe, niestety, nastpi dopiero ze wzgldw formalnych - po przedoeniu dokumentw personalnych przez Miss Bleibtreu. Do listu Lizy podpite spinaczem byy dwa czeki. Jeden na sum czterystu dolarw na nazwisko Anny wystawiony przez Adrienne, drugi na sum dziesiciu dolarw podpisany przez Liz. Nie wie dlaczego, ale poczu nagle ogromne wzruszenie. Szczeglnie z powodu tych dziesiciu dolarw Lizy. - Co jest, Stanley? Dlaczego masz zazawione oczy? - zapytaa przestraszona Anna. Co zego? - Nie! Wrcz przeciwnie. Co bardzo dobrego, Aniu - odpar, tulc j do siebie. Przez ca drog Anna z twarz przyklejon do szyby samochodu ciskaa jego rk. Po godzinie dotarli do Brooklynu. Z Tillary Street skrcili w lewo we Flatbush Avenue. Tu za skrzyowaniem Flatbush i Tillary by maleki spoywczak, w ktrym czasami, gdy trafia na Brooklyn, kupowa pomaracze i banany. Waciciel sklepu Louis by Portorykaczykiem. Robio nim kiedy reporta, gdy urzd ?migracyjny odmwi jemu i caej jego rodzinie przeduenia wizy pobytowej. Rzekomo zataja dochody, co grozi Stanom Zjednoczonym ogromnymi wydatkami zwizanymi z utrzymywaniem na koszt amerykaskich podatnikw kolejnego nielegalnego imigranta. To bya kolejna bzdura biurokratw z ratusza. Louis nic nie zataja. Po prostu po czarnym wtorku ludziom zabrako

pienidzy i powoli przestawali u niego kupowa, przenoszc si do duych, taszych sklepw, takich jak na przykad Key Food. Wielu z tych ludzi nie miao wyboru. Kartki ywnociowe wydawane tym najbiedniejszym - a tych wkrtce byo najwicej - akceptowano wycznie w duych sklepach. To take wymylili skorumpowani urzdnicy w ratuszu. Maym sklepikom nie wolno byo przyjmowa kartek. Dopiero po materiale w Timesie i dugich przepychankach prawnych z urzdem ?migracyjnym wycofano nakaz ekstradycji rodziny Louisa. Do dzisiaj Louis przysya co tydzie skrzynki bananw i pomaraczy na adres Timesa. Louis ma u siebie w sklepie najlepsze pomaracze i banany w miecie. wiee. Prosto z Kuby. Tak bardzo tskni za owocami przez ostatnie dni. Nie zdawa sobie sprawy, e najzwyklejsze pomaracze i banany mog sta si wymarzonym, nieosigalnym luksusem. Poprosi kierowc, aby zatrzyma si na chwil przed sklepem. Wrci do samochodu z papierow torb wypenion owocami. Rozerwa torb i wysypa zawarto na kolana Anny. Po chwili samochd wypeni zapach pomaraczy. Teraz dopiero naprawd poczu, e wrci z wojny...

Nowy Jork, Brooklyn, niedziela, wczesny poranek, 11 marca 1945 roku Obudzia si, gdy za oknem zaczynao szarze. Spojrzaa na zegarek. W Drenie mijao wanie niedzielne poudnie. I w Knigsdorfie blisko Kolonii take. Siedziaaby teraz pochylona nad wiadrem, staraaby si nie sucha z trzeszczcego radia starych, puszczanych na okrgo przemwie Goebbelsa i Hitlera przerywanych przeklestwami ciotki Annelise, i skrobaaby ziemniaki, rzucajc co jaki czas - z nudw - obierki w kierunku Karafki wygrzewajcej si pod piecem w kuchni. Jeszcze przedwczoraj byoby to dla niej jak kara za grzechy. Teraz chciaaby wrci do tej kary, do spokoju i bezpieczestwa tamtej kuchni w domu cioci Annelise w Knigsdorfie. Wstaa i na palcach podesza do okna. Usiada na parapecie, zapalia papierosa. Spojrzaa przed siebie. Na budynku, tu przy bramie prowadzcej do parku, migota ogromny czerwony neon. Odemkna ostronie okno, usyszaa poranny wiergot ptakw. Nie pamita, kiedy ostatni raz syszaa ptaki. W czasie wojny gin take ptaki. I nie ma neonw. Tutaj byy i ptaki, i neony. To wszystko trwao jak przepikny sen, z ktrego nie chciaa si wybudzi. Zamkna oczy. Wrcia pamici do poranka w Annenkirche w Drenie. To byo przecie

tak niedawno. Niecay miesic temu. Dotkna piersi. Serce bio. Zagryza wargi. Potem mocniej. Jeszcze mocniej. Gdy poczua sony smak krwi, otworzya oczy. ya. To nie by sen... Rozejrzaa si po pokoju. By przestronny i intensywnie pachnia lawend. Mae poduszeczki z lnu wypenione sproszkowanymi odykami i kwiatami lawendy leay wszdzie. Najwicej byo ich w azience wytapetowanej w turkusowym kolorze. Toaleta i wanna na tym tle uderzay nien biaoci. Podobnie jak porcelanowy bidet, ktry swoj obecnoci - w porwnaniu ze skromnoci wyposaenia caego wntrza - zadziwia nieoczekiwanym, kiczowatym luksusem. Pamita, e Stanley, obchodzc z ni ten pokj, zafascynowany by jedynie tym bidetem. Zatrzymaa wzrok na duej szafie tu przy wejciu do maego pomieszczenia, nieomal klatki, w ktrym obok eliwnego zlewu na regale z row poplamion firank staa kuchenka gazowa. Jedyny pokj z kuchni w caym dwupitrowym domu! Astrid, wacicielka domu, podkrelaa ten fakt na kadym kroku, gdy wczoraj wymieniaa zalety jej nowego gniazdka... Astrid Weisteinberger, kobieta okoo szedziesicioletnia, powitaa ich wczoraj wieczorem na schodach prowadzcych do typowego amerykaskiego domu, ktry w Niemczech byby co najwyej duych rozmiarw domkiem letniskowym. Wok jej szyi, opadajc na gboki dekolt, wisiaa diamentowa kolia dotykajca materiau czarnej udrapowanej sukni. W trakcie powitania przedstawia si jako przyjacika Adrienne, ony Arthura, wydawcy gazety The New York Times. Nie uya nazwiska Adrienne i Arthura. By moe sam fakt, e Arthur by wydawc, mia zrobi na Stanleyu, a moe i na niej, wraenie. Zaraz potem dodaa, podnoszc gos, e jest ydwk i e jej rodzina w Europie duo wycierpiaa od Niemcw, pani jest Niemk, prawda?. Stanley zapa j w tym momencie za rk. - Chodmy std - wyszepta jej do ucha - nie musisz tego sucha. Przenocujesz u mnie. Nie rozumiaa, o co w tym wszystkim chodzi. Staa z wycignit na powitanie doni i milczaa. Stanley wysun si do przodu, stan pomidzy ni i Astrid Weisteinberger i powiedzia: - O ile wiem, wydawca The New York Timesa przela na pani konto czynsz za sze miesicy pobytu w pani domu obywatelki Niemiec, pani Bleibtreu. Nie interesuje nas, a moe

tylko mnie, czy pani jest ydwk, czy nie, i zupenie nas nie interesuje, a moe tylko mnie, los pani rodziny w Europie. Krtko mwic, mam to gboko w dupie. Gboko, najgbiej, pani Weisteinberger. Za chwil zadzwoni do wydawcy The New York Timesa i poinformuj go, e pani kontrakt zosta, z powodu pani zachowania, zerwany. Wystpi take do wydawnictwa, aby zwrcia pani cay czynsz z nalenymi odsetkami. I za nasz takswk na Manhattan take pani zwrci. I tym bardziej za koszty blu, ktry wyrzdzia pani Miss Bleibtreu. Astrid Weisteinberger wysuchaa w spokoju Stanleya. Nie okazaa adnej reakcji. Potem obesza go dookoa i podchodzc do niej, powiedziaa, bez najmniejszego akcentu, po niemiecku: - Wie pani, e mj ojciec urodzi si w Ulm? Mj modszy brat i Einstein chodzili do tej samej szkoy. Zna pani Einsteina? To bardzo mdry Niemiec. Chocia yd. Niech pani nie sucha tego redaktorka. Oni zawsze tak adnie gadaj. A pisz jeszcze adniej, chocia same bzdury. A niech sobie dzwoni i do samego diaba. U mnie bdzie pani dobrze. Mam dla pani pokj z kuchni. Podoba si pani ten redaktor? Naprawd?! Taki jaki wychudzony i ysawy. Pani jest dla niego o wiele za moda... Podaa jej rk i poprowadzia na schody. Tak jak gdyby Stanley w ogle nie istnia. - Stanley, daj spokj - powiedziaa Anna, odwracajc gow w jego kierunku - pani Weisteinberger nie sprawia mi adnego blu. Chod... Stanley zupenie nic nie zrozumia, ale posusznie podszed do niej. Nachylia si i delikatnie pocaowaa go w czoo. - Nie jeste wcale ysy - wyszeptaa mu do ucha - uwielbiam twoj gow. Weszli na drugie pitro i przeszli wskim holem do wielkiej donicy z rododendronem stojcej na pododze przed oknem w kocu holu. Astrid Weisteinberger otworzya drzwi i z dum na twarzy wprowadzia ich do pokoju. Od tej chwili mwia tylko po niemiecku, zupenie ignorujc Stanleya. - To mj najbardziej ulubiony pokj. Z kuchni! Tylko dla pani. Bdzie tu pani dobrze, Frulein. Ale mamy tutaj kilka zasad... Podniosa do gry do, wysuwajc po kolei palce. - Pierwsza: adnego radia po dziesitej trzydzieci wieczorem. Druga: gasi pani wszystkie wiata, gdy opuszcza pokj, nie zamierzam niepotrzebnie paci tym zodziejom z

Con Edison* Trzecia, ostatnia, ale najwaniejsza: adnego palenia w ku! Kuzyn mojego ostatniego witej pamici ma spali siebie i co gorsze cay dom, gdy zasn z papierosem. Ale to by Polak. I pijak. Czy to jasne dla Frulein? Wszystko byo dla niej jasne. Dla Stanleya oczywicie nic nie byo jasne, ale po krtkiej rozmowie za zamknitymi drzwiami, w azience nad bidetem, da si przekona, e pani Astrid Weisteinberger z tymi Niemcami zareagowaa zbyt emocjonalnie, zreszt nawet waciwie, ale tak w ogle... bdzie jej tu dobrze. Pokiwa tylko gow i powiedzia: - Przyjad po ciebie w poniedziaek rano, powiedzmy, e tak okoo dziesitej. Zabior ci do redakcji. Gdyby co, to dzwo. Kiedykolwiek. Gdyby byo ci tu le albo kto wyrzdzi ci jakkolwiek przykro, albo gdyby po prostu zbyt mocno zatsknia za Karafk, dzwo powtrzy, wyrywajc skrawek papieru toaletowego i zapisujc na nim numer swojego telefonu. - Stanley, ty nigdy nie zrozumiesz, co dla mnie zrobie. Ja te jeszcze tego nie rozumiem. Nie do koca. Ale ty nie zrozumiesz nigdy. Suchaj, Stanley, kiedy sfotografuj wdziczno. Tak ostateczn wdziczno. Nie potrafi jej teraz wyrazi. Ale j kiedy sfotografuj. Syszysz?! Sfotografuj wdziczno dla ciebie! Wdziczno! Tylko dla ciebie... - przytulia si do niego. Wyszed, zabierajc ze sob Astrid Weisteinberger. Zostaa sama. Usiada na ku, jada pomaracze i pakaa... Wrcia do ka z zapalonym papierosem. Zamaa tym samym pierwszy raz trzeci, chyba trzeci - zasad Astrid Weisteinberger. Nie moga zasn. Wsuchiwaa si w odgosy tego miejsca. Oprcz szumu wody pyncej w rurach i wiergotu ptakw za otwartym oknem nie moga nic innego dosysze. Nowy Jork kojarzy si jej ze wszystkim, ale nie z dyszcymi rurami i wiergotem ptakw. Bardzo chciaa, aby czas przypieszy. Doczekaa, a w pokoju zrobio si jasno. Zawizaa sznurowada, narzucia paszcz, wydobya aparat z walizki i wysza z pokoju. Powoli, jak najostroniej, na palcach, schodzia schodami na d. Przy kadym skrzypniciu czua niepokj. Nie chciaa teraz nikogo spotka, z nikim rozmawia. Chciaa wybiec na ulic i pierwszy raz - sam na sam - poby z tym miastem. Przekrcia cicho klucz w drzwiach na dole. Zbiega wskimi schodami na chodnik.

Consolidated Edison - istniejca od ponad 180 lat najwiksza firma dostarczajca elektryczno na terenie Nowego Jorku (z wyjtkiem niektrych obszarw dzielnicy Queens). Istnieje do dzisiaj.

Zacza biec. Usyszaa dochodzcy z oddali dwik syreny. Biega dalej. Dwik syreny stawa si coraz goniejszy. Zamkna na chwil oczy. Biega coraz szybciej. Jak oszalaa. Mocno ciskaa do Lukasa. Jej matka poganiaa. Biega. Lukas upad. Przez kilka metrw cigna go po chodniku. Zatrzymaa si. Podniosa go z ziemi. Umiecha si do niej. Lukas w mundurku Hitlerjugend. Nie przewrc si ju wicej powiedzia przepraszajcym gosem. Biegli dalej. Syrena cigle wya. Biegli... - Czy pani zwariowaa?! - usyszaa przeraliwy krzyk nad sob. - Czy pani postradaa wszystkie zmysy?! Ta karetka moga pani zabi! Wbiega pani prosto pod ni... Mody mczyzna klcza przy niej i zbiera z chodnika resztki swoich rozbitych okularw. - I co ja teraz zrobi - mwi bardziej do siebie ni do niej - bez okularw jestem prawie lepy. Nawet nie widz wyranie pani twarzy. Czy wszystko w porzdku? Czy dobrze si pani czuje? Czy mam wezwa... I nagle gono si rozemia. - Nie, raczej nie wezw karetki. Prosz co powiedzie! Czy pani jest przytomna? - Prosz mi wybaczy. Mylaam, e to samoloty. Biegam z Lukasem do schronu powiedziaa cicho. - Gdzie pani biega?! Jakie samoloty, jaki Lukas? Co pani opowiada? Pani biega sama. Na olep. Pustym chodnikiem. Prosto pod pdzcy ambulans. W ostatniej chwili pani zatrzymaem. Moe jednak wezw lekarza? - Nie! Prosz nie wzywa. Wszystko dobrze. Dzikuj panu, przepraszam. Wszystko dobrze. Zapac za napraw pana okularw. Wszystko dobrze, bardzo pana przepraszam, dzikuj panu - wyrzucaa z siebie potok sw. - Nie ma co naprawia - przerwa jej, pokazujc kawaki szka i plastiku na swojej doni. - Zreszt i tak byy ju stare i za sabe. Niech sobie tym pani nie zawraca gowy. Prosz teraz wsta. Jeli pani moe - powiedzia i poda jej rk. Podniosa si i zacza otrzepywa paszcz. Schylia si i signa po aparat lecy w krzakach pobliskiego klombu. - Jeszcze raz bardzo pana przepraszam. Nie wiem, co mnie napado. - Czy pani mieszka gdzie w pobliu? Odprowadz pani do domu. Gdzie pani mieszka?

- Nie wiem dokadnie. Ale niedaleko std. Z mojego okna wida platany i klony w duym parku. A obok jest taki wielki czerwony neon. Po drodze, gdy si tam jedzie samochodem, skrcajc z Flatbush Avenue, mija si szpital. - A, to ju wiem. Ten park to Parade Grounds. Musi pani mieszka przy Woodruff Avenue lub Crook Avenue. To bardzo blisko mnie. Ja mieszkam przy Woodruff. Take widz z okna ten park. Ta karetka jechaa z pewnoci do szpitala, ktry pani mijaa. Dugo pani tam mieszka? Nigdy wczeniej pani nie spotkaem. - Od wczoraj wieczorem. - Ach tak? To wszystko rozumiem. A przedtem gdzie pani mieszkaa, jeli mona zapyta? - Ostatnie kilkanacie dni niedaleko Kolonii, ale tak naprawd to przez cay czas w Drenie. - Przepraszam, gdzie?! - wykrzykn z niedowierzaniem w gosie. - W Drenie. W Niemczech. Jestem Niemk... - W tym Drenie?! - Co pan ma na myli? - No w tym... w tym, ktrego ju nie ma?! - Jak to nie ma?! - Ostatnie kilkanacie dni? - zignorowa jej pytanie. - Nie myli si pani? Przepraszam, czy bya tam pani w lutym, gdy... - Tak, byam - przerwaa mu. - Zapac panu za te okulary. Gdy pan mnie spotka albo ja pana nastpnym razem. - Mam na imi Nathan. Prosz zapomnie o tych okularach. I tak chciaem kupi nowe. To drobiazg. Niewany drobiazg. Jak pani ma na imi? - Anna. Czy jest tutaj w pobliu jaki koci? - Koci? Tutaj? - odpar zaskoczony. - Tutaj jest mnstwo kociow. Jakiego pani szuka? To znaczy, jakiej religii? - Obojtne jakiej. Nie chodzi mi o religi. Chc i po prostu do kocioa. - To z pewnoci natrafi pani na jeden z nich. Tutaj w okolicy jest, niestety, wicej kociow ni szk. Ale teraz s wszystkie pozamykane. Myl, e tak od dziesitej otworz. - Czy mog teraz zosta sama? Prosz mi wybaczy, ale chciaabym by teraz sama. Kiedy to panu wytumacz. - Ale oczywicie - odpar, kiwajc gow. - W tym miecie kady lubi by sam, a jeli nie lubi, to i tak przewanie jest sam...

Odesza popiesznie. Po kilkunastu krokach zatrzymaa si i odwrcia gow. Mczyzna cigle sta w tym samym miejscu, w ktrym go zostawia. Wrcia do domu, gdy zacz zapada zmrok. Chodzia po okolicy tak naprawd bez adnego konkretnego celu. Nie jest pewna, ale chyba tylko raz opucia Brooklyn. Dotara do ogromnego mostu i przemierzajc go pieszo, przesza na Manhattan. Bya prawdopodobnie jedyn osob idc pieszo tym mostem. Czasami syszaa dwik klaksonw pdzcych obok niej samochodw. Po drugiej stronie mostu, ktry wydawa si nie mie koca, zmczona marszem usiada na kilka minut na drewnianej awce stojcej naprzeciwko napisu Frankfort Street. Umiechna si do siebie. Wrcia na Brooklyn drug stron mostu i trzymajc si cay czas przy wodzie - nie wiedziaa, czy to rzeka, czy ju zatoka oceanu - sza na pnoc. Czasami zapuszczaa si na krtko w gb ulic, mijaa niewysokie, podobne jeden do drugiego, przytulone do siebie domy i mae sklepiki ze straganami wystawionymi na chodnikach. Na drzwiach lub oknach wystaw napisy woskie, greckie, rosyjskie, hiszpaskie, arabskie, polskie bd w jidysz. Niektrych jzykw nie potrafia nawet rozpozna. W pewnym momencie inne znikny, byy niemal wycznie polskie. Tak jak na starych, brzowokremowych, wyblakych fotografiach z albumu babci Marty! Zostaa tam. Postanowia nie wraca do ulicy wzdu rzeki. Staa obok obskurnej stacji metra. Przeczytaa napisy na dwch tablicach spitych ze sob: Greenpoint Avenue, Manhattan Avenue. W pewnej chwili z podziemia metra na powierzchni wydosta si tum ludzi. Przygldaa si uwanie twarzom. Kobiety w kolorowych chustach na gowach, mczyni z wsami, w granatowych beretach lub kapeluszach, dzieci przypite jak krtkimi smyczami do matek, ubrane w zbyt dugie paszczyki do kostek. Dokadnie tak jak na zdjciach babci z jej polskiego Opola! Wmieszaa si w tum. Zatrzymaa si dopiero przy schodach prowadzcych do kocioa. Wycofaa si i stana z boku. Chciaa dzisiaj by w kociele. To prawda. Ale nie w takim. Chciaa by w pustym. Caym dla niej... Od kocioa na Greenpoincie zesza labiryntem podobnych do siebie uliczek do kolejnej wody. To nie moga by rzeka. Wygldaa jak morze lub ogromne jezioro. Nie czua ng. Bya wyczerpana. Usiada na betonowym falochronie. Wia mocny wiatr. Podniosa konierz paszcza. Zesza z falochronu, skrya si od wiatru i zapalia papierosa. Z maej przystani nieopodal odpywa wanie prom z ogromnym napisem na burcie Jamaica Bay Ferry Service. Ostatni raz pyna statkiem w kocu lipca trzydziestego sidmego roku, gdy spdzaa wakacje z rodzicami na wyspie Sylt. Wtedy gdy dostaa w prezencie na urodziny pierwszy

aparat fotograficzny. Skd moga wiedzie, jak ten niezapomniany wieczr na play zmieni cae jej ycie. Ale czasami myli, e ojciec ju wtedy to wiedzia. Prom oddala si i w kocu znikn za horyzontem. Wyrzucia niedopaek do wody, przytulia do siebie aparat i powoli zesza z falochronu na ulic. Zaczynao szarze. Chciaa wrci do domu przed zmrokiem. Jak on to dzisiaj rano powiedzia? Musi pani mieszka przy Woodruff Avenue lub Crook Avenue. Gdy tylko usyszaa wycie syreny karetki, zatrzymywaa si, podchodzia szybko do ciany lub najbliszego drzewa, zaciskaa oczy, zatykaa palcami uszy i czekaa. Po dwch godzinach marszu dotara do Flatbush Avenue. Ulica pulsowaa migotaniem neonw i wiatem reflektorw pdzcych aut. Na chodnikach po obu stronach przemieszczay si szeregi haaliwych ludzi. Dotara do Woodruff Avenue. Gdy rozpoznaa budynek szpitala, skrcia w lewo. Po kilkuset metrach haas prawie ucich. Kojc cisz zakcay jedynie z rzadka przejedajce samochody. Rozpoznaa zarysy platanw i klonw w parku. Uwiadomia sobie, e wychodzc rano, nie zabraa klucza do drzwi wejciowych. Zapukaa. Po chwili w progu stana Astrid Weisteinberger. W jedwabnym czarnym szlafroku, z dugim papierosem w ustach i kieliszkiem wina w doni. - No, wreszcie jeste, maleka! Wycieczka do miasta, co? - zapytaa. - A tymczasem cay wiat ci szuka. Ten redaktorek dzwoni chyba z tysic razy. I moja przyjacika Adrienne take - mwia, nie wycigajc papierosa z ust. - A tak godzin temu by tutaj jaki nieogolony yd. Przedstawi si jako Nathan. Bardzo dziwny czowiek. Wypytywa o ciebie. Przynis ze sob taki zielony dokument z twoim zdjciem. To twoje prawo jazdy, dziecko? Rzekomo znalaz go rano w krzakach. Kto szuka w tych czasach czego po krzakach?! To jaki kamczuch i zboczeniec. Ty uwaaj na niego! Bardzo dziwny. I prawie lepy. Ty trzymaj si od niego z daleka... Signa natychmiast do kieszeni paszcza. Dowd osobisty, ktry zwrci jej w samolocie Stanley! Musia wypa z kieszeni, gdy zatrzyma j ten mczyzna. - Czy zostawi ten dokument? - zapytaa zdenerwowana. - Nie chcia zostawi, dziecko, nie chcia. Jaki taki niedowiarek. Mwi, e przyjdzie jutro. Opowiesz mi przy winie o tych krzakach, maleka? - dodaa. - Moe innym razem, pani Weisteinberger. Dzisiaj jestem bardzo zmczona. Innym razem... - Jak sobie yczysz, Frulein - odpara po niemiecku z wyran nut zoci w gosie. A ona wesza popiesznie schodami na gr. Zaraz za drzwiami zrzucia z siebie

paszcz na podog. Pooya si na ku i natychmiast zasna.

Nowy Jork, Brooklyn, poranek, poniedziaek, 12 marca 1945 roku Okoo smej staa ju przy oknie i wypatrywaa Stanleya. Palia papierosa za papierosem. Chciaa by gotowa, gdy po ni przyjedzie. I chciaa by dzisiaj wyjtkowa. To znaczy, przynajmniej wyjtkowo wyglda. Wysypaa na podog ca zawarto walizki. Nie pamita, ile razy stawaa przed lustrem w azience. Jedyne, co pasowao do wyjtkowoci tego dnia, to jej sukienka. Ta, ktr ostatni raz miaa na sobie w grobowcu. Ale przecie brakowao jej halki, odpowiedniej bielizny, biaej torebki i butw! Niczego nie miaa! Gdy zatrbi przed domem okoo dziesitej, siedziaa na skraju ka, prawie naga, przykryta tylko materiaem tej sukienki, i palia kolejnego papierosa, czujc napywajce do oczu zy. Gdy wbieg umiechnity do pokoju, zerwaa si przeraona z miejsca. - Stanley, przepraszam! Chciaam dzisiaj dobrze wyglda. To taki specjalny dzie, twj i mj, ale nie mam nic... odpowiedniego. Tylko t sukienk. Najpierw stan i przez chwil patrzy na ni, potem powoli zbliy si i powiedzia: - Pamitasz, gdy w kuchni w Knigsdorfie podesza do mnie ze szklank herbaty? Pamitasz? Przytuliem wtedy gow do twojego brzucha. Nawet nie wiesz, jak bardzo mona ci pragn. A teraz w buty i narzu paszcz. Znajdziemy co w miecie. Inaczej Mathew... Nie opowiadaem ci jeszcze, kto to jest Mathew? Opowiem ci innym razem. Zreszt poznasz go dzisiaj. Po drodze, w samochodzie, objania jej miasto. Nie opowiada, ale objania. Gdzie s stacje metra, na ktrych nie powinna wysiada, gdzie jest drogo, gdzie tanio, jakie muzea warto zobaczy, czym Brooklyn rni si od Manhattanu, a czym Bronx od Harlemu. Siedziaa zapatrzona w obrazy mijane za oknem, tak naprawd nie syszc, co on do niej mwi. Samo patrzenie zajmowao ca jej uwag. Na Manhattan Bridge utknli w ogromnym korku. Jeszcze nigdy nie widziaa tylu aut w jednym miejscu. Berlin, ktry pamitaa z wycieczki szkolnej, wydawa si przy Nowym Jorku wiosk, przez ktr tylko od czasu do czasu przejedaj samochody. Zatrzymali si na wprost wielkiej wystawy sklepowej na Fifth Avenue. Znaa ze syszenia nazw tej ulicy. Sprzedawczyni podbiega do nich natychmiast, gdy tylko weszli do rodka.

- Potrzebujemy dla tej modej damy - Stanley wskaza na ni palcem - odpowiedniej... no, odpowiedniej... Aniu, no co my potrzebujemy? Wytumacz pani, prosz. Nie potrafia sobie przypomnie, jak jest halka po angielsku. Zacza objania. Nieskutecznie. W pewnej chwili, w swojej bezradnoci, widzc coraz wiksze ze zdziwienia oczy dziewczyny, zdja paszcz. Staa przed ni bez stanika, bez majtek, w prawie przezroczystej sukience i z czarnymi kamaszami na stopach. Ekspedientka osupiaa. Stanley tylko chrzkn, zapali papierosa, popiesznie si oddali i usiad na skrzanej kanapie przy drzwiach. - No, potrzebujemy co pod t sukienk - powiedziaa do sprzedawczyni, skadajc donie jak do modlitwy. Przeraona dziewczyna rozejrzaa si po sklepie i chwytajc j za rk, pocigna w kierunku ciany z luster. Wysza ze sklepu w jedwabnej biaokremowej halce pod sukienk, pod halk miaa nylonowe poczochy ze szwem, biay koronkowy stanik i koronkowe majtki. Buty w pistacjowym kolorze pasujcym do motyww na sukience byy na niewysokich, czarnych koturnach. Torebek w tym sklepie nie sprzedawano. Na cae szczcie. Nie bya pewna, czy czek od Adrienne wystarczy, aby za wszystko zapaci. Ale nie musiaa za nic paci. Stanley po prostu przy kasie zostawi swoj wizytwk i poprosi, aby rachunek przysano na adres redakcji. Gdy tylko znaleli si za drzwiami sklepu, rzucia si mu na szyj i zawoaa: - Stanley, wcale nie powiedziae mi, czy ci si podobam. Powiedz, e tak! W samochodzie zamilka. Zagryzaa wargi i palcami nerwowo ukadaa wosy. Jechali do jego redakcji. Nie byo ju odwrotu. Z jednej strony z rozpaczliw niecierpliwoci czekaa na ten moment, z drugiej baa si jak licealistka idca rano do szkoy zdawa matur. Redakcja New York Timesa! Miaa za chwil si tam znale. I zosta na duej. I fotografowa. Dla Timesa! Uszczypna si mocno w udo. Zabolao. To nie by sen... Objechali kilka razy Times Square, przeciskajc si w mrowisku samochodw i przepuszczajc ludzi przechodzcych przez ulic. Stanley kl, bo nie mg znale miejsca do parkowania. W kocu sprzed wieowca odjechaa ciarwka. Zaparkowali. Wysiedli z samochodu. The New York Times Building - przeczytaa ogromny napis nad obrotowymi drzwiami. Przez chwil czua, e najbardziej chciaaby std uciec. Mocno cisna jego rk. Stanley, wyczuwajc jej napicie i nerwowo, uspokaja j, nawet jeszcze w windzie, ktr wjedali na gr, szepta jej do ucha, nie zwracajc uwagi na stojcych obok ludzi: - Aniu, wszyscy czekaj tam na ciebie, bdzie dobrze, bdzie bardzo dobrze, zobaczysz...

Po wyjciu z windy krtkim korytarzem przeszli do szklanych drzwi. Stanley nacisn przycisk dzwonka. Wycofaa si i stana za nim. Z gonika odezwa si natychmiast kobiecy gos: - New York Times, czym mog suy? - Nazywam si Bredford, Stanley Bredford. - Stanley?! Stanley!!! - usyszaa gony wrzask z gonika. Chwil pniej po drugiej stronie drzwi stana gruba kobieta w peruce z czarnych wosw. Zamaszycie otworzya drzwi. Weszli do rodka. - Stanley, Stanley! Jeste! Jeste nareszcie - powtarzaa, obejmujc i klepic go po plecach. - Dlaczego nie zadzwonie? Boe, jaki ty chudy! Arthur co kilka godzin telefonuje z Waszyngtonu, dopytujc si o ciebie. I Mathew. I Adrienne. Dlaczego nie zadzwonie? Upiekabym dla ciebie szarlotk. Stanley, chopaku, jak dobrze, e wreszcie jeste! Nakarmi ci, doprowadz do porzdku... Wreszcie wychylia gow z obj Stanleya. Otara zy. Podesza powoli do Anny i wycigajc rk na powitanie, powiedziaa: - Mam na imi Liza. Jestem sekretark Stanleya. I od dzisiaj... Mam przyjemno z pani Ann Mart Bleibtreu, prawda? Anna pamita, e usiujc powstrzyma napywajce do oczu zy i drenie ust, skina tylko gow. Kobieta mocno ucisna jej do i dodaa: - I od dzisiaj take pani sekretark. Stanley poda jej rk i pocign za sob. Przechodzili popiesznie wzdu ciany z szyb. Niektre byy zasonite aluzjami. Weszli do pachncego rami i tytoniem pokoju. Wszystkie ciany od podogi do sufitu pokryway fotografie. W rodku stay dwa biurka. Jedno z nich byo zupenie puste. Ledwie weszli, zadzwoni telefon. Stanley wskaza jej wieszak przy drzwiach i bez sowa podbieg do telefonu. - Stanley Bredford... - powiedzia, podnoszc suchawk. Zdja paszcz. Podesza wolno do pustego biurka. Na skraju blatu staa czarna tabliczka z jej nazwiskiem. Przysuchujc si rozmowie Stanleya, powoli przesuwaa palcami po zagbieniach liter w czarnym plastiku. - No, yj. Witaj, stary! Nie, Mathew. Teraz nie. Wpadnij pniej. Musz teraz spojrze przez okno, rozejrze si po miecie i zerkn w papiery. Zebrao si z pewnoci par spraw. Dasz mi tak ze dwie, trzy godziny? Nie chc o tym teraz rozmawia, Mathew. To bardzo osobiste... Miss Bleibtreu? Stoi nie dalej ni jard ode mnie. Sam to ocenisz, Mathew. Znajc twj gust, wiem, e bdziesz zachwycony. Nie wtpi, e chciaaby ciebie pozna,

Mathew. Ale tak za mniej wicej dwie, trzy godziny. Nie prdzej... Odoy suchawk i stan obok niej. Zerkn na tabliczk i wykrzykn z zadowoleniem: - Niesamowite, genialne! Napisali twoje nazwisko poprawnie. Jestem pewny, e Liza o to zadbaa. - Stanley, jeli bdziesz mia jakie osobiste sprawy do omwienia, to daj mi znak. Wyjd wtedy z... - Z naszego biura - przerwa jej, nie dajc dokoczy. - Wiesz, e ja czsto musz sika, Stanley... - Wyjdziesz, gdy bdziesz miaa na to ochot - doda z umiechem. - Niebawem nie bd mia adnych osobistych spraw. Od dzisiaj zaczynamy tutaj komun. No, nie tak zupen. Zorganizuj dla ciebie twj wasny telefon. Wrci popiesznie do swojego biurka i sign po suchawk. - Liza, najdrosza, czy mogaby znale jaki adny numer telefonu dla Anny? Nasz redakcyjny. Nie, jeszcze nie ma. Ale prosz, nie zabij z tego powodu technikw. I moe take jakie wizytwki? Ju s?! Gdzie? Okay. W prawej grnej szufladzie jej biurka. Sucham?! Co?! Powtrz jeszcze raz, prosz. Liza... - Pooy na chwil suchawk na biurku i zapali papierosa. Wyczua podniecenie w jego gosie. - Na jakim rachunku to zaksigowaa, jeli wolno mi spyta? - Znw mwi do suchawki. - Na adnym?! Jak to na adnym? Od kogo? Od Adrienne? Naprawd? Odoy suchawk, zdusi papierosa w popielniczce i zbliy si do niej. Poda jej rk i podeszli do szafy stojcej pomidzy oknem i wysokim, sigajcym pod sufit regaem wypenionym rzdami szarych skoroszytw. Stan na palcach, otworzy kluczem szaf, sign rk do najwyszej pki i odwracajc si twarz do niej, poda jej przewinity szerok wstk karton. Widziaa, e dr mu rce. - Adrienne zostawia tutaj co dla ciebie - powiedzia zmienionym gosem. Rozwizaa wstk, odwina szybko papier. Podniosa wieko. Podesza do biurka, ostronie wyja aparat z kartonu i pooya na rodku blatu. Kilka razy w milczeniu obesza biurko dookoa. Pakaa. - Stanley, napijesz si herbaty? Powiedz, e chcesz napi si teraz herbaty wyszeptaa. - Tak, napij si. Bez cukru. Pamitasz? - odpowiedzia i podszed do niej. - A teraz chodmy. Nacieszysz si nim pniej. Poda jej chusteczk. Uspokoia si. Wyszli z biura do ogromnej, szemrzcej jak ul

hali. Prowadzi j labiryntem cieek pomidzy stoami lub biurkami. W oddali syszaa oskot teleksw, dzwonki telefonw, stukot maszyn do pisania, fragmenty rozmw. Przedstawia j kadej napotkanej po drodze osobie. - Jak si masz? - Pozwl, e ci przedstawi: Anna Marta Bleibtreu, nasz nowy pracownik... - Stanley! Jeste wreszcie, onierzu... - Bardzo mi mio pani pozna... W pewnej chwili powiedzia: - Wpadn na chwil do Mathew. Nie przebaczyby mi, gdyby nas tutaj spotka. On lubi by zawsze pierwszy i jedyny. Tylko na chwilk, zaraz bd. - Oddali si w kierunku biura z szyb zasonit aluzj. Podesza do okna i usiada na parapecie, podcigajc nogi pod brod. Zapalia papierosa. Wikszo przechodzcych obok niej kobiet spogldaa na ni z zaciekawieniem. W oczach niektrych z nich dostrzegaa jeli nie wrogo, to przynajmniej wyranie okazywan dezaprobat. Mczyni z kolei, wszyscy mczyni, umiechali si do niej. Niektrzy z nich - w cigu tych kilku minut, zanim wrci Stanley - potrafili przemaszerowa obok niej kilka razy. Nie pamita, w ile par oczu spojrzaa przy powitaniu i ile doni ucisna. Na kocu zaprowadzi j przed drzwi z napisem ciemnia. Weszli do mrocznego, owietlonego mrugajc czerwon lamp korytarza i przeszli do drugich drzwi pomalowanych na czerwono z biaym napisem Do n o t even think that you can open this door* . Umiechna si rozbawiona. Stanley nacisn czerwony guzik dzwonka na cianie. - Sucham? - usyszeli chrypliwy, zniecierpliwiony gos. - Maks? Odemkniesz? - odpowiedzia. - No, kurwa, Stanley. Nareszcie! Zgasisz fajk? - Nie pal. To znaczy, teraz akurat nie pal. Po chwili w progu stan wysoki, barczysty mczyzna w biaym fartuchu z wielk blizn na policzku. Wpuci ich do rodka i natychmiast zatrzasn drzwi. Poczua znajomy zapach chemikaliw. Z oddali dochodzia muzyka. Krtko ucisn do Stanleya i zaraz potem podszed do niej. Nie przedstawiajc si, zapyta: - Czy to pani zrobia ten negatyw? Milczaa, zdumiona ca sytuacj.

Nawet nie myl, e moesz otworzy te drzwi.

- Czy to pani nawietlia ten negatyw? Ten z Drezna? - powtrzy podniesionym gosem. - Maks! Daj spokj, o co chodzi? - wtrci si do rozmowy zaniepokojony Stanley. - Ten w kociele?! - nalega Maks, patrzc w jej oczy i zupenie ignorujc Stanleya. - Nie, to nie ja. To Stanley - odpowiedziaa, zastanawiajc si, o co chodzi temu mczynie. - Okay. Powiedzmy, e negatyw nawietli Stanley. Okay, niech bdzie, e Stanley. Ale to pani zrobia te zdjcia, prawda?! - Tak, to ja... - Widzi pani - wyczua dziwne poruszenie w jego gosie - tutaj w tej ciemni jeszcze nigdy nie pojawiy si takie obrazy. Pracuj dla tej firmy ponad dwadziecia lat. Dokadnie dwadziecia dwa lata. Obejrzaem w swoim yciu wiele tysicy zdj. Naprawd wiele tysicy. Najrniejszych. Wiele z nich to zapis blu i cierpienia. Bo w tym miecie jest bardzo duo blu i cierpienia. Ale tylko przy pani obrazach pierwszy raz w yciu zaoyem okulary i chodziem w t i z powrotem wzdu sznura ze schncymi pozytywami. A potem... potem zachciao mi si pali. Chocia ja od siedmiu lat, od mojego zawau w trzydziestym smym, nie pal. Na szczcie Brenda, moja asystentka, nie miaa akurat tego wieczoru papierosw - zakoczy, umiechajc si do niej. - Zrobiem powikszenia wszystkich pani zdj. Kazaem, aby Brenda je oprawia. Chciaaby je pani zobaczy? - zapyta z podnieceniem w gosie. - Nie. Dzisiaj nie. Dzisiaj nie chc wraca do Drezna. Prosz zrozumie! To mj pierwszy dzie... - Nie? No tak. Jasne. Przepraszam. Kiedykolwiek pani zechce. Prosz po prostu zapuka. Nazywam si Maksymilian Sikorsky. Kady mnie tu zna... - Anna Bleibtreu - powiedziaa, wycigajc do niego do. - Maks. Jestem Maks. Moe tu pani przychodzi, kiedykolwiek pani zechce. - Maks, nie wiesz, co teraz powiedziae - wtrci z umiechem Stanley. - Bdziesz mia jej wkrtce dosy. Ona ma fotograficzn obsesj. Jest od tego cakowicie uzaleniona. Wrcili do ich biura. Na jej biurku sta czarny telefon. Obok leaa kartka z numerem, a przy aparacie fotograficznym plik wizytwek. - Stanley - wyszeptaa - mwiam ci ju dzisiaj, e ci kocham? Umiechn si i usiad w swoim fotelu. Zacz czyta kartki lece na biurku. Czasami siga po telefon i rozmawia, notujc co w kalendarzu. Niekiedy wstawa i wyciga skoroszyty stojce na pkach regau.

- Stanley, wyobra sobie, e mnie tutaj nie ma - powiedziaa w pewnej chwili. Pozwl mi teraz go dotyka. Zostaw mnie z nim zupenie sam - dodaa, sigajc po aparat. Usiada z aparatem w doni, na pododze, tu za jego fotelem. Jak maa dziewczynka uszczliwiona now zabawk, ktr wanie dostaa w prezencie od ojca. Pooy rk na jej wosach i delikatnie pogaska. Signa po jego do i pocaowaa. Zacza naciska spust migawki, fotografujc jego stopy. Pooya si na pododze i fotografowaa sufit. W pewnej chwili wpeza pod biurko Stanleya i stamtd fotografowaa biuro. Nagle usyszaa energiczne pukanie. Do pokoju wkroczy mczyzna w zaboconych butach przykrytych zbyt dugimi szarymi spodniami. Przez otwr pod biurkiem widziaa tylko jego nogi do wysokoci ud. - Stanley - wykrzykn - wrcie z wojny, a zachowujesz si, kurwa, jak gdyby wrci z krtkiej przerwy na lunch. Cay ty. Witaj, stary. - Witaj, Mathew... Buty mczyzny zbliyy si do niej. - Musisz mi wszystko opowiedzie. Moe jutro? Zagoni Mary do kuchni, ugotuje to co polskiego, co tak lubisz, a my pogadamy i wypijemy co nieco. A poza tym faluje dzisiaj nad biurkami. Nie do, e ty wrcie, to na dodatek ta maa Niemka, co j przywiz z okopw, skrcia nieze turbulencje na hali i prawdziwe tornada w wielu rozporkach. Ma pono takie piersi, e Dorian Leigh przy niej to paska jak deska zakonnica. Wielu zamarzyo, eby j mie na kolanach pod swoim biurkiem, a niektre zawistne kobiety w redakcji rozpowiadaj, e jeli chodzi o ciuchy, to jak nic trzeba lecie na zakupy do Drezna. Mylaem, e jako twj najbardziej oddany przyjaciel dostpi zaszczytu poznania tego cuda przed innymi. No c, stary, pomyliem si. Kolejny raz. Gdzie j przechowujesz, ty egoisto? - No co ty, Mathew, jak moesz tak mwi. Nigdzie jej nie przechowuj. Jest na kolanach. Pod moim biurkiem - odpowiedzia spokojnym gosem Stanley. - Widz, e nauczye si w tej Europie do specyficznie artowa, stary zbereniku zarechota Mathew. Szybciutko potargaa wosy, obficie zmoczya lin wargi, signa rk do plecw, rozpia kilka guziczkw sukienki i zsuna materia tak, aby odsania jej nagie rami i ramiczko stanika na lewym obojczyku. Wygramolia si na kolanach spod biurka i podesza do mczyzny. Oblizujc demonstracyjnie wargi i mruc oczy, wyszeptaa, silc si na lubieno: - Anna Marta Bleibtreu. Jest mi teraz wyjtkowo mio... Widziaa, jak twarz mczyzny powoli rowieje, a staa si cakiem czerwona. Poda rk, unikajc jej wzroku.

- ...take pozna pana - dodaa stanowczo po krtkiej chwili. - Stanley, to ja wpadn pniej po te materiay. To nie jest takie pilne - powiedzia i szybkim krokiem wyszed z biura. Stanley zaciska domi usta. Odczeka chwil. Potem parskn, poderwa si z fotela i rzucajc si przed ni na kolana, zgi okie prawej rki i zacisn pi. Usyszaa wybuch gromkiego miechu i odgos uderze jego pici o podog. - Ja pierdol! Ale happening! On tego nigdy nie zapomni. No nie! Bya boska... Zostali u niego w biurze do pnego wieczoru. Siedziaa obok niego przy biurku i w skupieniu zapisywaa do zeszytu, jak podczas wykadu, wszystko, co mwi. Od inicjacji projektu, poprzez prac z aparatem na miejscu, wywiady, zbieranie informacji, czasami powrt na miejsce zdarzenia drugi lub kolejny raz. O odrnianiu tego, co wane, a co jedynie podsuwa si reporterowi jako wane, a wcale takim nie jest. Opowiada o obiegu fotografii od aparatu do wydrukowania jej w gazecie. O dokumentach, jakie trzeba wypenia, aby uruchomi, kontrolowa i zamkn ten obieg. Wprowadza j w kady szczeg pracy fotoreporterskiej, pokazujc istniejce ju zdjcia, konstruujc z ni opisy lub raporty dla innych redaktorw, tumaczy, dlaczego niektre fotografie poszy do druku, a inne, pozornie lepsze, odrzucono. Wyjania, jakie warunki musi spenia zdjcie na pierwsz lub ostatni, a jakie tylko na wewntrzn, znacznie rzadziej ogldan, stron gazety. Mwi o odpowiedzialnoci reportera, o prawie osb do prywatnoci, o etyce zawodowej i o czym, co w Ameryce cigle nie jest jeszcze oficjalnym prawem, ale jest rodzajem niepisanego, niemniej skrupulatnie przestrzeganego przez Times kodeksu prasowego. Zasypywa j tonami informacji, odpowiada na pytania, nieustannie zadawa swoje. Zauwaya, e Stanley, ktry wydawa si jej wraliwym, zawsze troch rozkojarzonym romantykiem, jest - jeli chodzi o sprawy zawodowe - pedantycznym, chwilami dokuczliwie bezkompromisowym, wymagajcym profesjonalist. Gdy w pewnym momencie, syszc jej coraz goniejsze jki i westchnienia, uzna, e dotar do granic jej percepcji, przerwa i zaprosi j na kaw do kuchni. Szmer ula w hali, tak postanowia nazywa to miejsce za ich biurem, ucich. Tylko na kilku biurkach wieciy arwki lamp. Przeszli w mroku do wskiego, ale bardzo dugiego pomieszczenia, w ktrym przy jednej cianie znajdowa si rzd niewysokich regaw, na ktrych stay kuchenki gazowe. Przy cianie naprzeciwko warczay cztery bardzo wysokie, wysze od niej lodwki. Kada bya w innym kolorze. Jedna z nich, co j rozbawio, bya rowa! Obok lodwek wisiaa przeszklona szafka, na grnej pce stay rnokolorowe

torebki i kartoniki, na dwch niszych filianki. Pod oknem na drewnianym blacie przylegajcym do zlewu sta rzd emaliowanych czajnikw. Stanley nastawi czajnik i zaparzy dla nich kaw. Pozostali w kuchni. - Kiedy pia ostatnio kaw? - zapyta, gdy obu domi obja gorc filiank i zamknwszy oczy, rozkoszowaa si aromatem. - Zboow czy tak jak ta, prawdziw? - Czy kawa moe by ze zboa? - zapyta zdziwiony. - Z pynw ze zboa znam tylko wdk. Najlepsza jest polska... - Moe by, wierz mi, e moe. Zbowk piam z moj mam, po naszym ostatnim wsplnym obiedzie, we wtorek po poudniu, trzynastego lutego. A normaln, tak z palonych ziaren? Czekaj! No, nie pamitam dokadnie. Ale chyba dwudziestego kwietnia czterdziestego czwartego. W dniu urodzin Hitlera. Rzucili wtedy do sklepw w Drenie i czekolad, i prawdziw kaw... Stanley pokiwa ze zrozumieniem gow. Nie bya zupenie pewna, czy naprawd zrozumia, co to znaczy rzuci co do sklepw. Tutaj chyba nikt, cznie z tymi ebrakami, ktrych napotykaa wczoraj podczas swojej pieszej wdrwki po Brooklynie, nie mgby tego do koca zrozumie. Tych falujcych, napczniaych zoci i agresj kolejek przed sklepami, tych przeklestw, tego ponienia, tych bijatyk, ale take tego niesychanego uczucia szczcia, gdy z dziesicioma dekagramami kawy w szarej papierowej torebce i jedn tabliczk czekolady wydostawao si na ulic przed sklepem i gnao do domu. Nie! Stanley tego nie mg do koca zrozumie. Wycign z kieszeni marynarki paczk z papierosami. Zapalili i stojc oparci o row lodwk, powrcili do rozmowy o pracy. Tym razem nie byo adnej teorii. Tym razem omawiali jej najblisz przyszo. Na razie nie podziel adnych projektw. Przynajmniej do koca miesica bd robili wszystkie materiay razem. Za kadym razem oboje bd, rwnolegle, fotografowali. To Arthur bdzie arbitrem i to on bdzie wybiera zdjcia do publikacji. Tymczasem Anna yknie miasto i zacignie si klimatami, a on postara si wyci jej szerokie i bezpieczne cieki w tej dungli. Zorganizuje dla niej prawdziwe mapy miasta, cznie z tymi policyjnymi z NYPD i FBI, przedstawi j swoim wasnym, zaufanym kontaktom, bdzie nad ni czuwa, ale postara si sta jak najdalej z boku. Jeli ona w kwietniu poczuje, e da sobie rad bez niego, to... to natychmiast sprbuje da sobie rad. Przez p kwietnia bdzie na krtkiej smyczy - on pracuje w biurze, czuwajc pod telefonem, a ona robi wszystko sama. Sama! Od pocztku do koca. Gdy to wypali, to w poowie kwietnia podziel midzy siebie

najpierw miasto, a potem cay region. Gdy zdarzy si nagwkowe wydarzenie poza miastem i regionem, to - na razie - bd jedzi razem. Potem podziel take map caych Stanw. Chciaby, aby wiedziaa, e on ju teraz rezerwuje sobie Boston, Chicago i Hawaje. Kiedy wytumaczy jej, dlaczego akurat te miejsca. Poza tym bardzo by chcia, aby kady bez wyjtku - materia fotograficzny z Europy przechodzi przez jej oczy i rce. A jeli chodzi o Niemcy i wojn, to przekae Arthurowi jedynie materia przez ni przyklepany i zaklepany. Jest pewny, e Arthur take bdzie tego chcia. Zreszt porozmawiaj o tym w szczegach, gdy tylko Arthur wrci z delegacji do Waszyngtonu. Na kocu zapyta, czy si zgadza na ten plan, a jeli nie, to czy ma inne - najlepiej lepsze - propozycje. Wypia ostatni yk kawy z filianki, zacigna si mocno papierosem i powiedziaa: - Stanley, sprbuj teraz wej we mnie. W moj gow. Wszede? Czy bdc tam, masz jakie inne propozycje? No, masz? Chocia jedn?! Jedyne, co chciaabym ci odebra, to Hawaje. Kiedy ci take wytumacz dlaczego. Jak tak o tym wszystkim mwisz, to mam uczucie, e to wcale nie mnie dotyczy, e tutaj obok nas stoi jeszcze jaka inna kobieta. Stanley, zapomniae?! Ja jeszcze dwa dni temu obieraam ziemniaki w kuchni u cioci Annelise w Knigsdorfie, a ty cigle masz czerwone szramy na rkach po pazurach Karafki. Dlatego prosz ci, Stanley, nie pytaj mnie o adne propozycje. Nie potrafi mie i nie mam adnych propozycji. Jeszcze jaki czas nie bd miaa. Ja jestem cigle zagubiona, Stanley - cigna cichym, zaamujcym si gosem - ja, gdy sysz syreny karetek na ulicach, uciekam i szukam schronw. Ja jestem psychicznie troch chora, Stanley. Ale to minie. Obiecuj ci. Nie bdziesz pracowa ze wirem. Obiecuj. Dae mi ju aparat, teraz daj mi jeszcze tylko troch czasu. Pokieruj przez jaki czas moim yciem. Pom mi. Ucz mnie. Ja mam tylko ciebie, Stanley. Tylko ciebie... - zakoczya ze zami w oczach. Oniemiay wpatrywa i wsuchiwa si w ni. Gdy zamilka, przytuli j mocno do siebie i powiedzia: - Aniu, naucz ci wszystkiego, ale teraz zawioz ci do domu. To by bardzo dugi dzie...

Nowy Jork, Manhattan, pne popoudnie, pitek, 16 marca 1945 roku Tego sonecznego pitkowego poranka nie staa na chodniku przed domem Astrid

Weisteinberger i nie czekaa na niego. W czwartek wieczorem powiedziaa mu, e to niesprawiedliwe i tak naprawd bez sensu, aby wstawa nieomal w rodku nocy, przedziera si z Manhattanu zatoczonymi ulicami na Brooklyn i przewozi j, jak jaki prywatny szofer, na... Manhattan. - Nie chciaabym, aby znienawidzia mnie twoja kobieta, ktr zostawiasz przeze mnie sam w ku. Jutro przyjad do biura metrem... - powiedziaa, caujc go w policzek, zanim wysiada z samochodu. - Jeste pewna, Aniu? - zawoa do niej, wychylajc gow przez opuszczon szyb auta. - Absolutnie pewna, Stanley, absolutnie! - odkrzykna, biegnc po schodach. To nie bya caa prawda. Wcale nie bya absolutnie pewna. Przewiczya wprawdzie t tras w rod wieczorem z Nathanem, ale jak zdya si w cigu kilku dni pobytu w tym miecie sama przekona, wieczr w Nowym Jorku bardzo rni si od poranka w Nowym Jorku. Nathan zjawi si przed drzwiami domu Astrid z bukietem tulipanw, ksik owinit czarnym papierem do wycinanek i z jej znalezionym w krzakach dowodem osobistym. Braa akurat kpiel, gdy usyszaa pukanie do drzwi. Owina si rcznikiem i podbiega, eby otworzy. - Ten zboczony, nieogolony yd znowu tutaj jest. Dzisiaj ma jednak okulary usyszaa syk szeptu Astrid w szczelinie odemknitych drzwi. - Co mam z nim zrobi? - Czy mogaby go pani jako zabawi przez chwil? Wanie bior kpiel. Za kilka minut si ubior i bdzie mg tu przyj. - Frulein chyba zwariowaa, co? - wykrzykna z oburzeniem w gosie Astrid. - Nie wpuszcz go za adne skarby wiata na gr! - Dlaczego nie? No dobrze. Za chwil bd na dole - odpara na widok jednoznacznego grymasu na twarzy Astrid. Zbiega na d w szlafroku. Nathan, w paszczu, sta w progu drzwi prowadzcych do salonu. Astrid siedziaa na bujanym fotelu w pobliu kominka, czytaa gazet i palia papierosa. Wycign do z bukietem kwiatw w jej kierunku. Odebraa od niego tulipany i pocaowaa go w policzek. Zaczerwieni si. Zapytaa Astrid, czy wolno im usi na chwil na kanapie w salonie. Astrid mrukna tylko co pod nosem. Ona wzia to za przyzwolenie. Usiedli. - Zgubia pani dokument. Myl, e moe go pani potrzebowa - odezwa si niemiao. - Wypatrywaem pani kadego dnia w parku.

- Uprzejmie panu dzikuj - odpara. - Byam ostatnio bardzo zajta. Praktycznie przychodz tutaj tylko spa. To mj dowd osobisty. Bd go wkrtce bardzo potrzebowa. Tak si ciesz, e go pan odnalaz. Ile jestem winna panu za okulary? - Za jakie okulary? - zapyta zdziwiony. - Za pana okulary. Te, ktre zniszczyam, gdy ratowa mi pan ycie. Zapomnia pan? - Czy moglibymy ju o tym nie rozmawia? Prosz... - wyszepta. - Od pocztku wiedziaem, e to wany dokument - powiedzia i zamilk, nerwowo pocierajc donie. Mylaem o tym, co mi pani powiedziaa - odezwa si po chwili. - Nie chciaem pani urazi z tym Dreznem. Myliem si. Pani miasto zostao bardzo zniszczone, ale istnieje. Zadzwoniem wczoraj do Waszyngtonu i powiedziano mi, e... - Nie urazi mnie pan. Ja wiem, e istnieje, byam tam przecie cakiem niedawno przerwaa mu z umiechem. - Poszedem do biblioteki i czytaem o pani miecie. Ma niezwyk histori. A wieczorem pojechaem do Greenwich Village i w kartonie ze starymi ksikami na pchlim targu natrafiem na co, czego ju dawno szukaem. Chciabym, aby przyja to pani ode mnie - powiedzia, podajc jej zawinitko. Szybko rozerwaa czarny papier. Przeczytaa tytu na wyblakej okadce ksiki. - Dlaczego akurat Heinrich von Kleist, a nie na przykad Goethe? - zapytaa z umiechem. - Znam ten tekst. Przerabialimy Rozbity dzban w gimnazjum. To najbardziej smutna komedia, jak znam. Zawsze zastanawiaam si, czy Goebbels przeoczy ten dramat, dopuszczajc go jako lektur, czy by w tym jaki gbszy sens. - Kleist mnie zafascynowa. Bardziej swoim yciem ni dramatami, ktre stworzy. I na dodatek czy si z pani Dreznem. - Tak? Kleist i Drezno? Nic o tym nie wiem... - Przez dwa lata redagowa tam jakie czasopismo artystyczne. - Tego nam na lekcjach nie opowiadano. A co takiego zafascynowao pana w yciu Kleista? Mog zgadn? Jego mier, prawda? - Skd pani wie?! - wykrzykn, wzbudzajc gone chrzkanie Astrid, ktra zza gazety przez cay czas podsuchiwaa ich rozmow. - To do proste. Jego mier jest jak z przejmujcego dramatu. Nie jego wasnego, ale na przykad z dramatu Goethego. W miar mody, trzydziestotrzyletni mczyzna, mniej wicej w pana wieku, namawia mod kobiet do wsplnego samobjstwa. Zabiera j pewnej listopadowej nocy nad jezioro pod Berlinem, za jej przyzwoleniem zabija j strzaem z pistoletu, aby zaraz potem zastrzeli siebie. To jest epilog, ktry potrafi wstrzsn

wszystkimi. C za bezgraniczna mio, c za oddanie... Ale to niecaa prawda - cigna ta kobieta, Henrietta Vogel, ktra kochaa Kleista, a ktrej on nigdy nie kocha, bya miertelnie chora na raka, o czym nawet Kleist nie wiedzia. Samobjstwo byo dla niej wybawieniem jednoczenie od dwch cierpie: nieodwzajemnionej mioci i blu nieuleczalnej choroby. To nie bya szekspirowska mier kochankw w akcie miosnej desperacji. Przynajmniej nie dla Kleista. Dla niego by to chodno przemylany czyn estetyczny, do ktrego dugo si przygotowywa. Odkd zapozna si z filozofi Kanta, owadna nim idea niepoznawalnoci prawdy. Szczerze mwic, fakt, e namwi do wsplnego samobjstwa t kobiet, to wyjtkowe tchrzostwo i ajdactwo z jego strony zakoczya. - Skd pani to wszystko wie? - zapyta zdumiony jej wywodem Nathan. - Od mojego ojca. By profesorem literatury na uniwersytecie w Drenie. I jednoczenie tumaczem literatury. Tumaczy na angielski take utwory Heinricha von Kleista - dodaa zmienionym gosem. Na moment zamara w napiciu. Energicznie otworzya ksik. Popiesznie przewrcia stron tytuow. Po chwili, wskazujc palcem zadrukowany maymi literami akapit, wykrzykna podniecona: - O Boe! To wydanie to take jego tumaczenie! Nathan zacz czyta gono wskazany przez ni tekst. Odsun jej palec i przeczyta jeszcze raz. - Pani Weisteinberger - powiedziaa, odwracajc gow w kierunku Astrid - czy mogabym tutaj zapali? Astrid odoya na kolana gazet i odpara: - A pal, dziecko, pal. Moi lokatorzy mog u mnie pali. Byle nie w ku. Ale obcy nie! - dodaa stanowczo, spogldajc gronie na Nathana. - C za zbieg okolicznoci, c za niesamowity przypadek... - powtarza w kko Nathan, gaszczc palcami okadk ksiki. Podesza do Astrid i poprosia o papierosa. Wracajc na kanap, wzia z serwantki krysztaow popielniczk i postawia j pomidzy sob i Nathanem. - Czy pan jest zakochany? Albo inaczej, czy pan jest nieszczliwie zakochany? zapytaa nagle, zacigajc si papierosem. - Dlaczego pani tak myli? - odpar zaskoczony. - Tak jako przyszo mi to nagle do gowy. Ma pan morze smutku w oczach... Nagle zapragna by z nim sama. Zdaa sobie spraw, e obecno wcibskiej Astrid

musiaa by dla niego dokuczliwym dyskomfortem. - Czy zna pan dobrze miasto? - Nie wiem, czy dobrze. Ale urodziem si tutaj i mieszkam od ponad trzydziestu lat. Dlaczego pani pyta? - Czy porusza si pan po miecie metrem? - Ja poruszam si jedynie metrem. Albo rowerem. Nie mam prawa jazdy. - Czy to skomplikowane przedosta si ze stacji przy Flatbush na Times Square? - Ale nie. To bardzo proste. Poza tym nie musi pani wcale dociera do Flatbush. Najblisza stacja jest na skrzyowaniu Church Avenue i Nostrand Avenue. To krtsza droga std ni na Flatbush. Stamtd na Times Square? Niech pomyl... Wiem! Ale oczywicie! Lini numer dwa, bez przesiadek, bezporednio na stacj u zbiegu Times Square i Czterdziestej Drugiej Ulicy. Zajmie to pani nie wicej ni trzy kwadranse, maksymalnie pidziesit minut. - Czy ma pan teraz czas? - zapytaa, patrzc mu w oczy. - Pojechaby pan teraz ze mn metrem na Times Square? - Teraz, o tej porze? Stacja przy Czterdziestej Drugiej i Times Square o tej porze? To nie jest najlepsze miejsce na wycieczk dla takiej modej kobiety jak pani... - Zostawiam w biurze wane notatki - skamaa, celowo podnoszc gos, aby Astrid moga wyranie usysze. - W jakim biurze? - zapyta zdumiony. - Pracuj dla Timesa. Ich budynek jest niedaleko od tej stacji. - Dla New York Timesa, tej gazety?! - dopytywa si coraz bardziej zaskoczony. - Tak. Od poniedziaku. Pojedzie pan ze mn? - powtrzya proszcym tonem. - Ale oczywicie. Pojad! - Prosz zaczeka. Ubior si i za chwil bd na dole! - wykrzykna radonie i wybiega z salonu. Gdy wrcia, Nathan sta w przedpokoju gotowy do wyjcia, a Astrid nadal siedziaa w fotelu z kolejnym papierosem w doni. Ju w drzwiach Nathan uprzejmie skoni gow i powiedzia: - Dobranoc, madame Weisteinberger. Dzikuj za pani gocinno. Astrid nie zareagowaa ani sowem. Gdy byli ju na chodniku przed domem, Anna powiedziaa do niego: - Pani Astrid jest troch wcibska i nieufna wobec ludzi, ale generalnie to mia i uczynna kobieta.

- Wcibska z pewnoci. Zdyem to zauway - odpar ze miechem. - Gdy ubieraa si pani na grze, zapytaa mnie, czy chodz do synagogi i czy mam sta prac. - A chodzisz? Przepraszam! A chodzi pan do synagogi? Przystan na moment i wycigajc rk w jej kierunku, powiedzia: - Bdzie mi mio, jeli bdzie pani, to znaczy bdziesz zwraca si do mnie po imieniu. Nie bd si czu taki stary. Nie chodz do synagogi - cign, gdy ruszyli dalej. Jedyne, co czy mnie z ydostwem, to wygld, obrzezanie i niezrozumiaa dla mnie niech wielu ludzi. Przepraszam teraz za draliwe pytanie. Czy ty tam w Niemczech, w Drenie, spotkaa wielu ydw? Czy miaa powd ich nie lubi lub nienawidzi? Teraz to ona przystana. Signa po papierosy do kieszeni paszcza. - Nathan, nie wiem, czy wielu. Nigdy, poznajc kogo, nie pytaam, czy jest ydem, Polakiem, Rosjaninem, Austriakiem albo czy pochodzi z Bawarii. Nie obchodzio mnie to. I do dzisiaj nie obchodzi. Ale kilku mi to bez pytania powiedziao. Tych lubiam. Jednego nawet kochaam i czasami bardzo za nim tskni. Ale prosz, nie rozmawiajmy teraz o tym. Kiedy, jeli nadal bdziesz chcia, sama ci o tym opowiem... W milczeniu dotarli do stacji metra. Dopiero gdy zeszli schodami w d i stali w kolejce do kasy, przyznaa si, e tak naprawd niczego nie zostawia w biurze. Chciaa, po pierwsze, uciec od Astrid i by z nim sama, a po drugie, nawet jeli wyda mu si to dziecinne i mieszne, bardzo chce, aby j nauczy jedzi metrem po miecie. Nathan nie widzia w tym nic dziwnego. Spisa dla niej rozkad jazdy dwjki, w dni powszednie i w niedziele. Dwukrotnie upewni si u kobiety za szyb kasy, czy rozkad na pewno jest aktualny. Pyta o najlepsze rozwizania, jeli chodzi o cen, a nawet o to, w jakich godzinach wagony s najbardziej przepenione, a w jakich puste. Kobieta za szyb wyranie okazywaa coraz wiksze zniecierpliwienie. Gdy wszystko ju zapisa, wsiedli w kocu do wagonu. Zerkna na zegarek. Na stacji przy Times Square byli dokadnie po czterdziestu czterech minutach. Przez ten czas z ciekawoci rejestrowaa obecno podrujcych z nimi ludzi. Wszystkie moliwe kolory skry i wosw, strzpy rozmw w wielu jzykach, najrniejsze zapachy. Taki sam tygiel jak nowojorska ulica. Ze stacji przy Times Square, wypenionym - mimo pnej pory - nieprzebranym tumem ludzi, przeszli spokojnym spacerem pod budynek redakcji. - Jeliby wszystko przebiegao bez zakce, to potrzebuj cznie godzin, aby ze stacji na Brooklynie dotrze pod drzwi budynku Timesa - powiedziaa uradowana, chwytajc pod rami Nathana. - Czy to nie pikne, Nathan? Tylko godzin! Dla bezpieczestwa doo do tego trzydzieci minut i... I bd punktualna jak niemieckie koleje -

rozemiaa si. - Ale te sprzed wojny. A teraz chod - dodaa, przypieszajc kroku i cignc go za sob. - Zapraszam ci na drinka. Czy kobiecie w purytaskiej Ameryce wolno zaprosi mczyzn na drinka? Chc wznie toast. Za ciebie, za mojego ojca, za Kleista i za nowojorskie metro. Ju tak dugo nie piam alkoholu. Ostatni raz upiam si z kocic cioci Annelise w Knigsdorfie. Wtedy do gowy mi nie przyszo, e bd kiedykolwiek spacerowa pod rami z mczyzn po Times Square. Nathan zwolni, a po kilku krokach przystan. Patrzy na ni tak jako dziwnie. Jak gdyby widzia j pierwszy raz w yciu. - A moe ty si gdzie pieszysz? Moe do domu, do ony? - zapytaa, nie rozumiejc jego dziwnej reakcji. - Czy ty jeste onaty, Nathan? Powinnam zapyta o to na pocztku dodaa popiesznie, wysuwajc rk spod jego ramienia. - Nie jestem onaty. Pytaa mnie ju o to na kanapie w salonie - odpar. - Nie! O to nie. Pytaam jedynie, czy jeste zakochany. Bywa, e to z on ma mao albo zupenie nic wsplnego. - Suchaj - chwyci j mocno za rk - tamtej niedzieli rano, gdy z zamknitymi oczami biega jak oszalaa... Ja byem tam zupenym przypadkiem. Obiecaem koledze, e podrzuc mu wyniki testu w sobot wieczorem. Ale w sobot wieczorem byem tak zmczony, e wrciem z laboratorium prosto do ka. W niedziel z reguy sypiam do poudnia, a potem czytam. Tej niedzieli nie mogem jednak spa i nie chciao mi si czyta. Wic wyszedem z tym skoroszytem i gdy wracaem zupenie pustym chodnikiem... przewrciem ci. Potem nie mogem przesta myle o tobie, o twoim Drenie i o schronie, do ktrego biega. Pchany jakim dziwnym przeczuciem, poszedem na pchli targ w Greenwich i przez przypadek wysupaem z kartonu penego ksiek akurat t, w ktrej jest nazwisko twojego ojca. Tam by cay rzd prawie identycznych kartonw. Ale ja nachyliem si akurat nad tym i wycignem akurat t, a nie inn ksik. To jest jaka absolutna magia. A najbardziej magiczna w tym wszystkim jeste ty. We wszystkim. Nawet w tym, e ot tak, po prostu, prowadzisz mnie pod rami na drinka. Ale take w tym, jak odsuwasz wosy z czoa i jak zakadasz nog na nog. A teraz podaj mi rk i wejdmy do tej restauracji, przed ktr stoimy. Do tej, a nie do innej. Moe to rwnie nie przypadek, e to wanie ta. To nie by przypadek. Nauczya si w tej restauracji czego dla niej nieoczekiwanie nowego o Ameryce. Sala bya pena ludzi. Czarny kelner zaprosi ich do baru na uboczu, proponujc, aby przy drinku zaczekali na wolny stolik. Nathan zamwi dla nich wino. Najlepiej reskie - powiedzia do barmana. Szczerze mwic, wcale nie chciaa siada przy stoliku. Nie bya pewna, czy jest odpowiednio ubrana. Przy barze moga pozosta w

rozpitym paszczu, nie zwracajc tym niczyjej uwagi. Rozmawiali. Nathan opowiada jej o swojej staej pracy, o ktr tak bezporednio zapytaa Astrid. Ma doktorat z biologii, od kilku lat pracuje dla mieszczcej si na Brooklynie farmaceutycznej firmy Charles Pfizer & Company, kieruje niewielkim zespoem przeprowadzajcym testy nowych lekw na myszach, szczurach lub chomikach. To niezwykle ciekawa, ale take bardzo odpowiedzialna praca. Obecnie pracuj nad now szczepionk przeciwko grulicy. - Przecie chomiki chyba nie choruj na grulic? - zapytaa zaciekawiona. - Normalnie nie, ale myje grulic celowo zaraamy. - Naprawd?! To bardzo okrutne, co mwisz - odpara z tonem oburzenia w gosie. W tym momencie do baru zbliya si niecodzienna para. Wysoki, szczupy, czarnoskry mczyzna w eleganckim jasnoszarym garniturze, czarnej koszuli, szarym kapeluszu przewizanym satynowym paskiem, z uwieszon u jego ramienia przysadzist Mulatk w karminowym kostiumie. Jej krtk szyj oplatay ptle biaych pere. Usiedli na stokach tu za plecami Nathana. Obserwowaa ich ktem oka, suchajc wykadu Nathana o koniecznoci prb na zwierztach. Rudowosy, piegowaty barman demonstracyjnie ignorowa par. W pewnym momencie zniecierpliwiony mczyzna zatrzyma go gestem rki i grzecznie poprosi o dwa kieliszki martini. Usyszaa, jak barman powiedzia: - W naszej restauracji nie obsugujemy Murzynw. Syszaa to wyranie! Dokadnie tak powiedzia: nie obsugujemy Murzynw. Ten rudy sukinsyn naprawd tak powiedzia! Poczua ostre ukucie pod mostkiem i pulsowanie w skroniach. Gorce czerwcowe popoudnie trzydziestego sidmego roku. Siedzi na biaym krzele pomidzy rodzicami przy stoliku w kawiarni Zwinger w Drenie. Po zwiedzeniu paacu ojciec zabra j i mam na lody. Syszy, jak opasy, spocony kelner w biaym kitlu z czerwon przepask ze swastyk na lewej rce gono wykrzykuje do pary staruszkw siedzcych przy ssiednim stoliku: - Tutaj nie obsugujemy ydw! Widzi, jak w jednej chwili dobrotliwa, pogodnie umiechnita twarz ojca najpierw powanieje, aby za chwil zmieni si w napit ze zoci mask. Ojciec siga szybko drc rk po portfel, rzuca kilka banknotw na stolik, chwyta j mocno za rk i cignc za sob, wyprowadza na taras przed kawiarni. Odwraca gow, wypatrujc matki. Przez szklane

drzwi widzi, jak jej matka gestykuluje, rozmawiajc z kelnerem. Po chwili jednym ruchem przewraca ze zoci na stolik miseczki z ich niedojedzonymi lodami i idzie w ich kierunku... W jednej chwili Nathan przesta istnie. Czarnoskry mczyzna obok zapali papierosa. Kobieta gaskaa jego nadgarstek, prbujc go uspokoi. A ona widziaa czerwone yki na biaej powierzchni wok renicy jego powikszonych oczu. Daa barmanowi znak rk. Z trudem silc si na grzeczno, zamwia dwa kieliszki martini. Gdy kieliszki znalazy si przed nimi na blacie baru, zsuna si ze stoka na podog, wzia kieliszki do rk, stana przed mczyzn i powiedziaa: - Czy wypiliby pastwo za zdrowie moje i mojego przyjaciela Nathana? Byoby nam bardzo mio. Wrcia na stoek. Zdumiony ca sytuacj Nathan zupenie nie rozumia, co si wok niego dzieje. Zauway jej zdenerwowanie. Po chwili barman, poprawiajc krawat, podszed do pary, zabra kieliszki i postawi je na tacy. W tej sekundzie ona podniosa si, uklka na stoku, wychylia si do przodu, chwycia za krawat barmana i przycigna do siebie. Widziaa, jak wino z kieliszkw cieka po jego biaej koszuli i spodniach. - Ci pastwo s moimi gomi. Prosz ich przeprosi i przynie jeszcze raz dwa martini - powiedziaa, przysuwajc twarz do twarzy przeraonego barmana. - We co mocnego na uspokojenie, panienko. I daleko z apami - wycedzi. Pocigna mocniej za krawat. Widziaa, jak twarz barmana robi si powoli czerwona. - Ty rudy faszywy skurwielu. Ty zajebany rasisto ze wisk skr. Bardzo uprzejmie ci prosz, przynie teraz dwa martini dla pastwa albo zrobi tutaj zaraz taki skandal, e twj szef wykopie ci std jeszcze dzisiaj przed kocem zmiany. I tylko mi nie mw, e zawoasz policj. Jeli zawoasz, to jutro znajdzie si to we wszystkich gazetach, a od pojutrza ludzie bd t spelun omijali szerokim ukiem. Gdy przyjedzie policja, oskar ci o rasizm, a gdy przyjad dziennikarze, dodam do rasizmu jeszcze nazizm i faszyzm. Mnie uwierz. Jestem Niemk. Pomyl, e kto jak kto, ale Niemcy musz dobrze zna si na faszyzmie. Dlatego po raz ostatni dobrze ci radz. Nalej grzecznie dwa martini i przynie pastwu. Ja pac. Sir! wrzasna na kocu. Barman sta jak sparaliowany. Wino kapao z paska i rozporka jego spodni na podog. Uspokoia si. Cigle klczc na stoku, poprawiaa krawat na szyi barmana, aby na kocu odepchn go z odraz. Opada z gonym westchnieniem na stoek. Mocno przycisna donie do blatu baru, by opanowa ich drenie. Nathan przysun si i obj j.

Nie moga wydusi z siebie adnego sowa. Barman znikn za kotar oddzielajc bar od zaplecza. Wrci w wieej koszuli, z bia serwet przewieszon przez rami i dwoma kieliszkami. Postawi je przed czarnym mczyzn. Kobieta obok przywara ustami do ramienia mczyzny i pakaa. Barman przeszed obok Anny, patrzc na ni z nienawici. Wycigna plik banknotw z kieszeni swetra i rzucajc nimi w barmana, powiedziaa: - Reszty nie trzeba, sir! Wstaa od baru, podesza do Mulatki i powiedziaa: - Przepraszam pani. Mog sobie wyobrazi, jak to martini pastwu teraz wstrtnie smakuje... Na ulicy zacza gboko oddycha. Nathan szed obok niej. Po kilkuset metrach uja go pod rami. Wrcili do stacji metra. Przez ca drog milczeli. Przed domem Nathan nagle zapyta: - Czy twoje nazwisko co oznacza po niemiecku? Zignorowaa jego pytanie, stana na palcach, pocaowaa go w czoo i wyszeptaa: - Dzikuj ci za tulipany. I za Kleista... Wspia si schodami na gr. Zanim nacisna klamk, odwrcia gow. Bya pewna, e Nathan cigle stoi na chodniku. - Naprawd dobrze ci w tych nowych okularach. Dobrej nocy, Nath. Sonecznego pitkowego poranka 16 marca 1945 roku zdaa otoczona tumem podobnie jak ona pieszcych si ludzi w kierunku maej stacji nowojorskiego metra przy Church Avenue na Brooklynie. Pierwszy raz, odkd przybya do tego miasta, poczua si jego czci. Kupi jak kady bilet, stanie pord innych w szeregu wzdu krawdzi peronu, wsidzie popychana do wagonu, przemierzy zapchan kolejk swoje pensum stacji, bdzie podczytywaa nagwki w gazetach trzymanych przez siedzcych obok pasaerw lub przysuchiwaa si ich rozmowom, wysidzie, gdy nadejdzie czas, wydostanie si z tumem schodami na ulic i gdy tum si rozpierzchnie, ona pjdzie w swoj stron. Nie bdzie ju wicej w panice podbiegaa do ciany, gdy usyszy syren ambulansu, co najwyej zwolni kroku, zamknie na chwil oczy, aby po chwili dalej maszerowa ze wszystkimi ich tempem. I gdy wszystko wydarzy si tak, jak zaplanowaa dzisiaj rano pod prysznicem, to bdzie troch z siebie dumna... Dla pewnoci wybraa z rozkadu jazdy poczenie, ktre zapewniao, e bdzie przed budynkiem okoo smej. Zaczynali wprawdzie prac o dziewitej, ale to nie miao znaczenia. Chciaa by pewna, e si nie spni. Stanley czeka na ni, oparty o samochd zaparkowany

wzdu chodnika dokadnie naprzeciwko wejcia do budynku redakcji. Ruszy w jej kierunku, gdy wysza zza rogu. - Cierpisz na bezsenno, Stanley? - zapytaa, gdy zbliy si do niej. - W zasadzie nie - pocaowa j w policzek na powitanie - ale czasami budz si, gdy mam jaki straszny sen. - A jaki sen miae dzisiaj? - nio mi si, e Churchill wyda rozkaz zbombardowania nowojorskiego metra. Umiechna si. W jednej chwili zrozumiaa, o co mu chodzi. Zdja rkawiczk i delikatnie pogaskaa jego twarz. - I to akurat dzisiaj miae taki sen, Stanley? - Tak jako akurat dzisiaj, Aniu... Popiesznie wjechali wind na gr. W biurze przejrzeli teleksy i telegramy, ktre nadeszy minionej nocy. Potem ustalili plan na cay dzie. Stanley sugerowa, aby nie ruszali si poza Manhattan. Chcia pozostawa blisko redakcji. Dzisiaj z Waszyngtonu wraca Arthur! Najpierw Czterdziest Drug Ulic pieszo przeszli do Bryant Park. Stanley chcia, aby znaleli si na terenie parku jak najprdzej, zanim zadzwoni budziki. Okna dostojnego budynku nowojorskiej biblioteki publicznej wychodz z jednej strony na park, a z drugiej na Pit Alej. Wedug Stanleya, gdyby on by kartografem, to wanie na trawnikach Bryant Park ustaliby epicentrum Nowego Jorku. Wkrtce zrozumiaa, co mia na myli Stanley, mwic o budzikach. Na trawnikach w epicentrum najbogatszej stolicy wiata, na kocach, na kartonach, w piworach albo wprost na trawie spali lub budzili si bezdomni. Nie kilku, nie kilkunastu, nawet nie kilkudziesiciu. Setki! Nawet w Drenie zalanym fal uchodcw ze wschodu nie widziaa tylu bezdomnych picych pod goym niebem! Obchodzili park z obu stron i fotografowali. Staraa si robi takie ujcia, aby twarze tych ludzi, wrd ktrych byo wiele kobiet, w adnym wypadku nie mogy by rozpoznane. Z Bryant Park pojechali do sierocica przy Szedziesitej smej Ulicy. Tylko ostatniej nocy pozostawiono na schodach sierocica troje noworodkw. Stanley rozmawia z pracujcymi tam zakonnicami i wolontariuszami, a ona fotografowaa ogromn sal, w ktrej w kilkunastu rzdach stay eczka z niemowltami. W cigu jednego tylko roku podrzucono do sierocica nie mniej ni tysic noworodkw lub niemowlt. Nie liczc tych, ktre przekazuje si tutaj oficjalnie, to znaczy po wypenieniu wszelkich moliwych biurokratycznych procedur. Wedug prowadzcej sierociniec urzdniczki, emigrantki z Serbii, te skomplikowane procedury to take jeden z powodw, dla ktrego zrozpaczone kobiety

pozostawiaj swoje dzieci na schodach lub wprost na chodniku przed sierocicem. Bo poza tym, e s biedne, s na dodatek analfabetkami. Co, niestety, w Stanach idzie w parze. Wypenienie stosu skomplikowanych poda przez kogo, kto nie potrafi czyta i pisa, jest po prostu przeszkod nie do pokonania. Pomijajc ju fakt, e wiele z tych kobiet nie chciaoby wej w jakikolwiek kontakt z urzdem ?migracyjnym. Myl, e pan doskonale rozumie, o co mi chodzi - dodaa na koniec. Pamita, e wysza z sierocica przeraona tym, co tam zobaczya. Poza tym nie potrafia sobie przypomnie nikogo, kto by w Niemczech analfabet. Przypadki porzucania dzieci byy w przedwojennym Drenie tak rzadkie, e odnotowywano je natychmiast na pierwszej stronie gazet. Stanley z kolei zainteresowa si tym tematem, poniewa porzucenia stay si nagminne. W drodze powrotnej do redakcji zaczli rozmawia i o bezdomnych z Bryant Park, i o sierocicu. Z jednej strony Manhattan ocieka bogactwem, ktre mieszkacom przyniosa napdzona wojn koniunktura, z drugiej - to take takie miejsca jak Bryant i ten sierociniec, gdzie najlepiej wida, jak bardzo niesprawiedliwie to bogactwo jest dzielone. - W tym kraju tak byo, jest i bdzie. Wierz mi, socjalizm nad rzek Hudson nie zawita nigdy - podsumowa. - To, co my robimy, to pokazywanie samego czubka gry lodowej w nadziei, e kogo to poruszy i kierowany dobrym sercem, wspczuciem, mioci bliniego, altruizmem, ale gwnie wyrzutami sumienia w jaki sposb pomoe. I wierz mi, e wielu pomaga. Gwnie przez wyrzuty sumienia. My mamy takimi materiaami jedynie spowodowa, aby oni te wyrzuty poczuli. Jeszcze tego samego wieczoru rozoyli wszystkie fotografie na pododze ich biura i chodzc wok nich, dyskutowali i wybierali najlepsze. Stanley z przeksem w gosie zauway, e gdy z filmami do Maksa w ciemni idzie ona, to odbitki s gotowe ju w cigu godziny, a gdy on - to czsto dopiero na popoudnie nastpnego dnia. - Omotaa sob kolejnego mczyzn w tej fabryce. Mathew chciaby zbliy si do ciebie i kry jak pies z wysunitym jzorem wok kocicy, pamitajc o jej pazurach. Maks... No c, Maksa owina wok palca jak maleka, ukochana creczka tatusia. Zrobi dla ciebie wszystko - skomentowa, gdy Maks osobicie przynis do ich biura wywoane fotografie. - Odkd umara jego ona, Maks praktycznie nigdy nie wychodzi z ciemni. Ale dla ciebie si a tak pofatygowa, e przyszed tutaj. Musia chyba w hali pyta o drog - doda zgryliwie. Nie mogli si porozumie w sprawie zdj. Klczeli nad fotografiami na pododze. Jej podobao si jego ujcie bezdomnego z parku, ktry lec na zaboconym kartonie, czyta

ksik na mokrej trawie. W oddali niewyranie, ale z pewnoci czytelnie rysoway si kontury rozpoznawalnego budynku biblioteki. Jemu bardziej podobao si zdjcie z sierocica. Kilkanacie par malekich rczek podniesionych do gry, wysunitych ponad szczeble eczek. Jak gdyby proszcych o pomoc. W pewnym momencie usyszeli gos dochodzcy z gry. - Wydrukujemy oba. I jeszcze jedno, to z zakonnic myjc paczce dziecko w zardzewiaej umywalce obok pisuarw i naprzeciwko kibla bez drzwi. To pjdzie jako pierwsze. Niech burmistrz La Guardia, kurwa, na wasne oczy zobaczy amerykaski sierociniec w swoim miasteczku... Jak na komend podnieli gowy. Stanley natychmiast poderwa si z kolan. - Arthur! - usyszaa szept Stanleya. - Stanley, synku. Zmizerniae, chopaku. Ale wreszcie jeste! W Waszyngtonie roznioso si, e zaszczycie Pattona swoj obecnoci w trakcie lotu przez Atlantyk. Patrzya, jak due, ylaste mskie donie obejmuj plecy Stanleya. Podniosa si. Zapia guziki marynarki swojego kostiumu, odsuna wosy z czoa. - Pozwl, Anno, e ci przedstawi... - zacz Stanley, odwracajc gow w jej stron. - Stanley, zostaw te ceremonie. Mam na imi Arthur - powiedzia mczyzna, wycigajc do w jej kierunku. - O pani take ju mwi w Waszyngtonie. Pono zapytaa pani Pattona w samolocie, czy mieszka w Drenie. No, licznie! Szkoda, e nie byem przy tym. Duo bym da, aby zobaczy min tego zarozumialca. Rozemia si rubasznie i siadajc na biurku, kontynuowa: - Poza tym gono o pani take na Brooklynie. Astrid Weisteinberger, koleanka mojej ony, opowiadaa przez telefon przez ostatnie dni niesychane historie na pani temat. Rzekomo uwioda pani w kilka godzin pewnego prawie niewidomego yda, namawiaa go pani ktrego wieczoru do wsplnego samobjstwa, aby potem wycign biedaka w rodku nocy na ulic prostytutek. Na dodatek prawdopodobnie nic pani nie jada, ale za to karmi pani wszystkie koty w okolicy. Pono miaucz teraz po nocach za oknami domu Astrid. Gdy Adrienne, moja ona, susznie zauwaya, e w marcu koty przewanie miaucz z zupenie innego powodu ni gd, to dowiedziaa si od Astrid, e w okolicy jej domu mieszkaj tylko przyzwoite lub wykastrowane koty. Mylaem, e Adrienne pogryzie suchawk ze miechu. Znamy Astrid od trzydziestu lat, wic doskonale wiemy, jak dalece potrafi si posun w swoich fantazjach, szczeglnie po drugiej butelce wina. Niemniej troch prawdy w tym musi by. Ale to tylko tak na marginesie - powiedzia, stajc przed ni. - Przede wszystkim chciaem pani powita w imieniu Adrienne i swoim. I w imieniu mojej gazety. To

wyjtkowe wyrnienie dla nas, e zechciaa pani zostawi swj kraj i przyjecha do Nowego Jorku. Skontaktowaem si dzisiaj osobicie z naszym prawnikiem. Nakazaem mu, eby w najkrtszym moliwym czasie spowodowa, aby te kutasy... przepraszam, aby pracownicy w urzdzie ?migracyjnym wystawili odpowiednie dokumenty pozwalajce na zmian statusu pani zatrudnienia. Chocia to tylko formalno. Dla mnie, szczerze mwic, zupenie bez znaczenia. Staa przed nim skupiona, wpatrujc si w jego oczy. Zdumiewajco przypomina Jacoba Rootenberga, ojca Lukasa. Ten sam ton gosu, to samo przenikliwe spojrzenie, to samo marszczenie czoa, to samo uoenie doni podczas rozmowy, nawet ten sam krj i kolor marynarki, ktr jej matka zniszczya noem w Annenkirche. - Stary Maks Sikorsky zaprosi mnie ktrego wieczoru do swojej nory. Gdy Maks zaprasza do siebie, to zawsze jest co wanego. Bardzo wanego. Maks wychodzi na zewntrz ze swojego smrodu tylko dla najwaniejszych rzeczy. Wczeniej byem tam, gdy chcia mi pokaza zdjcia Stanleya z Pearl Harbor. Ostatni raz cakiem niedawno, gdy pokazywa mi pani zdjcia z Drezna. Maks nigdy jeszcze nie oprawi adnych fotografii. Moe tylko swoj lubn, ale i tego nie jestem pewny. Ale pani zdjcia oprawi. Wszystkie. I widzi pani, mnie bardzo zabolao to, co tam zobaczyem. Na chwil przerwa i odwracajc gow w kierunku Stanleya, zapyta: - Stanley, czy powiedziae pani Bleibtreu, e ja czasami kln? Nawet wtedy, gdy jestem rozczulony? Nie czekajc na odpowied Stanleya, cign: - Chocia nie powinno mnie bole. Tak naprawd mnie, yda, po tym wszystkim z Hitlerem powinno cieszy, e rozpierdalaj wam Niemcy cznie z pani Dreznem w mia i py. Ale niech mi pani wierzy, przy pani fotografiach ugryzem si w mzg i zawstydziem si tego, co mylaem wczeniej. Nastpnego dnia pnym wieczorem, bo ona nie lubi tutaj przychodzi, gdy s ludzie, sprowadziem do ciemni Adrienne. Chodzia wzdu fotografii na cianie i nic nie mwia. Gdy moja Adrienne milczy, to znaczy, e odebrao jej mow albo z zachwytu, albo z przeraenia. W przypadku pani zdj odebrao jej mow jednoczenie z obu powodw. Wyznaa mi to w samochodzie, gdy wracalimy do domu. Zamilk, oddali si od niej i podszed do zdj lecych na pododze. Po chwili, zwracajc si do Stanleya, zapyta: - Stanley, chopcze, masz moe przypadkiem jakie pyny w szafie? - Nie mam, Arthur. Pki co nie mam. Nie zdyem si jeszcze urzdzi po powrocie. - To doskonale. Znaczy, e nie potrzebujesz. To doskonale, chopcze!

Wtedy ona podesza do swojego paszcza wiszcego na wieszaku. Z kieszeni wydobya ma pask butelk z wdk. - Ale ja mam. - Podesza do Arthura. - Dzisiaj rano bardzo mi si to przydao. Napije si pan ze mn? Arthur przez krtk chwil patrzy na ni zdumiony. Przej z jej doni butelk, zdj nakrtk i przyoy do ust. Oddajc jej butelk, powiedzia: - Jest pani drug osob w tej firmie, z ktr wypiem alkohol. Ale pierwsz, z ktr pij prosto z butelki. Wychodzc z biura, zatrzyma si w progu, spojrza na ni i powiedzia: - Pani jest inna. Ta popierdolona Astrid ma racj. Pani jest bardzo inna...

Nowy Jork, Times Square, Manhattan, okoo poudnia, poniedziaek, 7 maja 1945 roku Arthur sprowadzi wszystkich do redakcji w niedziel pnym popoudniem szstego maja. Po niektrych wysya limuzyn, po innych takswki albo jecha osobicie swoim samochodem. I wszyscy, ktrzy odbierali telefony lub byli w miecie, pojawili si w redakcji. Hala redakcji wieczorem w niedziel przypominaa przedpoudniowy poniedziakowy szemrzcy ul. Wszyscy w napiciu czekali na wydarzenie. Inaczej Arthur nie sprowadziby ich tutaj w niedziel. Wiedzieli, e dla Arthura niedziela bya tak wita jak wita Rodzina. Chyba e na wiecie dziao si co bardziej witego. Sam fakt, e Arthur ani na chwil nie opuszcza sali teleksw i nieustannie odbiera telegramy, wiszc jednoczenie na telefonie, wiadczy, e co takiego si wanie dziao. Jej Arthur nie musia sprowadza. Bya w biurze od rana. Jak w kad niedziel, odkd przybya do Nowego Jorku... Uwielbiaa te swoje niedziele w opustoszaej redakcji. Wstawaa, gdy byo jeszcze ciemno, przemykaa schodami na d, wsiadaa do prawie pustego metra i po godzinie pia prawdziw kaw, oparta o row lodwk. Potem siadaa przy biurku w ich cichym pokoju i uczya si. Dzielia czas na trzy czci. Do poudnia angielski. Potem ksiki o dziennikarstwie i fotografii, a wieczorem, gdy czua zmczenie, czytanie zalegej prasy. Stanley uwaa, e traci czas, szlifujc angielski. Twierdzi, e jej angielski jest lepszy ni jego. Nie do, e ma brytyjski akcent z europejskim brzmieniem wiadczcym o kulturze, to na dodatek - jako jedyna

osoba, ktr zna - poprawnie stosuje nawet takie gramatyczne zawioci jak nastpstwo czasw. Tego nie robi nawet mj profesor historii literatury w Princeton - mawia. Czasami artowa, e gdy znudzi si jej fotografowanie, bdzie moga spokojnie zaj si redakcj i korekt cudzych tekstw. Ona tak nie uwaaa, cigle bya przekonana, e to jeszcze nie to, i na dodatek bardzo chciaa pozby si tego europejskiego brzmienia. Dlatego zabieraa ze sob podrczniki, ktre przywioza z Drezna, i uczya si. Okoo poudnia wychodzia z biura i z aparatem wdrowaa po Nowym Jorku. Zesza lub przejechaa metrem Manhattan wzdu i wszerz. Ale nie tylko Manhattan. Zapuszczaa si coraz dalej, do Queens, na Coney Island, a nawet do Jersey City po drugiej stronie rzeki Hudson. Coraz lepiej poruszaa si po miecie. Zdarzao si, e gdy jechali robi materia, to ona prowadzia Stanleya na miejsce. Pnym popoudniem wracaa do biura i zabieraa si do teorii dziennikarstwa i fotografii. Stanley przywiz ktrego dnia stos ksiek na ten temat, drugie tyle zdoby od innych w redakcji. Gdy mimo to czego jej brakowao, chodzia do biblioteki w Bryant Park i poyczaa lub zostawaa w czytelni. Wieczorem otwieraa butelk wina i przegldaa pras z caego minionego tygodnia. Wojna si koczya. Przynajmniej ta wojna w Europie. Ze zdziwieniem zauwaya, e dla Amerykanw, i tych w redakcji, i tych zwykych na ulicy, wojna w Azji wydawaa si waniejsza. Stanley tumaczy jej to narodowym kompleksem Pearl Harbor. To, co si tam wydarzyo, byo po pierwsze szokiem, po drugie ponieniem dla Amerykanw. Uderzy bezporednio w terytorium Stanw Zjednoczonych?! To jak niewybaczalny policzek wymierzony narodowej dumie. Wojna tak, bomby tak, ale nie tutaj, bro Boe nie u nas! W grudniu 1941 roku Japoczycy w Pearl Harbor brutalnie zamali t regu. I musz za to ponie zasuon kar. Tak uwaa i prezydent tego kraju, i sprztaczka prezydenta tego kraju. Dlatego wojna w Azji i na Pacyfiku dla Amerykanw ma inny, bardziej osobisty charakter ni wojna w Europie. I std wiksze ni zainteresowanie. Czytaa o zamykaniu si piercienia ze wszystkich stron Niemiec. Od wschodu napieraj Rosjanie, od zachodu i poudnia alianci. Padaj kolejne miasta. W czwartek 29 marca Amerykanie docieraj do Mannheim, Wiesbaden i Frankfurtu. W rod 4 kwietnia Francuzi zajmuj Karlsruhe, we wtorek 10 kwietnia Amerykanie wkraczaj do Essen i Hanoweru, a tydzie pniej do Dusseldorfu. W poniedziaek 30 kwietnia pierwsze amerykaskie czogi pojawiaj si w Monachium, a 3 maja Brytyjczycy wjedaj do

cakowicie zrujnowanego Hamburga. Tylko niewiele komunikatw publikowanych i przez Times, i przez inne nowojorskie gazety dotyczyo frontu wschodniego. Szukaa informacji o Drenie. Nic nie znajdowaa. Amerykaska prasa albo celowo, albo z braku informacji prawie cakowicie ignorowaa wydarzenia z walk na wschodzie Niemiec. Sdzia, e chyba jednak celowo, poniewa amerykaska prasa miaa informacje. A jeli nie amerykaska, to wsppracujca z ni brytyjska, cile powizana z wywiadem. To stamtd dotar komunikat, e Niemcy s na skraju mierci godowej. Powoywano si w nim na kuriozalny dokument przechwycony przez brytyjski wywiad w Berlinie. W czwartek 5 kwietnia Urzd Rzeszy do spraw Zdrowia poleca swoim placwkom terenowym wzmc propagowanie zastpczych rodkw ywnociowych, takich jak koniczyna i lucerna, aby i limaki. Do mki, z ktrej wyrabia si chleb, dodawa naley trociny i kor z drzew, a witamin dostarczy ma spoywanie modych pdw sosen i wierkw. Ze rde wywiadowczych pochodzia take informacja, e w pitek 20 kwietnia po poudniu, w dniu swoich pidziesitych szstych urodzin, Hitler przyjmuje w zdewastowanym ogrodzie Kancelarii Rzeszy delegacj Hitlerjugend i SS, i e podczas przemwienia Hitlera sycha byo odgosy walk frontowych, ktre tocz si niespena trzydzieci kilometrw od Berlina. Sowieci byli pki co sojusznikiem, bez Stalina ta wojna trwaaby w nieskoczono. Ale, jak to nazwa ktrego dnia obrazowo Stanley, przypominali znienawidzon teciow, ktr trudno usun ze lubnych zdj. Jedno takie lubne zdjcie opublikowali w Timesie. Na pierwszej stronie, 26 kwietnia. Dzie wczeniej dywizje radzieckie i amerykaskie spotkay si w Torgau nad ab. Umiechnity, szczerbaty rosyjski onierz idealnie nadawa si na teciow. Oprcz suchych komunikatw z frontu od czasu do czasu pojawiay si reportae z wyzwalanych przez aliantw Niemiec. Nigdy nie zapomni jednego z nich. Dla niej wstrzsajcego i niewiarygodnego. Czytajc go, przypalaa jednego papierosa od drugiego, a potem ca noc nie moga zmruy oka. Amerykaski dziennikarz radiowy 11 kwietnia 1945 toku dotar z trzeci armi amerykask do Buchenwaldu. Uciekajcy Niemcy nie zdyli spali w krematorium ponad trzydziestu piciu tysicy zwok. Patton, ktry osobicie pojawi si w obozie, poruszony bestialstwem nazistw, natychmiast rozkaza przywie ciarwkami niemieck ludno z pobliskiego Weimaru, aby moga naocznie przekona si o tym, co dziao si tu pod ich nosem w niedalekim Buchenwaldzie.

Reporter brytyjskiej BBC w niedziel 15 kwietnia jest wiadkiem wyzwolenia przez drug armi brytyjsk obozu koncentracyjnego w Bergen - Belsen. Okoo dziesiciu tysicy niepogrzebanych ludzkich zwok ley na placu apelowym. Nawet po wyzwoleniu przez nastpnych kilka dni umiera z wyczerpania lub z powodu tyfusu ponad piciuset winiw. Szwedzka dziennikarka z kolei towarzyszya armii amerykaskiej, ktra 28 kwietnia wyzwolia Dachau, i dotara do tamtejszego obozu koncentracyjnego. Na rampie kolejowej stay niezliczone szeregi wagonw wypenione od podogi do sufitu zwokami czekajcymi na spalenie. Winiowie obozu byli tak sabi, e udao im si zabi jedynie piciuset stranikw. Prosili, aby reszt powiesili lub rozstrzelali amerykascy onierze. Ostatni reporta pojawi si wczoraj, w wieczornym wydaniu Timesa. Szwajcarski wolontariusz Czerwonego Krzya Louis Hafliger relacjonowa w szczegowym opisie swoje wraenia po wkroczeniu onierzy 3. Armii Stanw Zjednoczonych do obozu koncentracyjnego w Mauthausen, pitnacie kilometrw na wschd od Linzu. Oprcz opisu krematoriw i komr gazowych pojawia si informacja o bestialskich eksperymentach medycznych, ktre na winiach przeprowadza austriacki lekarz, niejaki doktor Aribert Heim. Ze znalezionej ksigi operacji z wasnorcznymi wpisami Heima wynikao, e w celach badawczych w serca ydowskich winiw on i obozowy aptekarz Erich Wasicky wstrzykiwali najrniejsze trucizny, midzy innymi take fenol i benzyn. Z zezna przesuchiwanych przez amerykaskich onierzy winiw obozu wynikao, e Heim w ramach treningu albo z nudw, albo z czystego sadyzmu podczas operacji usuwa z cia pacjentw rne organy i nastpnie sprawdza, jak dugo mona y na przykad bez trzustki lub ledziony... Gdy czytaa te reportae, nie moga nie myle o tym, co myl o niej czytajcy takie teksty Amerykanie. Co myli Liza, Mathew, Nathan, co przychodzi do gowy Astrid, a co Lillian Grossman, ydowskiej dziewczynie, ktra ostatnio wprowadzia si do pokoju naprzeciwko w domu Astrid. Czy oni, czytajc, kojarz w jakikolwiek sposb Niemcw z tych tekstw z ni? Czy myl, e ona w jakikolwiek sposb, przez sam fakt, e jest Niemk, ktra niedawno stamtd przybya, przyczynia si do tego albo tylko swoim milczeniem daa przyzwolenie? Czy wina w ich mniemaniu spada na wszystkich Niemcw, czy tylko na tych anonimowych, tych, ktrych nie spotyka si oko w oko, twarz w twarz na korytarzu, na ulicy, w restauracji czy w parku? Czy ona powinna za to wszystko przeprasza? Nie tylko teraz, ale przez cae ycie? Czy cae ycie bdzie naznaczona t win? O tym take mylaa, nie mogc zasn

tamtej nocy. Stanley pojawi si tej niedzieli okoo poudnia. Wyglda wyjtkowo odwitnie. W nowym garniturze i bkitnej koszuli. Jego oczy byy na tym tle jeszcze bardziej niebieskie. Pierwszy raz w yciu widziaa go w krawacie. Kwadrans pniej w redakcji pojawi si Arthur. Natychmiast przeszed do maszynowni. Tak potocznie nazywali pomieszczenie, w ktrym bezustannie stukao trzydzieci teleksw, a ostatnio take faksymiliw, tajemniczych urzdze, za pomoc ktrych mona byo wysya i odbiera telegramy pisane rk! Arthur pod tym wzgldem by, jak to uj Stanley, bardziej przyszociowy ni cay Hollywood. Gdy tylko faksymilia pojawiy si na rynku, natychmiast zakupi kilka sztuk dla redakcji. Otworzyli drzwi biura. Chcieli sysze, co dzieje si na zewntrz. Oboje nie mogli skupi si na pracy. Stanley opowiada jej o madame Calmes z Luksemburga, a ona patrzya na niego i zastanawiaa si, jaki dobry Bg jej go zesa. Okoo dziewitej w hali zrobio si zupenie cicho. Wybiegli z biura. Arthur sta przed maszynowni i trzyma kartk w doniach. Zamkn drzwi i gdy zapada cisza, zacz powoli czyta: Reims, Francja, 7 maja 1945 roku Niemcy poddali si bezwarunkowo aliantom i Zwizkowi Radzieckiemu o 2.41 czasu francuskiego, 8.41 wieczorem w niedziel Wschodniego Czasu Wojennego. Kapitulacja miaa miejsce w maym budynku szkoy z czerwonej cegy, kwaterze generaa Dwighta D. Eisenhowera. Kapitulacja, ktra formalnie zakoczya wojn w Europie po piciu latach, omiu miesicach i szeciu dniach rozlewu krwi i zniszcze, zostaa w imieniu Niemiec podpisana przez generaa Alfreda Joda. Genera JodI jest nowym szefem sztabu armii niemieckiej. Akt kapitulacji zosta podpisany przez generaa Waltera Bedella Smitha, szefa sztabu generaa Eisenhowera. Zosta on take podpisany w imieniu Zwizku Radzieckiego przez generaa Iwana Susoparowa oraz w imieniu Francji przez generaa Franois Seveza. Oficjalny komunikat zostanie ogoszony we wtorek, o godzinie dziewitej rano, gdy prezydent Harry S. Truman zwrci si drog radiow do narodu, a premier Winston Churchill wyda proklamacj Dnia Zwycistwa w Europie, w tym samym czasie genera Charles de Gaulle zwrci si do narodu francuskiego z takim samym owiadczeniem. Arthur skoczy czyta. Otar pot z czoa i bez sowa komentarza powrci do

maszynowni. Wszyscy widzieli przez szyb, jak w jakim amoku uderza pici w st. Po krtkiej chwili absolutnej ciszy rozlego si oguszajce klaskanie, a zaraz potem oguszajcy wrzask. Stanley porwany przez tum nagle gdzie znikn. Staa zupenie sama, popychana we wszystkie strony. Podesza do ciany i przemykajc z dala od rozkrzyczanego tumu, przedostaa si do kuchni. Zgasia wiato, uklka i opierajc gow o lodwk, pakaa. - Szukaem pani - usyszaa nagle. Podniosa si. Otara popiesznie twarz. - Prosz nie zapala wiata. Ja lepiej widz w ciemnoci. Rozpoznaa gos Maksa. - Pjdzie pani teraz ze mn do ciemni? Stan przy niej. Obj j mocno i delikatnie gadzi po wosach. - Mylisz, e oni mn gardz? Mylisz tak? Przecie ja nie chciaam tej wojny szeptaa, wtulajc twarz w jego koszul. - Zapomnij o nich, Aniu, zapomnij. Oni tak samo krzycz, gdy Yankees wygraj mecz baseballowy. Albo jeszcze goniej. Zapomnij. - Aleja nie chc zapomnie. Ja ciesz si bardziej ni oni. Maks, nie pjd z tob do ciemni. Dzisiaj nie. Dzisiaj te zdjcia by mnie udusiy. Dzisiaj nie... Spontaniczna zabawa po ogoszeniu przez Arthura zwycistwa w Europie przecigna si do pnych godzin porannych. Redakcja szacownego Timesa przypominaa rozbawiony klub w trakcie nocy sylwestrowej przeniesionej na maj. Wszdzie walajce si butelki, gona muzyka dochodzca z radia, taczce midzy biurkami, a po pnocy take na biurkach pary. Stanley sta obok niej w progu ich biura i patrzc na t rado, przygarn j do siebie. Zamkna oczy i pomylaa o domu na Grunaer, o cioci Annelise krztajcej si po kuchni, o pijanej Karafce lecej pod piecem i - nie moga zrozumie dlaczego - take o tej dziewczynie z ambony w Annenkirche powtarzajcej kocham ci, kocham ci, pamitaj, e ci kocham.... Hala opustoszaa dopiero okoo czwartej nad ranem. Stanley wypi zbyt duo, aby wraca do domu autem, a jej ostatnie metro na Brooklyn i tak ju dawno odjechao. Zamknli na klucz drzwi biura, opucili aluzje, zgasili wiato. Leaa na pododze obok Stanleya i delikatnie caowaa jego donie. - Karafka ci lubia. Naprawd... - wyszeptaa. Przytuli j mocno do siebie i zapyta: - Zabierzesz mnie kiedy do Drezna, prawda? - Zabior, Stanley. Wszdzie ci zabior. Teraz ju wszdzie. Tak si ciesz, e to ju

koniec. Tak czekaam na ten dzie... Obudzia si okoo dziewitej. Stanley jeszcze spa. Szybko poprawia pogniecione ubranie i pobiega do kuchni. Po drodze umiechaa si do mijanych w hali ludzi zajtych sprztaniem pobojowiska po minionej nocy. Wrcia do biura z dwiema filiankami kawy. Po kilku minutach oboje siedzieli przy swoich biurkach.

Nowy Jork, Times Square, Manhattan, wieczr, sobota, 12 maja 1945 roku We wtorek smego maja okoo poudnia siedziaa z papierosem na parapecie okna i spogldaa na gsty, falujcy, gono wiwatujcy tum zebrany na Times Square. Amerykanie witowali V - E - Day. Plakaty, napisy, balony, mae chorgiewki z tym skrtem Amerykanie uwielbiaj chwytliwie brzmice skrty - mieszay si z amerykaskimi flagami. Victory - over - Europe - Day, dzie zwycistwa nad Europ, ogoszony we wtorek o dziewitej rano w oficjalnym radiowym ordziu przez prezydenta Trumana, wzbudzi narodow histeri. Hala opustoszaa. Wszyscy wybiegli, aby wmiesza si w tum na dole. Jedynie ona pozostaa. Baa si tumw, a tumw w stanie patriotycznego amoku baa si szczeglnie. Po kilku minutach wrcia do biurka. Opracowywali ze Stanleyem reporta z podziemia Nowego Jorku. Przez zupeny przypadek, przy rozbirce starej kamienicy na poudniu Manhattanu, w okolicach Chinatown, robotnicy odkryli zasypany kana wentylacyjny prowadzcy do stacji metra. Spadajce kamienie zabiy dwjk dzieci picych dokadnie pod ujciem kanau. Okazao si, e nieopodal peronw stacji od czterech lat mieszka ponad dwustuosobowa grupa nielegalnych imigrantw, gwnie Sowian. Od czterech lat! Kiedy ona i Stanley poszli wzdu torw i przedostali si do legowisk tych ludzi, ukaza si ich oczom makabryczny widok. Pomidzy kaszlcymi, lecymi na kartonach starcami w agonii biegay dzieci. W rodku placu pony ogniska. Z tyu za waem ze mieci byo dwanacie wieo usypanych grobw. Umierajcych tutaj ludzi nie wycigano na gr. To byo zbyt ryzykowne. Grzebano ich za waem. W jednej chwili przypomniaa sobie grobowiec z Drezna. Stanley by w szoku. Nie fotografowa. Nie mg. Jeszcze tego samego dnia spotka si z Arthurem. Wieczorem Arthur zadzwoni do burmistrza La Guardii, ktry prosi o tymczasowe wstrzymanie tego materiau. W nocy Arthur zadzwoni do Stanleya. Poprosi, aby nic nie wstrzymywa i aby jutro cay materia lea u niego na biurku. Cay,

kurwa, cay z kadym detalem - doda na kocu. Dokadnie to samo, cznie z kurwami Arthura, powtrzy jej Stanley. Na rozoonych na jej biurku fotografiach z podziemia lea zwitek wydruku z teleksu. Zacza czyta. W dniu dzisiejszym, 8 maja 1945 roku, okoo godziny 10.00 (GMT) oddziay radzieckiej 5. Armii Gwardyjskiej wkroczyy do Drezna. Miasto poddao si bez wikszych walk i znajduje si pod cakowit kontrol Sowietw. Szef Okrgu (Gauleiter) i jednoczenie zarzdca miasta, Martin Mutschmann, ktry ogosi 14 kwietnia 1945 roku Drezno twierdz, opuci miasto przed wkroczeniem Rosjan. Miejsce jego pobytu jest dotychczas nieznane, (rdo: Associated Press) Na chropowatym papierze wyrwanym z teleksu kto dopisa rk: myl, e chciaaby to wiedzie. Rozpoznaa pismo Maksa Sikorsky'ego. - Wiesz, e nikt nie fotografuje w ciemnoci tak jak ty - powiedzia Maks, witajc j w progu ciemni - jeste jak nietoperz latajcy z aparatem. Te obrazy z podziemia metra pod Chinatown s znakomite. - Masz dla mnie chwil, Maks? - zapytaa, zamykajc drzwi. - Chciaabym poby troch w Drenie. Dzisiaj szczeglnie. Usiada przy stoliku naprzeciwko zdj. Patrzya... Modlcy si onierz. Praw doni ciskajcy kikut, ktry pozosta mu z lewej rki. Z hemu lecego obok jego ng wydostawa si pomie palcej si wiecy. Maa, paczca dziewczynka z zabandaowan rk siedzca na nocniku nieopodal onierza. - Maks, wiesz, e ten onierz po modlitwie podszed do dziewczynki, wzi j na rce i zanis do rodzicw? Co ja mwi! Skd miaby to wiedzie? Po kadym z tych zdj ycie toczyo si dalej, chocia powinno si zatrzyma. Przynajmniej na chwil... - Ile ty masz lat? Dwadziecia? Dwadziecia dwa? - zapyta nagle Maks i nie czekajc na odpowied, doda: - Widzisz wiat oczami takiego starucha jak ja. Dostrzegasz to, czego ludzie w twoim wieku dostrzega nie powinni. Opowiesz mi teraz, chocia troch, jak toczyo si dalej ycie po kadym z tych zdj? Siedziaa obok Maksa naprzeciwko wiszcych na cianie fotografii i opowiadaa. O

tym, e staruszka w futrze i somkowym kapeluszu, gaszczca siedzcego na jej kolanach wychudzonego kota z jednym uchem, po drugim nalocie zrozpaczona chodzia po caym kociele i szukaa tego kota, i gdy go nie znalaza, po prostu wysza na zewntrz i nigdy ju nie wrcia. O tym, e zakonnica spowiadajca si przed palcym papierosa ksidzem bawia si w chwil potem w chowanego z biegajcymi po kociele dziemi. O tym, e adna woda nie smakowaa jej tak jak ta pynca z mosinego kranu przy zlewie wyrastajcym z ruin. O tym, e wok przygniecionej fragmentem balkonu kobiety z nieywym niemowlciem na rkach gromadziy si wygodniae wrony. I take o tym, e ten skrzypek, ktry stoi i gra pod yrandolem ze wiec, na tle trumien i czaszek, przez cay dzie wynosi na plecach gruz ze zbombardowanej piwnicy, aby kupi dla niej kodr. A ona? Ona nie wie nawet, jak on ma na imi. Najpierw nie chciaa, a potem nie zdya go zapyta. Zamilka. Popiesznie stara krople ez ze stolika i wstajc, powiedziaa: - A teraz, Maks, musz i zapali. Po poudniu Liza obchodzia redakcj i wrczaa koperty z zaproszeniem. Na oficjalne przyjcie z okazji V - E - Day. Arthur doceni gotowo caego zespou z niedzieli i zaprasza wszystkich w imieniu swoim i zarzdu firmy New York Times na uroczyst kolacj. W sobot, 12 maja, od smej wieczorem, w restauracji w Empire State Building. Nie bya pewna, czy chciaa tam by. W sobot Nathan zaprosi j na noc w muzeum. Metropolitan Museum of Art postanowio uczci V - E - Day i otworzy na ca noc swoje sale. Nigdy nie zwiedzaa adnego muzeum noc i chciaa tam by. Szczeglnie w tym muzeum i szczeglnie z Nathanem, ktry o sztuce i literaturze wiedzia nie mniej ni o zaraaniu chomikw grulic. To po pierwsze. Po drugie, nie chciaa sucha pyta typu: Jak si pani czuje teraz jako Niemka?, Czy spotkaa pani kiedy osobicie Hitlera? albo: Dlaczego Niemcy tak naprawd nienawidzili ydw?. Jako Niemka czuje si od wielu lat bardzo le, ale urodzia si jako Niemka i nie moe, niestety, tego zmieni, Hitlera widziaa na wasne oczy tylko raz w yciu, podczas parady w Drenie, gdy miaa pitnacie lat, krzycza i mia okropne wsy, a jeli chodzi o ydw, to pewien ydowski lekarz uratowa ycie jej ojcu i dziki temu ona w ogle jest na wiecie. A poza tym przez ostatnie dwa lata wynosia ze skrytki pod podog nocniki pene kau i moczu ydowskiego chopca, za ktrym cay czas tskni. I dlatego niech po prostu spierdalaj z takimi pytaniami. Na sam koniec swojego podkolorowanego pieka z kreskwek Disneya! Stanley uwaa, e jej nieobecno w sobot mogaby przez wielu by poczytana za swoist demonstracj negacji. Wszyscy, potencjalnie, wiedz, e chocia dopiero co stamtd przyjechaa, jest pomimo to inn Niemk. Wiedz to od niego, od Arthura, od Lizy i od

Maksa. Ale dobrze by byo, gdyby dowiedzieli si te bezporednio od niej. Nie musi odpowiada na adne gupie pytania, wystarczy, e odpowie na te rozsdne. A najwaniejsze, e tam bdzie. Nathan by podobnego zdania. Poza tym uwaa, e jeszcze adna tak pikna kobieta nie wsiadaa na stacji przy Church Avenue na Brooklynie do metra. Pojecha z ni i odprowadzi j pod same drzwi prowadzce do Empire State Building. Wieczorem w pokoju wypia na odwag wdk z piersiwki. Miaa na sobie now sukienk, do maej torebki wsuna flakonik z perfumami, dwie jedwabne chusteczki i obrczk babci Marty. Na szczcie. Bya gotowa. Na cianie windy w Empire State Building wisz due krysztaowe lustra w drewnianych ramach. Przy kasecie z przyciskami sta czarnoskry lokaj ubrany w mieszny fioletowy mundur, obok niego para staruszkw, a w rogu windy mody, bardzo wysoki, szczupy, opalony mczyzna w jasnych spodniach i granatowej marynarce. Mia oczy jeszcze bardziej bkitne ni Stanley i by do niego zdumiewajco podobny. Gdy po oddaniu paszcza w szatni wsiada do windy na pierwszym pitrze, spojrza na ni z umiechem i uprzejmie skoni gow. Po sekundzie zatopi si w swoich mylach, zupenie nie zwracajc na ni uwagi. W okolicy dwunastego pitra, zerkajc na swoje odbicie w lustrze, z przeraeniem zauwaya, e sukienka zsuwa si jej z ramion. Musiaa nie zasun do koca zamka na plecach! Bya bez stanika. Bya tu przed okresem. Jej piersi byy take tu przed okresem. Ogromne. Nie zmieciaby stanika pod t sukienk. Postanowia, e dotrze na pitro restauracji i natychmiast w toalecie zajmie si sukienk. Para staruszkw wysiada na osiemnastym pitrze. Na dwudziestym pitrze zmienia zdanie. Sukienka opadaa coraz niej. Stana przed lustrem i sigajc rk do tyu, prbowaa przesun zamek do gry. Na dwudziestym czwartym pitrze sukienka zsuna si na d, odsaniajc piersi. Czarnoskry lokaj natychmiast odwrci si do niej plecami. Pomidzy dwudziestym czwartym i dwudziestym pitym pitrem stana, zakrywajc rkami piersi przed wysokim mczyzn i zadzierajc gow, zapytaa: - Czy mgby pan mi pomc zasun ten cholerny zamek? Wyrwany z zamylenia, patrzy przez chwil na ni jak na przybysza z innej planety. - Ale oczywicie. Co mam zrobi? - Prosz stan za mn i przesun suwak zamka do gry. Tylko to. Na trzydziestym smym pitrze znowu staa skromnie w rogu windy i przez osiemnacie piter patrzya najpierw na gigantycznie due donie, a potem na twarz mczyzny. Sta oparty plecami o cian i trwa w jakim gbokim zamyleniu. Nie bya

pewna, czy nawet w tak krtkich momentach, kiedy na ni spoglda, tak naprawd j widzia. Na pidziesitym pitrze wycign z kieszeni marynarki niewielki notes i owek. Przez chwil nerwowo gryz koniec owka. Na pidziesitym czwartym pitrze znajdowaa si restauracja, do ktrej zaprasza Arthur. Lokaj ogosi numer pitra. Bdc ju na korytarzu, odwrcia szybko gow. Mczyzna zapisywa co w notesie. Tak naprawd nie bya pewna, czy chciaa wysi z tej windy... W wyoonym czerwonym dywanem holu kbia si haaliwa kolejka ludzi. W progu drzwi prowadzcych do rozwietlonej sali rozpoznaa Arthura. Widziaa, jak kadej wkraczajcej do sali osobie podaje rk i przedstawia j stojcej obok niego szczupej kobiecie ubranej w dug czarn sukni. Stana na kocu kolejki. Rozpoznawaa twarze z hali. Kobiety w wieczorowych sukniach, mczyni w garniturach lub w smokingach. W holu snu si zapach perfum. Kelnerzy przeciskali si przez tum i podsuwali tace z kieliszkami. Zawiesia torebk na ramieniu i signa po dwa kieliszki. Jeden oprnia do dna, zanim odszed kelner, z drugiego sczya powoli, przesuwajc si wraz z kolejk do przodu. - Adrienne, pozwl, e ci przedstawi - usyszaa nagle gos Arthura - nasz nowy pracownik z Drezna. Pani Anna Marta Bleibtreu... Kobieta popiesznie signa do torebki i woya okulary. Potem, wysuwajc si przed Arthura, obja Ann i wyszeptaa do ucha: - Uczyam si dzisiaj rano niemieckiego. To bardzo pikny, ale trudny jzyk. Ale jednego sowa si nauczyam i nigdy go nie zapomn. - Jakiego? - Das Herz. Dobrze wymwiam? Nawet jeli nie, to gal. To sowo znaam ju wczeniej. Bardzo si ciesz, e zechciaa pani do nas przyjecha Nauczy mnie pani fotografowa? - Ja bardzo chciaabym pani podzikowa, czuj wdzi... - Arthur mwi mi, e pani wyglda tak jak ja, gdy mi si owiadcza - przerwaa jej ale to nieprawda. On troch ostatnio idealizuje i na dodatek chyba naprawd niedowidzi. Odwrcia si do kelnera stojcego obok i powiedziaa: - Prosz odprowadzi Miss Bleibtreu do jej stolika. Sza za kelnerem i zastanawiaa si, czy kto zauway, e pacze. Maks wsta i odsun od stou krzeso. Usiada. Staraa si nie patrzy w oczy ludzi przy stole. - Maks, zrobisz co teraz szybko dla mnie? - wyszeptaa mu do ucha. - Wlej duo wdki do szklanki i wymieszaj z lemoniad. Tak dyskretnie. Postaraj si, aby byo wicej wdki ni lemoniady. Mog ci o to prosi?

- Na stole nie ma wdki. Jest tylko brandy - odszepta po sekundzie Maks. - Okay, moe by brandy. Ale wlej tylko troch lemoniady. Wiedziaa, e wszyscy patrz teraz na ni. Ale i tak miaa szczcie. Konferansjer zapowiedzia akurat niezwyke wydarzenie. Doris Day i Les Brown ze swoim przebojem Sentimental Journey. Tutaj, razem, w ten specjalny dzie, dla nas. Wszyscy przy stole jak na komend zerwali si z miejsc. W przerwach, ktre celowo robia Day, chralnie piewali. Seven... that's the time we leave at seven. I'll be waitin' up at heaven, Countin' every mile of railroad track, that takes me back*.

Ale tylko t zwrotk. Znaa j na pami. Z jakiego powodu ta strofka staa si nagle narodow pieni dzikczynienia chopcom na wojnie. Bezustannie i na okrgo grano to ostatnio w radiu. A od wtorku 8 maja miaa uczucie, e Nowy Jork sucha albo amerykaskiego hymnu, albo Sentimental Journey. Ona take kiedy wsiada do pocigu. Chocia nie o sidmej... Dziaanie brandy poczua dopiero po drugiej szklance. Ale jeszcze zanim Doris Day opucia scen. Gwnie dlatego, e ludzie piewali i oklaski trway wystarczajco dugo. Krzeso obok niej byo puste. Na kartoniku pomidzy kieliszkami i szklankami przeczytaa napis Stanley Bredford. Redaktora Stanleya Bredforda nie byo! Okoo dziesitej zacza si niepokoi. Wysupaa monety z portmonetki i przedzieraa si pomidzy rozbawionym tumem na korytarz, do automatu telefonicznego. Tu przy drzwiach, obok stou z zakskami, dostrzeg j Arthur. Zatrzyma. Nachyli si nad jej gow i zapyta szeptem: - Ma pani dzisiaj przy sobie t butelk? To bya naprawd dobra wdka. Tutaj podaj tylko jakie takie udawane wistwo. - Nie, dzisiaj nie mam. Zostawiam w domu. To bya prawdziwa polska wdka. Od yda z Greenpointu. Jeli pan chce, kupi dla pana kilka butelek. Czy moe pan wie, gdzie zapodzia si Stanley? Brakuje mi go.

Sidma... wyjedamy o sidmej, Bd wyczekiwaa w niebie, Liczc kad mil szyn, ktr powrc.

- Stanley? - Spojrza uwanie na zegarek. - Powinien by teraz w San Francisco. - Gdzie?! - W San Francisco. Dzisiaj nad ranem w celach obozu internowania powiesio si naraz omiu Japoczykw. Stanley uwaa, e to nie przypadek, szczeglnie e doszo do tego akurat po V - E - Day i po zajciu Okinawy. Sdzi, e kto im w tym pomg. Poza tym Japoczycy si nie wieszaj. Maj inny kodeks honorowy. Gdy ju chc poegna wiat, to jeli nie mog sobie wypru flakw mieczem, przecinaj yy. Stanley polecia, aby to sprawdzi. Pojutrze wraca. - Jak to?! Nic mi nie powiedzia! - wykrzykna zdumiona. W tym momencie Arthur unis gow, obj j ramieniem i powiedzia: - Witaj, Andrew! Ciesz si, e znalaze dla nas czas. Jak tam amerykaska fizyka? Odwrcia gow. Mczyzna z windy sta i przyglda si jej z zaciekawieniem. - Witaj, Art, nie wiedziaem, e masz crk. Wiesz moe, gdzie mog spotka Stanleya? - Teraz? Myl, e we Frisco. Nie zadzwoni do ciebie z usprawiedliwieniem? On zawsze si usprawiedliwia przed tob. Nigdy nie mogem poj, po co i dlaczego... - Ostatnio mao rozmawiamy - odpar mczyzna, ignorujc uwag Arthura. - Jasne, Andrew, jasne. Kady z nas ma duo pracy. Ty teraz pewnie szczeglnie duo, prawda? Dlatego doceniam, e mimo wszystko si wyrwae. A teraz pozwl, e ci przedstawi. Miss Anna Bleibtreu. Doczya do naszego Timesa dziki twojemu bratu. Mczyzna wyj rce z kieszeni spodni i wysuwajc do w jej kierunku, powiedzia cicho: - Andrew Bredford. Bardzo mi mio. Uja jego do, patrzya na ni przez chwil i powiedziaa: - Ma pan ogromn, pikn do. - Andrew by kiedy bardzo zdolnym koszykarzem. Ale potem mu si odwidziao i teraz jest bardzo zdolnym fizykiem - wtrci Arthur. - A teraz pastwo wybacz. Musz si oddali. - Jak udao si panu takimi ogromnymi palcami przesun suwak? - zapytaa, patrzc mu w oczy. - Bardzo, bardzo pana przepraszam za ten incydent w windzie. To wszystko przez moje piersi. Ma pan oczy bardzo podobne do oczu Stanleya. Tyle e pana s jeszcze bardziej niebieskie. - Jak pani poznaa Stanleya, jeli wolno zapyta? - Na wiey katedry w Kolonii.

- Gdzie?! W jakiej Kolonii? - Takie due miasto w Niemczech. Nad Renem - odpara spokojnym gosem. - To wiem. Ale jak? Kiedy? - W czwartek rano, smego marca 1945 roku. Czekaam tam na niego. - W czwartek, smego marca, na wiey, w Kolonii, w Europie, hmm... a co Stanley tam robi? - Fotografowa drug stron Renu. - Pani teraz artuje, prawda?! Mj brat tak sobie sta na wiey katedry w Kolonii dwa miesice temu i fotografowa drugi brzeg Renu?! - Nie sta przez cay czas, przez chwil lea pod balustrad. Ale krtko. - Mj brat Stanley?! Wybra si, ot tak, przez Atlantyk, na wojn, aby porobi par zdj? A co pani ma z tym wsplnego? - Tego wanie cigle jeszcze dokadnie nie wiem. Ale si przez cay czas dowiaduj. W kadym razie pana brat zrobi duo wanych zdj i przy okazji przywiz mnie tutaj ze sob. - Przepraszam, e tak bezporednio, czy pani jest Niemk? - Za co mnie pan przeprasza, jeli wolno zapyta? Tak bezporednio? Za co, kurwa, pan mnie teraz przeprasza?! Niech pan zadzwoni do swojego brata i jego o to zapyta. Kiedy ostatni raz pan z nim rozmawia?! Przypuszczam, e przed matur... Odwrcia si do niego plecami. Kto postawi obok pmiskw na stole niedopity kieliszek z winem. Wypia do dna i bez sowa wysza na korytarz. Zdya na ostatnie metro. Nie moga zasn. Na szlafrok narzucia paszcz. Zesza na d i przebiega przez ulic do parku. Usiada na awce. W smudze wiate przejedajcego ulic samochodu dostrzega oczy wpatrzonego w ni kota... - Karafka, opowiem ci bajk, t o Kocie w Butach - szeptaa, delikatnie rozsuwajc sier kota za uszami. - Chcesz, prawda? Przy strumieniu sta myn. Co dzie koo myskie uderzao w wod tap - tap. Ale pewnego dnia odgosy te zostay stumione przez aobne pieni. Zmar stary mynarz. Po stypie bracia podzielili sched po ojcu: najstarszy przej myn, redni zabra osa, a Janek dosta kota. Widzia Janek, e nie ma dla niego ju miejsca we mynie. Wzi bochen chleba, szarego kota i poszed w wiat...

Nowy Jork, Brooklyn, noc, 19 maja 1945 roku

Wieczorem tego dnia leaa w swoim ku, pia kakao i oberaa si - zapominajc, e jest od tygodnia na diecie - babeczkami brownies i czytaa z wypiekami na twarzy Black Boy, autobiograficzn ksik Richarda N. Wrighta. Od kilku tygodni ten tytu nie schodzi z listy najlepiej sprzedajcych si ksiek w Stanach Zjednoczonych. Na ich licie, w Timesie, trwa na pierwszym miejscu przez cztery kolejne tygodnie. To byo zdumiewajce. Wright mia trzydzieci siedem lat, pochodzi z zacofanego, poudniowego stanu Missisipi i by Murzynem. W 1940 roku Richard Nathaniel Wright, jako pierwszy w historii Stanw Zjednoczonych murzyski autor, trafi ze swoj ksik Native Son na listy bestsellerw Ameryki. Rok pniej Orson Welles wyreyserowa adaptacj tej ksiki i wystawi j na Broadwayu. Ale w skrconej i okrojonej wersji. Na przykad seksualne fantazje gwnego bohatera w odniesieniu do biaych kobiet zostay starannie wyczyszczone przez cenzur. I w ksice, i na scenie. Stanley na jej prob zdoby swoimi kanaami od wydawcy nieocenzurowany maszynopis ksiki Wrighta. Czytajc go, nie moga zrozumie, co takiego przeszkadzao cenzorom. Wright wiedzia, co pisze. Zna dobrze biae kobiety. I one jego. Jego pierwsza ona bya biaa, tak samo jak druga, ktra urodzia mu crk. To z ksiek Wrighta wydobywa si mroczny obraz amerykaskiego rasizmu. Gdyby Wright napisa Black Boy teraz, po Buchenwaldzie, Belsen i Dachau, analogia do rasowej segregacji w Niemczech byaby nie tylko jej przerysowanym domysem. Nie obsugujemy tutaj Murzynw brzmiao tak bardzo podobnie do Nie obsugujemy tutaj ydw! To od Wrighta dowiedziaa si, e sowo Negro wymawia si inaczej na pnocy, a inaczej na poudniu Ameryki. Na poudniu Stanw wymawia si je do dzisiaj - z pewnoci nie bez przyczyny - jako kneegrow, rosncy na kolanach. Akurat w tym momencie zadzwoni telefon. Tak pno, o jedenastej, mg dzwoni tylko Stanley. Nathan jest zbyt poprawny i nigdy by sobie na to nie pozwoli. - Stanley, co si dzieje? - zapytaa, przeykajc ciasto. Po chwili ciszy usyszaa chrzknicie. - Pomylaem sobie, e zatelefonuj do pani i... - Witaj. Jak si masz, Andrew? - przerwaa mu, starajc si ukry zdumienie. - Chciaem pani przeprosi za moje idiotycznie sformuowane pytanie. - Ktre pytanie, mister Bredford? - Nie bya pewna, czy przeszli na ty. - Nie pamitam adnych pyta. Pamitam za to dokadnie pana donie na moich plecach i pana niezwykle niebieskie oczy. Pana zapach take... - Prosz wybaczy pn por. Zdaem sobie wanie spraw, e przez te cztery godziny rnicy czasu u pani musi by ju pna noc. Nie przeszkadzam?

- Ale nie. Oderwa mnie pan od brownies i Wrighta. Ale to dobrze. Szczeglnie si ciesz, e od brownies. - Od jakiego Wrighta? - zapyta niepewnie. - Od Richarda Wrighta. Czytam go wanie... - Czyta pani Wrighta?! Naprawd?! To przecie oszoom i komunista, a do tego... Wypucia suchawk z rk. Poczua wcieko. Zapalia papierosa. Odoya suchawk na wideki telefonu. Podesza do okna. Papieros j uspokoi. Po chwili telefon ponownie zadzwoni. Usiada na skraju ka. Telefon nie przestawa dzwoni. Celowo nie odbieraa. Odczekaa. Po kolejnym dzwonku podniosa suchawk. - Stanley, wanie bardzo ciepo mylaam o tobie - wyszeptaa - wyobra sobie, e przed chwil dzwoni do mnie twj brat. Ja wiem, e to nie twoja wina. Braci si ma, a nie wybiera, ale powiem ci, e to wyjtkowo szowinistyczny, zarozumiay palant. Zupenie jak nie ty. Przytulisz mnie, Stanley? Bardzo tego potrzebuj. Teraz. Przytul. Przytul mnie mocno... Po chwili usyszaa kliknicie i dugi sygna w suchawce.

Nowy Jork, poudniowy Manhattan, popoudnie, poniedziaek, 20 czerwca 1945 roku Okoo pitnastej na horyzoncie pojawiy si najpierw kby pary, a po krtkiej chwili sylwetka statku. Poderwaa si z miejsca i krzyczaa ze wszystkimi w jednym wsplnym wrzasku radoci. Od dwch godzin wmieszana w tum na South Street nieopodal Battery Park niecierpliwie czekaa na ten moment. Brytyjski liniowiec pasaerski RMS Queen Mary syrenami ogasza triumfalne przybycie do Nowego Jorku. Signa po aparat. Na niebie zawis zeppelin amerykaskiej marynarki wojennej, za majestatycznym parowcem, normalnie czarnym, ale na okres wojny przemalowanym na jasnoszary kolor, poday dwa motorowe jachty. Na pokadzie jachtw taczyy mode dziewczta z kwiatami we wosach, wymachujc rkami w kierunku onierzy napierajcych na relingi statku. Queen Mary zbliaa si powoli do rzeki Hudson, otoczona flotyll barek, frachtowcw, promw, pogbiarek, holownikw, ktre wypyny na spotkanie i syrenami witay zwycizcw. Na wysokoci Battery Park statek portowej stray poarnej, Firefighter, wypuci ze swoich pomp bijce w niebo fontanny wody. Na pokadach Queen Mary piewao i krzyczao

ponad czternacie i p tysica garde. WemadeitMom* - mona byo przeczyta na plakatach trzymanych nad gowami, co chwil w niebo unosiy si nadmuchiwane przez onierzy kondomy. Nieprzebrany tum na brzegu wiwatowa, kierowcy przejedajcych ulicami samochodw zatrzymywali si i naciskali klaksony. Nowy Jork w triumfalnym zjednoczeniu i eksplozji spontanicznej radoci wita swoich chopcw powracajcych z wojny w Europie. Jeszcze tylko Japonia, mamo. Takie napisy take dostrzega na plakatach trzymanych przez rozemianych onierzy wracajcych do domu. Stanley by w tym czasie w innym punkcie miasta. Umwili si, e ona fotografuje wpynicie, a on cumowanie. Wieczorem w redakcji podniecony opowiada jej i Arthurowi o nieoczekiwanym przez nikogo kotowisku, jakie powstao, gdy Queen Mary w kocu zacumowaa wzdu Pier 90 na West Side. Wrzeszczcy onierze nieomal stratowali policjantw i cakowicie ignorujc czekajcych na nich udekorowanych generaw i notabli z miasta, biegli jak oszalali w kierunku stojcych w oddali kobiet. Potem, gdy zostali sami w biurze, przysiad si do niej. Pali papierosa i wspomina Luksemburg. Opowiada o stsknionych modych mczyznach, ktrzy chcieli mu t tsknot koniecznie opowiedzie, pokazujc wycigane z portfela fotografie modych, umiechnitych kobiet. - Tam, w Luksemburgu, pierwszy raz w yciu zdaem sobie spraw - powiedzia - jak bardzo wane jest mie kogo, do kogo si tskni... Nastpnego ranka na pierwszych stronach wikszoci amerykaskich gazet ukazaa si sucha informacja: Pi dni temu, wieczorem 15 czerwca 1945 roku, o godzinie 7.35 RMS Queen Mary, najwikszy pasaerski statek wiata, przyj na pokad w maym szkockim porcie Gourock 12 326 amerykaskich onierzy powracajcych po wypenieniu misji w Europie. Po 135 godzinach podry statek wpyn wczoraj okoo 3.30 po poudniu do portu w Nowym Jorku.

Nowy Jork, Manhattan, 10.15 rano, sobota, 28 lipca 1945 roku Staa przy oknie i palia papierosa. Mga tego dnia bya tak gsta, e nie widziaa ulicy na dole. Stanley rozmawia z kim przez telefon. Syszaa jego przeklestwa. Na Brooklyn
*

(ang.) Dalimy rad, mamo.

Bridge zderzyo si w porannej mgle ponad trzydzieci samochodw i nikt nie wiedzia, ile byo ofiar. Ranni mnie zupenie nie interesuj - krzycza do suchawki. - Mnie interesuj wycznie nieywi. Policz ich i zadzwo za chwil. Szczeglnie dokadnie policz dzieci. Czekami. W chwil po tym do biura wbiega zdyszana Liza. - Stanley, jed natychmiast do Empire. Dzwoni Arthur. Tam jest jaki kocio nie z tej ziemi! - krzyczaa przeraona. Empire State Building otoczony by kordonem policji. Wysze pitra budynku spowija czarny, gsty dym. W budynku nie dziaay adne windy. Biegli schodami do gry. Stanley kaszla i kl: - No nie! Maj tutaj siedemdziesit trzy windy! I adna nie dziaa. Ile ty palisz na dzie, Aniu? - Dwadziecia. Nie wicej... - To biegnij pierwsza. Ja docz. Ktre pitro teraz mamy? - Dwudzieste sme. - Kamiesz, prawda?! Ten samolot pierdoln na siedemdziesitym dziewitym. Biegnij... Pobiega. W holu na szedziesitym czwartym pitrze moda dziennikarka radia CBS nagrywaa rozmow ze stranikiem czytajcym z kartki owiadczenie. Wycigna notes. Okoo 9.40 czasu lokalnego samolot leccy z prdkoci 332 kilometrw na godzin uderzy w siedemdziesite dziewite pitro Empire State Building. Wedug naocznych wiadkw przy uderzeniu dao si odczu drganie caego budynku. Bombowiec typu B - 25 przebi ciany na wysokoci siedemdziesitego dziewitego pitra i uderzy w ssiadujc budowl. Przy uderzeniu w cian powsta otwr o wielkoci pi na sze jardw. Po eksplozji zbiornikw paliwa samolotu wybuch poar, ktry zosta ugaszony po czterdziestu minutach. Wedug ostatnich informacji, wypadek spowodowa mier czternastu osb. Ciko rannych zostao okoo dwudziestu czterech osb. Jak poinformowano, katastrofa nie spowodowaa powanych uszkodze konstrukcji budynku. Wysoko strat jest na razie trudna do oszacowania. Sztab wojsk lotniczych w Pentagonie w specjalnym komunikacie wyraa al z powodu tego, co si wydarzyo. Samolot pilotowa odznaczony medalami i dowiadczony porucznik powietrznych si zbrojnych Stanw Zjednoczonych William F. Smith, Jr. Nieuzbrojony

bombowiec typu B - 25 wystartowa z Bedford w stanie Massachusetts w rejs do Newark w stanie New Jersey. Z Newark samolot mia si uda do bazy w Dakocie Poudniowej. Na pokadzie samolotu oprcz zaogi znajdowao si dwch pasaerw. Z powodu gstej mgy w dniu dzisiejszym nad obszarem Nowego Jorku samolot skierowano na lotnisko La Guardia. Porucznik Smith uzyska jednake warunkowe pozwolenie na ldowanie w Newark. W drodze na lotnisko w Newark nastpia tragiczna kolizja. Dowdztwo si lotniczych Stanw Zjednoczonych czy si z blem rodzin ofiar katastrofy. Czerwony na twarzy i charczcy jak grulik Stanley pojawi si w drzwiach holu szedziesitego czwartego pitra akurat, gdy stranik opdza si od pyta dziennikarzy. Natychmiast podbiega do niego. - Stanley! To jest wicej ni wydarzenie! Ale nie mamy adnych obrazw. Zamknli schody na gr. Zdjcie stranika opublikuje kady. Wymyl co, Stanley! No, wymyl! Chciaabym zobaczy t dziur w cianie. Stanley rozejrza si wok. Wejcie na schody prowadzce na wysze pitra zamykao kilka rzdw szerokich tych tam z duym czarnym napisem Stop!. Obok wejcia sta mody policjant. - Nie mamy szans. Trudno. Sfotografowaa cay hol? Masz dane? - odpar Stanley, ciszajc gos. Nie odpowiedziaa. Podbiega do drzwi toalety, stana przed lustrem, zdja akiet, rozpia guziki koszuli, zdja stanik, schowaa go do torebki, przewiesia aparat przez rami, potargaa wosy. Wrcia do opustoszaego tymczasem holu. Stanley sta przy oknie i pali papierosa. Daa mu znak rk, aby do niej nie podchodzi. Podesza do policjanta. Zastpi jej drog. - Byam tutaj dwa tygodnie temu. W sobot. To przecie pana spotkaam na tarasie, prawda? - zapytaa kokieteryjnie. - Dwa tygodnie temu? Niemoliwe. Miaem wolne - odpar oficjalnym gosem. Ze wszystkich si staraa si nie wybuchn miechem. Mia wolne dwa tygodnie temu. No tak. Mia akurat wolne. Jaki pech. Nie trafia. I na dodatek by niszy od niej. To ju zupeny pech. - A kiedy bdzie mia pan nastpny raz wolne? Moe dzisiaj wieczorem? - zapytaa szeptem, przysuwajc si do niego. - Dzisiaj nie. Dzisiaj wieczorem mamy szkolenie z obsugi broni. Mam wolne we wtorek, a potem w pitek. I oczywicie w niedziel. Ale dopiero po mszy.

W niedziel. Po mszy. Ale si pomyliam, pomylaa ze zoci. - To taka tragedia z tym samolotem. Chciaabym si pomodli. Pjdzie pan ze mn na gr? Policjant rozejrza si uwanie po holu. Stanley sta w oddali odwrcony do nich plecami. Podnis te tamy. Nie wie, czy kiedykolwiek w yciu tak szybko biega po schodach. Siedemdziesitego dziewitego pitra w Empire State Building tak naprawd nie byo. Gdy policjant si modli na kolanach, ona fotografowaa. Ogromna wyrwa w cianie. Niedopita kawa na kawaku biurka. Poplamione krwi zapisane kartki papieru na resztkach podogi. Fragment fotografii z poow twarzy kobiety, zamknity w plastiku stopionej gorcem ramki. Nagle usyszaa za sob krzyk Stanleya. - Zrb to jeszcze raz przy innej przysonie. Zaciemnij... Policjant zerwa si z kolan. - Co pan tu robi? Prosz natychmiast std wyj! Do redakcji wrcili okoo drugiej po poudniu. Natychmiast pobiega do ciemni. Maks przynis wywoane zdjcia o czwartej. Wybrali te przy innej przysonie. Te ciemniejsze. W niedziel rano, w specjalnym wydaniu, na pierwszej stronie gazety The New York Times pojawia si poowa twarzy kobiety ze zdjcia w stopionej ramce. W poniedziaek fotografi przedrukoway wszystkie wiksze gazety w caym kraju. Pod fotografi by podpis: O Anna Marta Bleibtreu, NYT, wszystkie prawa zastrzeone. Dziennikarzy wpuszczono na pitra zniszczone przez uderzenie samolotu dopiero w rod. W rod, jak uj to obrazowo Arthur, to tak jakby poda ludziom na niadanie do kawy jajecznic ze mierdzcych zbukw. W czwartek historia uderzenia bombowca w Empire State Building ponownie wrcia na pierwsze strony gazet z powodu cudu w Empire, jak okrzyknito przypadek Betty Lou Oliver, skromnej operatorki windy, ktra miaa sub podczas kolizji. Betty znajdowaa si akurat na osiemdziesitym pitrze, gdy przez ciany budynku przebi si B - 25. Poparzon Oliver najpierw opatrzono, a potem wepchnito do innej, rzekomo sprawnej windy i wysano na d. Winda nie bya sprawna. Kable windy podczas uderzenia zostay uszkodzone. Betty Lou Oliver spada z kabiny windy tysic stp, czyli okoo trzystu metrw w d. I przeya! Zerwane kable uoyy si w spiral na dnie szybu windowego i jak poduszka zamortyzoway uderzenie. To wanie po wypadku Betty Lou Oliver podjto decyzj o natychmiastowym wyczeniu wszystkich wind. Stanley twierdzi, e by moe to ich dobry Bg kaza wej Betty do windy, zanim oni dotarli do

Empire. Do opisu cudu Betty Lou Oliver, ktrym przez jeden dzie ya Ameryka, w wikszoci gazet ponownie doczono jej fotografi z niedzielnego wydania Timesa.

Nowy Jork, Manhattan, wieczr, 20.55, poniedziaek, 6 sierpnia 1945 roku Bya bardzo godna. Dopiero okoo smej wieczorem wrcili z Princeton. Stanley jakimi wasnymi kanaami dowiedzia si, e w poudnie Einstein, po dugim czasie, wygosi wykad na seminarium dla studentw. Wykad by oficjalnie zamknity dla publicznoci i dziennikarzy, niemniej - jak si okazao - nie cakiem szczelnie zamknity. Dobra znajoma Stanleya z czasu jego studiw w Princeton wpisaa ich nazwiska na list. Mieli by w poudnie przed drzwiami sali wykadowej. Z aparatami. Znajoma Stanleya nie bya pewna, czy Einstein zgodzi si na zdjcia, ale zdarzao si, e chtnie si zgadza. Szczeglnie gdy robiy je kobiety. Najlepiej mode i atrakcyjne. Do Princeton z centrum Manhattanu jest okoo dziewidziesiciu kilometrw. Nawet biorc pod uwag korki przy Lincoln Tunnel, powinni zdy w trzy godziny. Wyruszyli z Brooklynu rano, okoo jedenastej stali przed drzwiami sali wykadowej. Przez dwie godziny nudzia si, nic nie rozumiejc z tego, co Einstein mwi i pisa na tablicy. Dziwia si, jak bardzo wyrany jest niemiecki akcent w jego angielskim. Czasami budzi j, wtrcajc jakie uwagi o piknie fizyki, i porwnywa te swoje caki czy rniczki do zapisu na piciolinii nut koncertu na skrzypce. Wtedy podnosia z zaciekawieniem gow. Ale tylko wtedy. Reszta bya jak potworn nud. Po wykadzie obstpili Einsteina studenci, podczas gdy oni wycofali si na korytarz. Stanley przygotowa sobie na kartce jakie pytania, ona miaa w tym czasie fotografowa. Einstein i jego asystent wyszli z sali wykadowej jako ostatni. Wygldao, e bardzo si piesz. Stanley podbieg do nich. Asystent bez ogrdek zastpi mu drog. - Wybaczy pan, ale profesor Einstein nie ma teraz czasu! - powiedzia stanowczo, prowadzc Einsteina do drzwi. Gdy mijali j, zapytaa po niemiecku: - Czy pan nienawidzi Niemcw? Einstein natychmiast si zatrzyma. Asystent zacz powtarza swoj formuk. - Wybaczy pani, ale profesor Einstein

Einstein wysun si przed asystenta, zbliy si do niej i umiechajc si, odpar po niemiecku: - To zbyt mocno powiedziane, Frulein. Uwaam jedynie, e Niemcy jako nard powinni by ukarani. To Niemcy wybrali Hitlera i to Niemcy pozwolili mu zrealizowa jego plany. Czy Pani jest Niemk? Pozwoli mi pani, e zgadn? Sdzc po pani akcencie, jest pani najprawdopodobniej z Saksonii? - zapyta. - Tak. Jestem z Drezna. Widziaa ktem oka, e Stanley zblia si do nich. Zdja aparat z ramienia. - Z Drezna? Tam jest przepikna synagoga. To znaczy bya. Odwiedziem j kiedy. A co pani robi tutaj, w Princeton? - Prbuj pana sfotografowa. Ale pana asystent mnie przegania - odpowiedziaa szczerze. - Ale nie! Michael, odganiae pani ode mnie? - zapyta Einstein, zwracajc si do asystenta po angielsku. - Ale w adnym wypadku! - wykrzykn oburzony asystent. - Myli pani, e tutaj jest dobre owietlenie? - zapyta Einstein, ponownie przechodzc na niemiecki. - Myl, e nie. - A gdzie byoby dobre? - Tam, przy tym obrazie rektora - odpara. - Stanby pan tam? - Nie. Nie lubi fotografowa si z profesorami, ktrych ju namalowano. Czy przy tej rolinie w rogu holu te jest dobrze? - Znakomicie. Patrzya, jak Einstein podchodzi do donicy z ogromnym rozoystym fikusem, staje przy niej, poprawia krawat i pozuje do zdjcia. Za nic nie chciaa fikusa na fotografiach! Chciaa sylwetk i twarz Einsteina. Wycznie! Pooya si na pododze. Einstein wybuchn miechem. Autentycznym i niepozowanym. - Dla kogo si pani a tak powica? - zapyta rozbawiony, gdy skoczya fotografowa. - Dla New York Timesa, sir... - A, to prosz pozdrowi ode mnie Arthura. Koniecznie - powiedzia, kierujc si ku drzwiom. - Zna pan Arthura? - krzykna zdumiona. - Tak. My, ydzi, wszyscy si tutaj znamy - odpar i znikn za drzwiami holu.

Stanley sta za ni z rkami opuszczonymi wzdu ciaa i nie mg wymwi sowa, gdy zbliya si do niego. Po chwili uspokoi si i zapyta: - Czy wy, Niemcy, wszyscy znacie si osobicie? - Nie. Wszyscy nie. Poza tym to z pewnoci nie jest Niemiec. Po poudniu Stanley zrobi nostalgiczn wycieczk po terenie uniwersytetu w Princeton. Suchaa jego wspomnie. A tutaj to, a tam tamto, a w tym budynku ten, a w tamtym budynku tamten.... Ju dawno nie by w takim nastroju. O smej wieczorem wysadzi j na Times Square i pojecha do domu. Natychmiast zaniosa film do ciemni. A teraz burczao jej w brzuchu z godu i czekaa, a zadzwoni Maks i powie, e materia jest gotowy do odbioru, Aniu. Zadzwoni telefon. To nie by Maks. - Aniu, wcz natychmiast radio! Natychmiast! - usyszaa krzyk Stanleya. - Jak stacj? - Jakkolwiek! Natychmiast! Przekrcia gak radia stojcego na biurku Stanleya. Rozpoznaa gos prezydenta Trumana. ...chciabym ogosi, e w dniu dzisiejszym zrzucono pierwsz bomb atomow na Hiroszim, na baz wojskow. Wygralimy wycig badawczy z Niemcami. Naszym obowizkiem jest zakoczy agoni tej wojny i uratowa ycie tysicy modych Amerykanw. Bdziemy kontynuowa uycie tej broni, aby cakowicie zniszczy si Japonii prowadzcej t wojn... Nie czekaa na koniec przemwienia Trumana, popdzia do maszynowni. Nad teleksami pochylay si gowy ludzi, ktrzy rozpoczli nocny dyur w redakcji. Stana przy teleksie najbliej drzwi. Agencja Associated Press informowaa w zakwalifikowanym jako najbardziej pilny komunikacie: Po opuszczeniu bazy Tinian na Pacyfiku trzy bombowce typu B - 29 z 393. Dywizjonu Bombowego nadleciay po szeciu godzinach lotu nad cel przy dobrej widocznoci na wysokoci32 000stp. Podczas lotu kapitan marynarki Stanw Zjednoczonych William Parsons uzbroi bomb, ktra do tego czasu pozostawaa nieuzbrojona, aby zminimalizowa ryzyko podczas startu. Jego asystent, porucznik Morris Jeppson, usun zabezpieczenia

trzydzieci minut przed osigniciem celu. Zrzut bomby z samolotu Enola Gay pilotowanego przez kapitana lotnictwa armii Stanw Zjednoczonych Paula Warfielda Tibbetsa nastpi o godzinie 8.15 rano (czasu w Hiroszimie). Bomba grawitacyjna zawierajca 130 funtw uranu - 235 eksplodowaa na wysokoci 1900 stp nad miastem. Z powodu silnego wiatru poprzecznego bomba nie trafia w cel, ktrym by most Aioi, i detonowaa nad klinik chirurgiczn Shima. Wybuch odpowiada eksplozji okoo 13 kiloton trotylu. Promie cakowitego zniszczenia ocenia si na 1,1 mili, co odpowiada obszarowi okoo 3,8 mili kwadratowej. Ocenia si, e ponad 90% budynkw w miecie Hiroszima zostao uszkodzonych lub najprawdopodobniej cakowicie zniszczonych. Dotychczas brak potwierdzonych danych o liczbie ofiar w ludziach. Prezydent Harry Truman w swoim dzisiejszym ordziu do narodu nie wykluczy uycia kolejnych bomb atomowych w celu zniszczenia innych celw militarnych w Japonii, ktra jednoznacznie odrzucia warunki kapitulacji, sformuowane przez Stany Zjednoczone, Wielk Brytani i Chiny w Deklaracji poczdamskiej z 26 lipca 1945 roku. Czytaa te dane z przeraeniem. Jedna bomba! Ponad dziewidziesit procent budynkw w miecie! eby zniszczy Drezno, Anglicy i Amerykanie musieli zrzuci kilkadziesit tysicy bomb i nadlatywa nad miasto trzy razy. Dlaczego wic nie zrzucili takiej jednej bomby na Drezno?! Przecie mogli. To byo przecie niecae p roku temu. Jeli jedna niewielka bomba zrwnaa z ziemi centrum wielkiego Drezna, to co by si stao, gdyby takich bomb zrzucono tysice? Jaka liczba potwierdzonych danymi trupw pojawiaby si w nagwkach gazet? Jeli w ogle gazety by wyszy nastpnego ranka. Nie potrafia sobie tego wyobrazi. Nawet jeli Amerykanie nie maj jeszcze tysica takich bomb, to wkrtce bd mieli. To pewne, to tylko kwestia czasu. A jeeli Amerykanie bd mieli takie bomby, to przecie inni take bd chcieli je mie. Aby si nie ba i mie wiadomo, e oni rwnie mog zbombardowa Chicago, Los Angeles, Nowy Jork, Waszyngton. Rosjanie bd mieli takie bomby z pewnoci. Jeli ju nie maj. Poza tym, mylaa, co musz czu ci, ktrzy wymylili, skonstruowali i wreszcie zrzucili takie monstrum na zaludnione miasto. Co oni teraz czuj? Co czuje dzisiaj kapitan Tibbets? Czy dum, czy win? Obok pojawi si Maks Sikorsky. Nie mogc si do niej dodzwoni, znalaz j tutaj. - Maks, czytae to? - zapytaa, oddzierajc kartk z rolki teleksu i podsuwajc mu pod oczy. - Czytaem. Od dzisiaj wiat jest inny - odpar.

Wyszli razem z biura. Miaa ochot na spacer. By ciepy, parny letni wieczr. Nie chciaa wraca do swojego pokoju na Brooklyn. Nie chciaa by teraz sama. Chciaa rozmawia. Sza obok Maksa i opowiadaa mu, jak fotografowaa Einsteina w Princeton dzisiaj po poudniu. Na rogu Madison Avenue i Czterdziestej smej Ulicy poczua nagle zapach wieo upieczonego chleba dochodzcy z rozwietlonej, zatoczonej piekarni. Przypomniaa sobie, e jeszcze przed godzin bya bardzo godna. - Maks - przerwaa opowie - musz teraz co zje. Od rana jestem tylko na kawie i papierosach. Weszli do rodka. Usiedli przy maym stoliku naprzeciwko lady poczonej z przeszklonym regaem. Maks podszed do regau. Przywoa j. - Na co masz ochot, Aniu? - zapyta, wskazujc palcem na pki wypenione ciastami i pieczywem. - Najbardziej na drodwk babci Marty i mleko. Ale oni tutaj tego nie maj. Zaronity mczyzna w biaym fartuchu sta za lad i czeka na zamwienie. - Czy macie drodwki? - zapyta Maks. Mczyzna wyranie nie rozumia, o co mu chodzi. Krzykn w kierunku drzwi prowadzcych na zaplecze piekarni: - Jacqlin, czy mogaby na chwil przyj? Zwracajc si do Maksa, uprzejmie powiedzia: - Prosz zaczeka. Moja siostra lepiej si na tym zna. W drzwiach pojawia si moda kobieta. Gdyby nie kruczoczarne, krtkie wosy, mona by wzi j za Polk, jakie spotyka si na Green - poincie. Maks zapyta o drodwk. - Za chwil przynios pastwu do stolika. Prosz usi. - Ugotuje pani dla mnie mleko? - zapytaa niemiao Anna. - Samo mleko? Czy woli pani kakao? - Samo mleko. Czy to kopot? - Ale nie. A dla pana? - Dla mnie tylko kawa. Czarna. Bez cukru. Wrcili z Maksem do stolika. Rozoyli fotografie Einsteina na blacie i dyskutowali. Po chwili dziewczyna zjawia si z zamwieniem. Staa z tac nieopodal stolika i przysuchiwaa si ich rozmowie, patrzc na fotografie. - Myl, e Stanley wybierze t, na ktrej Einstein si mieje. Jak mylisz, Maks? zapytaa Anna w pewnej chwili.

Dziewczyna drcymi rkami postawia tac na krzele stojcym obok stolika. - Dzikuj pani - powiedziaa Anna z umiechem i popatrzya na ni uwanie. Nie bya pewna, ale wydawao si jej, e dziewczyna pakaa...

Nowy Jork, Manhattan, poudnie, wtorek, 14 sierpnia 1945 roku Po wyjciu ze stacji metra na rogu Czterdziestej Drugiej Ulicy i Times Square usyszaa odgosy bbnw i trbek. Kolumna orkiestry marynarki wojennej przemierzaa plac, witana i pozdrawiana okrzykami wiwatujcych ludzi. Wiadomo o podpisaniu przez japoskiego cesarza Hirohito aktu bezwarunkowej kapitulacji i ostatecznym zakoczeniu drugiej wojny wiatowej poday amerykaskie stacje radiowe ju minionej nocy, Truman potwierdzi j swoim przemwieniem do narodu okoo smej rano. Po zapominanym ju powoli V - E - Day Ameryka wicia kolejn wiktori. Na niektrych plakatach wiszcych w witrynach sklepw i na cianach domw praktyczni Amerykanie zamiast litery E wpisali liter J. Ameryka entuzjastycznie witowaa, zapisujc kolejn dat w swojej historii: 14 sierpnia 1945 roku, Victory - over - Japan - Day, dzie zwycistwa nad Japoni. W specyficzny sposb patriotycznemu uniesieniu poddawaa si od wczesnego rana Astrid Weisteinberger. Nareszcie nasi chopcy wrc do domu! - krzyczaa, stojc przed drzwiami jej pokoju. W jednej rce mimo tak wczesnej pory trzymaa kieliszek z winem, w drugiej amerykask chorgiewk. - Powinna si, dziecko, rozejrze za jednym z nich. onierz to w Ameryce szanowany zawd. Nareszcie mogaby przesta pracowa. Kobieta powinna by w domu i czeka na swojego ma. Wtedy nigdy nie zgubiaby niczego w adnych krzakach... Wiedziaa o kapitulacji Japonii ju od pnocy. Arthur od rody 9 sierpnia, kiedy zrzucono drug bomb atomow, twierdzi, e Hirohito musiaby by skoczonym durniem i upartym osem, eby po Hiroszimie i Nagasaki czeka, a z mapy Japonii zniknie kolejne miasto, na przykad Kioto. Oczekujc wydarze, Arthur zarzdzi specjalne wzmocnione nocne dyury w redakcji. Zmieniali si ze Stanleyem. Wczorajszej nocy bya jej kolej. I to ona czytaa pierwsze teleksy nadchodzce z Tokio. Wojna skoczya si wczoraj w nocy... Wczoraj w maszynowni byy to dla niej jedynie suche fakty odarte z emocji, ale teraz, gdy staa w tumie wiwatujcych, szczliwych ludzi na Times Square, powoli udziela si jej nastrj tego wyjtkowego dnia. Patrzya na taczce na rodku placu pary, na obejmujcych si przechodniw, na spontanicznie podnoszone do gry rce z rozsunitymi palcami

imitujcymi liter V. W pewnym momencie zauwaya modego mczyzn w marynarskim mundurze. Pdzi wzdu ulicy i ciska kad napotkan kobiet. Niewane, czy bya staruszk, czy bya moda, chuda czy gruba. Przed marynarzem bieg inny mczyzna. Z aparatem fotograficznym w doniach. Co chwila oglda si, przystawa i fotografowa. Nagle marynarz zatrzyma si, obj kobiet w biaym fartuchu i zacz j caowa. To byo bardzo naturalne, spontaniczne, pikne, tak bardzo wiernie oddajce nastrj tego dnia. Dwa tygodnie pniej fotografia caujcego pielgniark marynarza na Times Square pojawia si na okadce miesicznika Life. Poczua ukucie zazdroci. Ona przecie take tam bya! I miaa aparat! Ta fotografia bya niezwyka. W najprostszy moliwy sposb obrazowaa rado i nadziej. Wiedziaa, e stanie si symbolem koca wojny. I wkrtce si nim staa. W stopce redakcyjnej odnalaza nazwisko fotografa: Alfred Eisenstaedt. Po dwch dniach Arthur zdoby jego numer telefonu. Zadzwonia. Gdy tylko wymwia swoje nazwisko, zacz mwi do niej po niemiecku. Poprosia, aby spotkali si na Times Square. Nie potrafi jej wytumaczy, dlaczego akurat to zdjcie. Mia wiele innych. Life si upar akurat na to. Jest Niemcem, urodzi si w Tczewie, niedaleko Gdaska, to teraz Polska, w rodzinie ydowskiej. Ale jego miastem by, jest i pozostanie Berlin. Fotografowa dla wikszoci niemieckich gazet przed wojn. Tomasza Manna, Marlen Dietrich, Richarda Straussa. Ale take Hitlera, Mussoliniego i Goebbelsa. W 1935 roku, gdy przeladowania ydw stay si nie do zniesienia, wyemigrowa do Stanw, gdzie przygarnli go w AP. Teraz, po zdjciu na okadce Life'a, chcieliby go przygarn w wielu innych miejscach. Ale on si nie daje. Lubi swoj wolno. Na Times Square zdjcie robi leic, dokadnie tak sam, jak ona trzyma w rkach. Wybra czas nawietlania 1/125 sekundy i przyson 5,6. Zrobi je na bonie Kodak Super Double X. Czyli zupenie normalnie, bez adnych specjalnoci. Widzia jej zdjcie z lipca, Empire. Majstersztyk. Po nazwisku pozna, e jest Niemk. W Drenie by wielokrotnie. Nie musi mu opowiada, jak tam byo. Czasami bardzo tskni za Berlinem. Ale nie miaby odwagi tam pojecha. Byoby mu mio, gdyby czasami mogli si spotka. To zupenie co innego rozmawia o fotografowaniu z kim, kto czuje to tak jak on. I na dodatek po niemiecku...

Nowy Jork, Brooklyn, wieczr, czwartek, 22 listopada 1945 roku

Arthur zadzwoni do niej w rod pnym popoudniem. - Prosz mi wybaczy, e si wtrcam, ale Astrid nie daje mojej Adrienne spokoju. Dzwonia do niej wczoraj i bardzo si na mnie skarya. Pono zmuszam swoich pracownikw do pracy jak niewolnikw. Jutro jest wito Dzikczynienia, ja wiem, e to wito pani nic nie mwi, ale tutaj jest to jak Wigilia u katolikw. Czy pani jest katoliczk? Okay. Niewane. W kadym razie dowiedziaem si od Astrid, e nie moe jej pani pomc piec indyka, poniewa musi pani i do pracy wieczorem. Astrid uwaa, e ja pani wykorzystuj, za mao pac i zmuszam do pracy jak niewolnika przy zbiorze baweny, i jak si pani zestarzeje, to sprzedam pani do New Yorkera na giedzie. Ja wiem, e Astrid jest mocno popierdolona, ale moja Adrienne, troch z przyzwyczajenia, jej wierzy. Jest pani tam? - Jestem - odpara, starajc si nie mia. - Czy mog mie do pani prob? Czy mogaby pani jutro wyjtkowo nie przyj do redakcji? Naprawd bardzo pani prosz. Tylko w ten jeden dzie. Obieca mi to pani? - Obiecuj - odpara i parskna miechem. - Moe to pani teraz powiedzie po niemiecku? - Ich verspreche - wymwia powoli. - Straszny jzyk. Ale c. No to ja bardzo dzikuj. I miego wita Dzikczynienia. Wieczorem staa w kuchni obok Astrid Weisteinberger i wysuchiwaa jej ubolewa, jak to indyki na targu zdroay od ostatniego roku. - We, dziecko, indyka i rozgrzej piecyk. Kupiam ju odpierzone - go. Olej stoi na najniszej pce w szafie - komenderowaa Astrid. - A gdzie jest indyk? - Jak to gdzie. W lodwce, dziecko, w lodwce. Otworzya lodwk. Na rodkowej pce dostrzega sznurkow siatk z zawinitym w gazety pakunkiem. Pooya siatk na stole. - To ogromny indyk! - wykrzykna. - Wikszy ni stru. - Bdziemy mieli dzisiaj wielu goci. Bd wszyscy. Szczerze mwic, moga zaprosi tego lepego yda. Jak on ma na imi? - Nathan, pani Weisteinberger. I wcale nie jest lepy. Ma tylko saby wzrok. Od czytania. Zacza odwija gazety. Umiechna si do siebie, rozpoznajc nagwki z Timesa. Wydobywaa z indyka wntrznoci. Struki krwi i ci kapay na gazet. Przeczytaa niewyrany, pisany dziecicym pismem rzd liter: Lukas Rootenberg. Wyrwaa gazet, indyk spad na podog i potoczy si pod nogi Astrid. Na poplamionej krwi stronie

rozpoznaa rysunki Lukasa! Tylko on tak rysowa soce i tylko on tak rysowa czerenie z oczami i zadartym nosem! Tylko on. Nikt inny. Wypada z noem i gazet w rce z kuchni i pobiega na gr do swojego pokoju. Wybraa numer Stanleya. Numer by zajty. Narzucia paszcz. Zatrzymaa takswk. Stranik w bloku Stanleya patrzy na ni jak na wariatk. - Prosz zadzwoni. Stanley Bredford. Syszy pan?! Prosz natychmiast zadzwoni. Syszaa, jak stranik mwi do suchawki: - Niejaka Anna Bleibtreu, albo jako tak, chce si z panem widzie. Twierdzi, e to pilne. Jest pan pewny, e mam j wpuci na gr? Wbiega do windy. Na sidmym pitrze drzwi do mieszkania otworzya umiechnita kobieta. - Bardzo pani przepraszam. Ja bym nigdy nie miaa... - Aniu, co jest? - usyszaa gos Stanleya zza plecw kobiety. Trzymaa zmoczony krwi kawaek gazety. - Kto zrobi ten materia, Stanley?! - Jaki materia, Aniu? - zapyta, nie rozumiejc. - Ten z Lukasem?! - Jakim Lukasem? - Prosz wej - powiedziaa kobieta. Weszli do rodka. Usiada w fotelu. Czarny kot zacz ociera si ojej nogi. By bardzo podobny do Karafki. - Spokojnie, Aniu. Jaki materia? Spokojnie. - Ten sprzed trzech dni. Times opublikowa wspomnienia ydowskich dzieci z Europy. - No i co? - odpar spokojnie, podajc jej zapalonego papierosa. Do pokoju wesza kobieta. Postawia przed ni kubek z herbat. - Doris, pozwl, e ci przedstawi: Anna Bleibtreu. Opowiadaem ci o niej. - Widziaam ten materia. Jest przeraajcy. Witam pani - przerwaa mu. - Ja kocham tego chopca, Stanley... - Jakiego chopca, Aniu? - Lukasa. Stanley wycign z jej rki poplamiony skrawek gazety i zacz czyta. Po chwili zapyta: - Skd go znasz? - Od zawsze...

Zacza opowiada. O swoim ojcu, o klatce pod podog na Grunaer Strasse 18, o Rootenbergach w Annenkirche, o umiechu Lukasa, gdy opowiadaa mu bajki, o jego rysunkach, o czereniach, ktre dla Lukasa wkadaa do poszczerbionego kubka babcia Marta, i o mierci babci Marty... - Stanley, zadzwo do Arthura. On musi wiedzie, jak ten materia dosta si do gazety! - wykrzykna kobieta w pewnej chwili. Stanley natychmiast wsta. Podszed do telefonu. Kobieta siedziaa blisko niej i drcymi domi gaskaa kota, ktry przycupn na jej kolanach. - Stanley opowiada mi o Karafce. Czasami w nocy, gdy mwi przez sen, wypowiada pani imi. Bardzo lubi pani imi. Gdy urodz mu crk, dam jej na imi Anna. On, odkd pozna pani, jest innym czowiekiem. Stanley rozmawia przez telefon. Syszaa jego podniesiony gos. - Tak, Arthur, to jest, kurwa, wane. Akurat dzisiaj. A moe najbardziej dzisiaj. Bo co? Bo to! Suchaj teraz! Suchaj uwanie... Dwie godziny pniej usyszeli dzwonek u drzwi. Posaniec przynis du, szar, zalakowan kopert. W rodku byy rysunki Lukasa i list od Matilde Achtenstein. Informowaa w nim, e przesyka z rysunkami dotara do redakcji Timesa tydzie temu. Do rysunkw nie doczono adnego listu. Nie byo take adresu nadawcy. Z niewyranej piecztki odbitej na znaczku odczytaa jedynie, e list zosta nadany z New Jersey. Wiadomo, e Lukas yje i moe jest bardzo blisko, nie dawaa jej spokoju przez kilka nastpnych dni. Najpierw przejrzaa wszystkie ksiki telefoniczne wydawane w stanie New Jersey. Nazwisko Rootenberg to popularne nazwisko ydowskie, wic zestawia list okoo tysica numerw. Obdzwonia wszystkie. Bezskutecznie. Nastpnie Stanley dotar do swoich kontaktw w kompaniach telefonicznych obsugujcych stan New Jersey i zdoby swoimi ciekami rwnie telefony tych Rootenbergw, ktrzy mieli zastrzeone numery. Do nich take zadzwonia. Stanley uwaa, e jest mao prawdopodobne, aby ci Rootenbergowie mieli w ogle telefon. Jeli w poowie lutego byli jeszcze w bombardowanym Drenie, to jest prawie niemoliwe, aby siedem miesicy pniej mieli telefon w stanie New Jersey w Stanach Zjednoczonych! Musieli najpierw wydosta si z Drezna, potem z Niemiec, najpewniej do Szwecji, przeby w jaki sposb Atlantyk, przej ca drobiazgow procedur ?migracyjn i osiedli si tutaj. Wprawdzie spoeczno ydowska jest bardzo sprawna i solidarna, jednake mimo wszystko mino zbyt mao czasu. Na kocu powiedzia co, w co nie chciaa uwierzy: - Aniu, moe tylko te rysunki dotary do Stanw. Na przykad kto je do kogo

przysa poczt. A odbiorca listu, poruszony tym, co zobaczy, przekaza je dalej do Timesa. - Stanley, nie mw wicej, przesta! - wykrzykna. - Ja czuj, e on tutaj jest. Gdzie bardzo blisko... Szukaa dalej. Skontaktowaa si ze wszystkimi uczelniami w New Jersey i w ssiednim stanie Nowy Jork. Przypomniaa sobie, e Jacob Rootenberg by profesorem na uniwersytecie w Drenie. Jeli dotar tutaj, moe wykada take na jakiej uczelni. Pamita swoje podniecenie, gdy sekretarka w rektoracie Queens College w nowojorskim Queens odpara: - Tak. Od niedawna pracuje dla nas profesor Jacob Rootenberg. Na wydziale prawa. Pozyskalimy go z... - Z Drezna?! - wykrzykna. - Skd? Czy to miasto jest w Kanadzie? Niedaleko Toronto? - Nie. To miasto jest w Europie. W Niemczech... - powiedziaa, starajc si ukry wzbierajce w niej zniecierpliwienie. Pomylaa, e szkoda nerww, e powinna si wreszcie przyzwyczai. Amerykanie jako spoeczestwo byli na og niedouczonymi ignorantami z przeraajcymi i enujcymi brakami w najbardziej podstawowym wyksztaceniu. Najgorszy tpak po najzwyklejszej niemieckiej wiejskiej Hauptschule, nie mwic o gimnazjum, wiedzia wicej ni przecitny maturzysta po amerykaskiej high school. Nie moga sobie wyobrazi, e jakakolwiek sekretarka uniwersytetu w Niemczech nie wiedziaaby, gdzie znajduje si na przykad tak due miasto jak Filadelfia. - Ach tak - odpara spokojnie niezraona sekretarka - to znaczy, e szuka pani innego Rootenberga. Nasz przyby z Toronto. Zaraz po doktoracie. Ma dwadziecia osiem lat... Arthur od czasu historii z rysunkami Lukasa zmieni si w stosunku do niej. Z rubasznego, czasami nieprzyzwoicie bezporedniego promotora sta si troskliwym, delikatnym opiekunem. Nieomal ojcem. Czasami wpada bez zapowiedzi do ich biura i od progu pyta: - I jak si maj dzisiaj moje dzieci? Jednoczenie skrupulatnie ukrywa przed wszystkimi w redakcji t blisko. Nie chcia, aby ktokolwiek odkry t specjaln wi, jaka powstaa midzy nimi. W obecnoci innych bya zawsze Miss Bleibtreu, gdy zostawali sami, potrafi do niej w rozczuleniu powiedzie moja Anusia. Ona z kolei, czujc t blisko, staraa si za wszelk cen go nie zawie. Jej pozycja jako fotografa Timesa, przyjmowana na pocztku przez wielu jako egzotyczny kaprys napalonego Stanleya, ktry wpyn na Arthura, powoli si umacniaa.

Przeomowy okaza si incydent w Empire State Building z lipca. Powoli zauwaono, e to nie kaprys Stanleya i e ta siksowata Niemka po prostu ma nie tylko szczcie, ale i talent. Stanley z kolei - odkd pozna Doris - sprawia wraenie uwolnionego z jakiej wielkiej, cicej mu tajemnicy. Tak jakby Doris, o ktrej nigdy nie opowiada jako o swojej kobiecie, moga zmieni jej stosunek do ich relacji i do niego samego. Sdzia, e byo w tym take sporo jej wasnej winy. Zupeny brak wstydu wobec Stanleya - potrafia na przykad przy nim w biurze si przebiera - denie do dotyku, ktrego potrzebowaa, bez adnego seksualnego podtekstu, majce zupenie niewinn wymow wyznania typu kocham ci, pamitaj, e ci kocham. To wszystko mogo powodowa, e Stanley obawia si jej rozalenia, zazdroci, a moe nawet oddalenia, gdyby si dowiedziaa, e jest z inn kobiet. Doris po krtkim czasie staa si jej przyjacik. Tak prawdziw. Najprawdziwsz. Wisiay godzinami na telefonie, chodziy razem do sklepw i na spacery, plotkoway, czytay te same ksiki, wymieniay si ubraniami. Po krtkim czasie wiedziay o sobie wszystko, cznie z tym, e Nathan jest fajny, ale zupenie jej nie krci jako samiec, a take o tym, e obie staj si wrednymi sukami, gdy maj swoje dni. To wanie Doris, po butelce wina, jako jedynej, Anna odwaya si opowiedzie o skrzypku z grobowca w Drenie. Doris staa si t osob, do ktrej zwracaa si w chwilach najwikszej radoci i najwikszego smutku lub tsknoty. Byy rzeczy w jej yciu, o ktrych wiedziaa jedynie Doris, a nie wiedzia Stanley. Byy te takie, o ktrych Stanley dowiadywa si od Doris, ale dopiero jako drugi, bo Anna ju o tym wiedziaa. Jak na przykad o tym, e Doris jest w ciy...

Sunbury, Pensylwania, wieczr, poniedziaek, 24 grudnia 1945 roku Z garau w piwnicy pod blokiem Stanleya na Park Avenue wyruszyli okoo poudnia. Stanley chcia by w Sunbury koniecznie przed pierwsz gwiazdk na niebie. Doris nie rozumiaa, o co mu chodzi. Gdy minli Newark i wjechali na autostrad, ruch zmala. Stanley wrci do swojej pierwszej gwiazdki na niebie. - Moja babcia, mama mojej mamy, urodzia si w Polsce. Przybya do Ameryki z Irlandii. W Polsce Wigilia zaczyna si, gdy pierwsza gwiazda pojawia si na niebie powiedzia, zwracajc si do Doris. - Ale dlaczego? - Na pamitk gwiazdy betlejemskiej, ktr ujrzeli na niebie mdrcy.

- Jacy mdrcy, Stanley? Jaka gwiazda betlejemska? Anna umiechna si do siebie. Oni w Drenie take zasiadali do wigilijnego stou dopiero od pierwszej gwiazdy. A gdy niebo byo zachmurzone, pojawienie si pierwszej gwiazdy ustalaa babcia Marta. A ona zawsze uwaaa, e ta gwiazda pojawia si na niebie zbyt pno. Nie do, e przez cay dzie musiaa poci, to na dodatek nie moga doczeka si prezentw pod choink. - Doris, to tylko taki polski zabobon. - A ty skd to wiesz? - wykrzykna Doris. - Moja babcia bya Polk. To znaczy, tak w poowie. Ju dawno nie czua si taka szczliwa. Spokojna, wyciszona, bezpieczna. Gadzia delikatnie doni brzuch siedzcej obok niej Doris, podczas gdy Stanley opowiada o swoich Wigiliach z dziecistwa w Sunbury. - I koniecznie musz by ledzie i pierogi z kapust - mwi. - I taka czerwona zupa - dodaa. - Bardzo smaczna... Stacja benzynowa na drodze wjazdowej do Sunbury bya zasypana niegiem. Na drewnianej awce przed domem siedziaa para opatulonych paszczami ludzi. Gdy skrcili z drogi na wjazd do stacji, kobieta zerwaa si z awki i z podniesionymi do gry rkami ruszya w ich kierunku. Stanley natychmiast zatrzyma samochd. Widziaa, jak dr mu rce. Wychylia si z tylnego siedzenia i szepna mu do ucha: - Zostaw tu nas. Biegnij do niej... Do stou w kuchni usiedli, gdy zrobio si ciemno. Stanley siedzia z ojcem na kanapie w salonie. One pomagay nakrywa st. Mieszkanie pachniao zapachem czerwonej zupy i makowcem. Lniany obrus przykrywa siano wystajce na rogach. Wok stou stao siedem krzese. W pewnym momencie Doris wyszeptaa jej do ucha: - Ta gwiazda zdyaby ju dawno zgasn. Boe, jak tu piknie pachnie. Jestem taka godna. Mylisz, e na kogo czekamy? Przy stole stoi siedem krzese. Ona doskonale wiedziaa, na kogo czekaj. - To taki kolejny zwyczaj Polakw. Przy stole powinno by jedno krzeso i jedno nakrycie wicej. Dla przypadkowego przechodnia z ulicy. Nikt nie powinien by tego wieczoru sam. - To pikny obyczaj - zauwaya poruszona Doris - ale tutaj s dwa krzesa i dwa nakrycia. Zebraa si na odwag i zapytaa wprost matki Stanleya: - Czy Andrew take zje z nami kolacj?

- Tak. Ale na pewno zatrzymao go co po drodze. On jest ostatnio taki zapracowany. Zanim zasiedli do stou, ojciec Stanleya zacz si modli. Po modlitwie sign rk do wiklinowego koszyka. Poama prostoktny, biay, bardzo cienki kawaek ciasta i rozda wszystkim. Znaa to. Opatek. Babcia Marta, amic opatek, zawsze przy tym klczaa. Niewiadoma tego, co ma nastpi, zgodniaa Doris zacza chrupa opatek. Stanley podszed do niej, obj j i zacz skada jej yczenia. Po chwili do Doris podesza z opatkiem w rku matka Stanleya. Doris zacza gono paka. Nie pamita, o ktrej od stou zerwaa si matka Stanleya, ale musiao by dobrze po dziesitej. Opowiadaa akurat Doris, e na stole w Wigili w polskim domu powinno by dwanacie da. Tyle, ilu byo apostow. W czasach klski nieurodzaju lub wojny do da zaliczao si take wod i sl. Gdy Doris zapytaa, co to jest aposto, daa sobie spokj z tumaczeniem. Po krtkim zamieszaniu na pustym krzele obok niej zasiad Andrew Bredford. Przez chwil patrzya na niego. Zaraz potem wstaa. Wzia torebk i posza do toalety. Stojc przed lustrem, naoya wie szmink na wargi. Poprawia wosy, spryskaa ramiona i nadgarstki perfumami. Westchna. Czua podniecenie. Takie inne i tak intymne, e nawet nie opowiedziaa o nim Doris. Takie samo jak wtedy, gdy zadzwoni do niej z przeprosinami. Wtedy gdy czytaa Wrighta i gdy upucia suchawk po tym, jak faszywie, aby go ukara, udawaa, e pragnie, by to Stanley j przytuli. Dokadnie takie samo, jak w chwili gdy opada plecami na ko, rozsuna szeroko uda, zmoczya lin palce i wepchna je w siebie... Gdy wrcia z toalety, wszyscy stali pod choink. - Czekamy na ciebie, Aniu! - wykrzykn Stanley. - Czas na prezenty. Dla wszystkich przygotowaa jakie drobiazgi. Stanley dosta album z reprodukcjami obrazw i grafik Durera, Doris rozpakowaa pyt z koncertami skrzypcowymi Paganiniego, a rodzice Stanleya przygotowany przez ni kalendarz na nowy 1946 rok. Nad rzdami dat wkleia fotografie Stanleya. Dwie byy z Kolonii, reszta z Nowego Jorku. Andrew Bredford take co dosta. Nie rozmawiaa o tym ze Stanleyem, ale przypuszczaa, e Andrew mgby si tutaj pojawi. Do koperty z piecztk i ze znakami wodnymi Uniwersytetu Princeton wsuna fotografi Einsteina. T, ktrej nie oddaa Timesowi. T, na ktrej Einstein umiecha si do niej z wysunitym jzykiem. Podpisaa j: Anna Marta Bleibtreu, dla dr. Andrew Bredforda, nie wszystkie prawa zastrzeone. Unikaa go podczas tego wieczoru. Staraa si by daleko. Ani razu sam na sam z nim. Dlatego nie odstpowaa na krok Doris i Stanleya. Pnym wieczorem staa w kuchni i zmywaa naczynia. Rodzice Stanleya poszli spa do sypialni na grze. W mieszkaniu

rozbrzmiewaa muzyka Rachmaninowa. Doris tulia si do Stanleya na kanapie w salonie. - Przyjechaem tutaj dla pani - usyszaa jego gos za plecami. By tak blisko, e czua jego kolana na swoich poladkach. Opukaa do koca talerz, ktry trzymaa w doni. Po chwili upucia go do miski z naczyniami do wytarcia. Talerz, upadajc, rozbi si z hukiem. Doris wychylia si z kanapy i krzykna: - To na szczcie! Odwrcia si twarz do niego. Sta tak blisko, e dotykaa jego marynarki swoimi piersiami. Podniosa gow i powiedziaa: - To ciekawe. Ja mylaam, e przyjecha pan tutaj dla swojej matki. Bo dla ojca z pewnoci nie. To zdyam zauway. Pana matka siedziaa na awce przed domem i wpatrywaa si w kady samochd, ktry przejeda obok. Bya uszczliwiona, gdy przyjecha Stanley. Ale prawdziw rado sprawioby jej, gdyby to pan jako pierwszy podjecha pod dom. Ale pan nie podjecha. Pan si tutaj pojawi cae wieki po opatku. Chocia pan doskonale wie, jak wany jest dla pana matki opatek. I na dodatek pana tutaj przywieli. Spni si pan. Cholernie si pan spni. I nawet nie raczy si pan usprawiedliwi. Wkroczy pan tutaj jak kto, przed kim powinno si rozstpi Morze Czerwone. To ta sama Biblia, fakt, ale zupenie inny rozdzia. I nie to wito, panie doktorze Bredford. A teraz moe pan spokojnie wyj. Pana biedny kierowca czekajcy w aucie z pewnoci si ucieszy. Nie potrafi poj, jak pan mg go tam zostawi! W taki wieczr! Samego. Nie mog... Odwrcia si, signa po nastpny talerz i upucia go do zlewu. Wysuna gow i wykrzykna w kierunku Doris: - Tym razem to te nie byo na szczcie! Odsuna go. Podesza do choinki. Signa po kopert z fotografi Einsteina. Podara j i rozrzucajc strzpy papieru po drodze, ruszya w kierunku drzwi prowadzcych na gr.

Nowy Jork, Brooklyn, wieczr, czwartek, 14 lutego 1946 roku Wycigna rce w jego kierunku. Umiechna si. Dwoje okrgych, czarnych jak wgle oczu wpatrywao si w ni uwanie. - Opowiem ci, Lukas. Opowiem. Zanim umrzemy. - Moe by ta sama, co wczoraj...

Zacza delikatnie gadzi potargane wosy na gowie chopca. - Ju nigdy nie przewrc si na ulicy. Obiecuj. - Markus przynis ci wody. I papierosa... Podniosa si. Markus wycign rk z kubkiem w jej kierunku. Nagle usyszaa wybuch. Spojrzaa w gr. Betonowy strop spada na siedzcych przed ni chopcw. Poderwaa si, wycigajc przed siebie rce... Obudzia si, ciskajc z caych si poduszk. To tylko sen, Aniu - szeptaa ciocia Annelise. Wstaa. Przemya twarz w azience. Usiada na parapecie okna, zapalia papierosa. Platany w parku po drugiej stronie ulicy modliy si kikutami gazi. Park pokryty by wieym niegiem. Przed rokiem, gdy po drugim nalocie stay z matk na placu przed Annenkirche i paliy papierosy, take spad wiey nieg. Trudno jej byo uwierzy, e to byo tak dawno. W niej trwao cay czas. Jak gdyby tego roku nie byo. Przybywao do niej przebyskami wspomnie lub snami takimi jak ten, z ktrego, mokra od potu, wanie si obudzia. Ale take atakami nieokrelonego lku, ktry dopada j, gdy syszaa paczce dzieci, odgos przelatujcych nad miastem samolotw, syreny ambulansw, policji lub stray poarnej. Nie uciekaa ju wprawdzie do wyimaginowanych schronw, ale cigle szczelnie zamykaa okno w swoim pokoju, aby nie da si obudzi ich haasem i nie szuka w panice obok siebie Lukasa. Dzisiaj chciaa by sama. Dzisiaj chciaa wrci do Drezna i opowiada sobie to, czego i tak nikt inny by nie zrozumia. Ani Doris, ani nawet Stanley, ktry otar si o obrazy z tamtych dni. Dzisiaj chciaa by sama ze swoim smutkiem i aob. Okoo dziewitej zadzwonia do Lizy. - Aniu, czy co si stao? Jeste chora? - dopytywaa si troskliwie Liza, gdy poinformowaa j, e zostaje w domu. - Nie, Lizo. Nie jestem. Nie martw si. Chc po prostu zosta dzisiaj w domu i przeczeka ten dzie. Przekaesz to, prosz, Stanleyowi? - Dlaczego akurat dzisiaj? Kto ci skrzywdzi? Jaki mczyzna? - Kiedy ci to wyjani, Lizo... Okoo dziesitej aowaa swojej decyzji. Nie moga skupi si nad ksik, denerwowaa j muzyka z ulubionych pyt, tya, oberajc si sodyczami, i palia dwa razy wicej ni zwykle. Na dodatek Ameryka zwariowaa na punkcie jakiego idiotycznego wita, o ktrym nawet oni, w powanym Timesie, rozpisywali si przez ostatnie dni. W radiu, w

kadej stacji, od samego rana jaki John z Jersey City wyznawa mio jakiej Mary Queens albo jaka Cynthia z Coney Island, na ywo, na antenie, drcym ze wzruszenia gosem zapewniaa o swoim uwielbieniu dla jakiego Roberta z Bronksu. Amerykanie, powoujc si na witego Walentego, wyznawali sobie publicznie i gremialnie mio. Dzisiaj, przy jej nastroju, infantylno tych wyzna nie tylko j mieszya, ale take drania. W poudnie wysza z domu i w sklepie na Flatbush Avenue kupia dwie puszki farby, fartuch i komplet pdzli. Pomylaa, e wyremontuje swj pokj. Wprawdzie Astrid twierdzia, e remont by dopiero co, ale to nic nie znaczyo. Dla Astrid jej ostatni m zmar take dopiero co, chocia to byo pitnacie lat temu. Po godzinie na gr przysza Astrid zwabiona zapachem farby. - Dziecko, co ty wyrabiasz?! Pomaraczowe ciany?! - wykrzykna, widzc j z pdzlem w rku. - Zrobi si cieplej i przytulniej, pani Weisteinberger - odpara. Astrid przez chwil wpatrywaa si w zamalowane powierzchnie. - A wiesz, e ty masz nawet racj. I na dodatek doskonale pasuje do firanek. Ale sufitu nie pomalujesz mi na czarno, prawda? - Nie. Bdzie biay... - To doskonale. W piwnicy mam drabin. Moesz spa z tego krzesa, dziecino... Wieczorem usyszaa pukanie do drzwi. W progu stali Doris i Stanley. Odwitnie ubrani, Stanley z bukietem r, Doris z bombonierk. - Dlaczego nie odbierasz telefonw? - zapyta Stanley z wyrzutem. - Liza chciaa ci tutaj nasa karetk pogotowia, stra poarn i FBI. A tak w ogle to wpadlimy, eby ci powiedzie, e jeste nasz walentynk. Moj i Doris - doda z umiechem. Zerkna na telefon. Przewrcony i przysypany ksikami lea na pododze bez suchawki. - Przepraszam. Malowaam i nie pomylaam, e mgby dzwoni. Powinnam si domyli. Jestecie kochani - odpara, obejmujc i ciskajc Doris. - Pomaraczowe ciany, hmm. Astrid ci za to nie wyrzuci na ulic? - zapyta Stanley. - Nie. Pod warunkiem, e sufitu nie pomaluj na czarno. Pomalujesz mi go na biao? Usiady z Doris na parapecie, piy herbat, a Stanley, ktry zupenie nie mia na to ochoty, malowa sufit. - Wiesz, e pomaraczowy to dobry kolor na ciany do pokoju dziecicego. Namwi Stanleya - powiedziaa Doris, uja jej do i przyoya do swojego brzucha. - Czujesz j? Czujesz, jak si rusza?

- Mylisz, e to jest dziewczynka? - wyszeptaa. - Jestem pewna, Aniu, absolutnie pewna. Stanley poprosi Ann, aby pomoga mu przesun rega. Z pki na podog przykryt gazetami upada koperta. Stanley schyli si, aby j podnie. W jednej chwili spowania. Spojrza jej w oczy i zapyta z nut niedowierzania w gosie: - Dostajesz listy od Andrew?! Zaczerwienia si i odwrcia gow w kierunku Doris. - Doris, chcesz jeszcze herbaty? - Doris, powiedz teraz, e chcesz herbaty. Powiedz, e chcesz - powtrzy Stanley. - Tak, Doris. Powiedz, e chcesz... Doris patrzya na nich zdumiona. - Co wy z t herbat? Pewnie, e chc. Z cukrem. Anna wysza popiesznie do kuchni. Tak. To prawda. Andrew Bredford pisa do niej listy... Pierwsz kopert otworzya jeszcze przed Nowym Rokiem. To t wanie kopert podnis Stanley z podogi. Z pierwszym listem od Andrew. Zna go na pami. Sunbury, 28 grudnia 1945 Droga Pani, rzucia mn Pani jak tym talerzem. I roztrzaskaa. I to byo jednak na szczcie. Gdy wracaem z moim kierowc na lotnisko w Newark, zapytaem go, co jest dla niego najwaniejsze w yciu. Pewnie pomyla, e jestem bardzo pijany. Ja nigdy z nim nie rozmawiaem podczas drogi. I nagle zapytaem o tak rzecz. Odpowiedzia mi, e najwaniejsza jest dla niego crka Agnes i ona Agnes. Jego dwie Agnes. Tak jakby jednej byo mu za mao. I wtedy go zapytaem, dlaczego wozi mnie w Wigili na jakie zadupie, zamiast by ze swoimi Agnes. Odpowiedzia mi wtedy, e to jest jego praca, e Agnes dua to rozumie, a Agnes maa kiedy zrozumie. One wiedz, e s dla mnie najwaniejsze, czsto mwi im o tym - doda, i wtedy zdaem sobie spraw, e gdybym mwi komu, e to jest moja praca, ale e pomimo to ten kto jest dla mnie najwaniejszy, nie roztrzaskaaby Pani talerza mojej matki. Ale ja nie mwi. A przecie mgbym, niezalenie od tego, co robi i jak mao wolno mi o tym, co robi, mwi, i siedzc w tym samochodzie w drodze do Newark,

uzmysowiem sobie, e w moim yciu najwaniejszy byem tylko ja sam. Pani jako pierwsza odwaya si to powiedzie. Nie wprost, ale tak, e mnie to rozwalio. Wie Pani, e ja w tym samochodzie pakaem pierwszy raz, odkd ojciec, karzc mnie - nawet nie pamitam, za co odebra mi pik i nie pozwoli wrzuca jej do wiadra na podwrku. Dzisiaj przyjechaem do Sunbury. Do mojej matki i ojca. Dzisiaj si nie spniem. Nie mona si spni, gdy nikt nie czeka... Andrew Bredford PS Teraz jestem w swoim pokoju na grze. I pisz do Pani. Za chwil poo si do ka. Cztery dni temu Pani w nim spaa... Nastpny list, nadany z Chicago, czeka na ni wieczorem drugiego stycznia. Dwa dni pniej kolejny. Potem to ona zacza czeka na jego listy. Zdarzay si dni, e wczeniej wracaa z redakcji na Brooklyn, aby sprawdzi, czy koperta od niego ley na maym kredensie w przedpokoju. - Czy ten Bredford, ktry przygania do nas prawie codziennie listonosza, to jaka rodzina tego twojego wyszczekanego redaktorka? - zapytaa kiedy Astrid. - Tak, to jego brat - odpara. Wiedziaa, e Astrid bardzo dokadnie oglda wszystkie koperty trafiajce pod jej dach. Szczeglnie te, ktre nie s adresowane do niej. - Mam nadziej, e modszy brat, dziecko? - Tak, modszy, pani Weisteinberger... - To dobrze, dziecino, to dobrze. A przystojniejszy chocia? Pamita, e nie odpowiedziaa, zmieniajc szybko temat. Nie pamita, od ktrego listu przestaa porwnywa Stanleya do Andrew. Byli po prostu inni. Podobnie si umiechali, podobnie wyraali zdziwienie, podobnie trzymali rce w kieszeniach i mieli podobnie niebieskie oczy. Ale na tym ich podobiestwa si koczyy. Zreszt spdzia z Andrew zbyt mao czasu, aby wyowi inne. Na pocztku sdzia, e najwiksze rnice pomidzy nimi s w ich charakterach, osobowoci czy wraliwoci wyraajcej si sposobem odnoszenia si do innych ludzi. Pewno siebie, zarozumialstwo, pyszakowato czy wrcz arogancja Andrew kontrastoway ze skromnoci i chwilami nawet z niemiaoci Stanleya. To, co najbardziej uderzao, przynajmniej j, w zachowaniu Andrew, to zupene skupienie si na sobie. Miaa wraenie, e ten czowiek jest nieustannie zajty mylami o sobie, a gdy ju z jakiego powodu obdarza kogo swoj uwag, to tylko wyranie o to poproszony. Z

absolutnej koniecznoci. Tak jak, na przykad, j wtedy w windzie. Wkrtce okazao si, e - przynajmniej w duej czci - si mylia. Z listw, ktre pisa, wyania si zupenie inny czowiek. A w zasadzie dwoje ludzi w jednym ciele. Z jednej strony niedostpny, pewny siebie, grujcy - nie tylko przez swj wzrost - nad innymi indywidualista przekonany o wasnej wyjtkowoci, mdroci i wiedzy, a z drugiej wraliwy, chwilami bardzo czuy, melancholijny, refleksyjny, krytyczny wobec siebie czciej ni wobec innych romantyk, suchajcy namitnie Vivaldiego, uczcy si w tajemnicy na pami wierszy Poego, kupujcy kwiaty do wazonu na swoim biurku, aby mc je nie tylko widzie, wcha, ale take czasami dotyka. Jego listy byy opowieci o dwoistoci ludzkiej natury. Opisywa w nich swoje dwa wiaty. W jednym by lodowato zimnym, skrupulatnym, skupionym, dcym za wszelk cen do swojego celu naukowcem, w drugim - ciepym, troch zagubionym, chaotycznym, roztrzepanym, czsto rozmarzonym, tsknicym za wzruszeniami - nie wiedziaa, czy to nie przesada, aby go tak nazwa - poet. W obu wiatach, w kadym na swj sposb, zdumiewa j. Ale tylko w tym drugim, poetyckim, zblia do siebie. Z kadym listem bardziej. Nie moga poj, e on a tak szczelnie potrafi te dwa wiaty od siebie oddzieli. Jej ojciec take przecie by naukowcem. Wiedziaa wic, co to s projekty, terminy, uczelniane zawici czy skomplikowane zalenoci od innych. Ale jej ojciec rano, w swoim gabinecie - bya tego pewna - by takim samym czowiekiem jak wieczorem w domu. Oddzielnym tematem w jego listach bya ona. Nie wie, jak to zrobi, ale niepostrzeenie coraz czciej i coraz wicej opowiadaa mu o sobie. Nie, nigdy nie pyta o nic wprost. Wyczu, e nie jest jeszcze gotowa do adnych opowieci o wojnie. Co innego opowiedzie to Maksowi Sikorsky'emu siedzcemu obok, a co innego w samotnoci przela na papier. Uwaaa, e nie zdoa opisa swoich przey tak, by dotary do jego wiadomoci, choby nawet potrafi czyta midzy wierszami. To tak jak ksika le przeoona z innego jzyka. Wiedziaa, o czym mwi. Najwiksze lki jej ojca zawsze sprowadzay si do tego, aby nie utraci czego w tumaczeniu. Dlatego, jeli tylko byo to moliwe, unikaa opisywania swojego wojennego ycia w Drenie lub Kolonii. Zreszt w ich rozmowach o wojnie i tak staa po zej stronie. Bya Niemk. Andrew nie ukrywa swojej pogardy do Hitlera i nazizmu. Czsto wyczuwaa w tym pogard do Niemcw jako narodu. Nie potrafi i nie chcia zrozumie tego cichego, gremialnego przyzwolenia, bez ktrego nie byoby Belsen, nie byoby doktora Heima, nie byoby Auschwitz. Bardzo si stara nie odnosi tego do niej. Ona przecie bya dzieckiem, gdy wydarzy si pogrom krysztaowej nocy, pisa. Nawet jeli jej nie obwinia, to

midzy wierszami tkwio pytanie o to, co robili, albo raczej czego nie robili, jej rodzice, dziadkowie, rodzina. Mia prawo o to pyta. I uwaaa, e adna odpowied nie usprawiedliwi ani jej, ani rodzicw, ani dziadkw. Dlatego nie pisaa mu o bezsilnoci jej ojca, o drugim Bogu jej babci, o Lukasie pod podog mieszkania. Nie pamita dokadnie, od kiedy wkrada si do ich listw erotyka. To chyba ona go sprowokowaa. Napisaa mu kiedy, e mylaa o nim pod prysznicem. Ot, tak. Bez adnego erotycznego podtekstu. Wstaa rano, wesza pod prysznic i mylaa o tym, jakie kwiaty kupuje do swojego wazonu na biurku. A zaraz potem, jak je dotyka palcami. Hm, moe to jest erotyczne. Tamtego ranka naprawd mylaa tylko o kwiatach. Nie rozsuna ud i nie dotkna siebie. Nie robia tego nigdy rano, w popiechu. Potrzebowaa tego wieczorem, czasami w nocy. Przez dugi czas zawsze syszaa przy tym skrzypce. Po ktrym z jego listw skrzypce ucichy. By tylko jego gos i dotyk jego wielkich doni. Nie potrafia tego nazwa. Nie chciaa tego nazywa. Andrew Bredford pisa po prostu do niej listy. A ona wysiadaa wieczorem z metra na stacji przy Church Avenue na Brooklynie i pdzia zdyszana do domu. Na biurku w przedpokoju leaa koperta, wpychaa j do torebki, wbiegaa po schodach do gry, zrzucaa paszcz, siadaa na skraju ka i czytaa. Najpierw popiesznie, potem przy papierosie uwanie i powoli. Niekiedy wieczorem, te w zalenoci od tego, jakiej muzyki suchaa i ile wina wypia, czytaa trzeci raz. Byy te takie wieczory, e braa list do azienki, rozbieraa si, czytaa, stojc nago, czwarty raz, opuszczaa kartki na podog, wchodzia pod prysznic i szeptaa jego imi... Wrcia z kuchni z tac. Stanley sta na drabinie i malowa sufit. Podesza do Doris siedzcej na parapecie. - Cigle nie pamitam, ile yeczek cukru, Doris... Doris przycigna j do siebie. - Czego chce od ciebie Andrew? Ty chyba nie znasz si na fizyce, prawda? wyszeptaa jej do ucha. - Ju troch si znam. Ale tylko na atomowej. Czego chce Andrew? Nie jestem pewna. Czego chcia Stanley od ciebie, gdy go poznaa? - Chcia mnie zern... - A ty?

- Ja chciaam tego samego... Wybuchna miechem. Przytulia Doris i pogaskaa j po plecach. - Spotkam si z nim za trzy dni. W niedziel. Zapytam, czego tak naprawd chce ode mnie. - A czego ty by chciaa? - zapytaa Doris. - Tego samego...

Nowy Jork, Manhattan, pne popoudnie, niedziela, 17 lutego 1946 roku Wszystko miao by tego dnia specjalne. Wstaa wczenie rano. Nie suchaa radia. Dzisiaj nie interesowa jej wiat. Pia kaw, nakadajc czerwony lakier na paznokcie. Potem stana przed szaf. Wybraa t sukienk. T najwaniejsz. Potem zadzwoni telefon. Nie odebraa. Nawet gdyby to dzwoni Andrew, nie chciaa go sysze. Mgby jej powiedzie, e nie moe dzisiaj przyjecha do Nowego Jorku. Tego za nic w wiecie nie chciaa usysze. Za bardzo czekaa na ten dzie. Ale to nie mg dzwoni Andrew. Bya pewna. Potem wybiega z domu. Pojechaa metrem na Greenpoint. Tylko pani Zosia potrafia przemieni jej wosy we fryzur. Lubia by u pani Zosi. Lubia, jak pani Zosia mwia do niej po polsku kochanie. Babcia Marta te tak do niej mwia. Gdy wychodzia stamtd, bardzo si staraa, by powiedzie dzikuje pani Zosia. Z Greenpointu przejechaa na Manhattan. Andrew mia przylecie z Chicago do Nowego Jorku okoo szesnastej. Uwzgldniajc korki po drodze z lotniska, nie dotrze na Manhattan przed siedemnast. Miaa duo czasu. W redakcji byo bardzo spokojnie. Tylko dyurujcy redaktorzy i kilka dziewczyn w maszynowni. Usiada za biurkiem i zacza przeglda plan na nadchodzcy tydzie. Nie moga si skupi. Czua podniecenie. Podesza do szafy. W dolnej szufladzie biurka Stanleya znalaza butelk z whisky. Zadzwoni telefon. - Bleibtreu, New York Times, czym mog suy? - Jeste tam, dziecko? Tak mylaem - usyszaa w suchawce gos Arthura. - Adrienne pldruje sklepy przy Pitej Alei. To bezbone robi to w niedziel. Ale c. Takie czasy nadeszy. Mam do ciebie spraw. Znajdziesz dla mnie czas? - Arthur, jak moesz pyta? - odpara. Poczua zaniepokojenie. Arthur ma spraw w niedziel? I to osobicie? Nie miaa w planie nikogo na dzisiaj. Dzisiaj mia by tylko Andrew i ona. Wlaa podwjn porcj whisky

do kubka. Arthur pojawi si po godzinie. Wszed do biura z papierow torb w jednej rce i dugim rulonem w drugiej. Zanim zamkn drzwi, upewni si, e w biurach obok nie ma nikogo. - Aniu, mwia mi kiedy, e lubisz podrowa. Nadal lubisz, prawda? Bo widzisz powiedzia, patrzc jej w oczy - ostatnio w Waszyngtonie jest znacznie mniej ludzi, poniewa, dziwnym trafem, sporo wyjechao do ciepych krajw. - Do jak ciepych? - zapytaa dociekliwie. Gdy Arthur wspomina Waszyngton, wiedziaa, e sprawa jest powana. - No, do bardzo ciepych - odpar Arthur i zacz rozwija rulon. - Kupiem map, dwa atlasy i kilka ksiek o tym kraju - powiedzia, wskazujc na papierow torb. Rozoy map na pododze i wzi owek do rki. Nachylili si nad ni. - Tu pojechali - powiedzia, zakrelajc elips wok kilku niewielkich tawych plamek na bkitnym tle Pacyfiku. - Daleko... - Owszem. Czternacie godzin samolotem cywilnym na Hawaje z Kalifornii, a potem wojskowym bombowcem B - 29 okoo dwch i p tysica mil na poudniowy zachd. Kraj nazywa si Wyspy Marshalla. Mam nadziej, e nie bya tam jeszcze na wakacjach? zamia si. - Arthur, chcesz mi zapaci za te wakacje? - zapytaa. - No wanie, Aniu, pomylaem, e ty tyle ostatnio pracujesz, poza tym pogoda tutaj taka dosy wredna. Polecisz, opalisz si troch, zrobisz kilka adnych fotek. Co o tym mylisz? - Dlaczego akurat tam, Arthur? - zapytaa powanie. - Bo widzisz, jak tam lataj opala si urzdasy z Waszyngtonu i Pentagonu, to znaczy, e co si kroi. Chciabym wiedzie co. Tam nie trzeba wizy, bo po wojnie na Pacyfiku to pki co nasze wyspy. Wpuszcz ci bez problemu. Ju sprawdzaem. Zadbaem take o... - Kiedy? - przerwaa mu. - W rod? - odrzek bez mrugnicia okiem. Uklka. Powoli dotykaa palcem tych plamek na mapie. Po chwili wstaa. - W rod, hm... - mrukna bardziej do siebie ni do niego. - A rano czy wieczorem? zapytaa. Arthur odwrci si i podszed do biurka. Przez chwil sta odwrcony do niej

plecami. Widziaa, jak siga do kieszeni po chusteczk. - Adrienne uwaa - odezwa si, patrzc na ni - e nie wolno mi prosi ci o to, nie mam prawa. Po tym, co przeya, powinienem trzyma ci z dala od Pentagonu, bombowcw i polityki. A ty mnie pytasz, czy w rod wieczorem, czy rano... Odwrci si do niej. Zauwaya jego zaczerwienione oczy. - Wszystkie szczegy omwimy jutro. Nie mw o tym planie nikomu. Ogosimy to dopiero, gdy ju tam bdziesz. A teraz ju pjd, bo Adrienne gotowa mnie wyrzuci z domu. Gdy wychodzi, zatrzymaa go w progu i zapytaa: - Arthur, tutaj na tej mapie zaznaczye mnstwo wysp. Jak nazywa si ta, na ktr lec? - Bikini... Stana przy oknie. Zapalia papierosa. Po chwili podesza do biurka, signa po aparat i wrcia do mapy. Zdja buty i stana w rozkroku nad miejscem, ktre zaznaczy Arthur. Zbliya obiektyw do powierzchni mapy. Nacisna spust migawki. Bikini, pomylaa. Nic jej si nie kojarzyo z tym sowem. Signa po ksiki, ktre przynis Arthur. Przekartkowaa je, obejrzaa fotografie, przerzucia strony atlasu. Czua podekscytowanie. Inne ni to z dzisiejszego poranka. Gdy zadzwoni Andrew, bya pochonita czytaniem. Czeka na ni na dole przed budynkiem redakcji. Szybko podesza do szafy. Naoya szmink na usta. Skropia donie i szyj perfumami. W windzie poprawia fryzur. Dostrzega go przez szyb obrotowych drzwi przy wejciu. Zwolnia kroku. Nie bya pewna, jak powinno wyglda ich powitanie. Widzieli si dotychczas dwa razy w yciu. Za kadym razem rozstawaa si z nim w gniewie lub zoci. Teraz to by przecie inny Andrew, ten z listw. Pisali do siebie o bardzo intymnych sprawach, ale co innego pisa, a co innego - majc to w pamici - stan przed nim. Zatrzymaa si przed drzwiami i obserwowaa go przez chwil. W rozpitym paszczu, z podniesionym konierzem, bez szalika, w biaej koszuli. W kapeluszu by jeszcze wyszy, ni go zapamitaa. Rozglda si nerwowo, trzymajc w doni may bukiecik kwiatw. Wysza i stana przed drzwiami. Spostrzeg j. Nie ruszya si z miejsca. Podszed powoli, zdj kapelusz i wycign rk na powitanie. - Anno... witaj. Nareszcie - powiedzia, patrzc jej w oczy. Bardzo czsto mylaa o tym, jak brzmi jego gos, gdy wypowiada jej imi. Poda bukiecik. By zmieszany. Zawstydzony jak may chopiec. Przypomniaa sobie Hinnerka. On te by taki, gdy pierwszy raz spotkali si przy stawie w ogrodzie Zwingerteich w Drenie... - Chodmy, czeka na nas takswka - powiedzia, wskazujc rk ty samochd

stojcy przy krawniku, i ruszy schodami w d, nie czekajc na ni. Nie posza za nim. W poowie schodw prowadzcych na plac przed redakcj odwrci si. Podbieg do niej. - Czy co si stao? - zapyta wystraszony. - Pocauj mnie, prosz. Teraz... - wyszeptaa. Zszed o stopie niej. Dotkn doni jej policzka. Potem palcami odsun kosmyk z czoa. Wsun do we wosy i przycign jej gow do swoich warg. Delikatnie caowa powieki. Uniosa gow i odchylia do tyu. Poczua jego oddech na szyi. cisn jej rk i pocign j za sob. Wsiedli do takswki. - Niech pan pojedzie do Village. Nie musi si pan pieszy! - krzykn do kierowcy. - Greenwich Village? - upewnia si takswkarz. - Naturalnie. - Ale gdzie dokadnie, mister? - Do restauracji. - Ale do jakiej, mister? - rozemia si kierowca. - Jak to do jakiej?! Do najlepszej. - Moe by Vanguard, mister? Siedziaa przytulona do niego, przysuchujc si tej rozmowie. Gdy takswkarz wymwi t nazw, przypomniaa sobie rozmow z Doris. Tak! To tam, w Vanguard, Stanley upi Doris, a potem ona wykorzystaa go najpierw w takswce, a potem w windzie. - Andrew, jedmy tam. Znam to miejsce. Z opowiada - szepna mu do ucha. Ruszyli. Caowa jej czoo i wosy. Czasami siga po obie donie i take caowa. W pewnej chwili podniosa si z siedzenia. Uniosa sukienk do gry i usiada okrakiem na jego udach. Zmoczya lin palce i muskaa nimi jego wargi. Zamkn oczy. Otworzy usta. Delikatnie wsuna jzyk pomidzy jego zby. Leciutko go przygryz. Potem gryz ju tylko jej wargi. Zsuna si z jego ud, gdy takswka stana. Village Vanguard tak naprawd nie bya miejscem, ktre mona by nazwa restauracj. Weszli do zadymionej piwnicy przypominajcej schron. Szli za kelnerem, przeciskajc si midzy ludmi przy maych okrgych stolikach. Usiedli naprzeciwko maej sceny owietlonej reflektorami. Pamita, e Doris wspominaa o muzyce. Andrew wyglda na sposzonego. - Anno, jeste pewna, e chcesz tutaj zosta? - zapyta, rozgldajc si po sali. 33 Nie zdya mu odpowiedzie. Na scenie pojawi si mczyzna w smokingu i

zapowiedzia: - Niezrwnana, tylko dla pastwa, Billie Holiday. Usyszaa oklaski. Znaa j. Kady, kto sucha radia w Nowym Jorku, musia j zna. Signa po do Andrew. Na scen wesza Murzynka z kwiatami we wosach. Strzelia palcami, dajc znak pianicie. Podesza do mikrofonu i wyszeptaa Good morning heartache... Anna znaa ten kawaek na pami. Ostatnio, suchajc go, pisaa do niego listy! cisna mocniej jego do. Wstaa. piewaa z ca sal: Good morning heartache You old gloomy sight Good morning heartache Thought we said goodbye last night* Zerkna na niego. Siedzia wcinity w krzeso i patrzy na ni jak na jak zjaw. Uklka przed nim. Pooya gow na jego kolanach. - Andrew, tak czekaam na ciebie... Billie Holiday pojawia si na scenie jeszcze kilka razy. Pili wino, rozmawiali. Palia papierosa za papierosem. Czasami wstawa z miejsca, pochyla si i j caowa. Ot, tak. Bez powodu. Patrzya na jego rce, gdy opowiada. Czasami, szczeglnie gdy opowiada o swojej fizyce, uywa sw, ktrych nie rozumiaa. Przerywaa mu, a on spokojnie wyjania. Mia wtedy najbardziej niebieskie oczy wiata. Chwilami, udajc, e go sucha, zastanawiaa si, czy nie wsun stopy midzy jego uda. Za kadym razem co j powstrzymywao. Rozlegy si gromkie oklaski. Holiday egnaa widowni w Vanguard. A ona wstaa, podaa mu rk. Przeszli pod scen. Obj j. Taczyli. Good morning heartache You old gloomy sight Good morning heartache Thought we said goodbye last night

(ang.) Witaj blu serca Ty stary mroczny znaku Witaj blu serca Chocia poegnalimy si ostatniej nocy

Caowa jej wosy. Przywara do niego. Zamkna oczy... Taczyli wtuleni w siebie i czul si jak podczas swojego pierwszego balu. Caa sala wirowaa wok niej. I czaszki, i trumny, i pomienie wiec, i jego twarz, i jego skrzypce. Gdy nagle zapada cisza i krople potu spywajce z jego twarzy zmieszay si na wargach z jej zami, skonia przed nim gow i rozejrzaa si wok, wypatrujc twarzy rodzicw i babci... Skonia przed nim gow. Wrcili do stolika. Zamwia whisky. - Najlepiej irlandzk! - krzykna za odchodzcym kelnerem. Z Village Vanguard wyszli dobrze po pnocy. Potrzebowaa wieego powietrza. Przed Brooklyn Bridge zapyta j, dlaczego pakaa podczas taca. Za Brooklyn Bridge odpowiedziaa mu, e pakaa, bo syszaa skrzypce. Odpar, e w tej orkiestrze na scenie nie byo przecie skrzypiec. Nie zrozumia, gdy powiedziaa: ale ja tylko skrzypce syszaam. Nie wie, jak dugo szli. Przy Flatbush Avenue zapyta, co bdzie z nimi dalej. Nie wiedziaa, co bdzie dalej. W parku z platanami i klonami, naprzeciwko jej domu, usiedli na awce. - Lubisz koty, Andrew? - zapytaa nagle. - Nie wiem. Za naszymi kotami w Sunbury nie przepadaem. A Mefisto Stanleya nie przepada za mn. Dlaczego pytasz? - Tak jako - odpara, sigajc po jego rk. Wsuna jego do pod sukienk. Caowaa jego oczy. Podsun do gry jej stanik. Pooy do na piersi. Dotyka delikatnie palcami sutkw. Zamkna oczy. Zacisna uda. - Napiszesz jutro? - zapytaa. - Napisz jeszcze dzisiaj - wyszepta. - Mam nowy projekt w Timesie, wyjad z miasta na jaki czas. - Na dugo? - Nie wiem dokadnie. Nie mwmy teraz o tym. Nie teraz... - Ja te wyjad, to byo zaplanowane ju dawno, pracujemy nad... - Zdejmiesz mi teraz majtki, Andrew? - wyszeptaa, nie pozwalajc mu dokoczy. Nie odpowiedzia. Podniosa sukienk. Rozerwa jej majtki. Usiada na jego udach. Tak jak w takswce. Rozpia mu pasek u spodni. Unis j do gry. Rozsuna szeroko uda. Opada. Zagryza wargi. - Pragnam ci, Andrew, bardzo ci pragnam... - powtarzaa, podnoszc si i

opadajc. Znowu syszaa skrzypce... Nagle przeskakuje iskra, dotyk, namitno, pocaunki, chwila, moment, mokre twarze, mokre wosy, mokre usta, spltane istnienia, popltane myli i jeszcze bardziej popltane uczucia. Wszystko yje, biegnie, goni dalej, a oni s tu i teraz. Zatraci siebie, nic przy tym nie uroni, tylko zupenie i ostatecznie zatraci si w tej chwili. Tu i teraz... Nie odchodzi, gdy egnaa go na chodniku przed domem Astrid. Caowaa go, biega schodami do gry i za chwil zbiegaa na d. Za ktrym razem szepna mu do ucha: - Andrew, id ju. Zatracam si. Nie chc tego. Jeszcze nie dzisiaj. Id. I napisz do mnie list... Nie moga zasn, palia kolejnego papierosa, robio si ju jasno. Podesza do okna. Spogldaa na pust awk w parku z platanami. Nucia: Good morning heartache You old gloomy sight Good morning heartache Thought we sald goodbye last night

Nowy Jork, Brooklyn, poranek, poniedziaek, 18 lutego 1946 roku Zaspaa. O szstej nastawia budzik na sidm. Nie usyszaa dzwonka. Zerwaa si z ka o dziesitej. Nie lubia zjawia si w redakcji pniej ni Stanley. Poza tym wiedziaa, e Arthur chce dzisiaj rozmawia z ni o Bikini. Najpierw gorca, a potem lodowata woda pod prysznicem orzewia j. Ostatnia noc bya bardzo duga. Cudownie duga. Wysza spod prysznica. Stana przed lustrem. Miaa czerwone i opuchnite wargi. Pogryzione. Umiechna si. Oczy miaa zapuchnite. Ale to nic. Czsto miaa takie oczy. Od czytania do pna w nocy przy biurku w redakcji, od dymu papierosowego, od paczu, gdy czua si samotna i tsknia, ale take od wpatrywania si w fotografie i od oparw chemikaliw w ciemni Maksa. Zbiega schodami na d. Astrid, ubrana w jedwabny rowy peniuar, z papilotami we

wosach, staa w progu salonu i rozkazujcym gosem pouczaa mod Murzynk, ktra klczc, przecieraa postrzpion szmat posadzk w przedpokoju. - No, dziecko, dzisiaj w nocy to ju naprawd przesadzia - powiedziaa Astrid. - Jeli chcesz biega po schodach w t i z powrotem do swoich kochankw, to moe zmieniaby buty? Stukaa jak pijany kowal w kuni. Nie mogam spa. I inni pewnie te... - Przepraszam, pani Weisteinberger. Nie zdawaam sobie sprawy, e... - No, dobrze ju, dobrze. Ale na drugi raz pamitaj - przerwaa jej Astrid. - Tylko to nie wszystko, dziecino. Nie uciekaj jeszcze - zatrzymaa j Astrid. - Nad ranem wrci tutaj ten wielkolud, ktrego bezwstydnie caowaa na chodniku. Wsun w szczelin pod drzwiami kopert zaadresowan do ciebie. Maa Betty - wskazaa na klczc Murzynk - j znalaza. Musiaa mu dobrze namiesza w gowie. A ty nie podsuchuj, tylko cieraj. Tak jak ci mwiam! - krzykna do Murzynki, ktra usyszawszy swoje imi, podniosa gow znad szmaty. - Kopert? - zapytaa zdziwiona. - Tak, kopert, dziecko. Teraz dostajesz ju listy dwa razy na dzie - odpara Astrid i wycigna kopert z kieszeni peniuaru. Rozpoznaa pismo Andrew. Zbiega szybko ze schodw na chodnik. Przesza ulic i usiada na mokrej awce w parku. Rozerwaa kopert. Zacza czyta: Nowy Jork, Manhattan, 18 lutego 1946 Anno, rozpamituj kad chwil... Pierwszy raz w yciu tskni... Pierwszy raz w yciu chciabym take nazwa to, co czuj, okreli, zdefiniowa. Ale Ty nie dajesz si okreli i zdefiniowa. Nie ma takiego rwnania, nie istnieje taka funkcja czasu, ktra cho w przyblieniu przewidzi, jaka bdziesz w nastpnej sekundzie. Jeste dzika, szalona, zagubiona, odwana, mdra, naiwna, romantyczna, rzeczowa, dziecinna, dorosa, niewinna, wyuzdana, delikatna, krucha, twarda, dominujca, bezbronna, umiechnita, paczca. I wszystko to zmienia si, miesza, pulsuje, zderza ze sob. Dla matematyka jeste nie do opisania. Za duo warunkw brzegowych, za wiele zmiennych. Dla fizyka tym bardziej. Jeste cudownie nieprzewidywalna. Inna, jedyna, osobliwa... Wracaem pustymi ulicami Nowego Jorku do hotelu i przeywaem od nowa kad nasz chwil. I wyobraaem sobie nastpne. I odczuwaem niepokj. Moesz przecie nie

zechcie podarowa mi swojego czasu. Dlaczego masz darowa go akurat mnie? Baem si jak chopak po pierwszej randce. Podejmowaem po drodze mnstwo postanowie. Bd blisko Ciebie, zrobi wszystko, aby by blisko Ciebie. Bd uczy si Twojego wiata. Naucz si fotografowa, naucz si niemieckiego, naucz si sucha innych, naucz si sta w cieniu. I gra na skrzypcach. Naucz... Nie mogem zasn. Nie chciaem zasn. Ja od wielu lat nie ni. Dlatego si baem, e nie wrcisz do mnie w adnym nie. Dlatego nie zasnem. Nie chciaem si z Tob rozstawa. Zaczem pisa ten list. Za chwil mj kierowca, ten od dwch Agnes, zawiezie mnie na Brooklyn. Podejd schodami, ktrymi do mnie zbiegaa. Usysz jeszcze raz, jak mwisz: Zatracam si. Nie chc tego. Jeszcze nie dzisiaj..., i wsun ten list pod drzwi. Z Brooklynu pojad prosto na lotnisko i bd czeka na Twoje dzisiaj. Mam... Mam wany projekt daleko std. Bd pisa. A potem? Potem wrc. Do Ciebie. Andrew PS Zawsze si zastanawiaem, jak mona zdefiniowa mio. Wiem, jestem dziwak przez to swoje przywizanie do definicji. Ale taki ju jestem. Myl, e mio to najpikniejszy i najwaniejszy rodzaj ciekawoci. Wszystko, co robiem i robi w yciu, wynikao i wynika z ciekawoci. Jeszcze nigdy przedtem nie byem tak ciekawy adnej kobiety... Siedziaa na awce, przyciskajc kartk papieru do piersi. Do jej ng zbliy si wychudzony kot. Ociera si o jej buty i gono miaucza. Wycigna rk. Kot wskoczy na awk i patrzy na ni... Bo widzisz, Karafka, ja nie mog, ja nie potrafi w cigu jednego dnia przyj do siebie tyle szczcia - mwia, poykajc zy - nie mam w sobie tyle miejsca... W redakcji pojawia si okoo poudnia. Stanleya nie byo. Gdy tylko usiada przy biurku, przysza Liza. - Stanley jest w szpitalu - powiedziaa, zamykajc drzwi. - W szpitalu?! - wykrzykna Anna.

- Doris ma komplikacje. Zaczy si w niedziel wieczorem. Ale ju lepiej. Zostanie w szpitalu przez dwa tygodnie. - Boe... - Spokojnie, Aniu. Wszystko dobrze. Arthur zostawi dla ciebie wytyczne. Przeczytaj dokadnie, co jest w tym skoroszycie - powiedziaa i pooya przed ni szar papierow teczk przewizan czerwon tasiemk. - Arthur nie powinien ci o to prosi, nie powinien dodaa, wychodzc z biura. Liza najwidoczniej przeczytaa wytyczne. Czerwona tasiemka oznaczaa wycznie do wiadomoci adresatw. Podobna teczka leaa na biurku Stanleya. Ale Liza bya przecie swoja. Zadzwonia do Stanleya. Nikt nie odbiera. Potem do Lizy. Liza nie wiedziaa, w ktrym szpitalu jest Doris, ale obiecaa, e si dowie i da jej zna. A ona rozsupaa czerwon tasiemk. Zacza przerzuca dokumenty w skoroszycie. Dwa bilety na lot Pan Amu. Z Nowego Jorku do Chicago, a cztery godziny pniej do Los Angeles. Kartka z danymi o locie na Hawaje. Poleci Aloha Airlines. Ma tylko godzin czasu w Los Angeles. Po mniej wicej czternastu do pitnastu godzinach, w zalenoci od pogody, powinna wyldowa w Honolulu. Niejaki porucznik Berney Collier odbierze j w Honolulu i zawiezie na lotnisko w bazie lotniczej Hickam. To niedaleko, cigle na terenie dystryktu Honolulu. Stamtd wojskowym B - 29 poleci do Majuro, stolicy Wysp Marshalla. Wojskowi nie chcieli poda ani godziny odlotu, ani czasu trwania lotu. Od porucznika Colliera dowie si, jak z Majuro, stolicy kraju, przetransportuj j na atol Bikini. Prawdopodobnie lokalnym maym samolotem. Wszystkie loty s opacone. Podobnie jak kwatera na Bikini. Collier powinien jej pozostawi vouchery. Powrotu z Bikini nie udao si uszczegowi. Powinna skontaktowa si na miejscu z amerykaskim zarzdc atolu. Ze wzgldu na niewiele miejsca w samolocie z Majuro na Bikini powinna ograniczy swj baga do maksymalnie jednej, w miar maej walizki. Jest mao prawdopodobne, aby w Majuro moga mie dostp do materiaw fotograficznych. Powinna wzi ze sob wszystko, czego potrzebuje. Pogoda na Bikini dzisiaj to 80 Fahrenheita (29 Celsjusza) i deszcz. Ale w rod i czwartek ma by soce. Od wyldowania w Majuro traci w zasadzie komunikacj telefoniczn z redakcj. Wszystko musi przechodzi przez suby wojskowe. Dlatego powinna by bardzo, bardzo ostrona... Schowaa teczk w swojej szafie. Leci w rod o czternastej osiem z La Guardii do Chicago. To bya dla niej tak naprawd wana informacja. Bo listonosz zjawia si w domu Astrid okoo jedenastej. I to byo w tym momencie o wiele waniejsze... Postanowia nie wychodzi z redakcji. Czekaa na Stanleya. Okoo osiemnastej

zadzwoni Arthur. Z Waszyngtonu. Przez chwil pomylaa o Adrienne. Jak ona to znosi? Arthur mia tu by w poniedziaek. A dzwoni z Waszyngtonu. Nie wie dlaczego, ale pomylaa o dwch Agnes kierowcy Andrew Bredforda. - Arthur - powiedziaa cicho do suchawki. - Creczko, tak jako si zdarzyo, e musiaem wyjecha. Liza daa ci teczk, prawda? Nie ma lotw wieczorem w rod. Czy to ci bardzo komplikuje ycie? - Arthur, miae tutaj by. Miae mnie pocaowa na poegnanie. - Pocaowa - odpar i zamilk na chwil. - Gdyby co, no, wiesz, cokolwiek, to ty si tam nie opalaj zbyt dugo. Zrb takie foty, jakich oni nie chc pokaza. Rb tylko takie. Jak z Drezna. Zrb i natychmiast wracaj. Wysaem z Waszyngtonu telegram do pukownika w Majuro. Jeli si tob nie zaopiekuje, to bdzie mia kopoty. Nie tylko ze mn. Liza przekae ci wszystkie namiary na niego. - Wracaj... Stanley pojawi si w redakcji pnym wieczorem. Poczua od niego zapach alkoholu. Nie zdj paszcza. Usiad na biurku. Podesza do niego i podaa mu zapalonego papierosa. - Co jest, Stanley? Czemu pijesz? - zapytaa. - Doris krwawia w nocy z soboty na niedziel. Przeraziem si. - Zawieziesz mnie teraz do niej? - Nie wpuszcz ci. Jest na takim oddziale, e nie wpuszcz. - Ma telefon? - Nie ma... - Zapisz mi adres szpitala, prosz - signa po kartk na biurku. - Pojed do niej rano. Zrb co. Przedosta si do niej. Cay czas pyta o ciebie. Masz wdk? - Nie mam - skamaa. - Nie polec z tob na Bikini. Wybacz mi. Nie mog. I nie chc. To od teraz tylko twj obszar. W rod przyjad i odwioz ci na lotnisko. Aniu, na pewno nie masz wdki? - Stanley, nie zmuszaj mnie, abym drugi raz skamaa. Nie dam ci wdki. Doris nigdy by mi tego nie wybaczya. W szpitalu bya okoo dziesitej wieczorem. Wczeniej w aptece kupia kilka banday. W takswce owina nimi czoo. Stranik przepuci j bez adnych pyta. Na czwartym pitrze zerwaa bandae. Zagldaa do kadej sali. Mina rozwietlony pokj pielgniarek. Zajrzaa do sali obok. - Doris - powiedziaa, podchodzc do ka.

- Tak si boj. Ona ju jest tak dugo we mnie, Aniu. Stanley j bardzo kocha. Przyciska usta do mojego brzucha i rozmawia z ni. O mnie zapomina. Tylko z ni rozmawia. Jak jaki optaniec. Czeka na ni. Tak si boj. I na dodatek nie byo ciebie przez dwa dni wyszeptaa Doris. Anna usiada na krawdzi ka. Wsuna do pod przecierado. Delikatnie ucisna rk Doris. - Nie wiedziaam, Doris. Te dwa dni to by moe najwaniejsze dwa dni mojego ycia. Jeszcze nie wiem. Doris, suchaj teraz. Musz wyjecha na jaki czas. Tak si zoyo. Stanley o tym wie. Nawet gdy teraz jest jak w amoku. On ci kocha. Stanley Bredford moe kocha tylko wyjtkow kobiet. Jedz jabka, pij duo mleka, nie ruszaj si za duo i nie czytaj smutnych ksiek. I nie pozwl pi Stanleyowi. Gdy ty mu zabronisz, przestanie. Zabro mu... W tym momencie do sali wesza pielgniarka. Zapalia wiato. - Co pani tu robi? - krzykna. - Rozmawiam z przyjacik, prosz pani. To waniejsze ni wasze tabletki. - Kto pani tu wpuci?! Prosz natychmiast wyj! Pocaowaa Doris i wysza. Jadc metrem do domu, mylaa o tym, czym jest mio. Jak on to nazwa? Najpikniejszy i najwaniejszy rodzaj ciekawoci, chyba tak albo podobnie. Rozumiaa ciekawo Stanleya. Jego moda kobieta ma urodzi mu dziecko. Ale co ciekawi Adrienne w Arthurze po tylu latach? Co ciekawio babci Mart, e trwaa przy dziadku przez trzydzieci lat? Mia przecie do czasu, aby jej wszystko o sobie opowiedzie. A moe nie opowiedzia wszystkiego? Moe ta ciekawo to jak ciekawo o poranku, po przebudzeniu - co dzisiaj si wydarzy? I co wydarzy si nie tylko mnie, ale temu komu, kto budzi si obok mnie? Co wydarzy si nam. Moe to wanie jest ta ciekawo, dla ktrej ludzie chc by ze sob? Ze stacji przy Church Avenue posza do parku. Usiada na swojej awce. Przez chwil poczua szalecz ochot, by wyci scyzorykiem na deskach to moja najwaniejsza awka wiata. Po chwili przysiad si do niej kot. Gaskaa go. Mrucza i ociera si o ni. - Lec na Bikini. Wiesz, gdzie jest Bikini? Nie wiesz. Ja te jeszcze dokadnie nie wiem - powiedziaa do niego. - Ale wrc. A wiesz, gdzie jest Drezno? Te nie wiesz... Wstaa i przesza przez ulic. Kot szed obok niej... Nie moga tej nocy zasn. Najpierw jeszcze raz przeczytaa wszystkie listy od Andrew, potem dugo i uwanie ogldaa atlas. Przesuwaa powoli palec z Europy do Ameryki, z Drezna do Kolonii, z Kolonii do Luksemburga, z Luksemburga do Nowego Jorku.

Z Nowego Jorku na Hawaje, z Hawajw na Bikini. Z Bikini do Drezna. Potem przebya ca tras jednym ruchem rki jeszcze raz. Trudno jej byo uwierzy, e za kilkanacie godzin to nie bdzie ruch rki po byszczcych mapach w atlasie. Potem kolejny raz przeczytaa wszystkie listy od Andrew. Nad ranem usiada na parapecie okna, palia papierosy i dugo wpatrywaa si w awk naprzeciwko. Pakaa...

Nowy Jork, Brooklyn, wczesne popoudnie, roda, 20 lutego 1946 roku Stanley przyjecha pod dom Astrid okoo dwunastej. Listu od Andrew nie byo. Czekaa w progu na listonosza. Chciaa by zupenie pewna. Spakowaa si poprzedniego wieczoru. W jedn ma walizk. Wracajc z redakcji, wstpia do kilku sklepw na Manhattanie w poszukiwaniu kostiumu kpielowego. Maks Sikorsky przygotowa dla niej paczk z filmami. Liza na polecenie Arthura kupia dwa dodatkowe obiektywy do jej leiki. Kady w oddzielnym skrzanym futerale. Miaa wszystko, czego potrzebowaa. Poegnaa si tylko z Maksem i Liz. Nie chciaa ogasza innym, e wyjeda. Musiaaby kama, gdyby pytano j, dokd leci. Arthurowi zaleao na tym, aby wszystko pozostao w tajemnicy. Rano unikaa spotkania z Astrid. Po drodze na lotnisko poprosia Stanleya, aby zatrzyma si przy polskim sklepie na Greenpoincie. Kupia dwie butelki wdki. Jedn du do walizki i jedn ma do kieszeni. Rozmawiali o Doris. Krwawienia ustay, ale musi pozosta na obserwacji w szpitalu przez minimum dwa tygodnie. Lekarze nie znaj dokadnej przyczyny tych komplikacji, ale s jak najlepszej myli. - Tak czekam na to dziecko - powiedzia w pewnym momencie Stanley. Przysuna si do niego i pooya gow na jego ramieniu. Przypomniaa sobie ich drog z Knigsdorfu na lotnisko w Findel w Luksemburgu. - Stanley, pamitasz nasz drog do Findel? I tego szczerbatego stranika w Konz? A t strzelanin? Tak si wtedy baam, e co ci si stanie i zostawisz mnie sam. To byo tak niedawno, Stanley... - Pamitam, Aniu. Czasami wraca to do mnie w snach. Pamitam wszystko. Take to, jak nagle, ot, tak po prostu, zapytaa mnie: Kocha ci jaka kobieta? Oprcz matki i sistr? Gadzie jej czoo i wosy tak jak moje teraz? Kocha ci? Powiedziaa ci to? Zdya ci to powiedzie?. Wiesz, e ja kadego dnia przed snem gadz czoo i wosy Doris. I mwi, e

j kocham. Kadego wieczoru. Odkd wrciem z Europy, boj si, e mog przesta istnie nastpnego dnia i e nie zd jej tego powiedzie... - Mw jej to, Stanley. Jak najczciej. Szczeglnie teraz - powiedziaa, caujc go w policzek. Na lotnisku byli okoo trzynastej. Ustawili si w kolejce do bramki z napisem Chicago. Milczeli. Gdy zbliyli si do szklanych drzwi, pracownik w granatowym mundurze Pan Amu sprawdzi jej bilet. Odwrcia si do Stanleya i powiedziaa cicho: - Powiedz, e chcesz teraz herbaty, Stanley. Powiedz, e chcesz... Przytuli j. - Aniu, miaa nie paka. Umwilimy si przecie. Pamitasz? Zamkna oczy. Syszaa z oddali swj gos... Markus, no co ty! Przecie umwilimy si w ogrodzie u Zeissw. Zapomniae? Ja nie pacz. To tylko ta soma z twoich wosw. Wpada mi do oczu. Naprawd nie pacz... Signa po walizk, przesza przez prg szklanych drzwi. Mody czarnoskry chopak w niebieskim fartuchu odebra od niej walizk i postawi na pycie lotniska. Podesza do schodkw prowadzcych na pokad samolotu. Odwrcia si na chwil. Stanley sta za szklan szyb i nerwowo przesuwa rk po wosach. Ta rodzina tak ju chyba ma, pomylaa, przypominajc sobie Andrew, gdy pyta jej co bdzie z nimi dalej. Stewardessa zaprowadzia j na jej miejsce w samolocie.

Wyspy Marshalla, atol Bikini, wczesny ranek, pitek, 22 lutego 1946 W Honolulu czeka na ni porucznik Berney Collier. Na kawaku tektury napisa Mrs Faithful, pani Wierna. Uwaa - jak si pniej okazao - e to jest mieszne. Ona, e zupenie nie. Mina opasego onierza w granatowym mundurze z tablic Mrs Faithful i przez dwie godziny siedziaa wystraszona na drewnianej awce. Gdy hala lotniska opustoszaa, podszed do niej ten opasy onierz i zapyta, czy przypadkiem nie przyleciaa z Nowego Jorku i czy leci do Majuro. Pokaza jej karton z napisem Mrs Faithful. Uwaa, e tumaczc jej nazwisko na angielski, da dowd niewiarygodnie dobrej znajomoci jzyka niemieckiego, niebywaego poczucia humoru oraz niezwykej gocinnoci. Poza tym mia

tuste wosy, brud za paznokciami oraz cuchn potem i piwem. Potem jechali rozklekotanym dipem bez szyb przez Honolulu do bazy wojskowej w Hickam. Podczas podry porucznik Bemey Collier wypi trzy kolejne butelki piwa - za kadym razem chcia koniecznie, aby si z nim napia z tej samej butelki - i zapewne sdzi, e bawi j rozmow, gdy tak naprawd tylko przeszkadza jej oglda miasto zza okna samochodu. Poza tym, grubiasko przeklinajc, pastwi si z jakiego nieznanego jej powodu nad modym szeregowcem, ktry kierowa autem. W pewnym momencie miaa po prostu tego dosy. - Wie pan co, panie Collier? - wyszeptaa, przybliajc usta do jego policzka. Collier odstawi natychmiast butelk z piwem od ust i umiechajc si zalotnie, odpar: - Wiem prawie wszystko, ale tego jeszcze nie, Miss... - To si pan zaraz dowie, Berney - szeptaa mu do ucha, wydychajc szybko powietrze. - Dowiesz si caej prawdy, Berney. Spotkaam tylko kilku amerykaskich oficerw w moim yciu. Niektrych w Niemczech, niektrych w Stanach. Ale aden, Berney, wierz mi, naprawd aden - jzykiem delikatnie dotkna jego ucha - nie by... - wcigna gboko powietrze do puc i wykrzykna: - tak oblenym, mierdzcym i brudnym chujem jak ty, Berney! aden! Porucznik Berney Collier odsun si gwatownie, butelka z piwem wypada mu z rk. Przez chwil gono charcza. Potem zacz kl na kierowc. Wreszcie zamilk. W Hickam porucznik Collier nie wysiad z samochodu. Nie pozwoli take, aby wysiad kierowca. Spokojnie zabraa swoj walizk, poegnaa si z kierowc i przesza do stojcego na pasie startowym wojskowego samolotu. Przypomniaa sobie Findel w Luksemburgu. Dokadnie taki sam samolot zabiera j z Europy do Nowego Jorku. Wesza po chyboczcym si trapie na pokad. Miejsce za kotar byo wolne. Usiada, przytulajc do siebie aparat. Po chwili usyszaa znajomy ryk silnika. Wystartowali. Czua zmczenie, ale cigle nie takie, aby mc zasn. Otworzya butelk z wdk. Zamroczy si troszeczk i potem usn... W Majuro wyldowali, gdy byo ciemno. Podrujc na zachd, doganiaa czas. Praktycznie od Los Angeles trwaa nieustanna noc. Najdusza noc jej ycia. Gdy wysiada z samolotu, byo gorco i parno. Na pyt lotniska wystawiono ich walizki. Zdja paszcz. Potem sweter. Przez chwil staa obok samolotu w samym staniku. Mody mczyzna obok walizek patrzy na ni jak na przybysza z obcej planety. Otworzya walizk. Wycigna kretonow bluzk. Zdja stanik. Mczyzna odwrci gow. Woya bluzk. Po chwili pod

samolot podjechaa ciarwka. Zaadowano ich walizki. Ciarwka odjechaa. Sza pomidzy onierzami w kierunku maego drewnianego budynku przykrytego dachem z lici palmowych. W budynku przydzielono j do rikszy numer osiem. Riksza miaa ich dowie do portu. Do normalnego roweru doczepiono may wzek, w ktrym z trudnoci miecia si jedna walizka. Usiada okrakiem na baganiku roweru i obja w pasie chudego chopca. Ruszyli. Zamkna oczy. Przypomniaa sobie, jak Hinnerk wozi j na baganiku swojego roweru wok podwrka na Grunaer w Drenie... Po kilkunastu minutach dotarli do czego, co zupenie nie przypominao portu. Co najwyej przysta dla jachtw nad Batykiem lub na wyspie Sylt. Na falach obok drewnianego pomostu wychodzcego na kilkanacie metrw w morze koysa si may samolot na pozach. Z caych si ciskaa metalowe porcze siedzenia, gdy z rykiem podskakiwali na falach przy starcie. Obudzio j nage szarpnicie. Rudowosy chopak w mundurze siedzcy obok da jej kuksaca w bok i wskaza palcem na okno. Byo jasno, wiecio soce. Samolot zacz schodzi do ldowania. Spojrzaa przez okno. Midzy udami ciskaa swoj leic. Gwatownie podniosa aparat i przycisna obiektyw do okna. Prawie natychmiast odstawia. Spojrzaa jeszcze raz. Zobaczya szmaragdy, najprawdziwsze, ogromne szmaragdy. Jak rozrzucone przez kogo na turkusowy dywan. Zacisna donie w pici i przetara oczy. Granat, ziele i bkit! Cudownie zmieszane. Potem wyaniajcy si wski, przerywany pasek ldu zamykajcy przestrze w znieksztacony okrg. Jeszcze raz przystawia obiektyw do okna. Bardzo chciaa nacisn spust, ale nie potrafia. Pierwszy raz w yciu miaa pewno, e jej aparat nie zobaczy tego, co ona sama wanie widzi. A jeli nawet zobaczy, to nie potrafi o tym opowiedzie. Za duo barw, za duo odcieni, za duo pikna. Poczua, e w obliczu tylu barw jej aparat po prostu olepnie i oszaleje, e zarejestruje tylko wiato i cie. Biel i czer, i mnstwo odcieni szaroci. To tak, jakby odebra jeden z wymiarw. Spaszczy. Przewanie tego wanie oczekiwaa i tego wanie chciaa. Do tej pory. Do tej pory tyle jej starczao. Wszystko, co do tej pory fotografowaa, potrafia przetumaczy na jzyk bieli, czerni i szaroci. Nie bya przygotowana na tak gam kolorw. Samolot schodzi niej, zataczajc coraz cianiejsze krgi. W miejscu, gdzie biay pasek ldu wydobywa si z oceanu, woda miaa zielonkawobkitny kolor, jak kamienie upikszajce indiaskie ozdoby, ktre ogldaa w jednym z nowojorskich muzew. Turkusowe fale zachodziy na siebie, strojc si w biae konierze z piany. Tylko na chwil, bo zaraz spychay je kolejne napierajce masy wody. Bya pewna, e obiektyw nie potrafi uchwyci i odda tego, co ona teraz widzi. Nigdy!

Poczua rodzaj wzruszenia. Pamita, e zdarzao si jej przeywa co takiego, gdy ogldaa z ojcem niektre malowida w muzeach w Berlinie i w Drenie. Otwarte ze zdziwienia szeroko oczy, a potem zachwyt niepowtarzalnym piknem. Przytulaa si wtedy do ojca, a on delikatnie gadzi jej wosy. Signa po do modego onierza siedzcego obok. W milczeniu, trzymajc si za rce, patrzyli w d. Samolot uderzy pozami o fale oceanu, podskoczy do gry i znowu opad. Po chwili wyczono silniki, zapada cisza. Czua spokojne koysanie. Syszaa plusk wody. Nad horyzontem powoli wspinao si do gry soce. Spojrzaa na zegarek. Bya 7.30 rano, w pitek, 22 lutego 1946 roku. Dotara na Bikini... Pod samolot podpyny dwie wojskowe szalupy. W pierwszej z nich umieszczono ich bagae. Gdy odpyna, zeszli po chybotliwym trapie do drugiej. Tu przed pla szalupa przypieszya i osiada paskim dnem na piasku. W oddali, pomidzy palmami, dostrzega drewniane dachy zamykajce si w rodzaj pkolistego hangaru. - Cross Spikes Club - wykrzykn rudowosy chopak - ju w Majuro mylaem o zimnym piwie. Nareszcie! Dla tego miejsca warto byo wlec si na koniec wiata. onierze z szalupy wyskoczyli na piasek i natychmiast ruszyli w kierunku hangaru. Ona wysiadaa jako ostatnia. Rudowosy chopak najpierw odebra jej aparat i pakunek z filmami, a potem poda rk. Poczua mikko i ciepo piasku pod stopami. Jej walizka staa pomidzy plecakami onierzy na niewielkim utwardzonym placyku tu przy play. - Z pewnoci si jeszcze zobaczymy. Tutaj trudno si nie spotka - poegna j z umiechem rudowosy chopak i popdzi w kierunku hangaru. Nachylia si nad walizk. Chciaa zerkn w dokumenty, ktre w zalakowanej kopercie jeszcze w Honolulu przekaza jej porucznik Collier. Wiedziaa od Arthura, co ma tutaj robi. Ma fotografowa to miejsce, ale take si dowiedzie, dlaczego tym maym skrawkiem ziemi na kocu lub pocztku wiata tak intensywnie interesuj si i politycy, i wojskowi. I to w p roku po zakoczonej wojnie na Pacyfiku. Teraz jednak nie chciaa o tym myle. Teraz bya potwornie zmczona. Znale tu jakie ko lub hamak, a przedtem si wykpa. Nie chciao jej si liczy, ile godzin bya w podry. Schylia si i otworzya walizk, signa po pomaraczow kopert. Klczc, zacza rozrywa lakowe pieczcie. W pewnym momencie na ubrania w walizce opada maa biaa koperta. Gwatownie odwrcia gow. - Napisae! - wykrzykna. Wstaa. Obja go. - Wiedziaam, e napiszesz - dodaa szeptem.

Dotyka ustami jej wosw, caowa delikatnie czoo. Milcza. Stali tak przez chwil, przytuleni do siebie. W jej gowie kbio si tysice pyta. Dlaczego on tutaj? Dlaczego akurat teraz? Dlaczego jej nie powiedzia? Skd wiedzia, e tutaj bdzie? Dlaczego nie powiedzia, e wie? Dlaczego?! Miaa przecie tu za nim tskni. Miaa mie czas pomyle, co bdzie z nimi dalej. - Pachniesz wiatrem i pla, Andrew - wyszeptaa tylko. - Opowiem ci wszystko - powiedzia, jak gdyby zgadujc jej myli. - Opowiesz... Zamkna walizk. Pomaraczowa koperta przestaa by wana. Nis jej walizk, a ona sza obok i umiechaa si do niego. Z play weszli do palmowego zagajnika. Po chwili znaleli si pord maych drewnianych chat przykrytych dachami z wyschnitych lici palmowych. Mijali umundurowanych modych mczyzn bawicych si z grupk dzieci. Przez moment wydawao jej si, e widzi twarz Lukasa. Chopiec mg mie nie wicej ni sze lat, niad twarz, due ciemne oczy i wypuke, jakby wywinite na zewntrz wargi, spomidzy ktrych wyania si szczerbaty umiech. Pomacha do niej rk, kiedy przechodzili obok. onierze przerwali zabaw i odwracali za ni gow. Niektrzy dwuznacznie gwizdali. Staraa si nie sucha ich komentarzy. Od czasu Drezna nie widziaa tylu ludzi w mundurach. Andrew w swoich dinsach, bkitnej koszuli i mokasynach by tu jak dotychczas jedynym cywilem. Gdyby nie on i nie te dzieci, pomylaaby, e jest w wojskowych koszarach lub na poligonie. Arthur mia racj, tutaj dzieje si lub wkrtce bdzie si dziao co bardzo wanego, pomylaa. Pokj w drewnianym baraku, do ktrego wprowadzi j Andrew, by nie wikszy ni najmniejsza toaleta w redakcji Timesa i z pewnoci mniej przytulny. Wskie metalowe ko, na nim poduszka, nie - powleczony szary koc, przecierado i poszewka zoone w idealny kwadrat, stolik, krzeso, pordzewiaa metalowa szafa. Marzya, eby si umy i natychmiast zasn. - Teraz najbardziej chcesz zasn, prawda? Ale to najgorsze, co mogaby zrobi powiedzia Andrew, jakby czytajc jej myli - sprbuj wytrzyma przynajmniej do popoudnia. Rnic czasu najlepiej rozchodzi. azienki s wsplne, na kocu korytarza, ale nie martw si, osobne dla mczyzn i kobiet. Jest tu jeszcze kilka innych kobiet. Patrzya na niego. Cigle nie moga uwierzy, e on tu jest. Teraz wydawa si jej jeszcze wyszy i przystojniejszy. Mia jeszcze bardziej bkitne oczy i jeszcze bielsze zby. - Andrew, co ty tu robisz? - zapytaa. Zignorowa jej pytanie.

- Jeli poczekasz kwadrans, poka ci najpikniejsz azienk wiata. Wrc za chwil. Musz tylko na moment zajrze do sztabu. Wrc. Nie zanij... Wyszed, zamykajc za sob drzwi. Mia racj. Najbardziej na wiecie chciaa teraz zasn, ale wczeniej umy chocia rce. Bya jakby w letargu. Dwiki zza okna dochodziy do niej wyduone i spowolnione, jakby kto zwolni obroty winylowej pyty. Podniosa do gry donie. Wcale nie byy takie brudne, jak jeszcze przed chwil przypuszczaa. Nieobleczone polowe ko wydao si wspaniaym oem. Tylko na chwil, na krtk minutk, zanim Andrew nie wrci, eby pokaza jej azienk. Tylko na minut. Usna. Obudzi j trzask amanego drewna i gona salwa miechu. Poderwaa si z ka i podskoczya do okna, zza ktrego dochodziy miechy. Gromadka dzieci pdzia przed siebie, gono miejc si i krzyczc. Nie potrafia okreli, jak dugo spaa. Rozejrzaa si po malekim pokoju. ciany z pozbijanych brzowych pyt padzierzowych, niepokryte adn tapet ani farb, podkrelay tymczasowo tego miejsca. Usyszaa pukanie do drzwi. - Przepraszam, e kazaem ci czeka - powiedzia, wchodzc do pokoju. - Andrew, czy dzi jest ju jutro? - zapytaa zupenie zdezorientowana. - Nie mam pojcia, czy przespaam tydzie, noc czy godzin? Umiechn si. Podszed do metalowej szafy i wycign rcznik. Staa, cigle otumaniona zmczeniem. - Chodmy, obiecaem ci azienk - powiedzia, obejmujc j. Wyszli na pas ubitej ziemi poronitej traw. Potem brodzili w piasku, biaym tak bardzo, e musiaa mruy oczy. Mijali po drodze modych onierzy, mogli mie nie wicej ni po dziewitnacie lat. Ze zdumieniem zauwaaa, e przechodzc obok nich, podnosili praw do do czapek, beretw lub po prostu do czoa, z szacunkiem salutujc. Andrew z umiechem kiwa gow. Dotarli na skraj play. To nie bya plaa, jak pamitaa z urlopu z matk i ojcem na wyspie Sylt. Staa nad brzegiem i prbowaa z caych si zrozumie to, co widzi. Jedyne morze, jakie znaa, byo zimne, zielone, zielonobrzowe, czasami sine. Do dzisiaj sdzia, e to najpikniejsze kolory morza, jakie istniej, i e jej ojciec, pokazujc im wydmy, trawy i morze wok wyspy Sylt, zapomnia doda, e ogldaj wiat w kolorze sepii. Tu, na play Bikini, woda miaa kolor akwamaryny, jak piercionek na palcu serdecznym lewej doni babci Marty. Zatrzymaa si na chwil i prbowaa wylicza z pamici kolejne odcienie bkitu, jakie zna. Andrew tymczasem woa j z wody, wymachujc rkami. Nigdy przedtem nie widziaa go bez koszuli. Pozbawiony powagi krawatu i marynarki wydawa si jeszcze

bardziej chopicy ni Stanley. Rozpia guziki zielonej bluzki i pozwolia spdnicy zsun si na piasek. Przez chwil wahaa si, czy ma cign kremow jedwabn halk i majtki. Zdja tylko majtki. Wesza do wody po uda, mokra tkanina okleia jej tali. Rozpostara ramiona i zanurzya si w oceanie. Podpyna do niego. Woda sigaa jej do pasa, ciekaa po policzkach i sklejaa wosy w jasne strki. Andrew si umiecha. W pewnej chwili zauwaya, e wpatruje si w jej piersi. - Nie nosisz stanika - powiedzia cicho. Najpierw skrzyowaa rce, zasaniajc piersi. Potem je opucia i zdja halk. Zanurzya si i zacza pyn. Zamkna oczy. Przypomniaa sobie wieczr na play nad Batykiem z rodzicami... Najpierw, siedzc na piasku, ogldali zachd soca. Potem dugo spacerowali. Pamita, e ojciec czsto caowa lub przytula mam. Gdy zrobio si ciemno i plaa opustoszaa, pooyli j zmczon do wiklinowego plaowego kosza, a sami wbiegali razem do morza. Matka wyrzucaa co chwil kolejne czci ubrania na brzeg i miaa si, jakby byli tam tylko we dwoje. Waciwie byli tam sami. Ona leaa zwinita w koszu i udawaa, e pi. Byli tacy w sobie zakochani. Potem ojciec wyszed z wody, pobieg po rcznik i wrci do morza. Kiedy si ockna, ojciec sta na piasku z rozoonym rcznikiem, a matka wychodzia z morza i sza ku niemu, nieskrpowana swoj nagoci. Pamita ciemny kontur zbliajcego si ciaa i cichy szept: Mylisz, e jej nie obudzimy?. Potem pooyli si na rczniku i dotykali. Nie rozumiaa, co si dzieje, ale wiedziaa, e tam dziej si tylko dobre rzeczy... Odwrcia gow do pyncego obok Andrew i zapytaa: - Wiesz, gdzie jest Batyk, Andrew? Wiesz, jak zimna jest woda w Batyku? - Wiem - odpar. - Byem kiedy u Nielsa Bohra na kongresie w Kopenhadze. Ale wtedy bya zima. Nie mielimy ochoty pywa w Batyku. Umiechna si i opada pod wod, wypuszczajc ustami baki powietrza. Nie zamkna oczu. Tu przed jej twarz przemkna wielka kolorowa ryba. Przeraona wynurzya gow i szarpna go mocno za rami. - Tu jest mnstwo ryb - uprzedzi jej pytanie - w kolorach, ktrych nie potrafi nawet nazwa. Mwiem ci, e to najpikniejsza azienka, jak kiedykolwiek widziaem. Jakie dziesi jardw w prawo od miejsca, gdzie jestemy, zaczynaj si rafy koralowe. Tam wszystko, co yje, ma barwy tczy. Chcesz tam teraz popyn?

- Nie! Dzisiaj jeszcze nie! - wykrzykna i szybko popyna w kierunku brzegu. Po kilku metrach, gdy tylko dosiga stopami dna, zanurzya si i nacigna na siebie halk. Po chwili usiedli na piasku. Zauwaya, e w oddali za ich plecami zaczynaj zbiera si onierze. Wesza wic jeszcze raz do wody i wcigna majtki. Potem wrcia na pla, usiada obok niego i narzucia na ramiona bluzk. - Tak bdzie lepiej - szepn Andrew - oni s troch wygodniali... - To tak jak ja - odpara, umiechajc si do niego. Wstaa. Podesza do onierzy stojcych pod palmami. Po chwili wrcia z zapalonym papierosem. - Pali mi si zachciao. - Ty jeste czasami jak dzika samica - rzek, wzdychajc. - Wiesz, e dzisiaj wieczorem w Cross Spikes ci chopcy po kilku piwach bd opowiada sobie niestworzone historie o twoim tyku i twoich piersiach? I o tym, e, czekaj, jak oni ci nazw... moment, ju wiem... asystentka doktora Bredforda to supertowar do pooenia na pasko. Oni tak tutaj mwi... - No i co? - przerwaa mu. - Przeszkadza ci to? - Co? - zapyta zdumiony. - To, co bd opowiada? - Nie! - Mnie take nie. Wic o co chodzi? - Z umiechem zacigna si papierosem. Andrew, dlaczego tu jeste? - zapytaa po chwili, chwytajc go za rk. Wsta, zacz wciga spodnie. Nie usiad obok niej. Popatrzy jej w oczy i powiedzia: - To, e ty tu jeste, to zupeny przypadek. Tutaj mia by Stanley. Ale on teraz nie myli racjonalnie, taka okazja zdarza si raz na milion... Niewane, to jego ycie, niech z nim robi, co chce, jak chce i z kim chce. To ten stary yd z Timesa, on zupenie zwariowa na twoim punkcie. Powinna wiedzie, e osobicie porczy za ciebie w Waszyngtonie. Nie wiem skd, ale ten go ma wtyki wszdzie, chyba nawet u samego Pana Boga. Obieca, e nie zawiedziesz. Powiedzia, e ty widzisz rzeczy, ktrych inteligentni ludzie nie potrafi si nawet domyli. Powiedzia, e obraz uchwycony twoim okiem doprowadza do ez i miechu w tej samej sekundzie. e potrafisz zachwyci tematem swojego zdjcia i pochwali ogldajcego za jego spostrzegawczo, a w chwil potem wymia jego naiwno, kiedy okazuje si, e zachwyci si tym, co najmniej w nim wane, e obiektywem wydobdziesz pikno ze starego, dziurawego buta, e masz wraliwo dziecka i mdro starej kobiety.

Tak powiedzia Arthur, pki co najwaniejszy czowiek w amerykaskiej prasie. e nie odwrcisz gowy, kiedy przed twoimi oczami bd dziay si rzeczy straszne, e nie zamkniesz oczu, kiedy przypadkiem staniesz si wiadkiem intymnej sceny. Ja od tej nocy na awce w parku wiem, e nie tylko nie zamkniesz, ale jeszcze szerzej je otworzysz. Jeste tutaj, jako jedyny nieamerykaski obywatel, dziki znajomociom Arthura, zagroonej ciy Doris, dla ktrej mj brat postrada rozum, oraz swojemu niewtpliwemu talentowi. Ameryka ma wielu fotografw, Anno, ale eby ci dogoni, oni musieliby si jeszcze duo nauczy. Tak uwaa nie tylko gazeta The New York Times. Wstaa. Zrobio si jej gorco. Nie wiedziaa, czy od soca, czy od tego, co powiedzia. Zrzucia bluzk. Podesza ponownie do onierzy pod palmami. Wrcia z kilkoma papierosami i pudekiem zapaek. Stana przed nim. - Panie doktorze Bredford. Niech pan teraz posucha uwanie. Moje ycie od dawna skada si z samych przypadkw. To, e w ogle yj, jest take przypadkiem. To, e spotkaam twojego brata, jest przypadkiem nie z tej ziemi. Jednym z najszczliwszych. Tak jak nie z tej ziemi jest fakt, e stoj teraz przed tob na play Bikini i pal papierosa. Stanleya tutaj nie ma, bo kocha swoj kobiet. To, e zosta przy niej, nie jest racjonalne. To fakt. Bo mio nie jest racjonalna. Na cae, kurwa, szczcie! - wykrzykna. - Na cae szczcie, doktorze Bredford! Twj brat nie postrada rozumu dla Doris. On go przy Doris dopiero odzyska. Poza tym strasznie si ciesz, e Arthur ma takie znajomoci. Nie wiem, bo jeszcze nie odpowiedziae mi na to pytanie, jak to si stao, e dziwnym przypadkiem fizyk z Chicago opala si akurat na tej wyspie, i jak to si stao, e salutuj ci wszyscy onierze, ale si wkrtce dowiem. Jeli nie od ciebie, to od nich, gdy wypij kilka piw. Wierz mi, dowiem si. Dowiem si wszystkiego. Zrobi wszystko, aby si dowiedzie. Moesz by tego pewny. Podaa mu pudeko z zapakami. Wepchna arzcy si niedopaek w piasek play. Wsuna pomidzy wargi nastpnego papierosa. - Podpalisz mi? Nie mog sama, za bardzo trzs mi si teraz rce... Wracali do baraku brzegiem morza. W oddali widziaa spowiae dachy chat niepodobnych do baraku, w ktrym j zakwaterowali. Przykryte limi palm, wyglday troch jak ogromne plecione kosze. - To wioska. Id tam. Mieszkacy s bardzo ufni. We aparat! - powiedzia. Akurat tego nie musia jej mwi. Z aparatem si nie rozstawaa. Pewnego razu na Brooklynie, wychodzc na chwil do sklepiku na Flatbush Avenue po co do jedzenia, nie wzia go ze sob. Potem aowaa, kiedy pod sklepem pies przywizany do ulicznej latarni trzyma w pysku zwinit gazet z nagwkiem Psy wojny. aowaa, e nie moe

wszczepi sobie aparatu w do, eby zawsze go mie przy sobie. Odprowadzi j pod drzwi baraku. Przytulia si do niego i odesza bez sowa poegnania. Nie miaa siy mwi. Chciaa spa. Tylko spa...

Wyspy Marshalla, atol Bikini, sobota, 23 lutego 1946 Obudzio j uczucie gorca na policzkach. Otworzya oczy i natychmiast zamkna, olepiona socem. Przez chwil wsuchiwaa si w gony wiergot ptakw za otwartym oknem. Wstaa, wycigna z walizki pomit, bkitn sukienk, ktr dostaa od Doris na gwiazdk. Zawizaa ma kokard z tasiemek przyszytych do okrgego konierzyka. Z ramy metalowego krzesa wzia rcznik i posza do ani. Niewielkie pomieszczenie w kocu korytarza byo jeszcze puste. Obmya twarz, a potem woya gow pod strumie zimnej wody. Staa tak przez chwil, przygldajc si twarzy wykrzywionej przez lustro. Zimna woda ciekaa z jej jasnych lokw na sukienk. Wytara je rcznikiem i wysza, roztrzepujc cigle wilgotne loki palcami. Przez otwarte okno jej pokoju wrzucia rcznik i signa po swoj leic. Na placu pod kantyn staa grupka modych onierzy. Rozpoznaa rudowosego chopaka z samolotu. Pozdrowi j machniciem rki. Umiechna si. - Mylaem, e przywielimy tu tylko winie, owce, kozy i szczury, ale zdaje si, e s tu te nieze krliczki - usyszaa gos jednego z onierzy, a potem salwy miechu. Wesza do kantyny. Z kosza stojcego na dugiej drewnianej awie wzia dwie kromki ciemnego chleba. Do tego maso i dem. Nalaa kubek gorcej kawy. Usiada na skraju stou tu przy oknie. Sala miarowo wypeniaa si gwarem. Po chwili pojawi si przed ni rudowosy chopak. Obok niego sta drugi onierz. - Mona? - zapyta rudowosy i nie czekajc na przyzwolenie, usiedli naprzeciw niej. Co ty tu waciwie masz robi? - usiowa nawiza rozmow. - Bo jeli jeste nasz now pielgniark, to czuj, e jest mi dzi strasznie niedobrze. Wybuchn miechem, patrzc na swojego kompana. - Bardzo auj, ale nie jestem pielgniark - umiechna si. Przechylia si przez st, zbliya usta do jego ucha i szepna: - Ale gdybym ni bya, a ty przyszedby do mnie, no, powiedzmy z blem palca albo zba, to z pewnoci przepisaabym ci lewatyw. Sama wasnorcznie woyabym ci j do tyka. Tak na dobry pocztek naszej znajomoci. Odsuna si i pucia oko do kolegi wyjcego ze miechu. Rudowosy chopak zamilk i zmarszczy czoo.

- Nie bdzie ci tu atwo. Jeste zbyt kuszcym kskiem - usyszaa za plecami gos Andrew. Rudowosy onierz i jego kolega natychmiast wstali. Andrew usiad naprzeciwko niej z kubkiem parujcej kawy. - Witaj, Anno - powiedzia z umiechem. - Na caej wyspie s jeszcze tylko dwie biae kobiety - doda. - Jedna to porucznik Trocky, jej boj si nawet wcieke psy, a druga to sierant O'Connor, nie poznasz, e to kobieta, dopki nie zamelduje si swoim piskliwym gosem. Patrzya na niego. Wyglda na bardzo zmczonego. Pionowa linia pomidzy brwiami bya wyraniejsza ni kiedykolwiek. - Bdzie dzi bardzo gorco. Obiady wydaj od dwunastej, kolacje od osiemnastej. Siedz przewanie przy stole pod cian, z lewej strony. Tam jest przecig. Bdziesz ze mn siada, prawda? - zapyta cicho i umiechn si, ale jego oczy byy lekko przygaszone. Dzisiaj bd troch zajty, pewnie zejdzie mi do kolacji. Sprbuj by okoo osiemnastej w baraku i jeli pozwolisz, zabior ci na kolacj - doda, wstajc od stou. Przez chwil rozmylaa nad tym, czym profesor fizyki uniwersytetu w Chicago, doktor Andrew Bredford, moe by troch zajty a do kolacji na wysepce, gdzie najwikszym budynkiem jest hangar, a w nim zwyky bar z piwem. Bya dziewita, gdy skoczya niadanie, popijajc je czwartym kubkiem kawy. Mylaa do dzisiaj, e nie moe by nic gorszego ni kawa w Ameryce. Okazuje si, e jednak moe. Kawa na Bikini. Ruszya przed siebie. Powietrze zdawao si by gste jak ciecz. Skrajem play podaa do miejsca, z ktrego wczoraj dostrzega chaty tubylcw. Z oddalenia widziaa postacie przesuwajce si bez popiechu midzy nimi. Starsza kobieta w kolorowej dugiej chucie przepasanej na biodrach oddzielaa kolejne paski z lici palmy i tkaa z nich co, co wygldao jak niewielki dywanik. Miaa mae, pulchne donie i silne ramiona. Raz po raz podnosia gow, spogldajc na maego chopca grzebicego patykiem doek w piasku. Wtedy na jej okrgej twarzy malowa si spokojny umiech. Anna przez moment si zastanawiaa, czy wszystkie stare kobiety, obojtnie z jakiego zaktka wiata pochodz, wiedz co, czego nie moe wiedzie nikt inny. I czy wanie ta wiedza daje im rado? Moe spokj? Jej babcia Marta take miaa ten spokj i rado w oczach, gdy wyszywaa w swoim pokoju na Grunaer serwetki, gdy ona, klczc u jej stp, bawia si na dywanie drewnianymi klockami... Kobieta zapewne ua co, bo od czasu do czasu odwracaa twarz i wypluwaa co na ziemi. Anna miaa wraenie, e to bya krew. A moe tylko si jej zdawao? Chciaa si o

tym przekona, ale tak, eby kobieta nie odkrya jej obecnoci. Najlepsze zdjcia zawsze robia z ukrycia. Postanowia podej troch bliej do kobiety, pozostajc cay czas w cieniu rozoystego drzewa mangowca. W pewnej chwili jej bose stopy zapltay si w wystajce korzenie. - Verdammte Scheisse! - krzykna, upadajc na ziemi. Caym ciarem ciaa runa na okie, unoszc do gry aparat, eby nie wpad w piasek. - Scheisse! Spoza pnia pobliskiej palmy usyszaa dziecicy gos powtarzajcy ze miechem: - Scheisse, Scheisse, grosse Scheisse! Zobaczya najpierw rozwarte ciekawoci brzowe oczy, a w chwil potem - te same co u kobiety - pulchne i prawie okrge usta. Rozpoznaa twarz chopca, ktrego widziaa wczoraj pod oknem baraku. - Hej, may obuzie! Z czego si miejesz i czemu mnie przedrzeniasz? - zapytaa po niemiecku. W odpowiedzi, jak echo, chopiec, miejc si, powtrzy: - Was lachst du, was lachst du? Lachen verboten! Zaskoczona ostatnim zdaniem, ktrego przecie nie wypowiedziaa, usiada na piasku i z niedowierzaniem wpatrywaa si w pie drzewa, zza ktrego wydobywa si miech. - Mwisz po niemiecku?! Hej, may, poka no si! - Nie jestem may - usyszaa odpowied. Teraz to jej usta stay si okrge ze zdziwienia. Chopiec mwi po niemiecku, nie tylko powtarza wypowiadane przez ni sowa, ale najwyraniej sam potrafi formuowa zdania! Chyba nie mogo jej spotka tu, na Bikini, nic dziwniejszego. Maa posta z rwno przystrzyon nad brwiami czarn grzywk wychylia si zza pnia. Sta tak wsparty o drzewo, pocierajc praw stop lew ydk. - Nazywam si Mateusz. No co si tak gapisz? - zapyta. - A u ciebie jaka nazwa? Ten chopiec naprawd mwi po niemiecku! Niepostrzeenie nacisna migawk, rejestrujc jego powitalny umiech. - Nazywasz si Mateusz. A ja nazywam si Anna. Czy wszystkie dzieci mwi tu po niemiecku? Skd znasz mj jzyk? Chopiec podszed bliej, patrzc z ciekawoci na jej rce. - Co to jest? - zapyta. - To jest aparat fotograficzny, chcesz mi zrobi zdjcie? - Zrobi zdjcie? Co to jest zrobi zdjcie?

Podsuna ku niemu leic. Patrzy na ni z ciekawoci, ale nie odway si dotkn. - Tu si patrzy, tu naciska, a tam w rodku zostaje to, co wanie zobaczye. Rozumiesz? Chopiec przystawi oko do wizjera. - O! - wykrzykn. - Popatrz, moesz mi zrobi zdjcie, tylko najpierw powiedz, skd znasz mj jzyk. - To nie jest tajemnica, ale on ju umar, bo by bardzo stary. - On? - JoiLaiso. By bardzo stary. Pamita bardzo dawne czasy. Jak umiera, mia chyba ze sto lat, albo moe nawet dwiecie! Jego zby byy zupenie czarne. To od betelu. Mwi mi, e jeli bd si uczy niemieckiego, to odkryj kiedy skarb. Podobno gdzie tu s stare mapy, a na nich zaznaczony prawdziwy skarb - ciszy gos - niemieckie skarby. Cigle szukam, wiesz, ale nic nie mog znaj. - Znale - poprawia go. Przeszli obok kobiety przekadajcej midzy palcami dugie, wskie pasma lici. - Starsza Kethruth - powiedzia chopiec, wskazujc rk na staruszk. - Ona te uje betel, a to, co plecie, to jaki. Mata. Jutro bdzie duo ludzi, musz na czym spa. Chopiec podbieg do kobiety. Powiedzia jej co do ucha i palcem wskazywa Ann. Kobieta skina gow, umiechna si i powiedziaa: - Yowke! - Mateusz, zapytaj Kethruth, czy mog zrobi jej zdjcie. - Moesz. Nie ma co pyta. Ona nie wie, co to znaczy zrobi zdjcie, aparat widzi tak jak ja pierwszy raz. Podesza bliej kobiety. Ta na chwil zastyga w bezruchu i ze zdziwieniem spojrzaa w obiektyw. Rozemiaa si w gos i spluna przed siebie czerwon lin. - To od betelu? - zapytaa Anna przeraona, patrzc na chopca. - To nie krew, prawda? - Jaka tam krew? - odpar chopiec. - Co ty gadasz? Sza za chopcem wrd domkw, skd dobiegay rne odgosy. ycie nie toczyo si tylko pod dachami, wychodzio przed progi. Moda kobieta siedziaa na piasku i piersi karmia niemowl. Nie zakrya piersi, kiedy Mateusz podbieg do niej i pocaowa niemowl w gow. - A to moja najstarsza siostra Rachel. Rachel mwi po angielski, no i na wszystkim si zna. Potrafi lepiej odnale drog na wodzie ni jej m.

Kobieta umiechna si, nachylia si nad dzieckiem i powiedziaa: - Lokwe yuk, love to you. Anna odruchowo przystawia aparat do oka. Nacisna migawk i powtrzya cicho: - Love... Staa jeszcze przez moment zauroczona bajecznym nastrojem tej chwili. Kolorow sukienk Rachel, jej nag piersi oplecion maymi domi niemowlcia. Czarna gwka przyssana do ciaa matki, bose stopy dziecka, czerwony kwiat wpleciony za ucho Rachel, jej szeroki, peen szczeroci umiech. - Jutro mamy kemem, bdzie caa rodzina, przyjd jutro do nas - powiedziaa po angielsku Rachel - sprawisz nam rado. Anna nie musiaa pyta, co to jest kemem. - Bo my tu czsto witujemy. Lubimy si spotyka ca rodzin. Moje ciotki, kuzyni, ich ony s tak samo wani jak Rachel i ta jej maa. Jutro koczy rok i bdziemy witowa. To jest wanie kemem - objania jej Mateusz, gdy szli pomidzy chatami. W kadym miejscu, do ktrego prowadzi j chopiec, witay j ciekawo, przyjazne umiechy i niezwyka serdeczno. Wok panowa idylliczny spokj i harmonia. adnego popiechu, adnych podniesionych gosw, adnej nieufnoci. Jak z malowide Gauguina. Wioska nie bya dua. Z kadego jej miejsca byo wida albo sycha ocean. W pewnym momencie z oddali na wodzie zacz wyania si poduny ksztat. - Nishma! Popatrz, to jest Nishma, m Rachel. Wraca z poowu. Chodmy zobaczy, co dzi ma! - wykrzykn Mateusz, chwytajc j za rk. Wbieg do wody, wymachujc rkami w kierunku podpywajcego kajaka. Zatrzymaa si na brzegu. Fotografowaa... Zostaa w wiosce do zmroku. Najpierw na play Nishma nauczy j patroszy ryby. Potem w uplecionych z palmowych lici koszach przynieli te ryby do wioski, piekli na ognisku i jedli. Pnym popoudniem Mateusz poprowadzi j od chaty do chaty i wszystkim po kolei przedstawia. To trwao bardzo dugo, poniewa kademu opowiada z dum o tym, co to jest aparat fotograficzny. Nie bya pewna, czy on to do koca sam rozumie, jednake widziaa, e za kadym razem wzbudza swoj opowieci ogromne podniecenie. Wieczorem koniecznie chciaa poczu, jak to jest u betel. Najpierw Nishma z pomoc tumaczenia Mateusza wyjani jej, co to w ogle jest betel. Okazao si, e to li. Dziaa narkotycznie. Tak jak li koki. Na Wyspach Marshalla uj go doroli. I kobiety, i mczyni. W odrnieniu od koki ma t wad, e silnie farbuje lin na czerwono, a zby na czarno. Przeute licie trzeba czsto wypluwa, poniewa szybko staj si gorzkie. Gdy

usiada przy Rachel na progu chaty i ua, zebra si tum ciekawskich. Nie do, e nie czua adnego dziaania betelu, to musiaa chyba zrobi co nie tak przy wypluwaniu, poniewa tum wybuchn gromkim miechem. Potem Rachel piewaa do snu przepikn koysank swojemu dziecku, a ona przez godzin spisywaa - litera po literze - sowa tekstu, bo koniecznie chciaa si jej nauczy na pami. Dla swojego przyszego dziecka, gdy bd je miaa, jak wyjania zaciekawionej Rachel, ktra bardzo si zdziwia, e kobieta tak stara jak ona nie ma jeszcze dzieci. W pokoju w baraku znalaza si, gdy byo ju zupenie ciemno. Natychmiast usna.

Wyspy Marshalla, atol Bikini, niedziela, 24 lutego 1946 Obudzio j delikatne potrzsanie za rami. Zobaczya wielkie okrge biaka oczu chopca. - Chcesz ze mn polee na falach? Wstawaj - powiedzia cicho. - Co? - na wp pica mylaa, e le usyszaa. - Nie opowiem ci teraz adnej bajki, Markus. Chc spa - dodaa, odwracajc si leniwie na drugi bok. - Co ty gadasz, jaki Markus? Pyniemy uczy si fal. Chcesz zobaczy? Podniosa si na ku. - Skd si tu wzie? - zapytaa, przecierajc oczy. - Zostawia otwarte okno - zamia si chopiec. - Uczy si fal? Jasne, e chc zobaczy, ale czekaj, Mateusz, ja nic nie jadam, bd rzyga. Ju na sam myl jest mi niedobrze. - Co to znaczy rzyga? - zapyta chopiec i nie czekajc na jej odpowied, wykrzykn: - No, chod szybko, czekaj tylko na nas. - Odwr si teraz - polecia chopcu. - Po co? - Musz si przebra. - Po co? Wygldasz bardzo adnie. - No, do pywania. Odwr si! No ju! Kiedy dobiegli do brzegu, pierwsza z dwch odzi przypominajcych szeroki kajak z aglem wanie odbijaa od ldu. W drugiej rozpoznaa Nishm. Siedzia na krawdzi burty, w jednej rce trzymajc ster, w drugiej sznurki przymocowane do trjktnego masztu. Do kaduba, w ktrym siedziaa gromadka maych chopcw, przymocowana bya drewniana bela, ktra zdawaa si peni rol przeciwwagi. Nie widziaa jeszcze takiej odzi. Ruszyli.

Mateusz usiad obok niej i sign doni do lnianego worka. - Orzech kokosowy - powiedzia, zanim zdya zapyta. - uj pomau, to nie bdzie ci niedobrze. Chyba e wolisz betel? - zapyta, parskajc miechem. - A wiesz, e dla nas kokos jest najwaniejszy? Tak mwi starsza Kethruth. Ona potrafi z orzecha kokosowego zrobi olej do smaenia i mk na placki, i mydo do prania, z lici robi sznurek, jaki do spania, a z pni budujemy domy. Starsza Kethruth cigle powtarza, e Bg wiedzia, co robi, dajc nam palm kokosow. Przygldaa si chopcom ciasno przytulonym do siebie. Mogli mie od piciu do dziesiciu lat. Soce zaczo wysuwa si ponad lini horyzontu, stopniowo rozwietlajc mrok. Powoli zacza dostrzega szczegy ich twarzy. niadooliwkowe buzie, ogromne umiechnite oczy, nienobiae zby. Popiesznie wycigna z pokrowca aparat. wiato byo cigle za sabe, eby zrobi dobre zdjcie sylwetek, ale idealne, eby zarejestrowa rzdy ich biaych zbw. Z oddali zacza wyania si wyspa, a za ni kolejna, potem nastpna i jeszcze jedna. Za burt pod powierzchni wody widziaa skupiska koralowcw przypominajce ksztatem krzaki w parku. Fantastyczne twory ska wyrastajce ku powierzchni. Jedne do zudzenia przypominay gazy, inne byy bardziej podobne do koronkowych serwetek lub wachlarzy poruszanych prdem wody. W pewnej chwili dostrzega poruszenie na twarzach chopcw. Nishma zacz opuszcza agiel, powiedzia co gono i wskaza ciemniejsz plam wody otoczon nieomal biel pycizn. - To tu - poderwa si Mateusz - tu bdziemy uczy si czu fale. Cigle nie rozumiaa, co to znaczy czu fale. - Wskakuj za nami! Nauczysz si! - pokrzykiwa Mateusz. - Co mam robi? Jak mona si uczy czu fale? - zapytaa. - Wskakuj do wody i kad si tak jak ja. - Kad si? Co ty opowiadasz? Cigle nie bardzo wiedziaa, na czym ma polega ta nauka. cigna uwieszony na szyi aparat, okrya go materiaem sukienki i schowaa do torby. Wskoczya. Nishma wyrzuci kotwic i przywoa dzieci do siebie. Mwi, gestykulujc i poruszajc caym ciaem. Wskaza na wysp pokryt mangowcami, potem sam wskoczy do wody. Lec na plecach, wyprostowa si i ustawi stopy w stron maej laguny wcinajcej si w rodek wyspy. Chopcy zrobili to samo. Zapada cisza. Caa grupa wygldaa teraz jak licie strzaki wodnej, roliny, ktr kiedy widziaa w oceanarium w Hamburgu, unoszce si w jednym kierunku

na powierzchni wody. Po chwili Nishma odsun od siebie ramiona i im take pozwoli si swobodnie unosi. Nie widziaa w tym niczego szczeglnego. Byo jej po prostu przyjemnie zamkna oczy, czua ciepo soca i unosia si powoli na falach. Gdy znowu wrcili do odzi, Nishma wycign ze schowka przy sterze co, co mogaby porwna jedynie do pajczyny poprzeplatanych ze sob patyczkw. Zacz objania co chopcom. Mateusz wytumaczy jej pniej, e te miesznie wygldajce patyczki to kartograficzne diagramy, nieomal mapy, z ktrych mona odczyta pooenie wysp, a nawet caych atoli. Mona, jeli si tylko potrafi, odczyta take uoenie fal wobec jakiego miejsca! To, czego oni uczyli si, lec w wodzie i czujc fale, to wanie zapamitywanie uoenia fal. Kiedy, gdy ju si naucz, wystarczy, e wskocz do oceanu, poczuj fale i porwnaj swoje odczucia z tymi zapisanymi patyczkami na pajczynie. Trudno jej byo uwierzy, e to w ogle jest moliwe. Zrozumiaa, e to, czego przed chwil dowiadczya, to wcale nie zabawa, ale najprawdziwsza lekcja nawigacji. Gdy wracali na ich wysp, mylaa, jak bardzo inny jest ten maleki wiat. Jak symbiotycznie zronici s z nim jego mieszkacy. Nie moga ich sobie wyobrazi w adnym innym miejscu.

Wyspy Marshalla, atol Bikini, czwartek, 28 lutego 1946 To byo dziwaczne, ale na tej maej jak ziarnko piasku Bikini prawie si nie spotykaa z Andrew. W poniedziaek spdzi z ni kilka minut przy niadaniu, we wtorek znalaza list od niego na pododze pod drzwiami w jej pokoju, a wczoraj i take dzisiaj rano nie byo nawet listu. Uczucie, e jest blisko, z jednej strony j uspokajao, a z drugiej na swj sposb dranio. Zdawaa sobie spraw, e on z pewnoci nie przyjecha si tutaj opala, ale nie rozumiaa jego cigej nieobecnoci. Duma nie pozwalaa jej go szuka lub czegokolwiek od niego wymaga. Na Bikini tsknia za nim nie mniej ni w Nowym Jorku. Wikszo czasu spdzaa z Mateuszem. Poznawaa zwyczaje, uczya si jzyka. Najpierw pojedynczych sw i prostych dziecicych piosenek. Potem caych zda. Rachel pokazaa jej, jak kawakiem ostrej muszli wypatroszy lisk ryb. Jak najpierw obtoczy j piaskiem, by nie wylizgiwaa si z rk. Nishma opowiada jej histori tej wyspy, a wieczorami starsza Kethruth, ujc betel, snua legendy o krcych nad Bikini duchach i demonach. Nie rozstawaa si z aparatem ani na chwil. Miaa ju tutaj swoje miejsca, takie, do ktrych lubia wraca. Wiedziaa, z ktrego zaktka wyspy najlepiej wida powracajce z

poowu odzie. Skd sycha piewy dochodzce z przepiknie ozdobionego malowidami i rzebami pebei, domu spotka, ktry w niedziele przeistacza si w koci. Lubia chodzi do miejsca, gdzie stoi chata wodza, i patrzy na faluw, czyli mski dom, w ktrym niegdy zamieszkiwali modzi chopcy i mczyni, ci, ktrzy nie zaoyli jeszcze wasnych rodzin. Faluw nie mia drzwi, tylko okna osonite bambusowymi okiennicami i z tego wanie miejsca na play mona byo bezkarnie podglda, co dziao si w rodku. Czsto siadaa w miejscu, ktre pierwszego dnia pokaza jej Andrew. Pod wygadzonym morsk wod i wiatrem potnym korzeniem. Ogromna przestrze oceanu dawaa poczucie wolnoci, piasek pod stopami poczucie bezpieczestwa. Odkrywaa, e pierwszy raz od dugiego czasu zaczyna odczuwa wewntrzny spokj, e wyzbywa si popiechu, napicia i niepokoju, w ktrym ya nieprzerwanie od czasu Drezna. Tego dnia byo wyjtkowo gorco. Usiada z aparatem w cieniu palmy i obserwowaa par biaych ptakw, ktre co chwila wlatyway do dziupli w pniu pobliskiego drzewa i zaraz z niej wylatyway. Jeden z nich mia dugi ogon i kilka piknie wyduonych pir. - Buduj gniazdo - usyszaa za plecami. Przyzwyczaia si, e Mateusz wyrasta przed ni jak spod ziemi. - Dzi jest za gorco na ptaki. Pjdziemy na ryby. - Dzi na ryby? Okay, dzi na ryby, tak po prostu, a czym bdziemy je owi? Rkami? - zapytaa zaciekawiona. - Nie chc z tob owi ryb. Ty i tak za duo i za gono gadasz. Dzi bdziemy gapi ryby! - Zwin donie w rurki i przyoy do oczu. - Oglda ryby. - Oglda. Wiedziaem, e mnie poprawisz. Rozumiesz po niemiecku, maa? chichota, naladujc j. Posza do baraku, eby zostawi aparat. Wzia rcznik. Woya strj kpielowy i przewizaa w biodrach kwiecist chust, ktr dostaa w prezencie od Kethruth. Mateusz czeka na ni pod oknem. Piasek o tej porze by ju tak gorcy, e stawiajc bose stopy, syczaa z blu. - Musisz stawia stopy bokiem. Tak jak ja. Popatrz, zewntrzn stron. Prbowaa go naladowa, rzeczywicie mniej pieko, za to o mao nie zwichna sobie kostki. Znaleli si na brzegu na poudniowym kracu wyspy. Kilka metrw od play mona byo zobaczy ciemniejsze zarysy koralowcw. Woda bya spokojna, sigaa nie wyej ni do ud. Przepynli kawaek, po czym tu nad koralowcami kaza zanurzy jej gow i nie zamyka oczu. Sona woda szczypaa w oczy. Ale to, co zobaczya, warte byo blu.

Dryfowaa nad awic kolorowych ryb. Malekie niebieskie przecigay si z pasiastymi. te, pomaraczowe, czarne jak smoa poyskiway i przesuway si przed jej twarz jak kadry z bajecznie kolorowego filmu. Mateusz chwyci j mocno za rk i pocign w d. Zabrako jej powietrza, musiaa si wynurzy. - No i co? Chcesz wraca do ptakw? - zapyta ze miechem. - Mateusz, to jest absolutnie genialne! Nigdy przedtem nie widziaam tylu ryb, i to takich! - Dasz rad podpyn do tamtej skay? - zapyta, wskazujc grup wystajcych z wody korali. - Tam s dwie mieszne ryby. Wygldaj jak ptaki, ale jak si wsuchasz, usyszysz, e nie s cakiem nieme. - Dam rad, Mateusz, jasne, e dam... Przepynli kilkadziesit metrw. Dotarli do miejsca, gdzie woda z turkusowej nabraa nieco ciemniejszych barw. Cigle bya jednak krystalicznie przezroczysta. Nabraa powietrza w puca, pooya si na wodzie i zanurzya gow. Zobaczya par ryb: zielon i row. Wyglday, jakby kto obrysowa im usta karminow kredk. Nie moga do koca zdecydowa, czy bardziej przypominaj papugi, czy wyraz twarzy Astrid Weisteinberger, kiedy spotkaa j pierwszy raz. Wynurzyli si prawie jednoczenie, apczywie chwytajc powietrze. - Skd wiedziae, e tu bd?! - Zawsze tu s. Nie ruszaj si std. To ich dom. Teraz sprbuj zej ze mn nisko, bardzo nisko w d, pod t ska, tam jest dziura, a w niej potwr. I nie nabieraj zbyt duo powietrza w puca, atwiej si zanurzysz. Zesza na d tak nisko, jak tylko potrafia. Promienie soca paday prawie prostopadle do powierzchni oceanu. Przy takim wietle potrafia rozpozna nawet pojedyncze uski poyskujce na grzbietach przepywajcych ryb. Na dole w niewielkiej szczelinie dostrzega najpierw dugie, uniesione w gr czuki, a potem masywne kleszcze bladorowej langusty. Zamara w bezruchu. Oczy pieky j od zasolonej wody, czua bl w pucach, ale nie moga przesta patrzy na to niesamowite stworzenie. Gdybym tylko miaa teraz ze sob aparat, pomylaa. Po kilku godzinach wrcili na wysp. Przed barakiem czeka na ni Andrew. - Mylaam, e wyjechae na zakupy do Chicago - powitaa go z odrobin ironii w gosie. - Anno - powiedzia, podchodzc do niej - mamy teraz tutaj bardzo trudn faz. Wytumacz ci to kiedy.

- Czy to jest zwizane z przybyciem tego ogromnego statku, ktry widziaam dzisiaj z play? - zapytaa, patrzc mu w oczy. Nie odpowiedzia. Podszed do niej bliej, pocaowa delikatnie w policzek i cicho zapyta: - Podarujesz mi dzisiaj wieczorem troch swojego czasu? Tylko dla nas dwojga? Obja go. - A o ktrej chcesz mnie mie... to znaczy - poprawia si, chichoczc - od ktrej chcesz mie ten mj czas? - Bd czeka o szstej, tutaj. Nie spni si... Z walizki wycigna czarn sukienk. Kupia j na Bronksie, w jednym z tych sklepikw z uywan odzie, gdzie za dolara udawao jej si czasem znale prawdziwe skarby takie jak ta sukienka, szczelnie opinajca jej tali i biodra, wykoczona szlaczkiem koronki na prostym golfie pod szyj, a od dou tu poniej kolan a do szyi przecita rzdem malekich, czarnych guzikw zapinanych na ptelk. Jedyna odwitna rzecz, jak zabraa ze sob na wysp. Czeka na ni ubrany w bkitn koszul. Wosy zaczesane na bok, targane co chwil lekkim wiatrem, opaday kosmykami na czoo. Odgarnia je, przeczesujc doni. Przeszli, trzymajc si za rce, na pla przy maej zatoczce, ktr pokaza jej pierwszego dnia. Na piasku czekaa maa wiosowa d. Morze byo spokojne, piasek nagrzany upaem oddawa ciepo, ale ju nie parzy stp. Wsiad jako pierwszy. Musiaa wysoko podcign sukienk, eby wej do odzi. Usiada na drewnianej awce z przodu. Przy jej stopach sta kosz przykryty biaym kawakiem materiau. Ruszyli praw stron wewntrznego okrgu atolu w kierunku zachodzcego soca. - Nie chcesz wiedzie, dokd ci zabieram? - zapyta. - Nie chc - odpowiedziaa z umiechem - z tob wszdzie bdzie mi dobrze... Nie odrywa od niej wzroku. Patrzya na jego ogromne donie ciskajce wiosa. Pynli okoo dziesiciu minut, gdy z wody powoli wyonia si biaa plaa. Maa wysepka, na niej kilka krzakw, jedna palma i przedziwnego ksztatu kloc wygldajcy jak niski st ustawiony przez kogo na rodku play. Przenis j na rkach z odzi i postawi na brzegu. Mikki biay piasek odbija ostatnie promienie soca. Na drewnianym klocu rozoy biay obrus, z kosza wycign butelk wina i dwa kieliszki. Wcisn je w piasek i cofn si do odzi. Wrci z ma krysztaow waz pen truskawek. - To chyba najbardziej romantyczne, co udao mi si do tej pory w yciu zrobi -

wyszepta, stawiajc na obrusie przed ni waz. - Truskawki, w lutym?! Na bezludnej wyspie! - wykrzykna zdumiona. - Andrew Bredfordzie, co ci si stao?! Podniosa si z miejsca i zacza caowa jego twarz. Rozmawiali, czasami wstawali z kieliszkami w doniach i brodzili w wodzie. Potem wracali i dalej rozmawiali. Opowiadaa mu o Mateuszu, o Nishmie, ktry nauczy j czu fale, o kolorowych rybach, o ptakach, o Rachel karmicej piersi niemowl, o swoim spokoju na tej wyspie, o Kethruth przypominajcej jej czasami czarownic, o odcieniach bkitu, o ogromnej rowej langucie w szczelinie koralowca, o fotografiach, ktre zrobia, i o szczciu, jakie tu chwilami czuje. Gdy zrobio si ciemno, pooyli si na piasku i wpatrywali si w granatowe rozgwiedone niebo. - Andrew - wyszeptaa w pewnej chwili - tu jest mi tak dobrze. Pocaowa j. Powoli wyj spink z jej wosw. Zamkna oczy. Syszaa jego przypieszony oddech. Zacz rozpina jej sukienk. Ptelka po ptelce...

Wyspy Marshalla, atol Bikini, pitek, 1 marca 1946 Rano znowu znalaza kopert od niego. Nie byo w niej listu. Umiechna si do siebie, gdy znalaza w niej tylko may czarny guziczek. Przy kolacji znw z ni by. Usiedli razem przy ich stoliku. Miaa uczucie, e by nieobecny. - Andrew, jeste zdenerwowany? - zapytaa, kiedy trzeci raz z rzdu nie odpowiedzia na jej pytanie. - Nie, nie, Anno, nie jestem zdenerwowany, tylko... - zacz, spogldajc ze zoci na onierza, ktry prbowa przysi si do ich stolika. - Chodmy std... Przeszli alej do opustoszaej play. Usiedli. Nerwowo tar stop o piasek. - Pamitasz Hiroszim i Nagasaki? - zapyta w pewnej chwili. Spojrzaa na niego zdziwiona. - Czy pamitam? Mnie pytasz, czy pamitam?! Tego nie mona nie pamita, Andrew! Kto w ogle, jaka bestia wpada na ten szataski pomys, aby tak bomb zbudowa? - wykrzykna. - Kto, pytasz? - odpar dziwnie zmienionym gosem, wyczua w nim smutek, rozczarowanie i zo. - Nie istnieje jedna taka, jak ty to nazywasz, bestia - mwi przez zacinite zby - ale bez jednego czowieka ta bomba nigdy by nie powstaa. Przynajmniej

jeszcze nie teraz. - Kto to jest?! - Mj przyjaciel, mj autorytet i mj mentor jednoczenie, Enrico Fermi. Moe trudno jest ci to sobie wyobrazi - syszaa obco w jego gosie - ale jestem dumny, e uczestniczyem w tym, jak ty to nazywasz, szataskim projekcie. Podarowaem mu cay mj czas, kilka lat ycia i wszystkie myli. A ty mi teraz mwisz, e pomagaem bestii. To nie Fermi jest szatanem. To nie on! Prawdziwym szatanem by twj Hitler. Gdyby on mia t bomb przed nami, to z pewnoci drugie Auschwitz powstaoby wkrtce w Ameryce. Najprawdopodobniej blisko Nowego Jorku. Tam jest przecie tylu ydw do rozstrzelania, zagodzenia, zagazowania i spalenia. Najpierw poczua mocne ukucie pod mostkiem. Potem tpy bl jak po uderzeniu pici w brzuch. Staraa si nie patrzy na niego. Nie bya pewna, czy powstrzyma napywajce zy. Za wszelk cen nie chciaa mu pokaza, co teraz czuje. Wstaa i powoli przesza na skraj play. Zacza brodzi w wodzie i gboko, rytmicznie oddycha. Ju dawno zauwaya, e takim regularnym oddechem - jak u lekarza, gdy osuchuje stetoskopem puca pacjenta - potrafia zatrzyma zbliajcy si atak lku, nie dopuci do wybuchu niekontrolowanej zoci, a nawet, ale tylko czasami, zagodzi bl podbrzusza podczas miesiczki. Nachylia si, nabraa w zoone donie wody i przemya twarz. Usyszaa kroki za sob. Obj j, kadc swoje donie na jej brzuchu. Staa bez ruchu. - Anno, nie chciaem tak. Nie myl tak. Nie myl - szepta, caujc jej szyj. - Po prostu zabolao mnie, bardzo zabolao, gdy porwnaa wszystko, co robiem, czym yem przez ostatnie lata, do... do bestialstwa. Staa z opuszczonymi wzdu ciaa rkami i pakaa. - Andrew, to nie by mj Hitler. Ja go tylko zastaam. To nie by take Hitler mojej matki, ani mojego ojca, ani mojej babci. Im przyszo si z jego obecnoci i jego paranoj jedynie pogodzi. Ja wiem, e dla ciebie to pogodzenie jest niemoliwe do zrozumienia, ale ty tam nie ye. Nie masz pojcia o tym, e w Niemczech byli take ludzie, ktrzy nie podnosili rki do gry. Nie byo ich wielu, ale byli. Nie podnosili. Ale to dla ciebie za mao. Oni mieli zacisn pici i wali nimi w cian? Tak by chcia, prawda?! Ty nie masz pojcia, jak twarda i jak wysoka bya ta ciana, i nie moesz sobie wyobrazi, jak szybko ta ciana by ich przysypaa. To, co powiedziae, bardzo mnie zabolao, Andrew. Kiedy pojawi si w naszym domu Lukas. May chopiec... Zreszt dajmy temu spokj. Nie chc o tym teraz mwi - dodaa, machajc rk. - Przepraszam ci za t besti. Nie wiedziaam, e take ty... - Nie moga wiedzie - przerwa jej. - Nikt nie mia o tym wiedzie.

- A teraz mog? Opowiesz mi o tym? - zapytaa, odwracajc si. Podaa mu rk. Uchylia gow, gdy prbowa j pocaowa. Usiedli na piasku. Zapalia papierosa. - Opowiesz? - zapytaa, zacigajc si gboko. - To fizyka, Anno. Historia tej bomby to opowie o fizyce. Nie wiem, czy to dobry temat na rozmow z kobiet na play. - Uwielbiam, gdy opowiadasz o fizyce. Zapominasz wtedy o caym wiecie. Lubi, jak si zapominasz - odpara szeptem. Spojrza na ni. Wzi do rki odrobin piasku i zacz ugniata go w doni. Mwi spokojnym gosem: - Fermi przyjecha do Stanw w grudniu trzydziestego smego. Ze Sztokholmu. Odebra tam Nagrod Nobla i przyjecha do Nowego Jorku. Jego ona bya ydwk. We Woszech pod Mussolinim groziy jej przeladowania. Miesic pniej, dwudziestego dziewitego stycznia 1939 roku, spotkaem go podczas konferencji naukowej w Waszyngtonie. Opowiada o swoich eksperymentach z rozbijaniem atomw. Ja znam si na rozbijaniu atomw. Chyba najlepiej ze wszystkiego znam si wanie na tym. Fermi rozbi wiele atomw. Gdy bdziesz ostrzeliwa wizk neutronw atom, to niektre z tych neutronw trafi w jdro atomu i rozbij je na dwie czci. Potem z tych czci wydostan si kolejne neutrony, dwa lub trzy, i trafiajc w kolejne jdra uranu, znowu je rozbij. To przewidzia i opisa dokadnie w swoich artykuach Le Szilard, nasz, Fermiego i mj, przyjaciel. Le, z pochodzenia wgierski yd, uciek w trzydziestym trzecim przed przeladowaniami z Berlina i przez Wiede, a potem Angli dotar do Ameryki. Le, wspaniay teoretyk, zna wszystkich, pracowa w Berlinie z Einsteinem. To w jego publikacji pojawiy si po raz pierwszy takie terminy jak reakcja acuchowa i masa krytyczna. Tak naprawd to Le przewidzia i opisa bomb atomow. Fermi tylko jego pomys postanowi urzeczywistni. Szanuj Le, chocia przestalimy si przyjani. Po Hiroszimie zerwa z nami kontakt. Po Nagasaki sta si naszym krytykiem. Ale to tak na marginesie - doda ze smutkiem w gosie. - Ale wracajc do rozbijania atomw... Przy kadym takim podziale powstaje energia. Pozornie niewielka. Mona obliczy jak dua, albo raczej jak maa jest ta energia. Einstein to obliczy swoim synnym emcekwadratem. Ta energia wystarcza zaledwie, aby poruszy ziarnko piasku. Ale to, z drugiej strony, jest ogromna energia. Gdy atom tlenu czy si z atomem tlenu, czyli si spala, powstaje sto milionw razy mniej energii. Sto milionw razy mniej! Przy rozbiciu jednego jdra atomu uranu, Fermi rozbija uran, sto milionw razy wicej. Gdyby rozbi sto milionw atomw uranu, jeden za drugim w

acuchowej reakcji, to mona by poruszy miliony ziarenek piasku. A jeli rozbi biliony - to biliony ziarenek. Gdyby zebra biliony bilionw atomw uranu i spowodowa tak reakcj acuchow w bilionach bilionw, to mona by poruszy malutki kawaek tej play. Atomy s mae, bardzo mae. Ale za to jest ich bardzo duo... Sign doni do wilgotnego piasku i ulepi z niego kul wielkoci piki tenisowej. - W takiej mniej wicej iloci uranu tkwi energia - powiedzia, upuszczajc piaskow kul - ktra mogaby zmie z powierzchni ziemi cay Nowy Jork. Le to wiedzia, Fermi to wiedzia, wszyscy, ktrzy znaj si na tym troch, to wiedzieli. Wiedzieli to rwnie fizycy w Niemczech. My zdawalimy sobie spraw z tego, e niemieccy fizycy: Hahn, Strassmann, von Weizscker i Heisenberg, doskonale o tym wiedz. Mielimy te informacje od Roberta Furmana, ktry jako szef specjalnej wydzielonej komrki wywiadu w Pentagonie informowa nas, e Niemcy intensywnie gromadz rud uranu. Gdy w czterdziestym roku Wehrmacht zaj neutraln Belgi, w rce Niemcw wpada firma Union Minire, najwikszy eksporter rudy uranu na wiecie. Bo tylko specjalny izotop uranu nadaje si do tego, aby go rozszczepi. To z kolei przewidzia i opisa Duczyk Niels Bohr. W rudzie uranu na Ziemi ten izotop jest zmieszany z innymi izotopami. Stanowi tylko may uamek rudy. Ponad dziewidziesit dziewi procent rudy nie nadaje si do rozszczepienia. Chodzio o to, aby ten izotop oddzieli i da go nam. To nie jest atwe i bardzo, bardzo kosztowne. Amerykaski rzd tego nie rozumia. Mimo listw i apeli Fermiego. Dopiero po tym, jak sam Einstein zwrci si bezporednio do Roosevelta, i po tragedii w Pearl Harbor w czterdziestym pierwszym wszystko si zmienio. Nareszcie w Waszyngtonie zrozumiano, e Niemcy take pracuj nad bomb. Zacz si wycig. Powsta specjalny projekt Manhattan Project, ktrego celem staa si konstrukcja bomby atomowej. Najbardziej tajny projekt w historii Stanw Zjednoczonych. Z fabryki w Oak Ridge w Tennessee zaczto przysya nam, gram po gramie, rozszczepialny uran. W listopadzie czterdziestego drugiego przeprowadziem si do Chicago. Nie wolno mi byo o tym powiedzie nikomu. Pewnego dnia poszlimy z Fermim i Szilrdem na kolacj do jakiego klubu jazzowego. Nigdy nie zapomn mojego przeraenia, gdy przypadkiem spotkaem tam Stanleya, ktry na krtko wpad do Chicago. W Chicago budowalimy z Fermim i Szilrdem reaktor jdrowy. Aby neutrony wdary si do jdra uranu, trzeba je najpierw spowolni. To przewidzia w swojej teorii Fermi. Dobrze nadaje si do tego grafit. Potrzebowalimy duo miejsca. Rozszczepialny uran trzeba umieci w grafitowych cegach. Cegy powinny by w okrelonych odstpach od siebie. Nasze cegy uoyy si w elipsoidaln konstrukcj wysokoci trzech metrw i szerokoci omiu metrw. Miejscem, ktre najlepiej si do tego nadawao na uniwersytecie w Chicago, bya hala do gry w squasha

pod zachodni trybun uniwersyteckiego stadionu. W rodku miasta, drugiego grudnia 1942 roku, przeprowadzilimy pierwsz kontrolowan reakcj jdrow. To byo szalestwo. W rodku Chicago! Wyobraasz to sobie?! Fermi ufa swoim obliczeniom, Le od pocztku wiedzia, a ja im bezgranicznie wierzyem. To ja obliczaem rozmiary tej elipsoidy, oni te mi uwierzyli. W tym projekcie kady wierzy kademu. Dla pewnoci jednak na szczycie naszego reaktora postawilimy trzech mczyzn, z ktrych kady mia wiadro wypenione roztworem siarczanu kadmu. Bo ta reakcja rozszczepienia moe si wymkn spod kontroli. Jeli w bombie - to dobrze, jeli w trakcie testw - bardzo le. Aby j kontrolowa, trzeba jako przechwyci neutrony, ktre wydobywaj si z jder atomw uranu. Kadm si do tego doskonale nadaje. Reakcja trwaa cztery i p minuty. Zmierzylimy p wata energii przeoonej na troch ciepa. Mizerne p wata. Jeli byo gorco w tej zimnej hali, to z pewnoci nie od tego p wata. To nie ogrzaoby nawet zmarznitej mrwki. Byo nam gorco od naszego podniecenia. To byo tak niezwyke. Nawet jeli wszystko wczeniej tysic i jeden raz obliczylimy. To jak gdyby podpatrzy karty Boga przy tworzeniu wszechwiata i pj na cao... Zamilk. Wsta i przeszed pla do morza. Wbieg do wody i rzuci si na fale. Patrzya, jak pync, oddala si od brzegu. Zapalia papierosa. Spojrzaa na kupk piasku, ktra pozostaa po opuszczonej z jego doni piaskowej kuli. Rozumiaa jego entuzjazm i rozumiaa podniecenie wynikajce z uczestnictwa w czym naprawd niezwykym. Jej ojciec take potrafi miesicami y w swoim wiecie, gdy realizowa jakie wane projekty. Ale jej ojciec nigdy nie zgodziby si uczestniczy w czym, co by mogo kogokolwiek skrzywdzi, poniy, zrani lub zabi... Dokadnie pamita, z jak odraz wkada mundur, gdy powoano go do Wehrmachtu. Odprowadzay go tego ranka z matk na dworzec. Nigdy nie zapomni bezgranicznego smutku, ponienia i wstydu na jego twarzy. Ojciec wstydzi si i przed matk, i przed ni tego munduru. Wydawao mu si, e stoi przed nimi w trakcie pogrzebu w przebraniu klowna. Przebra si, poniewa tak byo lepiej dla jego rodziny. Mia do wyboru wizienie lub mundur. Wizienie oznaczao przeladowanie ony, matki i crki. Caej rodziny. Teraz, gdy o tym myli, to wydaje si jej, e ojciec umar ju tam, na dworcu w Drenie, zanim ruszy pod Stalingrad. Nie moe sobie wyobrazi swojego ojca strzelajcego do kogokolwiek... Spojrzaa na ocean. Nie moga nigdzie dojrze Andrew. Przerazia si. Podniosa si i

popiesznie podesza do wody. Zacza go woa. Wbiega do wody. - Andrew! Andrew, prosz ci, Andrew! - krzyczaa rozpaczliwie. Nagle wynurzy si tu obok niej. - Aniu, jestem - powiedzia, obejmujc j. - Andrew, prosz, nie rb mi tego. Nigdy wicej - szeptaa, zachannie caujc jego twarz i wosy. Obj j. Wracali przytuleni do siebie w kierunku play.

Wyspy Marshalla, atol Bikini, okoo poudnia, niedziela, 3 marca 1946 Obudzio j dziwne uczucie niepokoju. Przymkna powieki. Szybko signa po papierosa. Zaczynaa si niedziela na Bikini. Dla Nishmy, Mateusza, Rachel i wszystkich innych w wiosce nie odgrywao to adnej wikszej roli. Ich poniedziaki, czwartki lub soboty tak naprawd odrniay si od niedziel tylko msz. Poza tym wszystko byo tak samo. odzie wypyway w morze, kobiety tkay maty, wyplatay kosze, patroszyy ryby, pieky je na ogniu, dzieci pakay lub si miay, soce wschodzio, wiecio i zachodzio, ludzie umierali i rodzili si tak samo w czwartki, jak i w niedziel. Dni tygodnia na Bikini byy tylko umowne. Wsuna nowy film do aparatu. Ubraa si odwitniej ni zwykle. Woya nawet buty. Pierwszy raz, odkd tutaj przybya, sza po play w butach. Nie wyobraaa sobie, e mogaby pj do kocioa boso. Dla miejscowych tak naprawd butami byo wszystko, co chronio stopy od ran, oparze lub uksze. Tutaj wszystko byo inne. Msze w kociele take. Miay w sobie bardziej charakter odwitnej zabawy ni unionej celebry. Kobiety przystrajay kwiatami nie tylko otarz. We wosy wplatay czerwone hibiskusy i tiar. Ubieray si niezwykle barwnie. Wszyscy radonie si umiechali, wyczekujc na spotkanie z Bogiem. Dla mieszkacw Bikini Bg z opowieci misjonarzy, ktrzy i tutaj kiedy przybyli, by chrzecijaskim stworzycielem i mdrcem, panem dobra i za, by tym wszystkim w Jezusie otoczonym apostoami, ale by te w kawaku skorupy orzecha kokosowego, w kolorowych pirach ptakw, w muszli znalezionej na play, w powiewie wiatru, w bkicie oceanu i w kadej rybie, ktr darowa im ten ocean. Przyjli chrzecijastwo przyniesione tutaj przez misjonarzy, ale wcale nie przeszkadzao im to pozosta poganami.

Wesza do wypenionego po brzegi kocioa. Wypatrzya Mateusza. Siedzia obok krla Judy w pierwszym rzdzie. Dokadnie pamitaa ten poranek, kiedy obieca jej przedstawi swojego krla. Nie tak go sobie wyobraaa. W jej wyobrani mia by dostojny, niedostpny i wadczy. A tymczasem by niskiego wzrostu, due zby z jeszcze wikszymi przerwami wydaway si nie mieci w jego ustach. Mia dugie, potargane wosy i wyglda, jakby wanie si obudzi albo - to chyba nawet bardziej - jakby od kilku dni w ogle si nie kad. Przypomina jej zapuszczonego, zaniedbanego ebraka z Pennsylvania Station w Nowym Jorku. Jedynym dostojestwem, ktre go otaczao, bya siedzca obok niego ona. Miaa indiaskie rysy i spogldaa na wszystkich jak prawdziwa krlowa. To akurat Anny nie zdziwio. Po kilku dniach pobytu zdya zauway, e na Bikini nie tylko ostateczne sowo, ale take wszystko inne tak naprawd naleao do kobiet. Wraenie, e taki porzdek rzeczy zapewnia spokj i harmoni na wyspie, potgowao si w niej kadego dnia. Przez chwil mwi pastor. Ale bardzo krtko. Potem uroczysty piew wypeni przestrze kocioa i popyn nad ca wysp. piewaa wraz z tumem i mylaa o swoim yciu. Po Nowym Jorku, gdzie wtopiona w anonimowy tum gonia jak oszalaa przed siebie, na Bikini przygldaa si uwanie kademu swojemu krokowi. Wszystko dziao si tutaj w zwolnionym tempie, z wiksz uwag, z szacunkiem dla kadej mijajcej chwili, ktra ju nigdy wicej si nie powtrzy. Wszdzie bya dziwna czuo. Na wszystko by czas. Czas. Wanie to. Nikt nikomu nie szczdzi swojego czasu. Najcenniejszej rzeczy, jak mona podarowa drugiemu czowiekowi. Dopiero tutaj zauwaya, jakie to wane. Na przykad wtedy, gdy siedziaa na progu domu Rachel i podbiegy do niej dwie mae dziewczynki i przez godzin czesay j drewnianymi grzebieniami. Chciay tylko dotyka jasnych wosw, jakich tu nie znay. Na cztery rce, bez adnego popiechu, wplatay kwiaty tiary, przymierzay wianki, zaplatay warkocze, podnosiy loki do gry i puszczay tylko po to, eby znw nawin je na palec i znowu si mia. Siedziaa bez ruchu, poddawaa si temu, co robi, i pakaa. Jej matka take miaa taki drewniany grzebie. Czasami braa go pod podog do Lukasa, by go uczesa. Po mszy kolorowy, radosny tum wyla si przed koci. Mczyzna w wojskowym mundurze amerykaskiej marynarki wojennej ju tam sta. Wyszed im naprzeciw i zapraszajcym gestem gromadzi wok siebie. Podawa do mczyznom i kobietom, gaska po gowach dzieci, umiecha si i pozdrawia z przesadn serdecznoci. Wok placu stali onierze. Zauwaya, e maj hemy na gowach i s uzbrojeni. To byo dziwne. Jak dotychczas Amerykanie po prostu byli na tej wyspie bardziej jako turyci ni onierze. Nigdy nie nosili broni. Dzisiaj wygldali jak policjanci, zdobywcy, wadcy.

- Witajcie, witajcie. Zostacie, prosz, na chwil, siadajcie - mwi mczyzna w mundurze, wskazujc na kamienne siedziska na placu przed kocioem. Podszed do krla Judy i go obj. Po chwili wrci na poprzednie miejsce. - Nazywam si Ben H. Wyatt, jestem gubernatorem wojskowym Wysp Marshalla zacz. W tym momencie do Anny podbieg Mateusz i chwyci j za rk. Potem uwanie popatrzy na jej buty. Nachyli si i najpierw zacz strzepywa z nich piasek, a potem, plujc na do, zacz je polerowa. Patrzya na niego rozbawiona. Oficer odczeka, a na placu ucichy szmery i zrobio si zupenie cicho. Zacz mwi. Czua dziwne zaniepokojenie. Nie lubia, gdy ludzie w mundurach stawali przed innymi ludmi i przemawiali. Pamitaa, e gdy zdarzao si to w Drenie, ojciec bra j za rk i popiesznie odchodzili. A oficer opowiada o niedawno skoczonej wojnie, o cigle trwajcym zagroeniu, o wrogach, o Pearl Harbor, o demokracji, o wycigu zbroje, o trosce rzdu Stanw Zjednoczonych, o wolnoci, o osobistym zaangaowaniu prezydenta Trumana, o szacunku caego amerykaskiego narodu dla mieszkacw Wysp Marshalla i o szansach ludzkoci na ycie w pokoju. Na kocu powiedzia: - Przyjechaem tutaj poprosi was uroczycie w imieniu prezydenta Stanw Zjednoczonych i caego narodu amerykaskiego, abycie opucili wysp na jaki czas. Dla dobra caego wiata. Rzd mojego kraju, Stanw Zjednoczonych, chce tu przeprowadzi wane, znaczce, naukowe testy z now broni. Dla dobra wszystkich ludzi na caym wiecie, dla waszego dobra. Aby raz na zawsze pooy kres wszystkim wojnom. Oniemiaa. Automatycznie podniosa aparat. Starsza Kethruth przycisna mocno do siebie wnuczk. Juda rozglda si dookoa, jakby na twarzach zgromadzonych ludzi chcia wyczyta jeszcze raz sowa, ktre wanie usysza. Nie odrywaa aparatu od oka. Robia jedno zdjcie za drugim. Komandor Wyatt, sztucznie umiechnity, na przemian otwierajcy i zamykajcy ramiona przed swoim torsem. Kethruth wpatrzona w swoj wnuczk, stara Elini opucia na piasek odwitn torebk. Ruszya do przodu. Jej buty grzzy w piasku. Zrzucia je. Stana midzy siedzcymi ludmi a Wyattem. - Jeli dobrze pana zrozumiaam, sir, chciaby pan, aby wszyscy mieszkacy tej wyspy zabrali swj dobytek i wynieli si ze swoich domw. Bo pan chce tutaj przeprowadzi jakie testy! - wykrzykna. Wyatt patrzy na ni zdumiony, cofn si i zacz zaciga krawat. - Kim pani jest? - zapyta zdenerwowanym gosem.

- Chce pan ich wszystkich, nazywajc to po imieniu, przepdzi z ich wyspy, z ich domw i przeprowadzi tu jakie swoje testy ze swoj broni?! - krzyczaa coraz goniej i z coraz wiksz wciekoci. - Ja ich nie przepdzam, przyjechaem ich prosi, w imieniu swojego rzdu, w imieniu prezy... - odpowiedzia coraz bardziej zdenerwowany Wyatt. - Prosi?! - przerwaa mu. - I dlatego ten plac otoczony jest onierzami z broni i dlatego nieopodal zakotwiczya kanonierka, ktrej jeszcze wczoraj tu nie byo? Przyby pan ich prosi. No tak. Nazwijmy to prob. A co si stanie, gdy nie speni pana proby? Ja na ich miejscu nigdy bym tego nie zrobia! Nigdy! Syszy pan?! Nigdy! Ruszya w stron Wyatta. Po chwili stano przed ni dwch modych onierzy. Zagrodzili jej drog. Prbowaa ich odepchn. Podnieli karabiny. Odwrcia si do nich plecami. Zacza biec. Biega przed siebie. Biega, znw biega. Do przodu. Szukaa maej doni Lukasa... Wbiega do wody, upadajc na fale. Zachysna si wod. Wynurzya gow. Z tyu za sob usyszaa gos. Odwrcia gow. Widziaa, jak Andrew porusza ustami, krzyczy, ale nie rozumiaa sw. Powoli ruszya do brzegu. - Anno, co robisz?! - zapyta przeraony. - Jeste zupenie naga. Poda jej bluzk, ktr natychmiast cisna w piach. - Oddaj mj aparat. Oddaj natychmiast mj aparat! - krzyczaa. Wycign do niej donie. Chwycia skrzany futera i spojrzaa mu w oczy. - Pomyliam si, rozumiesz?! Pomyliam... Sza wzdu play, mocno przyciskajc do piersi aparat. - Aniu, jeste naga - powtrzy i poda jej bluzk. Nie spojrzaa na niego. Wcigna halk. Woya bluzk. - Nie id za mn, Andrew, nie id... Wbiega do baraku, trzaskajc drzwiami. Usiada na brzegu ka. Draa. Schowaa twarz w doniach i pakaa. Usyszaa pukanie. Nie wstaa. Do pokoju wszed Andrew. - Nie ma na caym wiecie narodu tak mao znaczcego jak ten - rzek od progu - to tylko garstka ludzi, spjrz na to racjonalnie. Czy moesz porwna t ich ofiar do korzyci, jakie przyniesie wiedza tutaj zdobyta? Wiedza dla dobra wszystkich. Nie bd naiwnym dzieckiem, Anno - doda, prbujc dotkn jej policzka.

Odsuna si energicznie. - Nie wiem dokadnie, co zyska ludzko, Andrew. Mam w dupie ludzko i mam jeszcze gbiej w dupie ca jej wiedz! Wiem za to dokadnie, co straci Mateusz, jego siostra i stara Kethruth i co wanie straciam ja! - powiedziaa, obracajc gow do ciany. Po chwili wstaa gwatownie, podesza do niego i szarpic go za okie, odwrcia ku sobie. - Wiesz, jak to jest straci dom? Ulic, piekarza na rogu? Wiesz, jak to jest obrci si do tyu i stwierdzi, e z twojego domu zostaa deska?! Jedna deska! Wiesz, jak to jest, gdy musisz t desk spali, eby si ogrza? Jak to jest, gdy nie wiesz, gdzie jest twoje miejsce?! Gdzie jutro pooysz gow? Czy ty to wiesz?! Wiesz, co to jest wojna? Wiesz, ile wdki trzeba w siebie wla, eby nie sysze jku matki zgarniajcej ciao swojej maej creczki, rozerwanej odamkiem bomby? Syszae kiedy taki jk? - Przesta! Oszalaa? Przesta! - Nie mam siy na kolejny koniec w moim yciu, Andrew, nie chc kolejnego koca. Nie mam siy. Chc std uciec. Zaatw mi transport, syszysz?! Czy potrafisz zrobi co, nie mylc wycznie o sobie? Chc by daleko std! - krzyczaa, walc piciami o metalow ram ka. - Nie mam siy, nie mam siy - powtarzaa raz po raz. - A teraz std wyjd. Chc by sama. - Anno - chcia do niej podej. - Wyjd! Syszysz?! Wyjd. I nie pisz do mnie wicej listw...

Wyspy Marshalla, atol Bikini, poranek, poniedziaek, 4 marca 1946 Leaa na ku zwinita w kbek. Wreszcie wstaa. Zapalia papierosa. Wsuna now rolk filmu. Sza brzegiem play w kierunku zabudowa wioski. Wysp otaczay statki. Stay jeden obok drugiego, zataczajc koo. Wczoraj by jeden, dzisiaj ju kilkanacie. Mody onierz, stojcy na play, poprosi, eby nie robia zdj. - Lady, prosz nie robi zdj tych obiektw - powtrzy, kiedy po raz trzeci udaa, e go nie syszy. Zdyszany podbieg do niej. Jeszcze raz powtrzy: - Prosz nie fotografowa statkw! Spojrzaa na niego, zbliya swoj twarz do jego twarzy i wrzasna: - Jestem dziennikarzem Timesa, nie przyjechaam tu na adne zasrane wakacje.

Jestem w pracy, rozumiesz, modziecze? Du kann's mich mal! Oniemia na chwil, syszc niemiecki. Nie czekaa na jego reakcj, ruszya przed siebie, nie ogldajc si. Fotografowaa. W wiosce byo ciszej ni zwykle. Wszdzie krztali si ludzie, nikt nie podpiewywa. Na dworze nie byo dzieci. Zbliya si do domu Nishmy. Rachel pakowaa kosze wyplecione z lici palmy. Zwijaa ubranka swojej creczki: kocyk, wiszc mat, w ktrej j koysaa. W kuchni Nishma pakowa naczynia, garnki i sprzty. Wszystko odbywao si w ciszy. Podniosa do oka aparat. Na jej widok Nishma rzuci metalowym garnkiem o drewnian skrzyni. Zrobia kolejne zdjcie. Podesza do niego i obja go. - Co powiem mojej crce, gdy zapyta, gdzie jest jej dom? - zapyta i wybieg z chaty. Szukaa Mateusza. Nie byo go w domu rodzicw. Wrcia na pla. By tam. Podesza do niego. - Co tam masz? - Nic - odpowiedzia, nie patrzc jej w oczy. - No, powiedz, co masz? - Ka nam si std wynosi! - krzykn. - Wiem, Mat, syszaam. Przykucna przy nim. Chciaa oprze rce na jego ramionach, ale odtrci je gwatownym ruchem. - Chc, ebymy wynieli si na Rongerik. Tam nikt nie mieszka. Nie mieszka dlatego, e tam nie ma do wody! Bo to nie jest wyspa do mieszkania! Zaciska drobn do w pi. Ze strachem w oczach wyda si jej jeszcze mniejszy. - Czemu nie zabij nas ju teraz?! Mamy zamieszka na wyspie, na ktrej mieszkaj umarli i demony? Niech sami wynosz si do diaba! Nikt ich tu nie zaprasza! Przytulia go do siebie. Wyrwa si z jej ucisku i pobieg, ciskajc przed siebie okrgy przedmiot, ktry ukrywa w doni. Podesza, eby go podnie. Maleki w przebiera rozpaczliwie w powietrzu apkami, bezskutecznie prbujc si przekrci. Podniosa go i podesza do Mateusza. - Obiecaj, e go ocalisz, prosz - poprosia, podajc wia chopcu - prosz, Mateusz, obiecaj. Usiada obok niego i powiedziaa: - Wiesz, w czasie wojny w Niemczech ukrywalimy w domu chopca. Mieszka pod podog w naszym domu. By tak samo bezbronny jak ten w... Mateusz wzi w donie wia i zacz delikatnie gaska skorup. Wrcili razem do

wioski. Robia zdjcia. egnaa si. Pnym popoudniem wrcili do chaty Nishmy. Rachel, pakujc najpotrzebniejsze rzeczy do drewnianej skrzyni, jak mantr powtarzaa: - To przecie tylko na jaki czas, tylko na jaki czas...

Wyspy Marshalla, atol Bikini, poudnie, czwartek, 7 marca 1946 Rano spakowaa swoje rzeczy. Potem usiada przy oknie, zapalia papierosa i kolejny raz przeczytaa list od Andrew. Tak naprawd to nie by list. Zwyka bezosobowo napisana notatka na biaej kartce papieru: Samolot do Majuro odlatuje sidmego marca wieczorem. Dzisiaj w poudnie wszyscy mieszkacy opuszcz Bikini. Dr Andrew Bredford. Wysza na pla. Podesza do brzegu. Usiada na piasku, dara kartk od Andrew na drobne czci i po kolei, jedna po drugiej, wrzucaa je do wody. Gdy wszystkie znikny zepchnite powracajcymi falami, wstaa i ruszya w kierunku przystani. Wok dugiego trapu prowadzcego do zacumowanego w pobliu statku kbili si ludzie. Powoli wspinali si na pokad, dwigajc na ramionach i gowach spakowane worki i kosze. Wypatrzya Mateusza. Sta obok matki i starszej Kethruth. Podbiega do niego. Wzia go na rce i zacza caowa. - Wyjedasz, mister? - zapytaa, usiujc powstrzyma zy. - Mczyni czasami wyjedaj. Ale potem wracaj. Wrcisz przecie! - Co ty gadasz? Dlaczego paczesz? Pewnie, e wrc! - powiedzia po niemiecku. Sign po jej rk. Pooy na jej doni wia i przywierajc ustami do jej ucha, wyszepta: - Wypucisz go dzisiaj do morza? W naszym miejscu? Pamitaj! Tylko w naszym miejscu... Postawia go na piasku. Nishma poda mu rk. Zaczli si wspina po trapie do gry. Staa przy wejciu na trap. Juda rozmawia z oficerem w granatowym mundurze notujcym co starannie na kartce papieru. - Sto szedziesit siedem. Wszyscy, Juda, prawda? - usyszaa. Rozlego si charczenie windy podnoszcej trap. Po chwili odezwaa si okrtowa syrena. Patrzya na cinitych ludzi stojcych w bezruchu. Statek ruszy. Nagle usyszaa chralny piew:

I jab ber emol, aet, ijab ber ainmon ion kineo im bitu kin ailon eo ao im melan ko ie Eber im lok jiktok ikerele kot iban bok hartu jonan an elap ippa Ao emotlok rounni im lo ijen ion ijen ebin joe a eankin ijen jikin ao emotlok im ber im mad ie*

Staa wyprostowana i suchaa, a ucich ostatni dwik. Potem, gdy statek znikn za horyzontem, podesza do brzegu i wesza do wody. Rozwara pi. w odepchn si od jej doni i znikn w wodzie. Przed oczami miaa umiechnit twarz Mateusza... Wieczorem ze spakowan walizk stana na ubitym piasku przy palmach. Chwil potem samolot powoli wzbija si w gr. Signa po butelk i scyzoryk. Sprawnie odkorkowaa. Przechylia j i zacza pi prosto z butelki. Gdy poczua spokj i bogo, wzia do rki piro i kartk papieru. Zacza pisa: Tu, na wysokoci, jest si jakby bliej Boga. Czuj Jego oddech. Czuj, e musz si tu upi! Aby tego Boga nie przeklina. Za Jego nieobecno i za Jego milczenie. Nie byo Go w Drenie, nie byo Go w Belsen i nie byo Go dzisiaj rano na Bikini. Nigdy Go nie ma. Pewnie w ogle Go nie ma. Tskni za Mateuszem, tskni za Lukasem. Tskni za skrzypcami. Za nimi prawdziwie tskni. Ciebie mi tylko brakuje. To jest ogromna rnica, Andrew. Tskni bd zawsze, brak Ciebie mi minie. Jeste zym, niedobrym czowiekiem. Niszczysz wszystko. Zakrcia piro i wsuna w przegrdk torby. Przysuna butelk z winem do ust. Pia

Nie mog duej zosta tu Nie mog y w pokoju i harmonii Nie mog zoy gowy w poduszce mojej doni Ta myl mnie nie opuszcza Odbiera mi nadziej, odbiera gos, zaciska gardo wspomnieniem A duch mj niespokojny dryfuje w sin dal Gdzie wielka sia go dogoni pewnego jasnego dnia I tylko wtedy znajd spokj I cisz i rado Co wielk si da (przekad Janusz L. Winiewski)

apczywie. Potem chwycia torb, w ktrej miaa aparat. I znowu pia. Wydobya filmy. Wspomnienia z miejsca, ktre za kilka dni miao przesta istnie. Dzie po dniu zapisywane historie. Przyja, blisko, czuo, spokj. To, za czym tak bardzo tsknia. Stara Kethruth plujca czerwon lin jak krwi, zdjcie langusty, umiechajcy si Mateusz, chopcy uczcy si fal, powrt Nishmy z poowu, rozedrgany radoci koci, nienawistny Wyatt, Juda ze zami w oczach, ufny i za chwil wystraszony, Rachel z creczk przy piersi, kobiety wplatajce kwiaty we wosy. Wydobya ze skrzanego futerau aparat. Otwieraa szybkim ruchem rki kasety. Wyszarpywaa z nich filmy. To byo. To zapamitaa. To zniszcz. Ale ona si do tego nie przyczyni. Ona to bdzie miaa w pamici. Na zawsze. Wyszarpywaa filmy i rzucaa je z wciekoci na podog samolotu. Nagle poczua ogromne zmczenie. Pusta butelka wylizna si z jej doni. Usna. Trwaa w pnie przez ca podr. Zamroczona alkoholem, zamroczona zmczeniem. Majuro, Honolulu, Los Angeles. Przesuwaa si za tumem, podawaa bilety, wsiadaa do kolejnych samolotw. Na lotnisku w Nowym Jorku podesza do takswki. By ciepy wieczr. Kierowcy kazaa pojecha na Times Square. Kady goniejszy dwik klaksonu j przeraa. Na butach wci miaa ziarenka piasku z Bikini. Jej biurko wygldao tak, jak je zostawia. Otwarty album ze zdjciami. Pognieciona mapa Pacyfiku. Kartki zapisane pismem Stanleya. Pusta filianka po kawie. Jej ulubiona pogita yeczka na talerzyku przy filiance. Tak jak gdyby wysza std wczoraj wieczorem i wrcia rano. Usiada na krzele. Przesuna powoli palcami po fotografii w albumie. Wstaa, przesza do kuchni. Przyniosa kubek z kaw. W maszynowni tak jak zawsze szczekotay teleksy. Pooya skrcone, przewietlone filmy na biurku. Potem kilka nieprzewietlonych kaset, a na kocu futera z aparatem. Podesza do parapetu. Zapalia papierosa. Usyszaa pukanie. - Nie powinna pali, Aniu - dobieg j spokojny gos Arthura. Wyprostowaa si. Powoli ruszya w jego stron. Pakaa. Sza z otwartymi ramionami i pakaa. - Oni naprawd chc wysadzi w powietrze t wysp? - zapyta, obejmujc j. - Nie wiem. Przegnali stamtd wszystkich ludzi. Wsadzili na statek i wywieli. Rozumiesz? Wycignli ich z domw, kazali wej na statek i wywieli. A oni... oni weszli cicho, nie krzyczeli, nie protestowali, stali i gdy statek odpywa, piewali. - Kto kaza im wyjecha? Co im obiecali? - Wyatt. Obieca im, e wrc.

- Co poza tym? Czy obiecywa im jakie pienidze? Czy poda dat, kiedy wrc? Czy co podpisywali? Czy widziaa jaki dokument? - Nie. Wyatt po prostu stan przed nimi po mszy w kociele i poprosi, aby wyjechali. - Czy czyta im jakie owiadczenie? - po gosie Arthura poznaa, e zaczyna si denerwowa. - Jakie owiadczenie rzdu Stanw Zjednoczonych? - Nie. Nic nie czyta. Po prostu ich poprosi... - Poprosi? Stan sobie przed nimi i poprosi? Ot tak? - pyta coraz bardziej zdenerwowany. - Napiszesz to wszystko? Napiszesz takie owiadczenie?! - Napisz. - Masz to na kliszy? Zrobia zdjcia Wyattowi? Zrobia temu chujowi jakie zdjcia? - krzycza coraz goniej. - Zrobiam. - Gdzie s? - Nie wiem. Wszystko jest na moim biurku. Upiam si w samolocie. Cz fotografii przewietliam. Za bardzo mnie bolao. Arthur, za bardzo... Zasoni doni jej usta. Przytuli mocno do siebie. Podszed do telefonu. - Maks, chod tutaj natychmiast. Zostaw wszystko i chod. Ania wrcia. Do jutra rana chc mie wszystkie jej zdjcia z Bikini. Syszysz? Wszystkie. Wszystko, co znajdziesz na bonach. cznie z tymi przewietlonymi - powiedzia stanowczo. - Tak! Nie przesyszae si. Do rana... Kierowca Arthura odwiz j na Brooklyn. Przy schodach prowadzcych do domu Astrid czeka na ni kot. Gdy wchodzia po stopniach, gono zamiaucza. Zatrzymaa si. Podbieg do niej i mruczc, zacz si ociera o jej nogi. Wzia go na rce, mocno przytulia do siebie i rozpakaa si...

Nowy Jork, Manhattan, wczesne przedpoudnie, poniedziaek, 1 lipca 1946 Ca niedziel spdzia w redakcji. Po Bikini wrcia do tradycji swoich niedziel w redakcji. Tutaj czua si najlepiej. Najbezpieczniej. Za Dreznem, za Koloni, za caym wiatem tam najbardziej tsknia wanie w niedziele. Dlatego uciekaa od tej tsknoty w prac. Teraz tsknia za czym innym. Ale take najbardziej w niedziele. W biurze w niedziel tsknia mniej. Jej fotografie, jej ksiki, jej kwiaty w doniczkach, jej baagan na biurku i

jej rowa lodwka w kuchni. Cisza opustoszaej hali zakcana jedynie stukotem teleksw w maszynowni. A gdy poczua si samotnie, to zawsze moga nacisn czerwony guzik na cianie przy drzwiach prowadzcych do ciemni Maksa. Bo Maks Sikorsky by tutaj zawsze. I zawsze mia dla niej czas. Tej niedzieli take. Po poudniu posza do niego i razem wywoywali zdjcia. Specjalne zdjcia. W sobot rano Stanley i Doris spotkali si z ni w Central Parku. By wietrzny czerwcowy poranek. Stanley pcha wzek, one z Doris szy troch z tyu i rozmawiay. Miaa aparat. W pewnej chwili Stanley wydoby niemowl z wzka. Wzi je na rce i przytuli do siebie. Doris zerwaa si i podbiega do niego. - Co robisz, wariacie?! - wykrzykna. - Przezibisz mi j! A ona zacza fotografowa. Stanley ucieka, Doris go gonia. W pewnej chwili Stanley przystan. Oboje jak na komend zaczli caowa gwk dziecka. Fotografowaa. Zbliya si do nich. Fotografowaa. Stanley poda niemowl Doris. Podszed do niej i obj j. - Aniu, przecie obiecaa. Miaa nie paka. Umwilimy si, pamitasz? Obiecaa. Ale tam w tym parku pakaa inaczej. Zupenie inaczej. Nie nad sob i nie z tsknoty za Andrew. Tam pakaa z radoci. - Ja nie pacz. To tylko ta soma. Wpada mi do oczu... Maa Anna Bredford miaa w Central Parku oczy bardziej niebieskie ni obydwaj bracia Bredfordowie razem wzici. I bardziej byszczce. Nawet na czarno - biaych fotografiach w ciemni Maksa byszczay jak ogniki. Potem wywoywali inne zdjcia. Z zupenie innymi oczami. Take byszczay. Ale od ez. W sobot wieczorem spotkaa si z Nathanem. Na Noc w muzeum. W maju zeszego roku nie miaa dla niego czasu. Teraz, ponad rok pniej, wreszcie miaa. Nathan cigle to pamita. Staa na schodach prowadzcych do Metropolitan Museum of Art i palia papierosa. Nathan nie by sam. By z mod kobiet wtulon w jego rami. - Aniu, pozwl, e ci przedstawi... Kobieta wysuna rk na powitanie. - Mam na imi Zofia - powiedziaa cicho.

Tak powiedziaa. Zofia. Najlepsza przyjacika jej babci z Opola take miaa na imi Zofia. Nie Sophie, ale wanie Zofia. Weszli do muzeum. Zofia z trudem mwia po angielsku. Czasami, chyba nie zauwaajc, przechodzia na francuski. Wtedy do rozmowy wcza si Nathan i pomaga jej. Przechodzili wzdu cian muzeum, a ona mylaa, co opowiadaby jej ojciec, gdyby by obok niej teraz, tutaj. Fotografowaa. Obrazy jej nie interesoway. Byy tylko pretekstem. Twarz Zofii bya waniejsza. W pewnym momencie Nathan oddali si od nich. Usiady na awce w rodku ogromnej sali. - Nathan opowiada mi wiele o pani - powiedziaa Zofia po niemiecku. - Jest pani dobrym czowiekiem... - Zna pani take niemiecki? - zapytaa zdumiona. - Niemiecki znam tak samo jak polski. Albo moe nawet lepiej. Ale Nathan nie znosi niemieckiego. - Skd pani zna niemiecki? - Z Krakowa i Wiednia. Mj m by wiedeczykiem. W Krakowie ze sob rozmawialimy po niemiecku, z nasz creczk po polsku i po niemiecku. Przyjrzaa si jej uwanie. Nie moga mie wicej ni trzydzieci lat. Bya przeraliwie chuda i miaa dwa pasemka siwych wosw nad lew skroni. Jej oczy zapaday si w oczodoach. Nigdy dotd nie widziaa tak chudych rk. - Po niemiecku? W Krakowie? - zapytaa zdziwiona. - Tak. Mj m bardzo chcia, aby nasze dziecko mwio po niemiecku. Uwaa, e to najwaniejszy jzyk na wiecie. I bardzo pikny. Poczua ukucie w piersiach. Chciaa zapali. Zapalia. Po chwili podbiega do nich gruba, zdyszana straniczka. - Czy pani zwariowaa?! - krzykna. - Pali pani tutaj?! W muzeum?! Prosz natychmiast zgasi tego papierosa! Strzsna popi do torebki. Zdusia niedopaek o podeszw buta. Schowaa go w kieszeni paszcza. Straniczka si oddalia. Potrzebowaa tylko pierwszego zacignicia si. - Pani wie, e ja jestem Niemk? - zapytaa. - Tak, wiem. Nathan mi opowiada. Z Drezna... - Co stao si z pani mem? - zapytaa po chwili. - Niemcy go zabili. Razem z moim ojcem. W Majdanku... Anna wstaa. Podesza powoli do straniczki.

- Widzi pani, ja jestem uzaleniona. I teraz bardzo zdenerwowana. W tej sali nikogo nie ma oprcz nas. Niech pani pozwoli mi zapali. Bd strzsaa popi do torebki. Tylko jednego papierosa. Prosz! - W adnym wypadku. Tutaj s dziea sztuki! - powiedziaa stanowczo straniczka. Wrcia wic do awki. Usiada obok Zofii. - Ja nie chciaam pani urazi. Zapytaa pani, wic... - Nie urazia mnie pani. Ja nienawidz tych Niemcw. Nienawidz! - przerwaa jej Anna. - Czy pani m by ydem? - zapytaa, ssc papierosa. - Tak. Ale mj ojciec nie. By Polakiem. Tak jak ja. To nieprawda, e zabijali tylko ydw. U mnie w obozie zabijali wszystkich. Rosjan, Polakw, Austriakw, Wgrw, Francuzw... - W jakim pani obozie? - wykrzykna, nie dajc jej dokoczy. - W Auschwitz... - Przeya pani Auschwitz?! - Tak. Znaam niemiecki, francuski i polski, umiaam pisa na maszynie. Byam sekretark trzeciego zastpcy komendanta obozu. - Sekretark trzeciego zastpcy komendanta obozu. Bya pani sekretark trzeciego zastpcy komendanta obozu, sekretark trzeciego zastpcy... - powtarzaa, zaciskajc rce i gryzc papierosa w ustach. - Jak maj na imi pani dzieci? - zapytaa cicho. - Magdalena i Eryk. Magdusia umara w Auschwitz. Bya chora. Wyselekcjonowali j na rampie. A Eryka zabra mi jej ojciec, ten komendant, gdy ucieka przed ewakuacj obozu. Anna wstaa z awki. Zacisna pici. Kla. Sza i gono kla. Po niemiecku. Zapalia papierosa. Powoli przesza obok straniczki. Miaa w dupie wszystkie dziea sztuki tego wiata. Najbardziej chciaa, aby straniczka rzucia si na ni. Mogaby j dusi, okada piciami i nienawidzi. Chciaa teraz nienawidzi. Kogo realnego. Nie tylko tego komendanta z Auschwitz. Straniczka spojrzaa na ni z politowaniem i pogard i odwrcia si do niej plecami. Wpatrywaa si w kuwet. Powoli ukazywaa si twarz Zofii. Ogromne, umiechnite oczy wypenione zami. Chocia wcale nie pakaa. Syszaa, jak mwi: Magdusia umara w Auschwitz. Bya chora. Wyselekcjonowali j na rampie.... Wrcia do biura. W wiadomociach o dwudziestej trzeciej stacja CBS przekazaa

lakoniczny komunikat: Dzisiaj rano, 30 czerwca 1946 roku, siy zbrojne Stanw Zjednoczonych przeprowadziy pomylny test z broni atomow na atolu Bikini. Bomba o mocy 23 kiloton trotylu, porwnywalna z adunkiem zrzuconym na Hiroszim, opuszczona z bombowca B - 29, eksplodowaa na wysokoci 520 stp nad ziemi. Wyniki prby bd znane za kilka dni. Zwizek Radziecki zareagowa zdecydowanym protestem przekazanym dzisiaj rano ambasadorowi Stanw Zjednoczonych w Moskwie... Wstaa z krzesa. Zamkna oczy. Tak jak wtedy... Odwrcia si plecami do ksidza, schylia si, sigajc po kawaek kamienia. Wybraa najwikszy, jaki znalaza w pobliu i ktry mieci si w jej doni. Odwrcia si i z caych si rzucia... Signa po doniczk z kwiatem i rzucia w kierunku szafy. Podesza do szafy. Stana wyprostowana i zacza kopa. Kopaa z caych si... Do domu wrcia po pnocy. Po drodze, w poowie Brooklyn Bridge, usiada na mocie, oparta plecami o prty bariery. Pakaa. Rano w poniedziaek usiada na parapecie okna i dugo patrzya na awk w parku. Potem wesza pod prysznic. Lodowata woda spywaa po jej ciele. Chciaa zimna. Chciaa zapomnie. Chciaa go z siebie zmy. Zimno nie kojarzyo si z nim. Ze stacji na Times Square przesza do Madison Avenue. Na rogu Czterdziestej smej Ulicy wesza do piekarni. Bya tu kiedy z Maksem. Pia mleko i chciaa zje drodwk babci Marty. Usiada przy stoliku w rogu sali. Po chwili podesza do niej moda kobieta. - Mam ugotowa dla pani mleko? - zapytaa. - Skd pani wie, e chc mleka? - odpara z umiechem. - Bya pani ju tutaj u nas. Ogldaa pani fotografie... - Ach, prawda. Tak. Mleka. Gorcego mleka. I buk. Najzwyklejsz buk z masem. Siedziaa i wdychaa zapachy tego miejsca. Pachniao piekarni w Drenie, na skrzyowaniu Grunaer z Zirkusstrasse. Czasami mama wysyaa j tam w niedziel po buki, a potem dugo jedli niadanie. Uwielbiaa niedzielne niadania w ich mieszkaniu na Grunaer... Patrzya przez witryn piekarni na ludzi pieszcych do pracy. By soneczny letni

poranek. Zapowiada si upalny dzie. W pewnym momencie dostrzega Doris. Sza wolnym krokiem, pchajc wzek. Przypomniaa sobie, e to wanie dzisiaj dumny Stanley mia zaprezentowa wszystkim w redakcji swoj creczk. Zerwaa si z krzesa i wybiega na ulic. - Doris! - krzykna na ni. Doris wycigna niemowl z wzka. Przysuna wzek do witryny piekarni. Weszy do rodka. - Doris, tutaj podaj prawdziwe mleko! Mam ci zamwi? - zapytaa. - Mam do mleka. Sama jestem ostatnio jak chodzca mleczarnia. Zamw mi mocn kaw. Z cukrem. Brodaty mczyzna za lad krzykn: - Jacqlin, twoje mleko! Kobieta podesza do nich. Popatrzya uwanie na Doris, ktra zdejmowaa czapeczk z gowy niemowlcia. - Stanley uwaa, e nie powinnam teraz pi kawy - powiedziaa Doris, nie zwracajc uwagi na kelnerk. - Uwaa, e zatruwam tym ma. Wyobraasz to sobie? Tak powiedzia. Zatruwam. Zupenie zwariowa ostatnio... - dodaa. Anna zauwaya, jak trzsy si donie kelnerki, gdy stawiaa kubek z mlekiem na stoliku. - Czy mog j wzi na rce? - zapytaa nagle kelnerka, zwracajc si do Doris. - Ma takie liczne niebieskie oczy. Doris podniosa gow i umiechna si. - To po ojcu - powiedziaa. - Wiem - odpara szeptem kelnerka, dotykajc delikatnie gwki dziecka. Po chwili odesza. Spojrzay na siebie z Doris, nie rozumiejc, o co chodzi. Wrciy do rozmowy. Anna bya godna. Zauwaya, e talerzyk z jej zamwion buk stoi na ladzie. Wstaa i przeciskajc si pomidzy stolikami, ruszya do lady. W pewnej chwili potrcia nog mczyzny. Uniosa gow i spojrzaa na niego. Mczyzna oderwa si od czytania gazety, zdj okulary w rogowej oprawie i popiesznie wsun nogi pod stolik. Zerkna na gazet, ktr pooy na stoliku obok kapelusza. Zauwaya napis New York Times i czer pierwszej strony. Zatrzymaa si. Signa po gazet. Rozoya j na stoliku, zrzucajc kapelusz mczyzny na podog. Caa pierwsza strona bya czarna. rodek czerni przecina duy, jasnoszary napis Bikini... - Arthur... - wyszeptaa.

- Nie mam na imi Arthur. Musiaa mnie pani z kim pomyli - odpar spokojnie mczyzna, umiechajc si do niej. Zacisna mocno pi i podniosa nad gow. Czua rado. Ale przede wszystkim wdziczno. Ogromn wdziczno. Wrcia do Doris. Drc rk wycigna z portmonetki kilka banknotw. Pooya je obok kubka z niedopitym mlekiem. - Wybacz, Doris. Musz teraz std natychmiast wyj. Wybacz... Wysza na chodnik przed piekarni. Zacza biec. Biega coraz szybciej. Jak oszalaa. Mocno ciskaa do Lukasa. W pewnym momencie pucia. Bieg obok i umiecha si do niej. Ogromne, czarne jak wgle renice szczliwych oczu. Wyprzedzi j. Zatrzymaa si. Patrzya, jak znika w tumie. Usyszaa skrzypce...

Z OKADKI
Janusz Leon Winiewski (Janusz@wisniewski.net) (ur. w Toruniu) - rybak dalekomorski, magister fizyki, doktor informatyki i doktor habilitowany chemii (program komputerowy jego autorstwa stosuje wikszo najwaniejszych firm chemicznych w wiecie). Naukowiec i pisarz. Debiutancka Samotno w Sieci staa si w Polsce i w Rosji kultowym bestsellerem, zostaa sfilmowana i przetumaczona na wiele jzykw. Autor zbioru opowiada Zespoy napi, powieci Los powtrzony, tomikw esesjw Intymna teoria wzgldnoci, Molekuy emocji, Sceny z ycia za cian, Czy mczyni s wiatu potrzebni?, oraz naukowej bajki dla dzieci W poszukiwaniu Najwaniejszego: bajka troch naukowa. Z Magorzat Domagalik napisa dwie powieci epistolograficzne: 188 dni i nocy oraz Midzy wierszami. Wikszo jego ksiek trafia na listy bestsellerw. Ojciec dwch crek: Joanny i Adrianny. Obecnie mieszka i pracuje we Frankfurcie nad Menem. Na swojej stronie internetowej (www.wisniewski.net) pisze: Panie, pom mi by takim czowiekiem, za jakiego bierze mnie mj pies.

Od zbombardowanego Drezna, przez ttnicy yciem Nowy Jork, po bajeczny atol Bikini wiedzie niezwyka odyseja Anny - modej Niemki z antyfaszystowskiej rodziny. Z wojennego pieka wyrywa j Stanley, amerykaski reporter, wysany do Europy, by sfotografowa nieludzk katastrof. Wsplna pasja robienia zdj postawi ich w centrum wielu wanych wydarze, w rnych miejscach wiata. Jak kocha, gdy widziao si tyle za? Jak ufa, znajc skonno czowieka do kamstwa? Jak by szczliwym, skoro nie da si - i nie wolno - niczego zapomnie? Ponadczasowy, trzymajcy w napiciu i rozbyskujcy zadziwiajcymi szczegami niczym fotograficzna migawka fresk spoeczno - obyczajowy, ktry nikogo nie pozostawi obojtnym.

Potrebbero piacerti anche